Wpisy archiwalne w kategorii
>100km
Dystans całkowity: | 237438.09 km (w terenie 665.00 km; 0.28%) |
Czas w ruchu: | 10319:47 |
Średnia prędkość: | 22.86 km/h |
Maksymalna prędkość: | 87.20 km/h |
Suma podjazdów: | 1820237 m |
Maks. tętno maksymalne: | 177 (94 %) |
Maks. tętno średnie: | 151 (80 %) |
Suma kalorii: | 564947 kcal |
Liczba aktywności: | 1033 |
Średnio na aktywność: | 229.85 km i 9h 59m |
Więcej statystyk |
Wtorek, 14 maja 2019Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon 2019, RTP 2019, Ultramaraton
RACE THROUGH POLAND 2019
III dzień - Mszana Dolna - Kraków - Ojców (PK4) - Pilica - Myszków - Zawadzkie - Namysłów
Relacja i zdjęcia z maratonu
III dzień - Mszana Dolna - Kraków - Ojców (PK4) - Pilica - Myszków - Zawadzkie - Namysłów
Relacja i zdjęcia z maratonu
Dane wycieczki:
DST: 344.30 km AVS: 20.37 km/h
ALT: 2255 m MAX: 56.60 km/h
Temp:5.0 'C
Poniedziałek, 13 maja 2019Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon 2019, RTP 2019, Ultramaraton
RACE THROUGH POLAND 2019
III dzień - Głubczyce - Racibórz - Bielsko-Biała - Krowiarki (1012m) - Pieniny (PK3) - Mszana Dolna
Relacja i zdjęcia z maratonu
III dzień - Głubczyce - Racibórz - Bielsko-Biała - Krowiarki (1012m) - Pieniny (PK3) - Mszana Dolna
Relacja i zdjęcia z maratonu
Dane wycieczki:
DST: 379.50 km AVS: 19.49 km/h
ALT: 4690 m MAX: 64.30 km/h
Temp:4.0 'C
Sobota, 11 maja 2019Kategoria >100km, >200km, >300km, >500km, Canyon 2019, Ultramaraton, RTP 2019
RACE THROUGH POLAND 2019
I dzień - Wrocław - Złotoryja - Stóg Izerski (PK1) - Kłodzko - [CZ] - Pradziad (1492m) (PK2) - [PL] - Głubczyce
Relacja i zdjęcia z maratonu
I dzień - Wrocław - Złotoryja - Stóg Izerski (PK1) - Kłodzko - [CZ] - Pradziad (1492m) (PK2) - [PL] - Głubczyce
Relacja i zdjęcia z maratonu
Dane wycieczki:
DST: 534.20 km AVS: 20.94 km/h
ALT: 6689 m MAX: 57.20 km/h
Temp:6.0 'C
Kolarski Romantyzm
Do tej trasy przymierzałem się już od dłuższego czasu, a ze względu na ważną dla mnie datę trzeba było jechać bez względu na pogodę. A z tą było pół na pół - z jednej strony ciepło i słonecznie, z drugiej ponad 400km pod solidny wiatr; wszystkiego nie można mieć ;))
Ruszam z domu o 9.30, początek wg prognoz miał być najgorszy, jazda pod wiatr rzędu 6-7m/s po odkrytych mazowieckich równinach. Jadę jak na skazanie, planując średnie na poziomie 20km/h, ale do odważnych świat należy - okazuje się, że nie ma tragedii, wiatr niby z południa, ale lekko też z kierunków wschodnich. A tymczasem droga z Warszawy na Kraków również lekko odbija na zachód, na 300km przejeżdża się 1 stopień geograficzny na zachód. I suma tych dwóch "lekko" spowodowała, że jechało się nadspodziewanie sensownie, powyżej 25km/h, czego w tych warunkach nie zakładałem. Dopiero po 90km przed Drzewicą zaczęło się to psuć, wiatr skręcił i zawiewał bardziej z zachodu, równo w czółko ;). Było też nadspodziewanie gorąco, zorientowałem się też że zapomniałem kremu przeciwsłonecznego, ale takimi drobiazgami nie ma się co za bardzo przejmować, czerwony nos nie charakteryzuje jedynie meneli, ale kolarzy jeżdżących ultra również ;).

Na odcinku przed Łopusznem nagromadzenie remontów, ze 20km ciągną się wahadła, z jednej strony fajnie, bo droga rzeczywiście była tu słaba, a często tędy jeżdżę na południe, z drugiej - dlaczego akurat dłubią jak tu jadę ;). Od Łopuszna już lepiej, droga elegancka, wiatr jak to przed wieczorem wyraźnie osłabł, więc jest OK. Na postoju w Seceminie łapią mnie krótkie sensacje żołądkowe, ledwo zdążyłem zakupić taśmę życia przed wizytą w toi-toiu ;). Za Seceminem powoli zaczyna zmierzchać, noc dość ciepła, ale za to do Wolbromia odcinek słabych, bocznych dróg. Od Wolbromia jadę dość ruchliwą szosą wojewódzką do Olkusza, a tam zgodnie z planem obiadowy postój w Macu. niestety odpalili za mocną klimę, więc na dwór wyszedłem trochę się trzęsąc, ale podjazd za Olkuszem od razu pozwolił na powrót normalnej termiki.

