wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 319318.44 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.26%)
  • Czas na rowerze: 581d 11h 01m
  • Prędkość średnia: 22.77 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

>100km

Dystans całkowity:238153.82 km (w terenie 665.00 km; 0.28%)
Czas w ruchu:10350:56
Średnia prędkość:22.86 km/h
Maksymalna prędkość:87.20 km/h
Suma podjazdów:1827518 m
Maks. tętno maksymalne:177 (94 %)
Maks. tętno średnie:151 (80 %)
Suma kalorii:580913 kcal
Liczba aktywności:1036
Średnio na aktywność:229.88 km i 10h 00m
Więcej statystyk
Poniedziałek, 8 kwietnia 2019Kategoria >100km, >200km, Canyon 2019, Wypad
Roztocze Plus  - dzień 4

Rano zimno, ledwie 2-3 stopnie, namiot cały mokry, bo była duża rosa. Ale prognozy zapowiadały
ciepły dzień, więc wiedziałem, że będzie lepiej.

Od Sambora jest już dobra droga, a za Starym Samborem znacznie maleje ruch, wjeżdżam w Karpaty.
Droga na przełęcz Użocką to chyba najładniejsza szosa Ukrainy, na długich odcinkach piękne widoki,
na trasie puściuteńko, dobry asfalt - jedzie się więc kapitalnie, przy tym sporo dobrych wspomnień ;).

Po drugiej stronie przełęczy już standard ukraiński, czyli masa dziur, ale przeszło to dość
bezboleśnie, żadnych awarii. Druga strona przełęczy to nie tylko gorsza droga, ale też gorsze
widoki, od strony południowej już nie jest tak atrakcyjnie jak od północy, ale dzięki dużemu
przewyższeniu szybko to zlatuje. Na przejściu w Ubli przekraczam słowacką granicę, dziś miałem
bardzo wymagający dzień, więc i po słowackiej stronie czekało mnie prawie 100km mocno
pagórkowatych dróg. Końcówka już nocna, ale pomimo tego miejscówka noclegowa trafiła się
elegancka, tuż przy malutkiej kapliczce na wzgórzu.

Zdjęcia



Dane wycieczki: DST: 245.80 km AVS: 23.15 km/h ALT: 2511 m MAX: 66.50 km/h Temp:16.0 'C
Niedziela, 7 kwietnia 2019Kategoria >100km, Canyon 2019, Wypad
Roztocze Plus - dzień 3

Rano ruszam na południe, pogoda już nie taka dobra jak ostatnie dwa dni, chłodniej i mniej
słońca. Ale jedzie się bardzo sprawnie, odwiedzam m.in. Szumy nad Tanwią. Na drogach totalne
pustki, samochód spotkam raz na 5-10 min. Tereny urokliwe - najpierw Roztocze, później
przygraniczny rejon Wielkich Oczu, następnie równina Sanu przed Medyką.


Na granicy "zrobili mi dzień" Ukraińcy, którzy rowerami przewozili wielkie opony samochodowe, na każdym po 4 takie ogromne opony, sporo większe niż do zwykłych osobówek :)). Po to właśnie się jeździ na Ukrainę, tego się nigdzie poza Wschodem już nie spotka. Widać było, że nawet celniczce zaimponowali swoim pomysłem (a zaimponować komuś kto na tym przejściu pracuje cały czas - to niełatwa sztuka); mimo, że zapchali na całą szerokość bramki do przejścia to coś tam tylko lekko pokwękała, że to nie przejście towarowe, ale pod nosem się uśmiechała ;).


Tak więc na Ukrainę wjeżdżam w dobrym humorze, jazda przyjemna, wyszło słońce. Do Mościsk dobra
szosa, tam skręcam na Sambor, gdzie już jest gorzej, ale do przeżycia. Ze sklepami na Ukrainie
pełen wypas - mimo niedzieli nawet w malutkich wiochach są sklepy czynne do 20, podczas gdy w
Polsce był wielki problem, bo była niehandlowa niedziela. Nocuję kawałek przed Samborem.

