Wpisy archiwalne w kategorii
Wypad
Dystans całkowity: | 81420.54 km (w terenie 333.00 km; 0.41%) |
Czas w ruchu: | 3572:53 |
Średnia prędkość: | 22.79 km/h |
Maksymalna prędkość: | 83.80 km/h |
Suma podjazdów: | 606506 m |
Suma kalorii: | 101309 kcal |
Liczba aktywności: | 475 |
Średnio na aktywność: | 171.41 km i 7h 31m |
Więcej statystyk |
Deszczowe Sudety - dzień 5
Razem z Kotem, jej mężem Krzyśkiem i Michałem Książkiewiczem pojechaliśmy do Wrocławia. Trasa zaprojektowana przez Michała całkiem fajne, zupełnie boczne drogi, przecinaliśmy też pas delikatnych wzgórz, trafiło się też kilka odcinków brukowanych, dla jadących na góralach to nie był problem, ale Marzenie na wąskich kołach i sztywnym rowerze dały trochę popalić. Jazda zleciała sprawnie i szybko, po łaźni w czasie ostatnich dwóch dni przyjemnie było wreszcie pojeździc na sucho, w miłym towarzystwie pogadać o rowerowych planach. Udało się wyrobić na pociąg do Warszawy, choć było na styk, dosłownie 2-3 minuty przed odjazdem ;)
Zdjęcia
Zaliczone gminy - 3 (WIĄZÓW, Domaniów, Żórawina)
Razem z Kotem, jej mężem Krzyśkiem i Michałem Książkiewiczem pojechaliśmy do Wrocławia. Trasa zaprojektowana przez Michała całkiem fajne, zupełnie boczne drogi, przecinaliśmy też pas delikatnych wzgórz, trafiło się też kilka odcinków brukowanych, dla jadących na góralach to nie był problem, ale Marzenie na wąskich kołach i sztywnym rowerze dały trochę popalić. Jazda zleciała sprawnie i szybko, po łaźni w czasie ostatnich dwóch dni przyjemnie było wreszcie pojeździc na sucho, w miłym towarzystwie pogadać o rowerowych planach. Udało się wyrobić na pociąg do Warszawy, choć było na styk, dosłownie 2-3 minuty przed odjazdem ;)
Zdjęcia
Zaliczone gminy - 3 (WIĄZÓW, Domaniów, Żórawina)
Dane wycieczki:
DST: 138.60 km AVS: 23.04 km/h
ALT: 592 m MAX: 50.90 km/h
Temp:14.0 'C
Deszczowe Sudety - dzień 4
Prognozy na dziś były beznadziejne, ale razem z Krzyśkiem uznaliśmy, że dziś nie ma przeproś, nie udało się zaliczyć Śnieżki, nie udało się zaliczyć Śnieżnika - więc do trzech razy sztuka, na Pradziada wjedziemy nawet jak będzie waliło śniegiem, gradem i piorunami ;)). Na zlotową wycieczkę na Pradziada wybrało się kilkanaście osób, całkiem sporo zważywszy na panujące warunki. Na początku trochę padało, później nieoczekiwanie pogoda się poprawiła i do Karlovej Studanki dojechaliśmy na sucho. Niestety na samym podjeździe szybko się pokiełbasiło i od 1200m zaczęło już solidnie padać, zrobiłem błąd nie zakładając kurtki przeciwdeszczowej, nie chcąc się za bardzo zagrzać na ciężkim podjeździe, więc trochę za bardzo zmokłem. Na szczycie widoki były na 20m, ledwo było widać zarysy ogromnej wieży telewizyjnej ;)) Na szczęście na górze była otwarta restauracja, w której można było odpocząć w cieple. Powoli na szczyt docierali kolejni rowerzyści, bo podjazd rozbił naszą grupkę, ale po ok. godzinie wszyscy się zebrali na górze, z dużym smakiem wciąłem bardzo smaczną zupę czosnkową z serem i grzankami (nie tylko ja, cieszyła się sporym powodzeniem wśród zmarzniętych rowerzystów)
W parę osób na góralach nastawialiśmy się też na trasę terenową z Pradziada, ale w tych warunkach nie było już na to chętnych, więc jako, że dziś rano sporo nadłubałem się robiąc ślady GPS tego terenowego kawałka postanowiłem jednak spróbować, żeby nie robić obciachu i nie jechać całej trasy fullem po asfalcie ;)). Pierwszy odcinek do Cervenohorskiego Sedla bardzo fajny, mocno nachylone kamieniste zjazdy, drogą waliły strumienie wody, nawet był śnieg na krótkim kawałku. Ale fullem jechało się elegancko, "na przestrzał", teraz mogłem poczuć o ile wygodniej jedzie się zupełnie na lekko, bo nawet lekki bagaż w stylu UL w terenie znacznie ogranicza. Dalsza część trasy już tak atrakcyjna nie była, ale taka walka z warunkami atmosferycznymi ma sporo uroku, a łatwo nie było, bo w sumie odwaliłem bocznymi szlakami ponad 40km (w tym ponad 30km terenem i z 500m pod górę), a lało cały czas równo w temperaturze 4-5'C; ale trzeba się hartować, po pewnym czasie liczne kałuże na szlaku nie robiły już na mnie żadnego wrażenie, nie bawiłem się w ich omijanie ;)
Grupa z Pradziada też łatwo nie miała, na szybszym niż w w terenie zjeździe asfaltowym wiele osób bardzo zmarzło, część musiała wrócić busikiem, Galicjaninowi tak zmarzły dłonie, że z obciętych rękawów swojej koszulki zrobił sobie dodatkowe rękawice ;). Po powrocie do późna w nocy jeszcze gadaliśmy ze znajomymi, umówiliśmy się także z Kotem na jutrzejszą trasę do Wrocławia.