Za Olkuszem definitywnie kończy się płaska część trasy i zaczynają się solidne górki. Najpierw najeżone ściankami dolinki podkrakowskie, później, już po drugiej stronie Wisły Pogórze Wadowickie. Jazda idzie w miarę sprawnie, czasu miałem dużo, więc nie pilnowałem specjalnie dyscypliny postojowej. W rejonie Suchej Beskidzkiej znowu wiatr zaczął niszczyć, po nocnej przerwie ruszył do natarcia z dużą siłą, a na lekko nachylonej drodze jak do Makowa Podhalańskiego dawał popalić. Na stacji robię postój regeneracyjny, jak to przed świtem już zimno, ledwie 4-5 stopni. Po postoju wiatr się uspokaja, do Jordanowa podjazd po krajówce, dalej wjeżdżam na fajniejsze boczne drogi. Za Piekielnikiem otwiera się wreszcie widok na ośnieżone Tatry - po takie widoki warto było tyle czasu kręcić!

Bałem się jak to będzie z wiatrem na równinie Podhala, ale dojazd pod Tatry jeszcze do przeżycia, choć wiało solidnie. W Dolinie Chochołowskiej niestety takie polskie wieśniactwo - przy wejściu na teren Tatrzańskiego Parku Narodowego wprowadzili dodatkową opłatę za rower. Zamiast promować zdrowy tryb życia - to u nas to okazja, żeby trochę kasy nabić. Dolina Chochołowska trochę rozczarowuje, tutaj obowiązuje kuriozalny system własnościowy, jednocześnie to TPN, ale lasy należą do wspólnoty 8 wsi z Witowa. Efekt jest taki, że tną drzewa bardzo mocno, na szlaku w dolinie było ileś ciężkich pojazdów do zwózki, słabe to jest strasznie. Taki żywy dowód na to czym by się skończyła pełna własność prywatna w niektórych miejscach. Im wyżej tym się robi ładniej, droga też niełatwa, bo asfalt szybko się kończy i trzeba jechać po solidnych kamyczkach. Ale creme de la creme to ścianki przed wjazdem na Polanę Chochołowską, tam już są bardzo solidne kamulce i 14% nachylenia; nie było przeproś, całość wjechałem w siodle, podczas gdy ludzie na wypożyczanych góralach grzeczniutko wpychali ;)).

Na Polanie Chochołowskiej był mój główny cel wyjazdu, czyli kwitnące krokusy. Warto było jechać ponad 400km pod wiatr by to zobaczyć, widok ma swoją niepowtarzalną magię, szczególnie widok krokusów przebijających się przez śniegi, taka najbardziej przekonująca alegoria wiosny, miód na serce romantyków...


Pogoda wspaniała, pełne słońce, zaśnieżone szczyty na horyzoncie, wiało solidnie (nawet przewrócił mi się rower w czasie robienia zdjęć). Podjechałem jeszcze ostatnią ostrą ściankę po kamieniach do stylowego schroniska na Polanie, tam zrobiłem sobie długi popas na śniadanie w schronisku. To prawdziwe górskie schronisko ze swoim klimatem, niewiele już takich w Polsce zostało, przyjemnie było posiedzieć w chłodnej sali jadalnej z wspaniałym widokiem na Kominiarski Wierch.

Powrót z doliny już łatwiejszy, jedynie masaż 4 liter na kamieniach, całość odcinka specjalnego przejechana na czysto, bez jednej gumy, na asfalcie już 30km/h bez kręcenia. Na powrót z Zakopanego miałem kilka wariantów, rozważałem rozmaite, w końcu zdecydowałem się na przejazd przez Głodówkę i zjazd do Nowego Targu. Widoki z Głodówki pierwsza klasa, natomiast krajówka do Nowego Targu to porażka. Bardzo duży ruch, kiedyś tu było całkiem OK, obecnie to droga której lepiej unikać; do tego przeszkadzał mocno silny wiatr. Tak więc ruchu miałem już dosyć, więc zrezygnowałem z powrotu zakopianką, zamiast tego jadąc bocznymi drogami. Był to dobry wybór, szczególnie fajnie klimatyczne dróżki na przełęcz Sieniawską - najwyższą w Polsce przełęcz kolejową, fajnie można z wąskiego mostku podziwiać jak tory kolejowe przechodzą przez siodło przełęczy, linię tę wybudowano jeszcze w XIX wieku. Końcówka to pagórkowate drogi przed Krakowem, gdzie dojeżdżam już po zmierzchu.
Trasa bardzo udana, kawał dobrej jazdy ultra - niemal 600km, 5500m w pionie, widoków i wrażeń co niemiara, a widoki kwitnących krokusów przebijających się przez śniegi zostaną w duszy na długo. Dystansu (596,8km) jeszcze nie wpisuję, bo okienko w kwietniu słusznie należy do Kota i jego imponującej trasy do Augustowa, trzeba oddać cesarzowi co cesarskie ;)).
Edit: Kotu niestety odebrała okienko inna osoba jadąca Piękny Wschód, więc dystans już mogę ze spokojnym sercem wpisać ;).
Zdjęcia z wyjazdu
Do tej trasy przymierzałem się już od dłuższego czasu, a ze względu na ważną dla mnie datę trzeba było jechać bez względu na pogodę. A z tą było pół na pół - z jednej strony ciepło i słonecznie, z drugiej ponad 400km pod solidny wiatr; wszystkiego nie można mieć ;))
Ruszam z domu o 9.30, początek wg prognoz miał być najgorszy, jazda pod wiatr rzędu 6-7m/s po odkrytych mazowieckich równinach. Jadę jak na skazanie, planując średnie na poziomie 20km/h, ale do odważnych świat należy - okazuje się, że nie ma tragedii, wiatr niby z południa, ale lekko też z kierunków wschodnich. A tymczasem droga z Warszawy na Kraków również lekko odbija na zachód, na 300km przejeżdża się 1 stopień geograficzny na zachód. I suma tych dwóch "lekko" spowodowała, że jechało się nadspodziewanie sensownie, powyżej 25km/h, czego w tych warunkach nie zakładałem. Dopiero po 90km przed Drzewicą zaczęło się to psuć, wiatr skręcił i zawiewał bardziej z zachodu, równo w czółko ;). Było też nadspodziewanie gorąco, zorientowałem się też że zapomniałem kremu przeciwsłonecznego, ale takimi drobiazgami nie ma się co za bardzo przejmować, czerwony nos nie charakteryzuje jedynie meneli, ale kolarzy jeżdżących ultra również ;).

