Środa, 16 maja 2018Kategoria >100km, Canyon 2018, Wypad
Zlot - dzień 2
Rano sprawnie w trójkę przygotowujemy się do wyjazdu, niestety na dzisiejszy dzień prognozy nie pozostawiały żadnych złudzeń - miało padać i to ostro! Dobrze, że wczoraj nadrobiliśmy ze 30km w stosunku do planu, też z tego powodu odpuściliśmy sobie nieco dłuższą i bardziej pagórkowatą trasę przez Sandomierz, bo ze zwiedzania w czasie deszczu i tak by nic nie wyszło - i ruszamy po prawej stronie Wisły kierując się na Stalową Wolę. Na sucho przejechaliśmy może z 15km, potem zaczęło padać, a po kolejnych 10km już mocno lać. Temperatury też niespecjalne, ledwie 11-12 stopni. Przed mostem na Sanie orientuję się, że przestał mi działać tylny hamulec, krótka inspekcja - i udaje się znaleźć winnego, pękł pancerz, a wraz z nim linka. Pancerza nie miałem, więc potrzebna była wizyta w sklepie rowerowym. Na wjeździe do miasta żegnamy się z Markiem, który dziś miał nocleg u kolegi ok. 20km za Stalową Wolą. My znajdujemy w zalanym wodą mieście sklep rowerowy, tam kupuję niezbędne części i montuję je na rowerze, co było dość upierdliwe, bo musiałem zdjąć owijkę z kierownicy; Karolina w tym czasie grzeje się w pobliskim barku z kebabem.
Po naprawie jedziemy na dłuższą i zasłużoną regenerację w Macu. Kolejne kilometry za Stalową to jazda w ulewnym deszczu i 12 stopniach, warunki do jazdy wymagające nawet dla największych wyjadaczy, ale Karolina pomimo, że to jej debiut na takich wyjazdach radzi sobie z tym bardzo dobrze. Opady kończą się dopiero w okolicach setnego kilometra, ale dalej jest chłodno, ponuro i wilgotno. Zaczynają się też pierwsze górki,przeszkadza też wiatr. W Łańcucie oglądamy zamek z którego miasto słynie (niestety akurat ustawiano przed nim scenę), a następnie robimy większe zakupy na biwak.
Za miastem zaliczamy długi podjazd, prawie 200m w pionie, dla Karoliny to debiut również w górach. Kawałek za szczytem mieliśmy w planach nocleg, znajdujemy ładną miejscówkę i zabieramy się do ustawienia namiotów. I wtedy okazuje się, że zapomniałem zabrać maszt do namiotu!!! Na świętego Liboriusza z Padebornu - pierwszy raz w życiu mi się coś takiego zdarzyło, pamięć jak widać już nie ta ;). To niestety przekreśliło możliwość noclegu na dziko, Karolina sama też nie chciała nocować, więc postanowiliśmy poszukać noclegu na kwaterze. Trochę trzeba było poszukać, przejechaliśmy też kolejną dużą górkę - ale w końcu udało się znaleźć nocleg w Dylągówce, agroturystyka pod którą prowadziła ostra 14% ściana, tak w sam raz na dobicie po tym bardzo wymagającym dniu ;))
Zdjęcia
Komentarze
Rano sprawnie w trójkę przygotowujemy się do wyjazdu, niestety na dzisiejszy dzień prognozy nie pozostawiały żadnych złudzeń - miało padać i to ostro! Dobrze, że wczoraj nadrobiliśmy ze 30km w stosunku do planu, też z tego powodu odpuściliśmy sobie nieco dłuższą i bardziej pagórkowatą trasę przez Sandomierz, bo ze zwiedzania w czasie deszczu i tak by nic nie wyszło - i ruszamy po prawej stronie Wisły kierując się na Stalową Wolę. Na sucho przejechaliśmy może z 15km, potem zaczęło padać, a po kolejnych 10km już mocno lać. Temperatury też niespecjalne, ledwie 11-12 stopni. Przed mostem na Sanie orientuję się, że przestał mi działać tylny hamulec, krótka inspekcja - i udaje się znaleźć winnego, pękł pancerz, a wraz z nim linka. Pancerza nie miałem, więc potrzebna była wizyta w sklepie rowerowym. Na wjeździe do miasta żegnamy się z Markiem, który dziś miał nocleg u kolegi ok. 20km za Stalową Wolą. My znajdujemy w zalanym wodą mieście sklep rowerowy, tam kupuję niezbędne części i montuję je na rowerze, co było dość upierdliwe, bo musiałem zdjąć owijkę z kierownicy; Karolina w tym czasie grzeje się w pobliskim barku z kebabem.
Po naprawie jedziemy na dłuższą i zasłużoną regenerację w Macu. Kolejne kilometry za Stalową to jazda w ulewnym deszczu i 12 stopniach, warunki do jazdy wymagające nawet dla największych wyjadaczy, ale Karolina pomimo, że to jej debiut na takich wyjazdach radzi sobie z tym bardzo dobrze. Opady kończą się dopiero w okolicach setnego kilometra, ale dalej jest chłodno, ponuro i wilgotno. Zaczynają się też pierwsze górki,przeszkadza też wiatr. W Łańcucie oglądamy zamek z którego miasto słynie (niestety akurat ustawiano przed nim scenę), a następnie robimy większe zakupy na biwak.
Za miastem zaliczamy długi podjazd, prawie 200m w pionie, dla Karoliny to debiut również w górach. Kawałek za szczytem mieliśmy w planach nocleg, znajdujemy ładną miejscówkę i zabieramy się do ustawienia namiotów. I wtedy okazuje się, że zapomniałem zabrać maszt do namiotu!!! Na świętego Liboriusza z Padebornu - pierwszy raz w życiu mi się coś takiego zdarzyło, pamięć jak widać już nie ta ;). To niestety przekreśliło możliwość noclegu na dziko, Karolina sama też nie chciała nocować, więc postanowiliśmy poszukać noclegu na kwaterze. Trochę trzeba było poszukać, przejechaliśmy też kolejną dużą górkę - ale w końcu udało się znaleźć nocleg w Dylągówce, agroturystyka pod którą prowadziła ostra 14% ściana, tak w sam raz na dobicie po tym bardzo wymagającym dniu ;))
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 152.50 km AVS: 22.00 km/h
ALT: 805 m MAX: 55.20 km/h
Temp:13.0 'C
Komentarze
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!