Wpisy archiwalne w kategorii
Wypad
Dystans całkowity: | 82712.24 km (w terenie 333.00 km; 0.40%) |
Czas w ruchu: | 3633:39 |
Średnia prędkość: | 22.76 km/h |
Maksymalna prędkość: | 83.80 km/h |
Suma podjazdów: | 614379 m |
Maks. tętno maksymalne: | 179 (95 %) |
Maks. tętno średnie: | 138 (73 %) |
Suma kalorii: | 132498 kcal |
Liczba aktywności: | 483 |
Średnio na aktywność: | 171.25 km i 7h 31m |
Więcej statystyk |
Poniedziałek, 6 lipca 2020Kategoria Canyon 2020, Wypad
Powrót z bazy do Olsztyna. Nadspodziewanie dobrze się jechało, bo z reguły takie powroty to jazda głównie na stojaka z zapieczonymi mocno mięśniami. A teraz choć oczywiście daleko od świeżości to jednak można było normalnie kręcić
Dane wycieczki:
DST: 45.90 km AVS: 24.81 km/h
ALT: 401 m MAX: 46.00 km/h
Temp:25.0 'C
Piątek, 3 lipca 2020Kategoria Canyon 2020, Wypad
Dojazd do bazy Pierścienia z Olsztyna, razem z Waldkiem i Pawłem
Dane wycieczki:
DST: 43.40 km AVS: 24.34 km/h
ALT: 318 m MAX: 44.70 km/h
Temp:22.0 'C
Wtorek, 12 maja 2020Kategoria >100km, >200km, Canyon 2020, Wypad
Nad Biebrzą - dzień 3
Noc z przebojami, całą noc lało, a od pewnego momentu deszcz przeszedł w śnieg, aż takich temperatur to się tu nie spodziewałem i ze sprzętem noclegowym mocno zbliżyłem się do granicy komfortu, bo miałem jedynie cienki letni śpiwór 200g puchu ;). Rano cała okolica biała - to się nazywa fart, przez całą zimę w Warszawie ledwie 2 razy spadł śnieg (by natychmiast się stopić), a jak się wybrałem w maju na wyjazd - to akurat na opady śniegu musiałem się władować ;))

Ale trzeba było jechać na Warszawę, twardo trzymam się planu by z PKP nie korzystać i dojechać do stolicy rowerem. Na całe szczęście śnieg nie zaczął zalegać na drogach, asfalty są czarne, choć całe mokre. Jadę ze 30km przy temperaturach w okolicy 0 stopni i padającym śniegu z deszczem, potem rozpogodziło się znacznie i słońce zaczęło robić swoje, podnosząc temperaturę powyżej 5 stopni.

Liczyłem, że powrót na Warszawę to będzie elegancki wiatr w plecy, ale kolejny raz dokładność prognoz okazała się niewiele warta, jeszcze w nocy gdy sprawdzałem to wiatr miał wiać równo z północy, a tymczasem wieje z północnego zachodu i to bardziej z zachodu niż z północy. A że moja trasa sporo odbijała na zachód - oznaczało to, ze wiatr sporo więcej naprzeszkadza niż pomoże. A wiało tak mocno, że nawet jadąc na południe (jak na odcinku do Przasnysza) pomagał jedynie częściowo, bo choć jechało się zauważalnie szybciej, to dostawałem sporo niebezpiecznych bocznych podmuchów, a na krajówce było sporo samochodów.

Bardzo fajny odcinek z Myszyńca na Chorzele, choć wiatr sporo dał na nim popalić to te tereny mają sporo klimatu, takich pustek niewiele w Polsce zostało. Od Ciechanowa jest już lepiej, ale jak już moja droga skręciła korzystniej to wiatr sporo osłabł i już tak mocno nie pomagał ;)
Ogólnie - bardzo fajny wyjazd, 3 mocno intensywne dni, mnóstwo wrażeń, piękny rejon Biebrzy, sporo więcej walki z pogodą niż zakładałem, ale swoista nieobliczalność to jest właśnie kwintesencja ciekawych wypraw rowerowych!
Zdjęcia
Noc z przebojami, całą noc lało, a od pewnego momentu deszcz przeszedł w śnieg, aż takich temperatur to się tu nie spodziewałem i ze sprzętem noclegowym mocno zbliżyłem się do granicy komfortu, bo miałem jedynie cienki letni śpiwór 200g puchu ;). Rano cała okolica biała - to się nazywa fart, przez całą zimę w Warszawie ledwie 2 razy spadł śnieg (by natychmiast się stopić), a jak się wybrałem w maju na wyjazd - to akurat na opady śniegu musiałem się władować ;))

Ale trzeba było jechać na Warszawę, twardo trzymam się planu by z PKP nie korzystać i dojechać do stolicy rowerem. Na całe szczęście śnieg nie zaczął zalegać na drogach, asfalty są czarne, choć całe mokre. Jadę ze 30km przy temperaturach w okolicy 0 stopni i padającym śniegu z deszczem, potem rozpogodziło się znacznie i słońce zaczęło robić swoje, podnosząc temperaturę powyżej 5 stopni.