Zdjęcia


Dane wycieczki: DST: 180.00 km AVS: 25.71 km/h ALT: 998 m MAX: 54.00 km/h Temp:14.0 'C
Sobota, 23 marca 2019Kategoria Wycieczka, Canyon 2019, >300km, >200km, >100km
Wiosną do Białegostoku

Wiosna się właśnie zaczęła - więc i pora na porządniejszą traskę! 

Początek mało wiosenny, ruszam o wschodzie słońca, na wyjeździe z Warszawy trzyma mróz; noc była księżycowa, blisko pełni, więc i nie dziwota, że temperatura docisnęła mocno; ale to zwiastuje ładny dzień. Początek niespecjalny, do Stanisławowa spory ruch, ale wreszcie skończyli remonty w rejonie Sulejówka i Okuniewa. Przed Węgrowem ociepla się, ale też solidnie zaczyna wywiewać z boku, generalnie wieje z południa, a pierwsza część mojej trasy prowadzi głównie na wschód. Z Węgrowa do Sokołowa duży ruch, w Sokołowie po stówce robię sobie postój na jedzenie. Za Sokołowem wreszcie przyjemniejsza jazda, ruch mocno maleje i powoli zaczynają się podlaskie krajobrazy, charakterystyczne dla Mazowsza uprawy zastępują powoli łąki.



Dzień jest słoneczny, temperatura stabilizuje się koło 13 stopni. Przed Siemiatyczami krótka seria góreczek, podobnie na wyjeździe z miasta, a najbardziej pagórkowaty odcinek to odbicie na Świętą Górę Grabarkę. W tym prawosławnym sanktuarium grupka młodzieży w wieku licealnym robi duże porządki, rzuca się w oczy, że wszystkie dziewczyny mają chustki na głowach, podobnie jak i inne kobiety na terenie wcześniej nie zwróciłem na to uwagi, widać, że w prawosławiu obowiązuje inna obyczajowość w tym zakresie niż w katolicyzmie; taka ciekawa obserwacja.



Cały odcinek za Siemiatyczami - to kwintesencja Podlasia, puściutkie drogi, dużo lasów i łąk, taki wszechotaczający spokój Ściany Wschodniej, jakże inny od wielu miejsc w Polsce, tutaj życie toczy się zupełnie innym rytmem; dlatego tak lubię tu przyjeżdżać. Szczególnie uderzający jest kontrast w porównaniu z ruchliwym wyjazdem z Warszawy. Mijam kolejne maleńkie miejscowości jak Milejczyce czy Kleszczele, fotografuję dobrze znane budynki cerkwi, czy też drewniane domki; choć tym razem zaskoczył mnie drewniany, parterowy urząd miejski w Kleszczelach, kto wie czy nie jedyny taki w Polsce ;)). Za Kleszczelami trochę psuje się jazda, kiedyś w stronę Hajnówki i Dubiczów Cerkiewnych prowadziła wąska szosa przez las z charakterystycznym dla dawnego Podlasia mocno gruboziarnistym asfaltem, robiącym duże opory. Teraz co prawda asfalt jest równiusieńki, ale trasa straciła sporą część swojej "duszy", bo wyrżnięto las na szerokość dobrych 40m, wsadzono zupełnie niepotrzebną przy ruchu na tej drodze rowerówkę - i wygląda to dużo gorzej; osobiście wolałem się tłuc po nierównym asfalcie, ale tą drogą z dużym klimatem niż szybko lecieć taką swoistą "autostradą", zaprojektowaną w stylu ruskich planistów.



W Hajnówce chciałem coś zjeść na ciepło, zjeździłem miasto, ale nie widziałem jakiejś knajpki z fast foodem, a Orlen był w remoncie i tylko jakiś mały pawilonik stał; więc kupiłem "Cynamonki Białowieskie", całkiem smaczne, a postój zrobiłem sobie pod sklepem, tak fajnie grzało słońce, że aż nie chciało się jechać dalej. Za Hajnówką dziurawymi drogami jadę w stronę zalewu Siemianówka, tam fajne widoki dzięki chylącemu się ku zachodowi słońcu. Do Michałowa trochę hopeczek i tam łapie mnie zmrok. Końcówka do Białegostoku niespecjalna, nocna jazda i nadspodziewanie spory ruch, nie wiem gdzie ci ludzie tak walili w sobotni wieczór. Dojeżdżam ze sporym zapasem czasowym, więc jest czas na obiad w McDonaldzie, idealnie ulokowanym pod samym dworcem.