Trochę refleksji na temat jazdy w deszczu.
Po dwóch bardzo deszczowych dniach, w których wiele godzin musiałem jechać w zimnie i rzęsistym deszczu - do reszty prysły moje ostatnimi laty coraz słabsze złudzenia co do skuteczności gore-texu. O ile kurtki sprawdzają się w miarę przyzwoicie, puszczają deszcz, ale w normie, to ochraniacze na buty i rękawice to już dramat. Miałem zarówno markowe gore texowe ochraniacze na buty jak i łapawice na dłonie, też kaptur gore - puszczało to wodę równo i to szybko, szkoda wydawać na ten szajs grube pieniądze, nowe jeszcze trochę dłużej zabezpieczają (ale nie ma mowy by wytrzymało dłuższy deszcz), sporo używane to puszczają już po 15min deszczu, zresztą nowiutki kaptur firmy Gore-Bike też więcej jak 15min nie wytrzymywał. Tak więc dobra rada praktyka - szkoda pieniędzy na to gore-texowe gówno, na takie warunki sprawdzają się tylko 100% wodoodporne materiały, czyli zwykła folia i guma, dużo lepiej jechać w rękawicach kuchennych za 10zł niż rękawicach gore za 250zł, co z tego, że nie oddycha, przynajmniej będzie cieplej, a i wilgoci w środku mniej. I nawet nie ma się co łudzić, że w silnym deszczu dojedziemy na sucho, zawsze będziemy mokrzy, ważne, żeby zabezpieczyć się też przed zimnem, my z Krzyśkiem byliśmy na tyle skutecznie ubrani, że mimo iż zmoczeni to mogliśmy wiele godzin jechać w deszczu. Oczywiście najważniejszym parametrem, żeby sobie w takich warunkach dawać radę jest osobista wytrzymałość, dobre ciuchy moga to jedynie trochę usprawnić.
Zdjęcia
Prognozy na dziś były beznadziejne, ale razem z Krzyśkiem uznaliśmy, że dziś nie ma przeproś, nie udało się zaliczyć Śnieżki, nie udało się zaliczyć Śnieżnika - więc do trzech razy sztuka, na Pradziada wjedziemy nawet jak będzie waliło śniegiem, gradem i piorunami ;)). Na zlotową wycieczkę na Pradziada wybrało się kilkanaście osób, całkiem sporo zważywszy na panujące warunki. Na początku trochę padało, później nieoczekiwanie pogoda się poprawiła i do Karlovej Studanki dojechaliśmy na sucho. Niestety na samym podjeździe szybko się pokiełbasiło i od 1200m zaczęło już solidnie padać, zrobiłem błąd nie zakładając kurtki przeciwdeszczowej, nie chcąc się za bardzo zagrzać na ciężkim podjeździe, więc trochę za bardzo zmokłem. Na szczycie widoki były na 20m, ledwo było widać zarysy ogromnej wieży telewizyjnej ;)) Na szczęście na górze była otwarta restauracja, w której można było odpocząć w cieple. Powoli na szczyt docierali kolejni rowerzyści, bo podjazd rozbił naszą grupkę, ale po ok. godzinie wszyscy się zebrali na górze, z dużym smakiem wciąłem bardzo smaczną zupę czosnkową z serem i grzankami (nie tylko ja, cieszyła się sporym powodzeniem wśród zmarzniętych rowerzystów)
W parę osób na góralach nastawialiśmy się też na trasę terenową z Pradziada, ale w tych warunkach nie było już na to chętnych, więc jako, że dziś rano sporo nadłubałem się robiąc ślady GPS tego terenowego kawałka postanowiłem jednak spróbować, żeby nie robić obciachu i nie jechać całej trasy fullem po asfalcie ;)). Pierwszy odcinek do Cervenohorskiego Sedla bardzo fajny, mocno nachylone kamieniste zjazdy, drogą waliły strumienie wody, nawet był śnieg na krótkim kawałku. Ale fullem jechało się elegancko, "na przestrzał", teraz mogłem poczuć o ile wygodniej jedzie się zupełnie na lekko, bo nawet lekki bagaż w stylu UL w terenie znacznie ogranicza. Dalsza część trasy już tak atrakcyjna nie była, ale taka walka z warunkami atmosferycznymi ma sporo uroku, a łatwo nie było, bo w sumie odwaliłem bocznymi szlakami ponad 40km (w tym ponad 30km terenem i z 500m pod górę), a lało cały czas równo w temperaturze 4-5'C; ale trzeba się hartować, po pewnym czasie liczne kałuże na szlaku nie robiły już na mnie żadnego wrażenie, nie bawiłem się w ich omijanie ;)
Grupa z Pradziada też łatwo nie miała, na szybszym niż w w terenie zjeździe asfaltowym wiele osób bardzo zmarzło, część musiała wrócić busikiem, Galicjaninowi tak zmarzły dłonie, że z obciętych rękawów swojej koszulki zrobił sobie dodatkowe rękawice ;). Po powrocie do późna w nocy jeszcze gadaliśmy ze znajomymi, umówiliśmy się także z Kotem na jutrzejszą trasę do Wrocławia.