Liczyłem, że powrót na Warszawę to będzie elegancki wiatr w plecy, ale kolejny raz dokładność prognoz okazała się niewiele warta, jeszcze w nocy gdy sprawdzałem to wiatr miał wiać równo z północy, a tymczasem wieje z północnego zachodu i to bardziej z zachodu niż z północy. A że moja trasa sporo odbijała na zachód - oznaczało to, ze wiatr sporo więcej naprzeszkadza niż pomoże. A wiało tak mocno, że nawet jadąc na południe (jak na odcinku do Przasnysza) pomagał jedynie częściowo, bo choć jechało się zauważalnie szybciej, to dostawałem sporo niebezpiecznych bocznych podmuchów, a na krajówce było sporo samochodów.

Bardzo fajny odcinek z Myszyńca na Chorzele, choć wiatr sporo dał na nim popalić to te tereny mają sporo klimatu, takich pustek niewiele w Polsce zostało. Od Ciechanowa jest już lepiej, ale jak już moja droga skręciła korzystniej to wiatr sporo osłabł i już tak mocno nie pomagał ;)
Ogólnie - bardzo fajny wyjazd, 3 mocno intensywne dni, mnóstwo wrażeń, piękny rejon Biebrzy, sporo więcej walki z pogodą niż zakładałem, ale swoista nieobliczalność to jest właśnie kwintesencja ciekawych wypraw rowerowych!
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 244.10 km AVS: 24.01 km/h
ALT: 734 m MAX: 40.30 km/h
Temp:8.0 'C
Poniedziałek, 11 maja 2020Kategoria >100km, >200km, Canyon 2020, Wypad
Nad Biebrzą - dzień 2
Rano czeka mnie końcówka Carskiej Drogi, odbijam też kawałeczek by rzucić okiem na Twierdzę Osowiec, po czym jadę na Goniądz, gdzie wreszcie mogę zrobić zakupy spożywcze ;). Z punktu widokowego w Goniądzu widać trochę pozostałości niedawnych pożarów nadbiebrzańskich łąk; kawałek dalej w Dolistowie wjeżdżam na ekstra drogę prowadzącą tuż przy meandrującej Biebrzy; jest szuter i sporo tarki, ale takie widoki są tego warte.

Kawałek dalej skręcam na zachód w stronę Ełku - no i niestety zaczyna się jazda pod solidny wiatr. Gdy ruszałem z Warszawy to prognozy były takie, że pod koniec tego dnia pogoda się zepsuje, w nocy będzie załamanie, a we wtorek będzie zimniej, ale z mocnym wiatrem z północy w plecy, w sam raz na powrót do Warszawy. Plan był w założeniach świetny, niestety pod Ełkiem zrozumiałem, że "się rypło", bo załamanie nie przyszło nocą, a już w dzień. Już w Ełku znacznie się ochłodziło, wiatr się robił coraz mocniejszy, chmury coraz ciemniejsze, wreszcie lunęło. Nie na to się pisałem - ale co było robić? ;)

Walkę z pogodą umilały widoki na bardzo fajnej drodze wojewódzkiej na Ranty, wszędzie soczyście zielone łąki, mija się także i bagna, dochodzą tak charakterystyczne dla Mazur morenowe podjazdy.

Ale jazda była wymagająca, deszcz po mocnym uderzeniu na szczęście odpuścił, ale wiatr wzmagał się na sile, więc odliczałem kilometry do przesmyku pomiędzy jeziorami Jagodnym i Niegocinem, gdzie moja trasa skręcała na południe. Stamtąd zaczęło się już jechać sporo lepiej, choć temperatura spadła poniżej 10 stopni, co stanowiło niemiły kontrast w porównaniu z wczorajszymi 25 stopniami. W Mikołajkach robię zakupy i rozbijam się na noc kawałek dalej na drodze do Ukty.
Zdjęcia z wyjazdu
Rano czeka mnie końcówka Carskiej Drogi, odbijam też kawałeczek by rzucić okiem na Twierdzę Osowiec, po czym jadę na Goniądz, gdzie wreszcie mogę zrobić zakupy spożywcze ;). Z punktu widokowego w Goniądzu widać trochę pozostałości niedawnych pożarów nadbiebrzańskich łąk; kawałek dalej w Dolistowie wjeżdżam na ekstra drogę prowadzącą tuż przy meandrującej Biebrzy; jest szuter i sporo tarki, ale takie widoki są tego warte.