Na odcinku przed Łopusznem nagromadzenie remontów, ze 20km ciągną się wahadła, z jednej strony fajnie, bo droga rzeczywiście była tu słaba, a często tędy jeżdżę na południe, z drugiej - dlaczego akurat dłubią jak tu jadę ;). Od Łopuszna już lepiej, droga elegancka, wiatr jak to przed wieczorem wyraźnie osłabł, więc jest OK. Na postoju w Seceminie łapią mnie krótkie sensacje żołądkowe, ledwo zdążyłem zakupić taśmę życia przed wizytą w toi-toiu ;). Za Seceminem powoli zaczyna zmierzchać, noc dość ciepła, ale za to do Wolbromia odcinek słabych, bocznych dróg. Od Wolbromia jadę dość ruchliwą szosą wojewódzką do Olkusza, a tam zgodnie z planem obiadowy postój w Macu. niestety odpalili za mocną klimę, więc na dwór wyszedłem trochę się trzęsąc, ale podjazd za Olkuszem od razu pozwolił na powrót normalnej termiki.

Za Olkuszem definitywnie kończy się płaska część trasy i zaczynają się solidne górki. Najpierw najeżone ściankami dolinki podkrakowskie, później, już po drugiej stronie Wisły Pogórze Wadowickie. Jazda idzie w miarę sprawnie, czasu miałem dużo, więc nie pilnowałem specjalnie dyscypliny postojowej. W rejonie Suchej Beskidzkiej znowu wiatr zaczął niszczyć, po nocnej przerwie ruszył do natarcia z dużą siłą, a na lekko nachylonej drodze jak do Makowa Podhalańskiego dawał popalić. Na stacji robię postój regeneracyjny, jak to przed świtem już zimno, ledwie 4-5 stopni. Po postoju wiatr się uspokaja, do Jordanowa podjazd po krajówce, dalej wjeżdżam na fajniejsze boczne drogi. Za Piekielnikiem otwiera się wreszcie widok na ośnieżone Tatry - po takie widoki warto było tyle czasu kręcić!

Bałem się jak to będzie z wiatrem na równinie Podhala, ale dojazd pod Tatry jeszcze do przeżycia, choć wiało solidnie. W Dolinie Chochołowskiej niestety takie polskie wieśniactwo - przy wejściu na teren Tatrzańskiego Parku Narodowego wprowadzili dodatkową opłatę za rower. Zamiast promować zdrowy tryb życia - to u nas to okazja, żeby trochę kasy nabić. Dolina Chochołowska trochę rozczarowuje, tutaj obowiązuje kuriozalny system własnościowy, jednocześnie to TPN, ale lasy należą do wspólnoty 8 wsi z Witowa. Efekt jest taki, że tną drzewa bardzo mocno, na szlaku w dolinie było ileś ciężkich pojazdów do zwózki, słabe to jest strasznie. Taki żywy dowód na to czym by się skończyła pełna własność prywatna w niektórych miejscach. Im wyżej tym się robi ładniej, droga też niełatwa, bo asfalt szybko się kończy i trzeba jechać po solidnych kamyczkach. Ale creme de la creme to ścianki przed wjazdem na Polanę Chochołowską, tam już są bardzo solidne kamulce i 14% nachylenia; nie było przeproś, całość wjechałem w siodle, podczas gdy ludzie na wypożyczanych góralach grzeczniutko wpychali ;)).

Na Polanie Chochołowskiej był mój główny cel wyjazdu, czyli kwitnące krokusy. Warto było jechać ponad 400km pod wiatr by to zobaczyć, widok ma swoją niepowtarzalną magię, szczególnie widok krokusów przebijających się przez śniegi, taka najbardziej przekonująca alegoria wiosny, miód na serce romantyków...


Pogoda wspaniała, pełne słońce, zaśnieżone szczyty na horyzoncie, wiało solidnie (nawet przewrócił mi się rower w czasie robienia zdjęć). Podjechałem jeszcze ostatnią ostrą ściankę po kamieniach do stylowego schroniska na Polanie, tam zrobiłem sobie długi popas na śniadanie w schronisku. To prawdziwe górskie schronisko ze swoim klimatem, niewiele już takich w Polsce zostało, przyjemnie było posiedzieć w chłodnej sali jadalnej z wspaniałym widokiem na Kominiarski Wierch.

