Środa, 23 stycznia 2019Kategoria >100km, >200km, Canyon 2019, Wycieczka
Zimą na Święty Krzyż
Nowy Rok się zaczął już ponad 3 tygodnie temu, więc w końcu trzeba się zmobilizować i zrobić jakąś porządniejszą traskę ;). Zima zagościła chyba na dłużej, więc nie ma się co na nią obrażać, tylko spróbować wziąć się z nią za bary ;)).
Cel klasyczny - czyli wyjazd na Święty Krzyż, jedna z moich najbardziej ulubionych tras z Warszawy, zawsze tam lubię jeździć. Prognozy może nie idealne, ale postanawiam jechać - ma być wiatr boczny (wschodni) koło 5m/s, ale za to ma być pełne słońce cały dzień; jednym słowem piękne oblicze zimy, a nie syf i szarość jakimi nas najczęściej ta pora roku raczy. Największe wyzwanie na takich długich trasach zimą - to wyjść z domu, jak już człowiek się do tego zmobilizuje - to połowa sukcesu ;). Budzę się o 4, długo rozważam, czy jechać czy nie jechać, ale że w prognozach ciągle pełne słońce - więc w końcu jadę, o 5.30 jestem na trasie.
Początek do Góry Kalwarii jeszcze po ciemku, mimo takiej pory i mrozu rowerzystów spotkałem chyba z dziesięciu, w tym trafił się klasyczny "wioskowy Armstrong", czyli rowerzysta który nas wyprzedza, by kawałek dalej skręcić w bok, pozostając niepokonanym ;). Jeszcze lepszy numer to baba, która jechała do Konstancina od strony Góry (a ranem jest tam naprawdę duży ruch osób jadących do pracy w Warszawie) - bez żadnego oświetlenia, ani przedniego, ani tylnego, jedynie kamizelkę odblaskową miała; jak widać dla niektórych "no risk no fun" :). Za Górą powoli zaczyna dnieć, jest nawet cieplej niż oczekiwałem, koło -6'C, bo przy wyżowej pogodzie ranem potrafi być bardzo zimno. Ale gdy się bardziej przejaśniło widzę czym jest to spowodowane, wcale nie ma jasnego nieba, wręcz przeciwnie, całe jest w chmurach, więc i trochę cieplej. Trasa dobrze znana, wiatr specjalnie nie przeszkadza, ale za to sporo czasu tracę na zmiany pozycji, bo ciągle to i owo pobolewa.
Do Radomia docieram po 100km jazdy na mrozie, więc uznałem, że pora na dobrą regenerację i zjechałem do Maca, gdzie zawsze dobrze grzeją ;). W czasie postoju sprawdzam prognozy, żeby zobaczyć co z tym słońcem, którego nie ma w ogóle. Wg prognozy (zarówno na yr.no jak i Accuweather) w Radomiu świeci słońce, szkoda tylko że ono nic o tym nie wiedziało ;).
Za Radomiem zaczyna się jechać cieniutko, przede wszystkim wiatr, który na odkrytych terenach za tym miastem daje bardzo w kość. A zimą wiatr niszczy w dwujnasób w porównaniu do lata - i mocniej spowalnia i bardzo wychładza, szczególnie twarz. Przed Wąchockiem zaczynają się górki, przybywa też śniegu w okolicy, co dodaje jej sporo uroku, a drogi dalej suche. Słońca niestety ciągle nie ma, totalna pomyłka w prognozach, w sumie wyszło na 3min przed Nową Słupią - i to była cała jego obecność dzisiejszego dnia
Niestety yr.no w prognozach dla Polski to jest dramat, wygodna grafika, ale jakość prognoz słabiutka. Ale widoki są niezgorsze, wrażenie szczególnie robił ośnieżony Święty Krzyż nad którym ulokowała się ciemniejsza chmura. W Nowej Słupi krótki postój na batonika oraz przelanie wody z większego termosa do mniejszego z którego da się pić w czasie jazdy, mróz dalej koło -6'C. Za Nową Słupią najbardziej górzysty odcinek trasy, najpierw przejazd przez ramię Łysej Góry, a następnie sama Łysa Góra. Podjazd idzie drętwo, parę razy stawałem na regulacje czy fotki jednocześnie łapiąc chwile odpoczynku, bo czułem już trudy trasy i prawie 200km w nogach. Droga na Święty Krzyż w dobrym stanie, jedynie kilka skorup lodowych się trafiło, poza tym jak na ten rejon bardzo OK. Na szczycie zimno, blisko -10'C, robię trochę fotek, wchodzę na taras widokowy, pisząc SMS do bliskiej osoby zupełnie kostnieją mi ręce.
Długi zjazd z prędkością 40-50km/h przy blisko -10'C to przeżycie z gatunku filmików na YT "Jestem hardcorem", ale wszystkiego w życiu warto spróbować, na dole przewiane na maksa zatoki fajnie łupały ;). Stąd już tylko rzut beretem do Górna, gdzie staję na obiad w restauracji na stacji BP, którą swego czasu pokazał mi Transatlantyk.