Kawałek dalej skręcam na zachód w stronę Ełku - no i niestety zaczyna się jazda pod solidny wiatr. Gdy ruszałem z Warszawy to prognozy były takie, że pod koniec tego dnia pogoda się zepsuje, w nocy będzie załamanie, a we wtorek będzie zimniej, ale z mocnym wiatrem z północy w plecy, w sam raz na powrót do Warszawy. Plan był w założeniach świetny, niestety pod Ełkiem zrozumiałem, że "się rypło", bo załamanie nie przyszło nocą, a już w dzień. Już w Ełku znacznie się ochłodziło, wiatr się robił coraz mocniejszy, chmury coraz ciemniejsze, wreszcie lunęło. Nie na to się pisałem - ale co było robić? ;)

Walkę z pogodą umilały widoki na bardzo fajnej drodze wojewódzkiej na Ranty, wszędzie soczyście zielone łąki, mija się także i bagna, dochodzą tak charakterystyczne dla Mazur morenowe podjazdy.

Ale jazda była wymagająca, deszcz po mocnym uderzeniu na szczęście odpuścił, ale wiatr wzmagał się na sile, więc odliczałem kilometry do przesmyku pomiędzy jeziorami Jagodnym i Niegocinem, gdzie moja trasa skręcała na południe. Stamtąd zaczęło się już jechać sporo lepiej, choć temperatura spadła poniżej 10 stopni, co stanowiło niemiły kontrast w porównaniu z wczorajszymi 25 stopniami. W Mikołajkach robię zakupy i rozbijam się na noc kawałek dalej na drodze do Ukty.
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 208.90 km AVS: 23.92 km/h
ALT: 1109 m MAX: 45.30 km/h
Temp:15.0 'C
Niedziela, 10 maja 2020Kategoria >100km, >200km, Canyon 2020, Wypad
Nad Biebrzą - dzień 1
Zapowiadała się całkiem sensowna pogoda, więc postanowiłem ruszyć na wiosenny wypad nad Biebrzę. Pierwszy dzień to start z Warszawy dobrze znaną trasą na Węgrów, jedzie się całkiem dobrze, wiatr co prawda boczny zamiast sprzyjającego, ale wraz z upływem czasu robi się coraz cieplej. Trasa do Węgrowa schodzi szybko pośród pól kwitnącego rzepaku i zieleni pól uprawnych.
W Kosowie Lackim pierwszy odpoczynek, czynny był jedynie mały sklepik, więc postałem sobie sporo w kolejce, bo do środka wpuszczali jedynie 2 osoby. Z Kosowa jadę na Czyżew i Wysokie Mazowieckie, tutaj odbijam na Wiznę. Trafiła się bardzo fajna droga, sporo lasów, a asfalty wysokiej jakości, w drugiej części przejazd soczyście zielonymi nadnarwiańskimi łąkami. W samej Wiźnie miałem w planach zrobić zakupy na biwak, ale okazało się, że wszystko zamknięte na głucho, 3 większe sklepy zamknięte z okazji niedzielnego zakazu, ale to samo i z wszystkimi małymi; czegoś takiego jeżdżąc po Polsce już dawno nie spotkałem. Musiałem wyjechać kawałek za Wiznę na stację benzynową, gdzie udało mi się przynajmniej kupić wodę, a na szczęście zupki chińskie na obiad wiozłem z Warszawy; niemniej na kolację i śniadanie zostały mi jedynie batoniki ;).

W Wiźnie trochę historii, oglądam świetnie wykonane murale poświęcone pamięci kapitana Korpusu Ochrony Pogranicza Władysława Raginisa, który w 1939 dowodził legendarną obroną Wizny, gdzie 720 polskich żołnierzy aż przez 3 dni zatrzymywało cały korpus pancerny Guderiana liczący 42tys żołnierzy, w tym dwie dywizje pancerne. W kulturze popularnej do tej niezwykłej obrony zwanej Polskimi Termopilami nawiązuje słynny utwór zespołu Sabaton "40:1", bo taki właśnie był stosunek liczebny atakujących hitlerowców do broniących Wizny Polaków.
Raginis przysiągł, że żywym pozycji nie odda - i przysięgi dotrzymał, po bohaterskiej obronie aż do wyczerpania zapasów amunicji kazał podwładnym mu żołnierzom z bunkra dowodzenia na Górze Strękowej wyjść i poddać się, a sam czekał aż do bunkra wejdą Niemcy i wtedy wysadził się granatem. Właśnie Góra Strękowa była moim następnym celem, zachowały się resztki potężnego bunkra z 1939 roku, robią wrażenie grube na 1,5m betonowe ściany z których był zbudowany, pozycja obronna także dobrze pomyślana, na górze nad Narwią i blokujący drogi na Białystok. Tutaj w 2011 roku odbył się uroczysty pogrzeb Raginisa z honorami wojskowymi, po tym jak udało się odnaleźć i zidentyfikować jego ciało; kapitan spoczął w miejscu gdzie tak niezłomnie walczył i gdzie zginął.