Wyjazd udany, parę razy w tym roku się przymierzałem do tej trasy, a jak w końcu pojechałem to trafiłem na ładny słoneczny dzień, wtedy uroki Podlasia prezentują się w pełnej krasie.

Zdjęcia

Dane wycieczki: DST: 308.50 km AVS: 26.29 km/h ALT: 1302 m MAX: 50.00 km/h Temp:8.0 'C
Niedziela, 17 lutego 2019Kategoria >100km, Canyon 2019, Wypad
Powrót z wyprawki - tym razem wreszcie z wiatrem, więc sama jazda bardzo sprawna, pierwsze 100km bez żadnych przerw, a całość ledwie koło 30min. Ale wczoraj przed snem zrobił mi się wylew na oku, od tego na zimnie lekko sparaliżowało mi lewą stronę twarzy, były duże problemy z jedzeniem, a nawet szczękościski; czegoś takiego jeszcze na rowerze nie przerabiałem

Zdjęcia

Dane wycieczki: DST: 198.70 km AVS: 26.61 km/h ALT: 731 m MAX: 48.00 km/h Temp:6.0 'C
Piątek, 15 lutego 2019Kategoria >100km, >200km, Canyon 2019, Wypad
Dojazd na Wyprawkę Kulinarno-Slajdową

W skrócie 240km rąbanki równo pod wiatr, początek jeszcze całkiem przyjemny, nie wiało za mocno, pod Warszawą całkiem ciepło, koło 5'C. Ale za Łowiczem, na długich prostych do Kutna wiatr już wykańczał, do tego temperatura spadła do 2-3 stopni, koło godziny jechałem z tętnem circa 180, a na liczniku więcej niż 22km/h się nie pojawiało ;)) Nieco się uspokoiło po zmierzchu i już sensowniej się jechało, na miejsce docieram koło 21

Zdjęcia
Dane wycieczki: DST: 244.30 km AVS: 23.16 km/h ALT: 707 m MAX: 40.90 km/h Temp:4.0 'C
Piątek, 8 lutego 2019Kategoria >100km, Canyon 2019
Długa pętla do Chynowa
Dobre warunki do jazdy, sucho i słonecznie. Ale dystans spory, coś chyba nie za bardzo z testowaną pozycją trafiłem, bo pod koniec już mnie solidnie odcinać zaczęło i na miękkich nóżkach dojechałem ;))

Przyroda budzi się do życia, bażant już się rozgląda za panienkami ;))


Sanktuarium maryjne w Pieczyskach
Dane wycieczki: DST: 112.10 km AVS: 25.97 km/h ALT: 292 m MAX: 50.70 km/h Temp:5.0 'C
Środa, 23 stycznia 2019Kategoria >100km, >200km, Canyon 2019, Wycieczka
Zimą na Święty Krzyż

Nowy Rok się zaczął już ponad 3 tygodnie temu, więc w końcu trzeba się zmobilizować i zrobić jakąś porządniejszą traskę ;). Zima zagościła chyba na dłużej, więc nie ma się co na nią obrażać, tylko spróbować wziąć się z nią za bary ;)).

Cel klasyczny - czyli wyjazd na Święty Krzyż, jedna z moich najbardziej ulubionych tras z Warszawy, zawsze tam lubię jeździć. Prognozy może nie idealne, ale postanawiam jechać - ma być wiatr boczny (wschodni) koło 5m/s, ale za to ma być pełne słońce cały dzień; jednym słowem piękne oblicze zimy, a nie syf i szarość jakimi nas najczęściej ta pora roku raczy. Największe wyzwanie na takich długich trasach zimą - to wyjść z domu, jak już człowiek się do tego zmobilizuje - to połowa sukcesu ;). Budzę się o 4, długo rozważam, czy jechać czy nie jechać, ale że w prognozach ciągle pełne słońce - więc w końcu jadę, o 5.30 jestem na trasie.