Trochę refleksji na temat jazdy w deszczu.
Po dwóch bardzo deszczowych dniach, w których wiele godzin musiałem jechać w zimnie i rzęsistym deszczu - do reszty prysły moje ostatnimi laty coraz słabsze złudzenia co do skuteczności gore-texu. O ile kurtki sprawdzają się w miarę przyzwoicie, puszczają deszcz, ale w normie, to ochraniacze na buty i rękawice to już dramat. Miałem zarówno markowe gore texowe ochraniacze na buty jak i łapawice na dłonie, też kaptur gore - puszczało to wodę równo i to szybko, szkoda wydawać na ten szajs grube pieniądze, nowe jeszcze trochę dłużej zabezpieczają (ale nie ma mowy by wytrzymało dłuższy deszcz), sporo używane to puszczają już po 15min deszczu, zresztą nowiutki kaptur firmy Gore-Bike też więcej jak 15min nie wytrzymywał. Tak więc dobra rada praktyka - szkoda pieniędzy na to gore-texowe gówno, na takie warunki sprawdzają się tylko 100% wodoodporne materiały, czyli zwykła folia i guma, dużo lepiej jechać w rękawicach kuchennych za 10zł niż rękawicach gore za 250zł, co z tego, że nie oddycha, przynajmniej będzie cieplej, a i wilgoci w środku mniej. I nawet nie ma się co łudzić, że w silnym deszczu dojedziemy na sucho, zawsze będziemy mokrzy, ważne, żeby zabezpieczyć się też przed zimnem, my z Krzyśkiem byliśmy na tyle skutecznie ubrani, że mimo iż zmoczeni to mogliśmy wiele godzin jechać w deszczu. Oczywiście najważniejszym parametrem, żeby sobie w takich warunkach dawać radę jest osobista wytrzymałość, dobre ciuchy moga to jedynie trochę usprawnić.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 114.00 km AVS: 18.39 km/h
ALT: 2244 m MAX: 53.80 km/h
Temp:5.0 'C
Deszczowe Sudety - dzień 3
Początek to jazda wygodną szutrówką, po ok. 10km robi się już trochę trudniejsza, ale generalnie to łatwy szlak, a widoczków nie brakuje, często trawersuje się zbocza gór. Pokonujemy kilka przeszkód (ścięte drzewa na odcinku jakiś 80m). Niestety po godzinie zaczyna padać, z początku delikatniej, ale gdy zjeżdżamy do Barda leje już jak z cebra. Odcinek do Lądka-Zdroju w tych warunkach dał nam nieźle w kość, mocno lało cały czas, jechaliśmy głównie pod górę, drogą płynęły strumienie wody, oczywiście było zimno, jedyna pociecha, że gleby w tym rejonie nie zasysały wody, dużo lepiej jechać w spływających strumieniach, niż w błocie. Na przełęcz Jaworową docieramy z dużą ulgą, tu wjeżdżamy na asfalt i marzniemy na zjeździe do Lądka. Tam robimy długi postój w pizzeri, zastanawiając się nad dalszą trasą. Myśleliśmy o Śniezniku, ale w tych warunkach byłaby to prawdziwa męczarnia, poza tym nie deszcz był tu głównym problem, a cały czas silnie wiejący wiatr, obawialiśmy się, że u góry może być powtórka z wczorajszej Śnieżki, bo Śnieżnik to odkryty szczyt, wysoko panujący nad okolicą.
Postanawiamy więc odpuścić i pojechać asfaltem do Pokrzywnej. Z Lądka wspinamy się więc na przełęcz Lądecką (665m) i przez Czechy jedziemy do Głuchołazów. Jazda sprawna, bo z wiatrem w plecy, niemniej lało równo cały czas i do Pokrzywnej docieramy zdrowo przeczesani, całe szczęście że dzięki Średniemu mogliśmy nocować pod dachem, bo nocowanie pod namiotem zupełnie nam się nie uśmiechało.
Jakieś 2-3h po nas, już nocą dociera Kot, która w tych fatalnych warunkach samotnie pokonała ponad 300km z Poznania - wielkie brawa!. Trochę później docierają też jadący z sakwami z Lewina Krzysiek i Michał Książkiewicz. Dzień kończymy licznymi rozmowami, m.in. z Markiem Dembowskim, Zbyszkiem, Przemkiem (Duszą), Jarkiem (Galicjaniniem).
Zdjęcia
Zaliczone gminy - 3 (Stoszowice, BARDO, GŁUCHOŁAZY)
Początek to jazda wygodną szutrówką, po ok. 10km robi się już trochę trudniejsza, ale generalnie to łatwy szlak, a widoczków nie brakuje, często trawersuje się zbocza gór. Pokonujemy kilka przeszkód (ścięte drzewa na odcinku jakiś 80m). Niestety po godzinie zaczyna padać, z początku delikatniej, ale gdy zjeżdżamy do Barda leje już jak z cebra. Odcinek do Lądka-Zdroju w tych warunkach dał nam nieźle w kość, mocno lało cały czas, jechaliśmy głównie pod górę, drogą płynęły strumienie wody, oczywiście było zimno, jedyna pociecha, że gleby w tym rejonie nie zasysały wody, dużo lepiej jechać w spływających strumieniach, niż w błocie. Na przełęcz Jaworową docieramy z dużą ulgą, tu wjeżdżamy na asfalt i marzniemy na zjeździe do Lądka. Tam robimy długi postój w pizzeri, zastanawiając się nad dalszą trasą. Myśleliśmy o Śniezniku, ale w tych warunkach byłaby to prawdziwa męczarnia, poza tym nie deszcz był tu głównym problem, a cały czas silnie wiejący wiatr, obawialiśmy się, że u góry może być powtórka z wczorajszej Śnieżki, bo Śnieżnik to odkryty szczyt, wysoko panujący nad okolicą.