Powrót z doliny już łatwiejszy, jedynie masaż 4 liter na kamieniach, całość odcinka specjalnego przejechana na czysto, bez jednej gumy, na asfalcie już 30km/h bez kręcenia. Na powrót z Zakopanego miałem kilka wariantów, rozważałem rozmaite, w końcu zdecydowałem się na przejazd przez Głodówkę i zjazd do Nowego Targu. Widoki z Głodówki pierwsza klasa, natomiast krajówka do Nowego Targu to porażka. Bardzo duży ruch, kiedyś tu było całkiem OK, obecnie to droga której lepiej unikać; do tego przeszkadzał mocno silny wiatr. Tak więc ruchu miałem już dosyć, więc zrezygnowałem z powrotu zakopianką, zamiast tego jadąc bocznymi drogami. Był to dobry wybór, szczególnie fajnie klimatyczne dróżki na przełęcz Sieniawską - najwyższą w Polsce przełęcz kolejową, fajnie można z wąskiego mostku podziwiać jak tory kolejowe przechodzą przez siodło przełęczy, linię tę wybudowano jeszcze w XIX wieku. Końcówka to pagórkowate drogi przed Krakowem, gdzie dojeżdżam już po zmierzchu.
Trasa bardzo udana, kawał dobrej jazdy ultra - niemal 600km, 5500m w pionie, widoków i wrażeń co niemiara, a widoki kwitnących krokusów przebijających się przez śniegi zostaną w duszy na długo. Dystansu (596,8km) jeszcze nie wpisuję, bo okienko w kwietniu słusznie należy do Kota i jego imponującej trasy do Augustowa, trzeba oddać cesarzowi co cesarskie ;)).
Edit: Kotu niestety odebrała okienko inna osoba jadąca Piękny Wschód, więc dystans już mogę ze spokojnym sercem wpisać ;).
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 596.80 km AVS: 22.32 km/h
ALT: 5510 m MAX: 74.10 km/h
Temp:20.0 'C
Środa, 17 kwietnia 2019Kategoria >100km, >200km, Canyon 2019, Wycieczka
Tour de Jabłko
Duża pętla po bardzo rozległych podwarszawskich sadach jabłkowych. Pierwsza długa trasa z moim bratem, wypadło to bardzo dobrze, dla brata to była pierwsza dwusetka w życiu i od razu ze średnią 28km/h, sam musiałem się nieraz pożyłować żeby tempo utrzymać; aż strach myśleć co będzie jak zacznie dużo jeździć ;). Pogodę trafiliśmy doskonałą, na pierwszej części trasy wiatr sprzyjający lub boczno-sprzyjający, a gdy wracaliśmy z Mszczonowa wiatr łaskawie się wyłączył ;).
Zamek w Czersku

Na rynku w Warce

Mój prywatny przystanek ;)

Doliną Pilicy

Modrzewiowa aleja pod Mszczonowem

Canyony dwa ;)):

Duża pętla po bardzo rozległych podwarszawskich sadach jabłkowych. Pierwsza długa trasa z moim bratem, wypadło to bardzo dobrze, dla brata to była pierwsza dwusetka w życiu i od razu ze średnią 28km/h, sam musiałem się nieraz pożyłować żeby tempo utrzymać; aż strach myśleć co będzie jak zacznie dużo jeździć ;). Pogodę trafiliśmy doskonałą, na pierwszej części trasy wiatr sprzyjający lub boczno-sprzyjający, a gdy wracaliśmy z Mszczonowa wiatr łaskawie się wyłączył ;).
Zamek w Czersku

Na rynku w Warce

Mój prywatny przystanek ;)

Doliną Pilicy

Modrzewiowa aleja pod Mszczonowem

Canyony dwa ;)):

Dane wycieczki:
DST: 200.80 km AVS: 28.08 km/h
ALT: 791 m MAX: 54.20 km/h
Temp:19.0 'C
Środa, 10 kwietnia 2019Kategoria >100km, Canyon 2019, Wypad
Roztocze Plus - dzień 6
Rano tradycyjnie zimno, zastanawiałem się jak to będzie przy trawersowaniu Tatr, gdzie trzeba wjechać na ponad 1000m. Dojazd do Tarzańskiej Kotlinki pod wiatr, ale po dojechaniu do stóp Tatr - ucichł jak ręką odjął. Tak więc trasa przez przełęcz Zdziarską (1080m) całkiem przyjemna, tyle że Tatry schowane za chmurami. Zjazd z przełęczy pieruńsko zimny, koło 0 stopni i 50-60km/h )). W Tatrzańskiej Jaworzynie na chwilę przebiło się słońce i ukazał się bajeczny widok ośnieżonych Tatr, szkoda że na tak krótko.

Do Polski wracam przez Łysą Polanę, a na Głodówce, w świetnie kojarzącym się, klimatycznym schronisku (stała meta maratonu Północ-Południe) zatrzymałem się na śniadanie. Ciepła herbata i jajecznica po zimnym przejeździe przez Tatry - to było to czego potrzebowałem do naładowania akumulatorów, ze świeżymi siłami ruszyłem dalej. A trasę do Krakowa miałem bardzo górzystą, niemal same podjazdy, w tym pierwszy raz wjechałem na Czarną Górę zaliczając 16% ścianę w tym miasteczku. Na Podhalu niestety wrócił bardzo zimny wiatr, który towarzyszył mi już do samego Krakowa.