Początek do Góry Kalwarii jeszcze po ciemku, mimo takiej pory i mrozu rowerzystów spotkałem chyba z dziesięciu, w tym trafił się klasyczny "wioskowy Armstrong", czyli rowerzysta który nas wyprzedza, by kawałek dalej skręcić w bok, pozostając niepokonanym ;). Jeszcze lepszy numer to baba, która jechała do Konstancina od strony Góry (a ranem jest tam naprawdę duży ruch osób jadących do pracy w Warszawie) - bez żadnego oświetlenia, ani przedniego, ani tylnego, jedynie kamizelkę odblaskową miała; jak widać dla niektórych "no risk no fun" :). Za Górą powoli zaczyna dnieć, jest nawet cieplej niż oczekiwałem, koło -6'C, bo przy wyżowej pogodzie ranem potrafi być bardzo zimno. Ale gdy się bardziej przejaśniło widzę czym jest to spowodowane, wcale nie ma jasnego nieba, wręcz przeciwnie, całe jest w chmurach, więc i trochę cieplej. Trasa dobrze znana, wiatr specjalnie nie przeszkadza, ale za to sporo czasu tracę na zmiany pozycji, bo ciągle to i owo pobolewa.


Do Radomia docieram po 100km jazdy na mrozie, więc uznałem, że pora na dobrą regenerację i zjechałem do Maca, gdzie zawsze dobrze grzeją ;). W czasie postoju sprawdzam prognozy, żeby zobaczyć co z tym słońcem, którego nie ma w ogóle. Wg prognozy (zarówno na yr.no jak i Accuweather) w Radomiu świeci słońce, szkoda tylko że ono nic o tym nie wiedziało ;).

Za Radomiem zaczyna się jechać cieniutko, przede wszystkim wiatr, który na odkrytych terenach za tym miastem daje bardzo w kość. A zimą wiatr niszczy w dwujnasób w porównaniu do lata - i mocniej spowalnia i bardzo wychładza, szczególnie twarz. Przed Wąchockiem zaczynają się górki, przybywa też śniegu w okolicy, co dodaje jej sporo uroku, a drogi dalej suche. Słońca niestety ciągle nie ma, totalna pomyłka w prognozach, w sumie wyszło na 3min przed Nową Słupią - i to była cała jego obecność dzisiejszego dnia


Niestety yr.no w prognozach dla Polski to jest dramat, wygodna grafika, ale jakość prognoz słabiutka. Ale widoki są niezgorsze, wrażenie szczególnie robił ośnieżony Święty Krzyż nad którym ulokowała się ciemniejsza chmura. W Nowej Słupi krótki postój na batonika oraz przelanie wody z większego termosa do mniejszego z którego da się pić w czasie jazdy, mróz dalej koło -6'C. Za Nową Słupią najbardziej górzysty odcinek trasy, najpierw przejazd przez ramię Łysej Góry, a następnie sama Łysa Góra. Podjazd idzie drętwo, parę razy stawałem na regulacje czy fotki jednocześnie łapiąc chwile odpoczynku, bo czułem już trudy trasy i prawie 200km w nogach. Droga na Święty Krzyż w dobrym stanie, jedynie kilka skorup lodowych się trafiło, poza tym jak na ten rejon bardzo OK. Na szczycie zimno, blisko -10'C, robię trochę fotek, wchodzę na taras widokowy, pisząc SMS do bliskiej osoby zupełnie kostnieją mi ręce.


Długi zjazd z prędkością 40-50km/h przy blisko -10'C to przeżycie z gatunku filmików na YT "Jestem hardcorem", ale wszystkiego w życiu warto spróbować, na dole przewiane na maksa zatoki fajnie łupały ;). Stąd już tylko rzut beretem do Górna, gdzie staję na obiad w restauracji na stacji BP, którą swego czasu pokazał mi Transatlantyk.