Niestety fatalnie mi się ułożyły pociągi ze Skarżyska, były tylko o 18 i 21, by się wyrobić na ten pierwszy musiałbym się cały dzień żyłować z minimalną liczbą postojów, a tego zupełnie nie miałem ochoty robić. Staję więc na dłuższy postój obiadowy, ponad godzinę siedząc w cieple. Nocna końcówka do Skarżyska idzie całkiem przyzwoicie, zaliczam dwa spore podjazdy - na przełęcz Krajeńską oraz za Bodzentynem, ruch na drogach niewielki, fajnie nocą z góry wyglądają oświetlone miejscowości. Do Skarżyska docieram ze sporym zapasem czasu, w Warszawie jestem po północy, a rano już robota czeka ;)
Wyjazd udany, chociaż nabrałem się na prognozy zapowiadające pełne słońce, gdybym wiedział jak będzie w rzeczywistości to pewnie bym wyjazd odpuścił. Ale jak wspominałem zimą największym wyzwaniem jest wyjść na tak długą trasę, jak już człowiek zacznie jechać - to połowa sukcesu ;). Tak więc na samej trasie nie miałem już zwątpień czy pokus by skrócić trasę i wcześniej wrócić, choć fragmentami jechało się ciężko, a trasa tej klasy (250km i 2000m w pionie) o tej porze roku to już daje popalić. Ale i frajda z walki z warunkami spora, jazda zimą jest ciężka, ale i daje sporo satysfakcji, a dzisiaj warunki drogowe były całkiem dobre, niemal całość trasy po suchych szosach.
Zdjęcia
Mapa
Komentarze
Nowy Rok się zaczął już ponad 3 tygodnie temu, więc w końcu trzeba się zmobilizować i zrobić jakąś porządniejszą traskę ;). Zima zagościła chyba na dłużej, więc nie ma się co na nią obrażać, tylko spróbować wziąć się z nią za bary ;)).
Cel klasyczny - czyli wyjazd na Święty Krzyż, jedna z moich najbardziej ulubionych tras z Warszawy, zawsze tam lubię jeździć. Prognozy może nie idealne, ale postanawiam jechać - ma być wiatr boczny (wschodni) koło 5m/s, ale za to ma być pełne słońce cały dzień; jednym słowem piękne oblicze zimy, a nie syf i szarość jakimi nas najczęściej ta pora roku raczy. Największe wyzwanie na takich długich trasach zimą - to wyjść z domu, jak już człowiek się do tego zmobilizuje - to połowa sukcesu ;). Budzę się o 4, długo rozważam, czy jechać czy nie jechać, ale że w prognozach ciągle pełne słońce - więc w końcu jadę, o 5.30 jestem na trasie.
Początek do Góry Kalwarii jeszcze po ciemku, mimo takiej pory i mrozu rowerzystów spotkałem chyba z dziesięciu, w tym trafił się klasyczny "wioskowy Armstrong", czyli rowerzysta który nas wyprzedza, by kawałek dalej skręcić w bok, pozostając niepokonanym ;). Jeszcze lepszy numer to baba, która jechała do Konstancina od strony Góry (a ranem jest tam naprawdę duży ruch osób jadących do pracy w Warszawie) - bez żadnego oświetlenia, ani przedniego, ani tylnego, jedynie kamizelkę odblaskową miała; jak widać dla niektórych "no risk no fun" :). Za Górą powoli zaczyna dnieć, jest nawet cieplej niż oczekiwałem, koło -6'C, bo przy wyżowej pogodzie ranem potrafi być bardzo zimno. Ale gdy się bardziej przejaśniło widzę czym jest to spowodowane, wcale nie ma jasnego nieba, wręcz przeciwnie, całe jest w chmurach, więc i trochę cieplej. Trasa dobrze znana, wiatr specjalnie nie przeszkadza, ale za to sporo czasu tracę na zmiany pozycji, bo ciągle to i owo pobolewa.
Do Radomia docieram po 100km jazdy na mrozie, więc uznałem, że pora na dobrą regenerację i zjechałem do Maca, gdzie zawsze dobrze grzeją ;). W czasie postoju sprawdzam prognozy, żeby zobaczyć co z tym słońcem, którego nie ma w ogóle. Wg prognozy (zarówno na yr.no jak i Accuweather) w Radomiu świeci słońce, szkoda tylko że ono nic o tym nie wiedziało ;).