Z Góry Strękowej jadę nad Biebrzę, wjeżdżając na słynną Carską Drogę. Ta droga również ma militarne konotacje, bo powstała jako droga zaopatrzeniowa dla szeregu jeszcze rosyjskich fortec z czasów sprzed I wojny światowej. Ale obecnie jest to przede wszystkim piękna droga do atrakcji Biebrzańskiego Parku Narodowego. Oglądam Bagno Ławki, wygląda to niesamowicie - długa drewniana kładka prowadząca w podmokły teren.

Pomimo panującej suszy tutaj wody nie brakuje, to unikalne przyrodniczo rejony na skalę światową, raj dla ptaków, naturalne torfowiska to środowisko niezbędne dla niejednego gatunku, jak np. dla wodniczki, poważnie zagrożonej wyginięciem. Ten bardzo interesujący i intensywny dzień kończę pod wieczór rozbijając się na nocleg przy Carskiej Drodze, już za rejonem bagien
Zdjęcia
Zapowiadała się całkiem sensowna pogoda, więc postanowiłem ruszyć na wiosenny wypad nad Biebrzę. Pierwszy dzień to start z Warszawy dobrze znaną trasą na Węgrów, jedzie się całkiem dobrze, wiatr co prawda boczny zamiast sprzyjającego, ale wraz z upływem czasu robi się coraz cieplej. Trasa do Węgrowa schodzi szybko pośród pól kwitnącego rzepaku i zieleni pól uprawnych.
W Kosowie Lackim pierwszy odpoczynek, czynny był jedynie mały sklepik, więc postałem sobie sporo w kolejce, bo do środka wpuszczali jedynie 2 osoby. Z Kosowa jadę na Czyżew i Wysokie Mazowieckie, tutaj odbijam na Wiznę. Trafiła się bardzo fajna droga, sporo lasów, a asfalty wysokiej jakości, w drugiej części przejazd soczyście zielonymi nadnarwiańskimi łąkami. W samej Wiźnie miałem w planach zrobić zakupy na biwak, ale okazało się, że wszystko zamknięte na głucho, 3 większe sklepy zamknięte z okazji niedzielnego zakazu, ale to samo i z wszystkimi małymi; czegoś takiego jeżdżąc po Polsce już dawno nie spotkałem. Musiałem wyjechać kawałek za Wiznę na stację benzynową, gdzie udało mi się przynajmniej kupić wodę, a na szczęście zupki chińskie na obiad wiozłem z Warszawy; niemniej na kolację i śniadanie zostały mi jedynie batoniki ;).

W Wiźnie trochę historii, oglądam świetnie wykonane murale poświęcone pamięci kapitana Korpusu Ochrony Pogranicza Władysława Raginisa, który w 1939 dowodził legendarną obroną Wizny, gdzie 720 polskich żołnierzy aż przez 3 dni zatrzymywało cały korpus pancerny Guderiana liczący 42tys żołnierzy, w tym dwie dywizje pancerne. W kulturze popularnej do tej niezwykłej obrony zwanej Polskimi Termopilami nawiązuje słynny utwór zespołu Sabaton "40:1", bo taki właśnie był stosunek liczebny atakujących hitlerowców do broniących Wizny Polaków.
Raginis przysiągł, że żywym pozycji nie odda - i przysięgi dotrzymał, po bohaterskiej obronie aż do wyczerpania zapasów amunicji kazał podwładnym mu żołnierzom z bunkra dowodzenia na Górze Strękowej wyjść i poddać się, a sam czekał aż do bunkra wejdą Niemcy i wtedy wysadził się granatem. Właśnie Góra Strękowa była moim następnym celem, zachowały się resztki potężnego bunkra z 1939 roku, robią wrażenie grube na 1,5m betonowe ściany z których był zbudowany, pozycja obronna także dobrze pomyślana, na górze nad Narwią i blokujący drogi na Białystok. Tutaj w 2011 roku odbył się uroczysty pogrzeb Raginisa z honorami wojskowymi, po tym jak udało się odnaleźć i zidentyfikować jego ciało; kapitan spoczął w miejscu gdzie tak niezłomnie walczył i gdzie zginął.

Z Góry Strękowej jadę nad Biebrzę, wjeżdżając na słynną Carską Drogę. Ta droga również ma militarne konotacje, bo powstała jako droga zaopatrzeniowa dla szeregu jeszcze rosyjskich fortec z czasów sprzed I wojny światowej. Ale obecnie jest to przede wszystkim piękna droga do atrakcji Biebrzańskiego Parku Narodowego. Oglądam Bagno Ławki, wygląda to niesamowicie - długa drewniana kładka prowadząca w podmokły teren.

Pomimo panującej suszy tutaj wody nie brakuje, to unikalne przyrodniczo rejony na skalę światową, raj dla ptaków, naturalne torfowiska to środowisko niezbędne dla niejednego gatunku, jak np. dla wodniczki, poważnie zagrożonej wyginięciem. Ten bardzo interesujący i intensywny dzień kończę pod wieczór rozbijając się na nocleg przy Carskiej Drodze, już za rejonem bagien
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 244.90 km AVS: 27.78 km/h
ALT: 870 m MAX: 44.90 km/h
Temp:21.0 'C
Poniedziałek, 13 stycznia 2020Kategoria >100km, >200km, Canyon 2020, Wypad
Tour de WOŚP - dzień 4
Ostatniego dnia wypadu jadę z Wielkopolski na wschód, tak by wykorzystać dobry wiatr, z góry ustalonego celu nie miałem, w zależności od tego jak by się jechało kilka opcji wchodziło w grę, ostatecznie stanęło na Sierpcu. Pogoda niestety wróciła do normy z soboty, znowu pochmurno, szybko pojawia się syf na drogach. Początek nie za ciekawy, sporo dziurawych dróg, dopiero pod Pyzdrami robi się ciekawiej, fajna droga wzdłuż nadwarciańskich łąk, zjazdy i wjazdy na skarpę. Przejazd przez Konin nieciekawy, kawałek dalej oglądam słynną bazylikę w Licheniu

Przyjemny odcinek za Sompolnem, natomiast po skręcie w izbicy Kujawskiej jazda zaczyna się psuć, wąska droga, ze sporym ruchem. Po 160km wreszcie odpoczywam w cieple, w Macu przy A-1, przejazd przez Włocławek to niestety tragedia, jadę akurat koło godziny 16, zmierzcha, pada, jest wieczorny szczyt komunikacyjny i mnóstwo samochodów wyjeżdża z miasta, w tym samym co ja kierunku. Zepsuło to mocno w sumie najciekawszy odcinek dzisiejszej trasy, czyli fajny, pagórkowaty odcinek przed Dobrzyniem. Nocna końcówka z emocjami, wydawało mi się, że utrzymać średnią 25km/h nie będzie takie trudne, ale zmęczenie paroma intensywnymi dniami jazdy w niskich temperaturach już swoje robiło i w efekcie dojechałem na pociąg z minimalnym 5min zapasem ;)
Zdjęcia
Ostatniego dnia wypadu jadę z Wielkopolski na wschód, tak by wykorzystać dobry wiatr, z góry ustalonego celu nie miałem, w zależności od tego jak by się jechało kilka opcji wchodziło w grę, ostatecznie stanęło na Sierpcu. Pogoda niestety wróciła do normy z soboty, znowu pochmurno, szybko pojawia się syf na drogach. Początek nie za ciekawy, sporo dziurawych dróg, dopiero pod Pyzdrami robi się ciekawiej, fajna droga wzdłuż nadwarciańskich łąk, zjazdy i wjazdy na skarpę. Przejazd przez Konin nieciekawy, kawałek dalej oglądam słynną bazylikę w Licheniu

Przyjemny odcinek za Sompolnem, natomiast po skręcie w izbicy Kujawskiej jazda zaczyna się psuć, wąska droga, ze sporym ruchem. Po 160km wreszcie odpoczywam w cieple, w Macu przy A-1, przejazd przez Włocławek to niestety tragedia, jadę akurat koło godziny 16, zmierzcha, pada, jest wieczorny szczyt komunikacyjny i mnóstwo samochodów wyjeżdża z miasta, w tym samym co ja kierunku. Zepsuło to mocno w sumie najciekawszy odcinek dzisiejszej trasy, czyli fajny, pagórkowaty odcinek przed Dobrzyniem. Nocna końcówka z emocjami, wydawało mi się, że utrzymać średnią 25km/h nie będzie takie trudne, ale zmęczenie paroma intensywnymi dniami jazdy w niskich temperaturach już swoje robiło i w efekcie dojechałem na pociąg z minimalnym 5min zapasem ;)
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 232.60 km AVS: 25.01 km/h
ALT: 874 m MAX: 51.80 km/h
Temp:4.0 'C
Niedziela, 12 stycznia 2020Kategoria >100km, >200km, Canyon 2020, Wypad
Tour de WOŚP - dzień 3
W niedzielę jest Finał WOŚP, więc i wtedy startuje nasz maraton. Pobudka już o 6, mamy dowiezione śniadanie, przygotowania sprzętu i koło 7.30 jesteśmy w oddalonej o kilka ledwie kroków hali widowiskowej Oaza, gdzie się odbywa kórnicki finał WOŚP. Nasz grupa na pierwszy z 3 przewidzianych dystansów, czyli 110km startuje jako ostatnia o 7.45, mamy w składzie nawet velomobil ;). Pogoda zupełnie odmienna od wczorajszej, wkrótce po starcie wychodzi słońce, drogi są suche, miejscami widać nawet zalodzenia, temperatura koło 0.

Jechało się przyjemnie, tempo sensowne, koło 26-27km/h, sporo lasów. Ale to były miłe złego początki, bo wszystko się zmieniło po zawróceniu na zachód, druga część trasy prowadziła terenami niemal bezleśnymi i tutaj wiatr mocno już masakrował, a odczuwalna temperatura sporo spadła; grupki się szybko porwały. Tak więc na metę wszyscy docierają z dużą ulgą, niby dystans nie tak wielki, ale ta końcówka nieźle przeczesała ludzi.
W bazie, w ciepełku i po zjedzeniu makaronu defetyzm sieje się na całego, ekipa Sanatorium już obmyśla jak tu się wycofać z ostatniego dystansu ;)

Następny w kolejce był dystans 25km, ten miał zupełnie inne oblicze niż 100km, szybko nastąpiło mocne szarpnięcie, sporo ponad 30km/h, kto się utrzymał to czerpał z grupowej jazdy, kto nie to musiał sam walczyć z wiatrem. Ja co prawda dojechałem w tej ostro tnącej grupce, ale widziałem, że parę osób było trochę zdegustowanych takim stylem jazdy.
Natomiast po tym dystansie defetyzm był już na całego, z tych co planowali jechać wszystkie trzy dystanse zostało już bardzo niewielu, razem z Gosią też ulegliśmy, oddaliśmy trackery i odebraliśmy medale. Ale po rozmowie z Achomem, Waldkiem i Pirzu, którzy mocno Gosię zachęcali do dalszej jazdy - ruszyło nas sumienie i jednak ruszyliśmy razem z nimi na trasę ;)). I to była dobra decyzja, bo całkiem fajna to była jazda. tempo już spokojne, wiatr też zmalał, do tego ładny zachód słońca na trasie. Już nocą dojechaliśmy pod podświetlony zamek w Kórniku

Jednym słowem - bardzo udana impreza, świetnie zorganizowana, udało się w ten sposób zebrać ponad 15tys zł na rzecz WOŚP. Po maratonie jeszcze krótki kawałek za Kórnik i rozkładam biwak w lesie za Zaniemyślem.

Zdjęcia
W niedzielę jest Finał WOŚP, więc i wtedy startuje nasz maraton. Pobudka już o 6, mamy dowiezione śniadanie, przygotowania sprzętu i koło 7.30 jesteśmy w oddalonej o kilka ledwie kroków hali widowiskowej Oaza, gdzie się odbywa kórnicki finał WOŚP. Nasz grupa na pierwszy z 3 przewidzianych dystansów, czyli 110km startuje jako ostatnia o 7.45, mamy w składzie nawet velomobil ;). Pogoda zupełnie odmienna od wczorajszej, wkrótce po starcie wychodzi słońce, drogi są suche, miejscami widać nawet zalodzenia, temperatura koło 0.

Jechało się przyjemnie, tempo sensowne, koło 26-27km/h, sporo lasów. Ale to były miłe złego początki, bo wszystko się zmieniło po zawróceniu na zachód, druga część trasy prowadziła terenami niemal bezleśnymi i tutaj wiatr mocno już masakrował, a odczuwalna temperatura sporo spadła; grupki się szybko porwały. Tak więc na metę wszyscy docierają z dużą ulgą, niby dystans nie tak wielki, ale ta końcówka nieźle przeczesała ludzi.
W bazie, w ciepełku i po zjedzeniu makaronu defetyzm sieje się na całego, ekipa Sanatorium już obmyśla jak tu się wycofać z ostatniego dystansu ;)

Następny w kolejce był dystans 25km, ten miał zupełnie inne oblicze niż 100km, szybko nastąpiło mocne szarpnięcie, sporo ponad 30km/h, kto się utrzymał to czerpał z grupowej jazdy, kto nie to musiał sam walczyć z wiatrem. Ja co prawda dojechałem w tej ostro tnącej grupce, ale widziałem, że parę osób było trochę zdegustowanych takim stylem jazdy.
Natomiast po tym dystansie defetyzm był już na całego, z tych co planowali jechać wszystkie trzy dystanse zostało już bardzo niewielu, razem z Gosią też ulegliśmy, oddaliśmy trackery i odebraliśmy medale. Ale po rozmowie z Achomem, Waldkiem i Pirzu, którzy mocno Gosię zachęcali do dalszej jazdy - ruszyło nas sumienie i jednak ruszyliśmy razem z nimi na trasę ;)). I to była dobra decyzja, bo całkiem fajna to była jazda. tempo już spokojne, wiatr też zmalał, do tego ładny zachód słońca na trasie. Już nocą dojechaliśmy pod podświetlony zamek w Kórniku

Jednym słowem - bardzo udana impreza, świetnie zorganizowana, udało się w ten sposób zebrać ponad 15tys zł na rzecz WOŚP. Po maratonie jeszcze krótki kawałek za Kórnik i rozkładam biwak w lesie za Zaniemyślem.

Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 209.70 km AVS: 25.47 km/h
ALT: 575 m MAX: 41.30 km/h
Temp:3.0 'C
Sobota, 11 stycznia 2020Kategoria >100km, Canyon 2020, Wypad
Tour de WOŚP - dzień 2
Drugiego dnia byłem umówiony na jazdę z Gosią z Zielonej Góry, więc składam biwak i pokonuję niecałe 20km dzielące mnie od miasta. Pogoda niestety do niczego, nie ma śladu po słońcu, w powietrzu siąpi mżawka, a drogi zasyfione. Gosia dojeżdża do Zielonej o czasie i trochę po 10 ruszamy, na szczęście dziś głównie z wiatrem. Rejony niebrzydkie do jazdy, sporo lasów, ruch niewielki, nadspodziewanie dobre asfalty; trasę urozmaica prom przez Odrę.

Postój robimy na Orlenie pod Kościanem, końcówka już nocna, ale na drogach generalnie niewielki ruch, jedynie przejazd przez rejon Mosiny dość nieprzyjemny; sama końcówka przed Kórnikiem już po pustych drogach przez lasy. Zakupy i po szukaniu wejścia do bazy meldujemy się na sali gimnastycznej miejscowej szkoły, gdzie mamy nocleg przed maratonem

Zdjęcia
Drugiego dnia byłem umówiony na jazdę z Gosią z Zielonej Góry, więc składam biwak i pokonuję niecałe 20km dzielące mnie od miasta. Pogoda niestety do niczego, nie ma śladu po słońcu, w powietrzu siąpi mżawka, a drogi zasyfione. Gosia dojeżdża do Zielonej o czasie i trochę po 10 ruszamy, na szczęście dziś głównie z wiatrem. Rejony niebrzydkie do jazdy, sporo lasów, ruch niewielki, nadspodziewanie dobre asfalty; trasę urozmaica prom przez Odrę.

Postój robimy na Orlenie pod Kościanem, końcówka już nocna, ale na drogach generalnie niewielki ruch, jedynie przejazd przez rejon Mosiny dość nieprzyjemny; sama końcówka przed Kórnikiem już po pustych drogach przez lasy. Zakupy i po szukaniu wejścia do bazy meldujemy się na sali gimnastycznej miejscowej szkoły, gdzie mamy nocleg przed maratonem

Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 169.00 km AVS: 24.79 km/h
ALT: 718 m MAX: 47.10 km/h
Temp:4.0 'C
Piątek, 10 stycznia 2020Kategoria >100km, Canyon 2020, Wypad
Tour de WOŚP - dzień 1
Będąc zapisanym na organizowany w Kórniku Tour de WOŚP postanowiłem sobie połączyć udział w maratonie z parudniowym wypadem. Jako, że prognozy jak na styczeń były bardzo łaskawe można było parę dni sensownie pokręcić. Początkowo w planach miałem ruszać z Wrocławia, ale już w pociągu postanowiłem podjechać jeszcze do Legnicy, tak by mieć korzystniejszy układ mocno dziś wiejącego wiatru oraz by krócej jechać nocą. Startuję po 12, początek bardzo szybki, bo wiatr mocno pcha do przodu. Jak to w dolnośląskim - dziur i bruków nie brakuje ;)

W Ścinawie kończy się rumakowanie i zaczyna się orka pod wiatr, bo stąd moja droga wyraźnie odbijała na zachód. Ale poza wiatrem pogoda bardzo łaskawa, temperatura dochodzi do 9-10'C, jest trochę słońca, jednym słowem bardziej jak marzec niż styczeń ;)
Końcówka już nocna, trochę pagóreczków w rejonie kopalni miedziowych. Ale żeby nie było za dobrze to pod Kożuchowem zaczął padać deszcz i już przyjemnie być przestało ;)
Zdjęcia
Będąc zapisanym na organizowany w Kórniku Tour de WOŚP postanowiłem sobie połączyć udział w maratonie z parudniowym wypadem. Jako, że prognozy jak na styczeń były bardzo łaskawe można było parę dni sensownie pokręcić. Początkowo w planach miałem ruszać z Wrocławia, ale już w pociągu postanowiłem podjechać jeszcze do Legnicy, tak by mieć korzystniejszy układ mocno dziś wiejącego wiatru oraz by krócej jechać nocą. Startuję po 12, początek bardzo szybki, bo wiatr mocno pcha do przodu. Jak to w dolnośląskim - dziur i bruków nie brakuje ;)

W Ścinawie kończy się rumakowanie i zaczyna się orka pod wiatr, bo stąd moja droga wyraźnie odbijała na zachód. Ale poza wiatrem pogoda bardzo łaskawa, temperatura dochodzi do 9-10'C, jest trochę słońca, jednym słowem bardziej jak marzec niż styczeń ;)
Końcówka już nocna, trochę pagóreczków w rejonie kopalni miedziowych. Ale żeby nie było za dobrze to pod Kożuchowem zaczął padać deszcz i już przyjemnie być przestało ;)
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 128.50 km AVS: 24.02 km/h
ALT: 655 m MAX: 41.30 km/h
Temp:8.0 'C
Czwartek, 17 października 2019Kategoria >100km, Canyon 2019, Wypad
Biała Ruś 6
Źle rozstawiłem wczoraj obozowisko, w efekcie czego przez cała noc byłem wystawiony na mocne podmuchy wiatru, też trochę mi siadła motywacją, bo nie chciało mi się jechać kolejny cały dzień pod ten wiatr, którego podmuchy szarpały moim namiotem. Zastanawiałem się czy nie wrócić z pobliskiej Sokółki, ale gdy wsiadłem na rower uznałem, że szkoda pięknego rejonu by z niego zrezygnować.
Ten odcinek Podlasia przy wschodniej granicy jest ekstra, zupełnie puściuteńko, a teraz jadąc pod ostro świecące poranne słońce prezentowało się kapitalnie. Przed Krynkami omyłkowo wpakowałem się też w parę km ostrego szutru i bruków, ale poza tym drogi w tym rejonie są bardzo przyzwoite. Tak więc dzisiejszy dzień to podlaska klasyka - szlak tatarski i Kruszyniany, dalej Michałowo, zalew Siemianówka, Hajnówka i Kleszczele. Wszystko tereny dobrze mi znane i lubiane, zawsze z chęcią tu wracam. Wiatr trochę mnie wymęczył, ale jak to stare porzekadło kolarskie mówi - z wiatrem to i śmieci polecą, właśnie jazda w trudniejszych dobrze wykuwa kolarski charakter, co się potem na maratonach przydaje.
Cały wyjazd bardzo udany, mnóstwo pięknych dróg, zarówno w Polsce jak i na Litwie, do tego krótki odcinek po Białorusi, która zrobiła na mnie zdecydowanie pozytywne wrażenie. Do tego świetna pogoda, ani kropla deszczu nie spadła, a przez ostatnie 4 dni miałem mnóstwo słońca, prawdziwą złotą jesień
Zdjęcia
Źle rozstawiłem wczoraj obozowisko, w efekcie czego przez cała noc byłem wystawiony na mocne podmuchy wiatru, też trochę mi siadła motywacją, bo nie chciało mi się jechać kolejny cały dzień pod ten wiatr, którego podmuchy szarpały moim namiotem. Zastanawiałem się czy nie wrócić z pobliskiej Sokółki, ale gdy wsiadłem na rower uznałem, że szkoda pięknego rejonu by z niego zrezygnować.
Ten odcinek Podlasia przy wschodniej granicy jest ekstra, zupełnie puściuteńko, a teraz jadąc pod ostro świecące poranne słońce prezentowało się kapitalnie. Przed Krynkami omyłkowo wpakowałem się też w parę km ostrego szutru i bruków, ale poza tym drogi w tym rejonie są bardzo przyzwoite. Tak więc dzisiejszy dzień to podlaska klasyka - szlak tatarski i Kruszyniany, dalej Michałowo, zalew Siemianówka, Hajnówka i Kleszczele. Wszystko tereny dobrze mi znane i lubiane, zawsze z chęcią tu wracam. Wiatr trochę mnie wymęczył, ale jak to stare porzekadło kolarskie mówi - z wiatrem to i śmieci polecą, właśnie jazda w trudniejszych dobrze wykuwa kolarski charakter, co się potem na maratonach przydaje.
Cały wyjazd bardzo udany, mnóstwo pięknych dróg, zarówno w Polsce jak i na Litwie, do tego krótki odcinek po Białorusi, która zrobiła na mnie zdecydowanie pozytywne wrażenie. Do tego świetna pogoda, ani kropla deszczu nie spadła, a przez ostatnie 4 dni miałem mnóstwo słońca, prawdziwą złotą jesień
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 152.30 km AVS: 22.67 km/h
ALT: 766 m MAX: 44.00 km/h
Temp:13.0 'C