Niestety fatalnie mi się ułożyły pociągi ze Skarżyska, były tylko o 18 i 21, by się wyrobić na ten pierwszy musiałbym się cały dzień żyłować z minimalną liczbą postojów, a tego zupełnie nie miałem ochoty robić. Staję więc na dłuższy postój obiadowy, ponad godzinę siedząc w cieple. Nocna końcówka do Skarżyska idzie całkiem przyzwoicie, zaliczam dwa spore podjazdy - na przełęcz Krajeńską oraz za Bodzentynem, ruch na drogach niewielki, fajnie nocą z góry wyglądają oświetlone miejscowości. Do Skarżyska docieram ze sporym zapasem czasu, w Warszawie jestem po północy, a rano już robota czeka ;)

Wyjazd udany, chociaż nabrałem się na prognozy zapowiadające pełne słońce, gdybym wiedział jak będzie w rzeczywistości to pewnie bym wyjazd odpuścił. Ale jak wspominałem zimą największym wyzwaniem jest wyjść na tak długą trasę, jak już człowiek zacznie jechać - to połowa sukcesu ;). Tak więc na samej trasie nie miałem już zwątpień czy pokus by skrócić trasę i wcześniej wrócić, choć fragmentami jechało się ciężko, a trasa tej klasy (250km i 2000m w pionie) o tej porze roku to już daje popalić. Ale i frajda z walki z warunkami spora, jazda zimą jest ciężka, ale i daje sporo satysfakcji, a dzisiaj warunki drogowe były całkiem dobre, niemal całość trasy po suchych szosach.
Zdjęcia
Mapa
Dane wycieczki: DST: 248.50 km AVS: 22.69 km/h ALT: 1977 m MAX: 64.30 km/h Temp:-6.0 'C
Piątek, 30 listopada 2018Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon 2018, Wycieczka
Westerplatte

Każdej zimy, szczególnie na jej początku, gdy jest czymś nowym, takim ciekawym urozmaiceniem (a nie porą roku na której koniec z utęsknieniem się czeka jak lutym-marcu) - kusi mnie by wybrać się na solidną trasę; tym razem nie było inaczej ;). Trafiły się dobre warunki wietrzne na Gdańsk - więc długo się nie wahając postanowiłem ruszyć.

Startuję o północy, w Warszawie kolo -6'C, wiaterek elegancko pomaga, widać że prognozy nie kłamały. Pierwsze 50km do Modlina jeszcze ulgowe, cały czas jazda oświetlonymi drogami, dopiero za Pomiechówkiem zaczyna się typowa nocna jazda. Temperatura spada do poziomu -8'C, to już się wyraźnie czuje, na głowie czapki zaczynają lekko sztywnieć, bo wilgoć z potu już częściowo zamarza. Noc jasna i bezchmurna, widać mnóstwo gwiazd, cały czas świeci połowa księżyca, tak więc choć zimno - to przyjemnie. Pierwszy postój miałem zaplanowany w Ciechanowie na stacji Orlenu, ku mojemu zadowoleniu była to duża, wypasiona stacja z kanapami; tak więc można się było dobrze zregenerować. Zjadam dwie zapiekanki, wypijam herbatę i energetyka o wdzięcznej nazwie "Sex Energy" - i po godzinie ruszam dalej.

Bliskość świtu motywuje, ale to też i najzimniejsza pora dnia, temperatura dochodzi pod -10'C. Najbardziej zaskakuje mnie brak problemów ze stopami, jechałem w letnich SPD z siateczką, a to dla takiego zestawu wartość sporo poza strefą komfortu - ale tym razem nie ma ze stopami w ogóle problemów, widać "Sex Energy" rozgrzało mnie odpowiednio ;)). Rozjaśniać zaczyna się pod Mławą, a w rejonie Działdowa wschodzi już słońce. Dzień zapowiada się ładny i słoneczny - tak więc motywację mam na wysokim poziomie, tym bardziej że zaczyna się najciekawszy kawałek; dobrze się to ułożyło, bo najnudniejszy odcinek pokonałem nocą. Już za Działdowem pojawiają się pagóreczki, wzgórza morenowe charakterystyczne dla mazurskiego krajobrazu, jest też trochę jeziorek, część już pozamarzana, choć widać, że lód jeszcze cieniutki. Największa kumulacja górek jest przed Lubawą, wjeżdża się na 230m. Za Lubawą trzeba przejechać kawałek krajówką na zachód, odcinek fatalny, wielki ruch, głównie tirów - a wystarczy odrobinę zmienić kierunek jazdy by wiatr zaczął niszczyć, szczególnie nieprzyjemne są momenty, gdy tiry jadące z naprzeciwka przecinają powietrze, rowerem potrafi wtedy nieźle rzucić. Niestety tak to jest z mocnym wiatrem (wieje 8-10 m/s) - pomaga tylko wtedy, gdy mamy go idealnie w plecy, a gdy tylko lekko zmieniamy kierunek jazdy wtedy znacznie więcej przeszkadza niż pomaga. O stawaniu na powietrzu nie ma mowy, wiatr wychładza błyskawicznie po ledwie paru minutach. 