Za Radomiem zaczyna się jechać cieniutko, przede wszystkim wiatr, który na odkrytych terenach za tym miastem daje bardzo w kość. A zimą wiatr niszczy w dwujnasób w porównaniu do lata - i mocniej spowalnia i bardzo wychładza, szczególnie twarz. Przed Wąchockiem zaczynają się górki, przybywa też śniegu w okolicy, co dodaje jej sporo uroku, a drogi dalej suche. Słońca niestety ciągle nie ma, totalna pomyłka w prognozach, w sumie wyszło na 3min przed Nową Słupią - i to była cała jego obecność dzisiejszego dnia
Niestety yr.no w prognozach dla Polski to jest dramat, wygodna grafika, ale jakość prognoz słabiutka. Ale widoki są niezgorsze, wrażenie szczególnie robił ośnieżony Święty Krzyż nad którym ulokowała się ciemniejsza chmura. W Nowej Słupi krótki postój na batonika oraz przelanie wody z większego termosa do mniejszego z którego da się pić w czasie jazdy, mróz dalej koło -6'C. Za Nową Słupią najbardziej górzysty odcinek trasy, najpierw przejazd przez ramię Łysej Góry, a następnie sama Łysa Góra. Podjazd idzie drętwo, parę razy stawałem na regulacje czy fotki jednocześnie łapiąc chwile odpoczynku, bo czułem już trudy trasy i prawie 200km w nogach. Droga na Święty Krzyż w dobrym stanie, jedynie kilka skorup lodowych się trafiło, poza tym jak na ten rejon bardzo OK. Na szczycie zimno, blisko -10'C, robię trochę fotek, wchodzę na taras widokowy, pisząc SMS do bliskiej osoby zupełnie kostnieją mi ręce.
Długi zjazd z prędkością 40-50km/h przy blisko -10'C to przeżycie z gatunku filmików na YT "Jestem hardcorem", ale wszystkiego w życiu warto spróbować, na dole przewiane na maksa zatoki fajnie łupały ;). Stąd już tylko rzut beretem do Górna, gdzie staję na obiad w restauracji na stacji BP, którą swego czasu pokazał mi Transatlantyk.
Niestety fatalnie mi się ułożyły pociągi ze Skarżyska, były tylko o 18 i 21, by się wyrobić na ten pierwszy musiałbym się cały dzień żyłować z minimalną liczbą postojów, a tego zupełnie nie miałem ochoty robić. Staję więc na dłuższy postój obiadowy, ponad godzinę siedząc w cieple. Nocna końcówka do Skarżyska idzie całkiem przyzwoicie, zaliczam dwa spore podjazdy - na przełęcz Krajeńską oraz za Bodzentynem, ruch na drogach niewielki, fajnie nocą z góry wyglądają oświetlone miejscowości. Do Skarżyska docieram ze sporym zapasem czasu, w Warszawie jestem po północy, a rano już robota czeka ;)
Wyjazd udany, chociaż nabrałem się na prognozy zapowiadające pełne słońce, gdybym wiedział jak będzie w rzeczywistości to pewnie bym wyjazd odpuścił. Ale jak wspominałem zimą największym wyzwaniem jest wyjść na tak długą trasę, jak już człowiek zacznie jechać - to połowa sukcesu ;). Tak więc na samej trasie nie miałem już zwątpień czy pokus by skrócić trasę i wcześniej wrócić, choć fragmentami jechało się ciężko, a trasa tej klasy (250km i 2000m w pionie) o tej porze roku to już daje popalić. Ale i frajda z walki z warunkami spora, jazda zimą jest ciężka, ale i daje sporo satysfakcji, a dzisiaj warunki drogowe były całkiem dobre, niemal całość trasy po suchych szosach.
Zdjęcia
Mapa
Dane wycieczki:
DST: 248.50 km AVS: 22.69 km/h
ALT: 1977 m MAX: 64.30 km/h
Temp:-6.0 'C
Komentarze
Ładna wycieczka. Norwegowie z prognozami jeszcze nie zeszli na poziom pogodynki, ale faktycznie kilka razy zasadnicze błędy już się pojawiły.
MARECKY - 20:57 czwartek, 24 stycznia 2019 | linkuj
btw - odremontowali już budynek dworca w Skarżysku? robiłem kiedyś pod niego jakąś ekspertyzę i mieli się zabierać ''panie, już zaraz będziemy robić!'' :P
WuJekG - 19:07 czwartek, 24 stycznia 2019 | linkuj
Najss!
Że też się nie obawiasz jazdy na tych cienkich oponkach ;) (Wiem, wiem, że jak wjadę na lód to nie ma różnicy czy to 25 czy 33C, ale jednak czuję większą stabilność na zahaczanych czasem śniegowych poboczach).
I tak masz szczęście, że chwyciłeś trochę słońca, u nas 23go cały dzień w chmurach i z małym posypem śniegu, przez co znacznie gorszy niż -10 ze słońcem ;) WuJekG - 19:05 czwartek, 24 stycznia 2019 | linkuj
Że też się nie obawiasz jazdy na tych cienkich oponkach ;) (Wiem, wiem, że jak wjadę na lód to nie ma różnicy czy to 25 czy 33C, ale jednak czuję większą stabilność na zahaczanych czasem śniegowych poboczach).
I tak masz szczęście, że chwyciłeś trochę słońca, u nas 23go cały dzień w chmurach i z małym posypem śniegu, przez co znacznie gorszy niż -10 ze słońcem ;) WuJekG - 19:05 czwartek, 24 stycznia 2019 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!