Postanawiamy więc odpuścić i pojechać asfaltem do Pokrzywnej. Z Lądka wspinamy się więc na przełęcz Lądecką (665m) i przez Czechy jedziemy do Głuchołazów. Jazda sprawna, bo z wiatrem w plecy, niemniej lało równo cały czas i do Pokrzywnej docieramy zdrowo przeczesani, całe szczęście że dzięki Średniemu mogliśmy nocować pod dachem, bo nocowanie pod namiotem zupełnie nam się nie uśmiechało.
Jakieś 2-3h po nas, już nocą dociera Kot, która w tych fatalnych warunkach samotnie pokonała ponad 300km z Poznania - wielkie brawa!. Trochę później docierają też jadący z sakwami z Lewina Krzysiek i Michał Książkiewicz. Dzień kończymy licznymi rozmowami, m.in. z Markiem Dembowskim, Zbyszkiem, Przemkiem (Duszą), Jarkiem (Galicjaniniem).
Zdjęcia
Zaliczone gminy - 3 (Stoszowice, BARDO, GŁUCHOŁAZY)
Dane wycieczki:
DST: 127.80 km AVS: 16.89 km/h
ALT: 2053 m MAX: 53.80 km/h
Temp:6.0 'C
Deszczowe Sudety - dzień 2
Już przed 7 jesteśmy na trasie, pierwszy kawałek to bardzo męczące, ponad godzinne wpychanie obładowanych rowerów do góry mocno kamienistym szlakiem, warunki jeszcze gorsze niż wczoraj - zero stopni i silny wiatr. U góry na Słoneczniku pada śnieg, jest lekki mróz, parę kawałków jedziemy po śniegu. Warunki bardzo ciężkie, ale miało to mnóstwo uroku, na szlaku jesteśmy zupełnie sami. Chcieliśmy oczywiście wjechać na Śnieżkę, ale w rejonie schroniska Dom Śląski wiatr robi się po prostu masakryczny, nie tylko ja, ale dużo silniejszy fizycznie ode mnie Krzysiek nie jesteśmy w stanie utrzymać rowerów, które wiatr nam po prostu wyrywa z rąk i przewraca. Zostawiliśmy więc rowery i przeszliśmy się kawałek na piechotę z trudem utrzymując pion, żeby zobaczyć czy tylko tu tworzą się tak silne zawirowania czy dalej też. Ale wiało tak samo silnie, więc pchanie się na Śnieżkę było niewykonalne, na własnej skórze przekonaliśmy się, że jest to miejsce słynne z atomowych wiatrów, to właśnie tu zanotowano rekordowe porywy wiatru dla Polski. Zjeżdżamy więc brukowaną drogą do Karpacza, na fullu to całkiem przyjemny zjazd, Krzysiek jadący na hardtailu miał już gorzej. W Karpaczu zakupy i asfaltami jedziemy na wschód, trasą MRDP, bardzo przyjemną w tym rejonie, puściutkimi górskimi drogami, przez ładne śląskie miasteczka jak Lubawka, gdzie stajemy na rynku.
Za Głuszycą znowu wjeżdżamy w teren, szlaki niebrzydkie, ale solidnie się tu pogubiliśmy, tracąc na to trochę czasu, najpierw czekałem na Krzyśka, później zjechałem do Walimia myśląc że pojechał już w dół, później jeszcze raz podjechałem 200m bardzo wymagającego podjazdu sądząc, że mógł mieć niżej jakąś poważną awarię; niestety nie mieliśmy łączności telefonicznej. W końcu odnajdujemy się na Wielkiej Sowie (ciekawa końcówka podjazdu), stąd ruszamy fajnym kamienistym zjazdem, a niżej już wygodną szutrówką, przy której po ok. 10km rozkładamy się na biwak.
Zdjęcia
Już przed 7 jesteśmy na trasie, pierwszy kawałek to bardzo męczące, ponad godzinne wpychanie obładowanych rowerów do góry mocno kamienistym szlakiem, warunki jeszcze gorsze niż wczoraj - zero stopni i silny wiatr. U góry na Słoneczniku pada śnieg, jest lekki mróz, parę kawałków jedziemy po śniegu. Warunki bardzo ciężkie, ale miało to mnóstwo uroku, na szlaku jesteśmy zupełnie sami. Chcieliśmy oczywiście wjechać na Śnieżkę, ale w rejonie schroniska Dom Śląski wiatr robi się po prostu masakryczny, nie tylko ja, ale dużo silniejszy fizycznie ode mnie Krzysiek nie jesteśmy w stanie utrzymać rowerów, które wiatr nam po prostu wyrywa z rąk i przewraca. Zostawiliśmy więc rowery i przeszliśmy się kawałek na piechotę z trudem utrzymując pion, żeby zobaczyć czy tylko tu tworzą się tak silne zawirowania czy dalej też. Ale wiało tak samo silnie, więc pchanie się na Śnieżkę było niewykonalne, na własnej skórze przekonaliśmy się, że jest to miejsce słynne z atomowych wiatrów, to właśnie tu zanotowano rekordowe porywy wiatru dla Polski. Zjeżdżamy więc brukowaną drogą do Karpacza, na fullu to całkiem przyjemny zjazd, Krzysiek jadący na hardtailu miał już gorzej. W Karpaczu zakupy i asfaltami jedziemy na wschód, trasą MRDP, bardzo przyjemną w tym rejonie, puściutkimi górskimi drogami, przez ładne śląskie miasteczka jak Lubawka, gdzie stajemy na rynku.
Za Głuszycą znowu wjeżdżamy w teren, szlaki niebrzydkie, ale solidnie się tu pogubiliśmy, tracąc na to trochę czasu, najpierw czekałem na Krzyśka, później zjechałem do Walimia myśląc że pojechał już w dół, później jeszcze raz podjechałem 200m bardzo wymagającego podjazdu sądząc, że mógł mieć niżej jakąś poważną awarię; niestety nie mieliśmy łączności telefonicznej. W końcu odnajdujemy się na Wielkiej Sowie (ciekawa końcówka podjazdu), stąd ruszamy fajnym kamienistym zjazdem, a niżej już wygodną szutrówką, przy której po ok. 10km rozkładamy się na biwak.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 139.20 km AVS: 15.52 km/h
ALT: 2678 m MAX: 56.70 km/h
Temp:6.0 'C
Deszczowe Sudety - dzień 1
Po porażce (sprzętowej), która przedwcześnie zakończyła moją wyprawę postanowiłem dołączyć do Krzyśka jadącego na zlot forum. Krzysiek miał parę dni wolnego, więc zamiast nudnego płaskiego dojazdu z Warszawy postanowiliśmy ruszyć w teren. We wtorek wieczorem wyruszamy z Warszawy do Wrocławia, skąd nad ranem pociągiem docieramy do Bolesławca, stąd już ruszamy rowerami. Pierwszy odcinek to pagórkowata asfaltowa trasa do Świeradowa, dość zimno, zawiewa z boku. Sprawnie docieramy do miasta, za którym od razu zaczyna się solidna górska orka. Na pierwszy ogień idzie najostrzejszy kilometr asfaltu w Polsce, czyli podjazd z Czerniawy na Stóg Izerski. Rzeźna straszna, na odcinku 1,5km średnie nachylenie ponad 17%, najwięcej licznik pokazał 23%, ale Michał Książkiewicz, autor świetnej polskiej bazy podjazdów wyliczył z bardzo dokładnych map, że faktycznie jest to aż 27%. Jakby tego było mało w środku podjazdu łapie nas solidny deszcz, temperatura szybko spada do zaledwie 3'C trzeba było się przebierać w przeciwdeszczowe ciuchy i dalej orać do góry.
W schronisku na Stogu stajemy na zasłużony odpoczynek w cieple, po którym w deszczu wjeżdżamy już w teren. Z samego szczytu mocno kamienisty zjazd, dalej zaczynają się szybkie izerskie szuterki, po których jazda idzie bardzo sprawnie, tym bardziej, że poprawiła się pogoda, przestało padać. Okolica piękna, bardzo mi się tu podobało, puściutko, widać szerokie przestrzenie, szlaki wygodne do jazdy, a my do tego pruliśmy głównie w dół. Pod zabytkowym schroniskiem Orle przebieramy się, po czym kawałek dalej wjeżdżamy do Czech, z trasy mamy ładny widok na mamucią skocznię w Harrachovie. Tu kończy się nasze rumakowanie, bo z poziomu 600m musimy podjechać na położony na 1300m grzbiet Karkonoszy. Większa część asfaltowa, ale końcówka, zdecydowanie ostrzejsza już w terenie. Krótki postój pod zamkniętym schroniskiem Vosecka Bouda - i po ostrej ścianie meldujemy się na grzbiecie Karkonoszy, skąd zupełnie puściutkim szlakiem ruszamy w stronę Łabskiego Szczytu. Szlak piękny, ale warunki ciężkie, mocno wieje, a gdy jesteśmy pod nadajnikiem nad Śnieżnymi Kotłami podjeżdża ciemna chmura z której zaczyna padać nie deszcz, a już śnieg, temperatura spada do 0'C, widać na 20-30m, mocno wieje z zachodu. Zjeżdżamy i sprowadzamy w dół, na tym kawałeczku nie brakuje odcinków gdzie trzeba popchać, ale większość zjazdu na przełęcz Karkonoską jest przejezdna. Warunki niełatwe, na mokrych kamieniach Krzysiek zaliczył bolesny upadek. Już solidnie zmęczeni docieramy do schroniska Odrodzenie, w planach mieliśmy pociągnąć jeszcze kawałek dalej, ale w tych warunkach, przy silnym wietrze i zimnicy nocleg pod namiotami nam się nie uśmiechał, więc postanawiamy przenocować w schronisku.