W Iławie rozczarowanie, stacje malutkie, bez miejsca do siedzenia, pojechałem więc do centrum poszukać jakiegoś barku, ale ze względu na dość wczesną porę (koło 10) jeszcze wszystko pozamykane, trafiłem tylko na jakiś obskurny barak z fast foodem. Pojechałem więc kawałek za miasto, gdzie była druga stacja, ale i tam bez miejsca do siedzenia, więc zawróciłem 2km by się przeprosić z fast foodowym baraczkiem ;)).Za Iławą fajny odcinek - pagóreczki, jeziora, a wszystko to pięknie oświetlone słońcem, nawet fragmentami i trochę śniegu leży w okolicy. Od Sztumu niestety już duży ruch, w Malborku miałem zaplanowany obiadowy postój w Macu, gdy przypinałem rower przed restauracją - do środka wparowała akurat jakaś wielka wycieczka dzieciarni złożona z dobrych 60 osób; jednym słowem coś o czym marzyłem :). Przez duże kolejki zeszło mi się tutaj ponad godzinę, trochę przed zmrokiem ruszam na Tczew, ten kawałek nieprzyjemny, wiatr mocno przeszkadzał, do tego duży ruch na krajówce. Od Tczewa już z grubsza w osi wiatru, ale pomimo jazdy bocznymi drogami ruch do samego Gdańska już solidny, niestety to już mocno zurbanizowane tereny i w dzień powszedni ruch nawet na bocznych drogach spory. Przed 17 docieram do Gdańska, tutaj robię duże odbicie na główny cel mojego wyjazdu - czyli Westerplatte, na którym nigdy nie miałem jeszcze okazji być. 

Pomnik robi duże wrażenie, dobrze podświetlony, stojący na wysokim wzgórzu nad morzem, widoczny już daleka. Klimat niezwykły - bo jak to nad samym morzem wiatr urywa głowę, nie ma żywej duszy, ale takie warunki dobrze pasują do tego symbolicznego miejsca. Na pomniku znamienne słowa Jana Pawła II "Każdy z was moi młodzi przyjaciele, znajduje w życiu jakieś swoje Westerplatte". Do tego wyjazdu pasowało to nieźle, znalazłem Westerplatte i dosłownie i w przenośni, bo sporo trzeba było samozaparcia, by w trudnych zimowych warunkach tutaj dojechać. Dojazd na dworzec ostro daje w kość, parę kilometrów czołowo pod bardzo silny nadmorski wiatr, już się zaczynałem obawiać czy na pociąg zdążę, ale dałem radę, choć z ledwie 13min zapasu ;)). Powrót elegancki, Pendolino z Gdańska do Warszawy jedzie poniżej 3h, a po takiej trasie tylko się marzy o tym by jak najszybciej dotrzeć do domu ;)).

Trasa bardzo udana, trafiłem na świetne warunki - zimowo, ale z zupełnie suchymi drogami, dobrze wykorzystałem wiatr, który na tej trasie pomagał. Jazda bez poważnych kryzysów, cały czas dobra motywacja - taka zima to może być! :))

Zdjęcia

Dane wycieczki: DST: 376.80 km AVS: 26.69 km/h ALT: 1752 m MAX: 51.40 km/h Temp:-5.0 'C
Niedziela, 11 listopada 2018Kategoria Wypad, Canyon 2018, >100km
Sudety - dzień 4

Noc zimna, nad ranem koło 0 stopni, a ruszyć musiałem wcześnie by wyrobić się do Poznania na pociąg do Warszawy. Wg prognoz miało być koło 10 stopniu - ale to były gruszki na wierzbie, przez cały dzień nie było więcej niż 6 stopni, bo cały dzień trzymały mgły, a tak duża wilgotność znacznie obniżyła temperaturę. Znowu nadspodziewanie dobre asfalty, praktycznie cały dzień po dobrych drogach, przeleciał w miarę sprawnie, do Poznania docieram z dużym zapasem.