Ogólnie cały wyjazd bardzo udany - dobrze mi się jechało, poprawiłem parę spraw w ustawieniach roweru, dzięki czemu nie było większych problemów z kontuzjami, jedynie drobniejsze sprawy. Pogoda elegancka, sporo słońca, choć też i zimno nad ranem oraz mocny wiatr w górach przez ostatnie dwa dni.
Zdjęcia
Rano tradycyjnie zimno, zastanawiałem się jak to będzie przy trawersowaniu Tatr, gdzie trzeba wjechać na ponad 1000m. Dojazd do Tarzańskiej Kotlinki pod wiatr, ale po dojechaniu do stóp Tatr - ucichł jak ręką odjął. Tak więc trasa przez przełęcz Zdziarską (1080m) całkiem przyjemna, tyle że Tatry schowane za chmurami. Zjazd z przełęczy pieruńsko zimny, koło 0 stopni i 50-60km/h )). W Tatrzańskiej Jaworzynie na chwilę przebiło się słońce i ukazał się bajeczny widok ośnieżonych Tatr, szkoda że na tak krótko.

Do Polski wracam przez Łysą Polanę, a na Głodówce, w świetnie kojarzącym się, klimatycznym schronisku (stała meta maratonu Północ-Południe) zatrzymałem się na śniadanie. Ciepła herbata i jajecznica po zimnym przejeździe przez Tatry - to było to czego potrzebowałem do naładowania akumulatorów, ze świeżymi siłami ruszyłem dalej. A trasę do Krakowa miałem bardzo górzystą, niemal same podjazdy, w tym pierwszy raz wjechałem na Czarną Górę zaliczając 16% ścianę w tym miasteczku. Na Podhalu niestety wrócił bardzo zimny wiatr, który towarzyszył mi już do samego Krakowa.

Ogólnie cały wyjazd bardzo udany - dobrze mi się jechało, poprawiłem parę spraw w ustawieniach roweru, dzięki czemu nie było większych problemów z kontuzjami, jedynie drobniejsze sprawy. Pogoda elegancka, sporo słońca, choć też i zimno nad ranem oraz mocny wiatr w górach przez ostatnie dwa dni.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 178.90 km AVS: 21.21 km/h
ALT: 2464 m MAX: 64.80 km/h
Temp:7.0 'C
Wtorek, 9 kwietnia 2019Kategoria >100km, Canyon 2019, Wypad
Roztocze Plus - dzień 5
Przyjechałem już nocą - a startuję jeszcze przed świtem ;)). Podobnie jak wczoraj zimny
poranek, ledwie 3 stopnie, ale po 40-50km jest już ciepło.

Pierwsza część trasy trochę łatwiejsza, więcej płaskiego, dopiero przed Margecanami czeka mnie długi podjazd, koło 300m w pionie, na początku którego robię sobie długi postój. Tak było przyjemnie posiedzieć w ciepełku, że przebimbałem tam aż 1,5h ;). Podjazd solidny, także zjazd bardzo szybki, prędkość rzadko poniżej 50km/h spadała. pogoda niestety się psuje, nie to żeby padać miało, ale pojawił się bardzo nieprzyjemny wiatr, głównie z północy, wiatr strasznie zimny. Niby temperatura powietrza była 19-20 stopni, ale z tym wiatrem było dobre 10 stopni mniej, bardzo to przeszkadzało. A druga część mojej dzisiejszej trasy najeżona jest podjazdami jak dobra kasza skwarkami, co rusz 100-150m do góry i z powrotem zjazd. Zastanawiałem się czy nie jechać dookoła Tatr, ale odpuściłem, bo za dużo czasu na postoje straciłem, zresztą gdy dojechałem pod Tatry, okazało się, że te skryły się za chmurami. Końcówka to walka z czołowym, strasznie zimnym wiatrem na drodze do Keżmaroku, ten mnie trochę rozczarował. Mają tam piękne stare miasto, ale tak było pozastawiane wszelakimi budami z tandetą oraz samochodami - że połowę uroku to traciło, nie sposób było zrobić sensownego zdjęcia. Miejscówka za to znowu elegancka, kawałek za Keżmarokiem, w takim szerokim wąwozie,
Zdjęcia
Przyjechałem już nocą - a startuję jeszcze przed świtem ;)). Podobnie jak wczoraj zimny
poranek, ledwie 3 stopnie, ale po 40-50km jest już ciepło.

Pierwsza część trasy trochę łatwiejsza, więcej płaskiego, dopiero przed Margecanami czeka mnie długi podjazd, koło 300m w pionie, na początku którego robię sobie długi postój. Tak było przyjemnie posiedzieć w ciepełku, że przebimbałem tam aż 1,5h ;). Podjazd solidny, także zjazd bardzo szybki, prędkość rzadko poniżej 50km/h spadała. pogoda niestety się psuje, nie to żeby padać miało, ale pojawił się bardzo nieprzyjemny wiatr, głównie z północy, wiatr strasznie zimny. Niby temperatura powietrza była 19-20 stopni, ale z tym wiatrem było dobre 10 stopni mniej, bardzo to przeszkadzało. A druga część mojej dzisiejszej trasy najeżona jest podjazdami jak dobra kasza skwarkami, co rusz 100-150m do góry i z powrotem zjazd. Zastanawiałem się czy nie jechać dookoła Tatr, ale odpuściłem, bo za dużo czasu na postoje straciłem, zresztą gdy dojechałem pod Tatry, okazało się, że te skryły się za chmurami. Końcówka to walka z czołowym, strasznie zimnym wiatrem na drodze do Keżmaroku, ten mnie trochę rozczarował. Mają tam piękne stare miasto, ale tak było pozastawiane wszelakimi budami z tandetą oraz samochodami - że połowę uroku to traciło, nie sposób było zrobić sensownego zdjęcia. Miejscówka za to znowu elegancka, kawałek za Keżmarokiem, w takim szerokim wąwozie,
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 195.70 km AVS: 21.23 km/h
ALT: 2413 m MAX: 67.00 km/h
Temp:14.0 'C
Poniedziałek, 8 kwietnia 2019Kategoria >100km, >200km, Canyon 2019, Wypad
Roztocze Plus - dzień 4
Rano zimno, ledwie 2-3 stopnie, namiot cały mokry, bo była duża rosa. Ale prognozy zapowiadały
ciepły dzień, więc wiedziałem, że będzie lepiej.

Od Sambora jest już dobra droga, a za Starym Samborem znacznie maleje ruch, wjeżdżam w Karpaty.
Droga na przełęcz Użocką to chyba najładniejsza szosa Ukrainy, na długich odcinkach piękne widoki,
na trasie puściuteńko, dobry asfalt - jedzie się więc kapitalnie, przy tym sporo dobrych wspomnień ;).

Po drugiej stronie przełęczy już standard ukraiński, czyli masa dziur, ale przeszło to dość
bezboleśnie, żadnych awarii. Druga strona przełęczy to nie tylko gorsza droga, ale też gorsze
widoki, od strony południowej już nie jest tak atrakcyjnie jak od północy, ale dzięki dużemu
przewyższeniu szybko to zlatuje. Na przejściu w Ubli przekraczam słowacką granicę, dziś miałem
bardzo wymagający dzień, więc i po słowackiej stronie czekało mnie prawie 100km mocno
pagórkowatych dróg. Końcówka już nocna, ale pomimo tego miejscówka noclegowa trafiła się
elegancka, tuż przy malutkiej kapliczce na wzgórzu.
Zdjęcia
Rano zimno, ledwie 2-3 stopnie, namiot cały mokry, bo była duża rosa. Ale prognozy zapowiadały
ciepły dzień, więc wiedziałem, że będzie lepiej.

Od Sambora jest już dobra droga, a za Starym Samborem znacznie maleje ruch, wjeżdżam w Karpaty.
Droga na przełęcz Użocką to chyba najładniejsza szosa Ukrainy, na długich odcinkach piękne widoki,
na trasie puściuteńko, dobry asfalt - jedzie się więc kapitalnie, przy tym sporo dobrych wspomnień ;).

Po drugiej stronie przełęczy już standard ukraiński, czyli masa dziur, ale przeszło to dość
bezboleśnie, żadnych awarii. Druga strona przełęczy to nie tylko gorsza droga, ale też gorsze
widoki, od strony południowej już nie jest tak atrakcyjnie jak od północy, ale dzięki dużemu
przewyższeniu szybko to zlatuje. Na przejściu w Ubli przekraczam słowacką granicę, dziś miałem
bardzo wymagający dzień, więc i po słowackiej stronie czekało mnie prawie 100km mocno
pagórkowatych dróg. Końcówka już nocna, ale pomimo tego miejscówka noclegowa trafiła się
elegancka, tuż przy malutkiej kapliczce na wzgórzu.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 245.80 km AVS: 23.15 km/h
ALT: 2511 m MAX: 66.50 km/h
Temp:16.0 'C
Niedziela, 7 kwietnia 2019Kategoria >100km, Canyon 2019, Wypad
Roztocze Plus - dzień 3
Rano ruszam na południe, pogoda już nie taka dobra jak ostatnie dwa dni, chłodniej i mniej
słońca. Ale jedzie się bardzo sprawnie, odwiedzam m.in. Szumy nad Tanwią. Na drogach totalne
pustki, samochód spotkam raz na 5-10 min. Tereny urokliwe - najpierw Roztocze, później
przygraniczny rejon Wielkich Oczu, następnie równina Sanu przed Medyką.

Na granicy "zrobili mi dzień" Ukraińcy, którzy rowerami przewozili wielkie opony samochodowe, na każdym po 4 takie ogromne opony, sporo większe niż do zwykłych osobówek :)). Po to właśnie się jeździ na Ukrainę, tego się nigdzie poza Wschodem już nie spotka. Widać było, że nawet celniczce zaimponowali swoim pomysłem (a zaimponować komuś kto na tym przejściu pracuje cały czas - to niełatwa sztuka); mimo, że zapchali na całą szerokość bramki do przejścia to coś tam tylko lekko pokwękała, że to nie przejście towarowe, ale pod nosem się uśmiechała ;).

Tak więc na Ukrainę wjeżdżam w dobrym humorze, jazda przyjemna, wyszło słońce. Do Mościsk dobra
szosa, tam skręcam na Sambor, gdzie już jest gorzej, ale do przeżycia. Ze sklepami na Ukrainie
pełen wypas - mimo niedzieli nawet w malutkich wiochach są sklepy czynne do 20, podczas gdy w
Polsce był wielki problem, bo była niehandlowa niedziela. Nocuję kawałek przed Samborem.
Zdjęcia
Rano ruszam na południe, pogoda już nie taka dobra jak ostatnie dwa dni, chłodniej i mniej
słońca. Ale jedzie się bardzo sprawnie, odwiedzam m.in. Szumy nad Tanwią. Na drogach totalne
pustki, samochód spotkam raz na 5-10 min. Tereny urokliwe - najpierw Roztocze, później
przygraniczny rejon Wielkich Oczu, następnie równina Sanu przed Medyką.

Na granicy "zrobili mi dzień" Ukraińcy, którzy rowerami przewozili wielkie opony samochodowe, na każdym po 4 takie ogromne opony, sporo większe niż do zwykłych osobówek :)). Po to właśnie się jeździ na Ukrainę, tego się nigdzie poza Wschodem już nie spotka. Widać było, że nawet celniczce zaimponowali swoim pomysłem (a zaimponować komuś kto na tym przejściu pracuje cały czas - to niełatwa sztuka); mimo, że zapchali na całą szerokość bramki do przejścia to coś tam tylko lekko pokwękała, że to nie przejście towarowe, ale pod nosem się uśmiechała ;).

Tak więc na Ukrainę wjeżdżam w dobrym humorze, jazda przyjemna, wyszło słońce. Do Mościsk dobra
szosa, tam skręcam na Sambor, gdzie już jest gorzej, ale do przeżycia. Ze sklepami na Ukrainie
pełen wypas - mimo niedzieli nawet w malutkich wiochach są sklepy czynne do 20, podczas gdy w
Polsce był wielki problem, bo była niehandlowa niedziela. Nocuję kawałek przed Samborem.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 180.00 km AVS: 25.71 km/h
ALT: 998 m MAX: 54.00 km/h
Temp:14.0 'C
Sobota, 23 marca 2019Kategoria Wycieczka, Canyon 2019, >300km, >200km, >100km
Wiosną do Białegostoku
Wiosna się właśnie zaczęła - więc i pora na porządniejszą traskę!
Początek mało wiosenny, ruszam o wschodzie słońca, na wyjeździe z Warszawy trzyma mróz; noc była księżycowa, blisko pełni, więc i nie dziwota, że temperatura docisnęła mocno; ale to zwiastuje ładny dzień. Początek niespecjalny, do Stanisławowa spory ruch, ale wreszcie skończyli remonty w rejonie Sulejówka i Okuniewa. Przed Węgrowem ociepla się, ale też solidnie zaczyna wywiewać z boku, generalnie wieje z południa, a pierwsza część mojej trasy prowadzi głównie na wschód. Z Węgrowa do Sokołowa duży ruch, w Sokołowie po stówce robię sobie postój na jedzenie. Za Sokołowem wreszcie przyjemniejsza jazda, ruch mocno maleje i powoli zaczynają się podlaskie krajobrazy, charakterystyczne dla Mazowsza uprawy zastępują powoli łąki.

Dzień jest słoneczny, temperatura stabilizuje się koło 13 stopni. Przed Siemiatyczami krótka seria góreczek, podobnie na wyjeździe z miasta, a najbardziej pagórkowaty odcinek to odbicie na Świętą Górę Grabarkę. W tym prawosławnym sanktuarium grupka młodzieży w wieku licealnym robi duże porządki, rzuca się w oczy, że wszystkie dziewczyny mają chustki na głowach, podobnie jak i inne kobiety na terenie wcześniej nie zwróciłem na to uwagi, widać, że w prawosławiu obowiązuje inna obyczajowość w tym zakresie niż w katolicyzmie; taka ciekawa obserwacja.

Cały odcinek za Siemiatyczami - to kwintesencja Podlasia, puściutkie drogi, dużo lasów i łąk, taki wszechotaczający spokój Ściany Wschodniej, jakże inny od wielu miejsc w Polsce, tutaj życie toczy się zupełnie innym rytmem; dlatego tak lubię tu przyjeżdżać. Szczególnie uderzający jest kontrast w porównaniu z ruchliwym wyjazdem z Warszawy. Mijam kolejne maleńkie miejscowości jak Milejczyce czy Kleszczele, fotografuję dobrze znane budynki cerkwi, czy też drewniane domki; choć tym razem zaskoczył mnie drewniany, parterowy urząd miejski w Kleszczelach, kto wie czy nie jedyny taki w Polsce ;)). Za Kleszczelami trochę psuje się jazda, kiedyś w stronę Hajnówki i Dubiczów Cerkiewnych prowadziła wąska szosa przez las z charakterystycznym dla dawnego Podlasia mocno gruboziarnistym asfaltem, robiącym duże opory. Teraz co prawda asfalt jest równiusieńki, ale trasa straciła sporą część swojej "duszy", bo wyrżnięto las na szerokość dobrych 40m, wsadzono zupełnie niepotrzebną przy ruchu na tej drodze rowerówkę - i wygląda to dużo gorzej; osobiście wolałem się tłuc po nierównym asfalcie, ale tą drogą z dużym klimatem niż szybko lecieć taką swoistą "autostradą", zaprojektowaną w stylu ruskich planistów.

W Hajnówce chciałem coś zjeść na ciepło, zjeździłem miasto, ale nie widziałem jakiejś knajpki z fast foodem, a Orlen był w remoncie i tylko jakiś mały pawilonik stał; więc kupiłem "Cynamonki Białowieskie", całkiem smaczne, a postój zrobiłem sobie pod sklepem, tak fajnie grzało słońce, że aż nie chciało się jechać dalej. Za Hajnówką dziurawymi drogami jadę w stronę zalewu Siemianówka, tam fajne widoki dzięki chylącemu się ku zachodowi słońcu. Do Michałowa trochę hopeczek i tam łapie mnie zmrok. Końcówka do Białegostoku niespecjalna, nocna jazda i nadspodziewanie spory ruch, nie wiem gdzie ci ludzie tak walili w sobotni wieczór. Dojeżdżam ze sporym zapasem czasowym, więc jest czas na obiad w McDonaldzie, idealnie ulokowanym pod samym dworcem.
Wyjazd udany, parę razy w tym roku się przymierzałem do tej trasy, a jak w końcu pojechałem to trafiłem na ładny słoneczny dzień, wtedy uroki Podlasia prezentują się w pełnej krasie.
Zdjęcia
Wiosna się właśnie zaczęła - więc i pora na porządniejszą traskę!
Początek mało wiosenny, ruszam o wschodzie słońca, na wyjeździe z Warszawy trzyma mróz; noc była księżycowa, blisko pełni, więc i nie dziwota, że temperatura docisnęła mocno; ale to zwiastuje ładny dzień. Początek niespecjalny, do Stanisławowa spory ruch, ale wreszcie skończyli remonty w rejonie Sulejówka i Okuniewa. Przed Węgrowem ociepla się, ale też solidnie zaczyna wywiewać z boku, generalnie wieje z południa, a pierwsza część mojej trasy prowadzi głównie na wschód. Z Węgrowa do Sokołowa duży ruch, w Sokołowie po stówce robię sobie postój na jedzenie. Za Sokołowem wreszcie przyjemniejsza jazda, ruch mocno maleje i powoli zaczynają się podlaskie krajobrazy, charakterystyczne dla Mazowsza uprawy zastępują powoli łąki.

Dzień jest słoneczny, temperatura stabilizuje się koło 13 stopni. Przed Siemiatyczami krótka seria góreczek, podobnie na wyjeździe z miasta, a najbardziej pagórkowaty odcinek to odbicie na Świętą Górę Grabarkę. W tym prawosławnym sanktuarium grupka młodzieży w wieku licealnym robi duże porządki, rzuca się w oczy, że wszystkie dziewczyny mają chustki na głowach, podobnie jak i inne kobiety na terenie wcześniej nie zwróciłem na to uwagi, widać, że w prawosławiu obowiązuje inna obyczajowość w tym zakresie niż w katolicyzmie; taka ciekawa obserwacja.

Cały odcinek za Siemiatyczami - to kwintesencja Podlasia, puściutkie drogi, dużo lasów i łąk, taki wszechotaczający spokój Ściany Wschodniej, jakże inny od wielu miejsc w Polsce, tutaj życie toczy się zupełnie innym rytmem; dlatego tak lubię tu przyjeżdżać. Szczególnie uderzający jest kontrast w porównaniu z ruchliwym wyjazdem z Warszawy. Mijam kolejne maleńkie miejscowości jak Milejczyce czy Kleszczele, fotografuję dobrze znane budynki cerkwi, czy też drewniane domki; choć tym razem zaskoczył mnie drewniany, parterowy urząd miejski w Kleszczelach, kto wie czy nie jedyny taki w Polsce ;)). Za Kleszczelami trochę psuje się jazda, kiedyś w stronę Hajnówki i Dubiczów Cerkiewnych prowadziła wąska szosa przez las z charakterystycznym dla dawnego Podlasia mocno gruboziarnistym asfaltem, robiącym duże opory. Teraz co prawda asfalt jest równiusieńki, ale trasa straciła sporą część swojej "duszy", bo wyrżnięto las na szerokość dobrych 40m, wsadzono zupełnie niepotrzebną przy ruchu na tej drodze rowerówkę - i wygląda to dużo gorzej; osobiście wolałem się tłuc po nierównym asfalcie, ale tą drogą z dużym klimatem niż szybko lecieć taką swoistą "autostradą", zaprojektowaną w stylu ruskich planistów.

W Hajnówce chciałem coś zjeść na ciepło, zjeździłem miasto, ale nie widziałem jakiejś knajpki z fast foodem, a Orlen był w remoncie i tylko jakiś mały pawilonik stał; więc kupiłem "Cynamonki Białowieskie", całkiem smaczne, a postój zrobiłem sobie pod sklepem, tak fajnie grzało słońce, że aż nie chciało się jechać dalej. Za Hajnówką dziurawymi drogami jadę w stronę zalewu Siemianówka, tam fajne widoki dzięki chylącemu się ku zachodowi słońcu. Do Michałowa trochę hopeczek i tam łapie mnie zmrok. Końcówka do Białegostoku niespecjalna, nocna jazda i nadspodziewanie spory ruch, nie wiem gdzie ci ludzie tak walili w sobotni wieczór. Dojeżdżam ze sporym zapasem czasowym, więc jest czas na obiad w McDonaldzie, idealnie ulokowanym pod samym dworcem.
Wyjazd udany, parę razy w tym roku się przymierzałem do tej trasy, a jak w końcu pojechałem to trafiłem na ładny słoneczny dzień, wtedy uroki Podlasia prezentują się w pełnej krasie.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 308.50 km AVS: 26.29 km/h
ALT: 1302 m MAX: 50.00 km/h
Temp:8.0 'C