Zdjęcia
Zaliczone gminy - 3 (BOLESŁAWIEC - miasto powiatowe, Bolesławiec-wieś, GRYFÓW ŚLĄSKI)
Po porażce (sprzętowej), która przedwcześnie zakończyła moją wyprawę postanowiłem dołączyć do Krzyśka jadącego na zlot forum. Krzysiek miał parę dni wolnego, więc zamiast nudnego płaskiego dojazdu z Warszawy postanowiliśmy ruszyć w teren. We wtorek wieczorem wyruszamy z Warszawy do Wrocławia, skąd nad ranem pociągiem docieramy do Bolesławca, stąd już ruszamy rowerami. Pierwszy odcinek to pagórkowata asfaltowa trasa do Świeradowa, dość zimno, zawiewa z boku. Sprawnie docieramy do miasta, za którym od razu zaczyna się solidna górska orka. Na pierwszy ogień idzie najostrzejszy kilometr asfaltu w Polsce, czyli podjazd z Czerniawy na Stóg Izerski. Rzeźna straszna, na odcinku 1,5km średnie nachylenie ponad 17%, najwięcej licznik pokazał 23%, ale Michał Książkiewicz, autor świetnej polskiej bazy podjazdów wyliczył z bardzo dokładnych map, że faktycznie jest to aż 27%. Jakby tego było mało w środku podjazdu łapie nas solidny deszcz, temperatura szybko spada do zaledwie 3'C trzeba było się przebierać w przeciwdeszczowe ciuchy i dalej orać do góry.
W schronisku na Stogu stajemy na zasłużony odpoczynek w cieple, po którym w deszczu wjeżdżamy już w teren. Z samego szczytu mocno kamienisty zjazd, dalej zaczynają się szybkie izerskie szuterki, po których jazda idzie bardzo sprawnie, tym bardziej, że poprawiła się pogoda, przestało padać. Okolica piękna, bardzo mi się tu podobało, puściutko, widać szerokie przestrzenie, szlaki wygodne do jazdy, a my do tego pruliśmy głównie w dół. Pod zabytkowym schroniskiem Orle przebieramy się, po czym kawałek dalej wjeżdżamy do Czech, z trasy mamy ładny widok na mamucią skocznię w Harrachovie. Tu kończy się nasze rumakowanie, bo z poziomu 600m musimy podjechać na położony na 1300m grzbiet Karkonoszy. Większa część asfaltowa, ale końcówka, zdecydowanie ostrzejsza już w terenie. Krótki postój pod zamkniętym schroniskiem Vosecka Bouda - i po ostrej ścianie meldujemy się na grzbiecie Karkonoszy, skąd zupełnie puściutkim szlakiem ruszamy w stronę Łabskiego Szczytu. Szlak piękny, ale warunki ciężkie, mocno wieje, a gdy jesteśmy pod nadajnikiem nad Śnieżnymi Kotłami podjeżdża ciemna chmura z której zaczyna padać nie deszcz, a już śnieg, temperatura spada do 0'C, widać na 20-30m, mocno wieje z zachodu. Zjeżdżamy i sprowadzamy w dół, na tym kawałeczku nie brakuje odcinków gdzie trzeba popchać, ale większość zjazdu na przełęcz Karkonoską jest przejezdna. Warunki niełatwe, na mokrych kamieniach Krzysiek zaliczył bolesny upadek. Już solidnie zmęczeni docieramy do schroniska Odrodzenie, w planach mieliśmy pociągnąć jeszcze kawałek dalej, ale w tych warunkach, przy silnym wietrze i zimnicy nocleg pod namiotami nam się nie uśmiechał, więc postanawiamy przenocować w schronisku.
Zdjęcia
Zaliczone gminy - 3 (BOLESŁAWIEC - miasto powiatowe, Bolesławiec-wieś, GRYFÓW ŚLĄSKI)
Dane wycieczki:
DST: 107.30 km AVS: 14.21 km/h
ALT: 2544 m MAX: 52.40 km/h
Temp:6.0 'C
Piątek, 18 kwietnia 2014Kategoria Rower szosowy, Wypad, >100km, >200km
Koło 7 ruszamy na trasę, pierwszy 60km odcinek na Piaski mocno dziurawy (szczególnie odcinek do Żółkiewki), pagóreczków też nie brakowało. Za to za Łęczną zupełne wypłaszczenie, 100km totalnie płaskie, ten rejon to chyba największy płaski teren w Polsce. Ale dzięki temu jechało się dość sprawnie, wiatr też nam pomagał; za Łosicami trochę bocznych dróg - i zaliczamy całą pętlę MP. Nocą docieramy do Siedlec i ostatnim pociągiem (z awarią) docieramy koło 1 do Warszawy, mocno już zmęczeni tym wymagającym wyjazdem.
Zdjęcia
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 298.80 km AVS: 25.95 km/h
ALT: 1000 m MAX: 51.90 km/h
Temp:18.0 'C
Czwartek, 17 kwietnia 2014Kategoria >100km, Rower szosowy, >200km, Wypad
Wspólnie z Krzyśkiem ruszyliśmy na rekonesans trasą MP.
Wcześnie rano dojechaliśmy do Siedlec, kawałek za tym miastem wjechaliśmy na trasę. Pierwsza część dość płaska, pagóreczki zaczęły się kawałek za Lublinem, a od Bychawy towarzyszyły nam już cały czas. W końcówce trochę przeszkadzał wiatr i dziurawe drogi, ale i tereny były sporo ciekawsze, wjechaliśmy już na Roztocze. Kilkanaście km przed Szczebrzeszynem dołączył do nas Kviato i wspólnie, już o zmierzchu zaliczyliśmy fajny podjazd przed tym miastem, na obiad zatrzymaliśmy się w restauracji Klemens, tam też zdecydowaliśmy się przenocować
Zdjęcia
Wcześnie rano dojechaliśmy do Siedlec, kawałek za tym miastem wjechaliśmy na trasę. Pierwsza część dość płaska, pagóreczki zaczęły się kawałek za Lublinem, a od Bychawy towarzyszyły nam już cały czas. W końcówce trochę przeszkadzał wiatr i dziurawe drogi, ale i tereny były sporo ciekawsze, wjechaliśmy już na Roztocze. Kilkanaście km przed Szczebrzeszynem dołączył do nas Kviato i wspólnie, już o zmierzchu zaliczyliśmy fajny podjazd przed tym miastem, na obiad zatrzymaliśmy się w restauracji Klemens, tam też zdecydowaliśmy się przenocować
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 260.20 km AVS: 25.43 km/h
ALT: 1375 m MAX: 61.30 km/h
Temp:14.0 'C
Środa, 9 kwietnia 2014Kategoria Wypad, Rower szosowy, >100km
Podkarpacie - dzień 7
Po wczorajszym dniu - dziś liczyłem na elegancką jazdę do Tarnowa z wiatrem. Ale nic z tego - nadeszło kolejne załamanie pogody, wiatr od wczoraj zmienił się na północno-zachodni, więc równo w twarz do Tarnowa, do tego wrócił deszcz. Całą noc mocno padało, pada i rano gdy ruszam. Pierwszy kawałek bardzo nieprzyjemny - leje równo, a do Krempnej są odcinki fatalnych górskich dróżek z masą dziur. Za Krempną drogi wracają do normy, ale za to skręcam na południe, więc wiatr zaczyna pokazywać co potrafi, w Nowym Żmigrodzie leje jak z cebra. W Jaśle przestaje padać, ale końcówka do Tarnowa dała mi popalić, większość równo pod wiatr, dziurawe boczne drogi przed Ryglicami; jednym słowem do Tarnowa dojechałem z dużą ulgą. Powrót do Warszawy długi, urozmaicony przypadkowym spotkaniem z Workiem Foliowym podczas przesiadki w Krakowie.
Wyjazd bardzo wymagający - długie dystanse dzień w dzień, sporo fatalnej pogody; ale jestem zadowolony, bo mimo tego udało mi się przejechać całą zaplanowaną trasę. Województwo podkarpackie z pewnością ciekawe i warte polecenia, bardzo urozmaicone - płaska, leśna część wideł Wisły i Sanu, bardziej pagórkowata i puściutka część wschodnia pod ukraińską granicą i wreszcie najciekawszy pas pogórzy i właściwych gór, generalnie na południe od drogi DK4. Teren wymagający na rower, szczególnie pogórza, których liczne krótkie i sztywne podjazdy dają często w kość bardziej niż wyższe góry.
Zdjęcia
Zaliczone gminy - 3 (Krempna, Brzyska, Jodłowa)
Po wczorajszym dniu - dziś liczyłem na elegancką jazdę do Tarnowa z wiatrem. Ale nic z tego - nadeszło kolejne załamanie pogody, wiatr od wczoraj zmienił się na północno-zachodni, więc równo w twarz do Tarnowa, do tego wrócił deszcz. Całą noc mocno padało, pada i rano gdy ruszam. Pierwszy kawałek bardzo nieprzyjemny - leje równo, a do Krempnej są odcinki fatalnych górskich dróżek z masą dziur. Za Krempną drogi wracają do normy, ale za to skręcam na południe, więc wiatr zaczyna pokazywać co potrafi, w Nowym Żmigrodzie leje jak z cebra. W Jaśle przestaje padać, ale końcówka do Tarnowa dała mi popalić, większość równo pod wiatr, dziurawe boczne drogi przed Ryglicami; jednym słowem do Tarnowa dojechałem z dużą ulgą. Powrót do Warszawy długi, urozmaicony przypadkowym spotkaniem z Workiem Foliowym podczas przesiadki w Krakowie.
Wyjazd bardzo wymagający - długie dystanse dzień w dzień, sporo fatalnej pogody; ale jestem zadowolony, bo mimo tego udało mi się przejechać całą zaplanowaną trasę. Województwo podkarpackie z pewnością ciekawe i warte polecenia, bardzo urozmaicone - płaska, leśna część wideł Wisły i Sanu, bardziej pagórkowata i puściutka część wschodnia pod ukraińską granicą i wreszcie najciekawszy pas pogórzy i właściwych gór, generalnie na południe od drogi DK4. Teren wymagający na rower, szczególnie pogórza, których liczne krótkie i sztywne podjazdy dają często w kość bardziej niż wyższe góry.
Zdjęcia
Zaliczone gminy - 3 (Krempna, Brzyska, Jodłowa)
Dane wycieczki:
DST: 117.80 km AVS: 22.09 km/h
ALT: 1342 m MAX: 55.40 km/h
Temp:8.0 'C
Wtorek, 8 kwietnia 2014Kategoria Wypad, Rower szosowy, >200km, >100km
Podkarpacie - dzień 6
Dzisiaj znowu mocno wieje, generalnie z południa, więc w pierwszej części trasy wiatr mam częściowo sprzyjający, na zjeździe do Bukowska przekraczam nawet 70km/h, niestety często silnie wieje z boku. Do Iwonicza-Zdroju wjeżdżam wąską dróżką od wschodu, z ostrą 15% ścianką, następnie sprawnie zaliczam rejon Krosna, z miasta wyjeżdżając przez góry do Strzyżowa, gdzie staję na zasłużony postój. Od Strzyżowa znowu zaczęła się męka z wiatrem, do tego w końcówce też sporo dziurawych dróg za Jedliczami; tak więc na nocleg przed Chyrową docieram już solidnie zmordowany.
Zdjęcia
Zaliczone gminy - 18 (Bukowsko, Zarszyn, Besko, RYMANÓW, IWONICZ-ZDRÓJ, Miejsce Piastowe, Krościenko Wyżne, Haczów, KROSNO - miasto powiatowe + powiat grodzki, Korczyna, STRZYŻÓW - miasto powiatowe, Wiśniowa, Wielopole Skrzyńskie, Frysztak, Wojaszówka, Tarnowiec, JEDLICZE, Chorkówka)
Dzisiaj znowu mocno wieje, generalnie z południa, więc w pierwszej części trasy wiatr mam częściowo sprzyjający, na zjeździe do Bukowska przekraczam nawet 70km/h, niestety często silnie wieje z boku. Do Iwonicza-Zdroju wjeżdżam wąską dróżką od wschodu, z ostrą 15% ścianką, następnie sprawnie zaliczam rejon Krosna, z miasta wyjeżdżając przez góry do Strzyżowa, gdzie staję na zasłużony postój. Od Strzyżowa znowu zaczęła się męka z wiatrem, do tego w końcówce też sporo dziurawych dróg za Jedliczami; tak więc na nocleg przed Chyrową docieram już solidnie zmordowany.
Zdjęcia
Zaliczone gminy - 18 (Bukowsko, Zarszyn, Besko, RYMANÓW, IWONICZ-ZDRÓJ, Miejsce Piastowe, Krościenko Wyżne, Haczów, KROSNO - miasto powiatowe + powiat grodzki, Korczyna, STRZYŻÓW - miasto powiatowe, Wiśniowa, Wielopole Skrzyńskie, Frysztak, Wojaszówka, Tarnowiec, JEDLICZE, Chorkówka)
Dane wycieczki:
DST: 202.10 km AVS: 23.82 km/h
ALT: 2245 m MAX: 71.50 km/h
Temp:20.0 'C
Poniedziałek, 7 kwietnia 2014Kategoria Wypad, Rower szosowy, >100km
Podkarpacie - dzień 5
Po wczorajszej łaźni w poniedziałek wreszcie pogoda jakiej oczekiwałem - słońce i ciepło, a wiatr w normie. Ranek jeszcze pochmurny, ale już w Przemyślu przejaśnia się i wychodzi słońce, tak więc na najciekawszą część podkarckiego wyjazdu mam świetne warunki. Za Przemyślem od razu zaczynają się solidne pagórki, jadę wzdłuż Sanu ładną DW 884, później odbijam na Birczę i pustą krajówką z solidnymi podjazdami jadę do Leska. Stamtąd kieruję się na słynną zaporę w Solinie, na szczycie której robię sobie postój. Jako, że do sezonu jeszcze daleko można się rozkoszować pustką, bo w wakacyjne dni na tamie są prawdziwe tłumy turystów. Z Soliny górzystą drogą docieram do Hoczwi i znowu przez góry przebijam się do Tarnawy Górnej i po zaliczeniu części podjazdu nocuję na wysokości ok. 500m. Dzisiejsza trasa to najładniejszy dzień wypadu, dobra pogoda i solidna trasa po górach.
Zdjęcia
Zaliczone gminy - 8 (Stubno, Medyka, Krasiczyn, Krzywcza, Dubiecko, Bircza, Tyrawa Wołoska, Solina)
Po wczorajszej łaźni w poniedziałek wreszcie pogoda jakiej oczekiwałem - słońce i ciepło, a wiatr w normie. Ranek jeszcze pochmurny, ale już w Przemyślu przejaśnia się i wychodzi słońce, tak więc na najciekawszą część podkarckiego wyjazdu mam świetne warunki. Za Przemyślem od razu zaczynają się solidne pagórki, jadę wzdłuż Sanu ładną DW 884, później odbijam na Birczę i pustą krajówką z solidnymi podjazdami jadę do Leska. Stamtąd kieruję się na słynną zaporę w Solinie, na szczycie której robię sobie postój. Jako, że do sezonu jeszcze daleko można się rozkoszować pustką, bo w wakacyjne dni na tamie są prawdziwe tłumy turystów. Z Soliny górzystą drogą docieram do Hoczwi i znowu przez góry przebijam się do Tarnawy Górnej i po zaliczeniu części podjazdu nocuję na wysokości ok. 500m. Dzisiejsza trasa to najładniejszy dzień wypadu, dobra pogoda i solidna trasa po górach.
Zdjęcia
Zaliczone gminy - 8 (Stubno, Medyka, Krasiczyn, Krzywcza, Dubiecko, Bircza, Tyrawa Wołoska, Solina)
Dane wycieczki:
DST: 177.90 km AVS: 23.10 km/h
ALT: 2261 m MAX: 67.20 km/h
Temp:16.0 'C