Sumarycznie wyjazd bardzo udany, choć generalnie pogoda taka sobie i zimno - to na ten najciekawszy odcinek, czyli wjazd na Śnieżkę - trafiłem optymalne warunki, widoki były boskie!

Zdjęcia


Dane wycieczki: DST: 179.60 km AVS: 23.95 km/h ALT: 438 m MAX: 45.60 km/h Temp:5.0 'C
Piątek, 9 listopada 2018Kategoria Wypad, Canyon 2018, >100km
Sudety - dzien 2

Na dzisiaj czeka mnie główne wyzwanie tego wyjazdu, czyli wjazd na Śnieżkę. Pogoda nie budzi entuzjazmu - zimno i mgliście, gdy wjeżdżam na Okraj jest zaledwie 4'C i widoczność na 50m. Tak więc obawy co do tego co mnie czeka 600m wyżej były spore. Zjeżdżam na czeską stronę do Peca, tam zaczyna się rzeźnicki podjazd na Modre Sedlo (1505m) z długimi odcinkami w okolicy 20%. Daje to w kość niewąsko, ale za włożony trud otrzymuję nagrodę - pod Kapliczką chmury schodzą trochę niżej i odsłania się szeroki widok w stronę Śnieżki. Zjazd do schroniska Loucni Bouda krótki, ale za to atomowy - wyciągam aż 83,8km/h, już ledwo zdążyłem wyhamować przed końcem drogi ;)). Do Sląskiego Domu przeprawa terenowa, ciekawe przeżycie na szosówce, zaliczam między innymi z 15cm drop, którego nie zauważyłem w porę ;). Po dojeździe na granicę czeka mnie jeszcze 200m ciężkiego podjazdu na Śnieżkę, większa część powyżej 10%, końcówka to już koło 15%. Ale przede wszystkim męczy fatalnie nierówny bruk. Ale trudy podjazdu niweluje doskonała pogoda, bo akurat teraz zaczęło się przejaśniać, od zachodniej strony otwiera się szeroki widok na Kotlinę Jeleniogórską, od wschodu u stóp Śnieżki jest morze chmur. Tak więc na szczycie prawdziwa uczta widokowa, niestety zdjęcia tego nie oddają, bo algorytm Google przy wgrywaniu zdjęć je "poprawia" i fatalnie psuje te z mgłami, jasnymi chmurami czy błękitem.

Zjazd do Karpacza na szosówce to przeżycie jedyne w swoim rodzaju - między innymi długi odcinek nachylony koło 20%. Gdy już myślałem, że przejadę to na czysto - 50m przed końcem bruku łapię snejka. To też dobrze oddaje możliwości tej drogi, żeby złapać snejka w oponach pompowanych na 8 atmosfer - to już trzeba się nieźle postarać ;)). Szybki zjazd z Karpacza do Cieplic, gdzie umówiłem się z Morsem, który przyjechał na mono. Parę fotek i robimy rundkę po okolicy i ładnym deptaku w Cieplicach. Ale za dużo czasu nie miałem, bo musiałem dojechać za Węgliniec, a dzień listopadowy krótki. Po pożegnaniu z Morsem ruszam nad jezioro Pilchowickie, parę fajnych podjazdów, widowiskowe mosty i słynna pilchowicka tama na Bobrze. Już nocą kontynuuję jazdę do Lwówka, gdzie staję na pizzę, a następnie już po równinach docieram pod Węgliniec, do ostoi Asuan, gdzie powoli zbierają się ludzie na Antywyprawkę. Mocno zaskakują dolnośląskie asfalty, praktycznie całość po równiutkich szosach, wreszcie zaczęli w tym województwie remonty dotąd fatalnych dróg, co znacznie zwiększa przyjemność jazdy po tych terenach.

Zdjęcia


Dane wycieczki: DST: 155.20 km AVS: 18.44 km/h ALT: 2473 m MAX: 83.80 km/h Temp:7.0 'C

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl