Wpisy archiwalne w kategorii
Wypad
Dystans całkowity: | 81420.54 km (w terenie 333.00 km; 0.41%) |
Czas w ruchu: | 3572:53 |
Średnia prędkość: | 22.79 km/h |
Maksymalna prędkość: | 83.80 km/h |
Suma podjazdów: | 606506 m |
Suma kalorii: | 101309 kcal |
Liczba aktywności: | 475 |
Średnio na aktywność: | 171.41 km i 7h 31m |
Więcej statystyk |
Alpejski Tydzień - dzień 7
Rano na pierwsze uderzenie idzie Passo Pordoi, przez całą noc miałem ulewę, ale rankiem elegancko się przejaśniło i mam słońce. Na szczycie aż zacząłem się zastanawiać czy na pewno wracać, ale prognozy dalej były bezlitosne, nawet na dziś zapowiadano deszcz. I faktycznie już na następnej przełęczy Passo Sella zaczęło popadywać, na szczęście nie za dużo. Podjazd na Sellę to widokowa ekstraklasa, kapitalnie widać masyw Gruppo del Sella, jeden z najbardziej widowiskowych w całych Dolomitach. Z Selli już pruję w dół do doliny Isarco, z 2200m na ledwie 550m. Kolejna część dnia to żmudna jazda w górę doliny, aż na przełęcz Brenner, powrót do Niemiec niemal identyczny jak na wyprawie w 2008 z Transatlantykiem i Mikim. Za Innsbruckiem tym razem już byłem mentalnie przygotowany na Seefelder Sattel, rzeźnia niesamowita, długi odcinek z nachyleniem 15%, raz musiałem już odpocząć, plecy zdrowo dawały popalić. Już solidnie zmęczony (190km i 2700m w pionie) docieram do Niemiec, nocuję kawałek przed Mittenwaldem.
Zdjęcia
Rano na pierwsze uderzenie idzie Passo Pordoi, przez całą noc miałem ulewę, ale rankiem elegancko się przejaśniło i mam słońce. Na szczycie aż zacząłem się zastanawiać czy na pewno wracać, ale prognozy dalej były bezlitosne, nawet na dziś zapowiadano deszcz. I faktycznie już na następnej przełęczy Passo Sella zaczęło popadywać, na szczęście nie za dużo. Podjazd na Sellę to widokowa ekstraklasa, kapitalnie widać masyw Gruppo del Sella, jeden z najbardziej widowiskowych w całych Dolomitach. Z Selli już pruję w dół do doliny Isarco, z 2200m na ledwie 550m. Kolejna część dnia to żmudna jazda w górę doliny, aż na przełęcz Brenner, powrót do Niemiec niemal identyczny jak na wyprawie w 2008 z Transatlantykiem i Mikim. Za Innsbruckiem tym razem już byłem mentalnie przygotowany na Seefelder Sattel, rzeźnia niesamowita, długi odcinek z nachyleniem 15%, raz musiałem już odpocząć, plecy zdrowo dawały popalić. Już solidnie zmęczony (190km i 2700m w pionie) docieram do Niemiec, nocuję kawałek przed Mittenwaldem.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 188.00 km AVS: 21.04 km/h
ALT: 2737 m MAX: 59.60 km/h
Temp:20.0 'C
Alpejski Tydzień - dzień 6
Rano wstałem później niż powinienem, ale trochę odpoczynku, po wczorajszym bardzo trudnym dniu się należało. W czasie składania obozowiska niestety zaczęło padać, pierwsze 10km też leje, dopiero w Winklern się uspokoiło. Zaliczam Iselsbergpass (1204m) i długim zjazdem docieram do Lienz. Po zakupach ruszam w stronę Cortiny, jak zawsze na tym odcinku (jadę tu 3 raz) wiatr zdecydowanie pomaga. Tak jest do wypłaszczenia w Sillian, tam podobnie jak zawsze zaczyna już przeszkadzać. Psuje się też niestety pogoda i zaczyna padać, jest też chłodno, niewiele ponad 10'C. W deszczu jadę do Cortiny, Dolomitów niestety za wiele nie widać, wszystko w chmurach. W samej Cortinie nieco się przejaśniło, z podjazdu na Falzarego mam ładny widok na całą kotlinę w której leży miasto. W drugiej części podjazdu znowu zaczęło padać, zjazd z przełęczy na mokro. A parę km przed Arabbą lunęło już na całego, woda lała się z nieba strumieniami. Jazdy w takich warunkach miałem już serdecznie dość, odpuściłem sobie więc przejechanie kolejnej przełęczy i rozbiłem się niemal w samej Arabbie.
W namiocie sprawdzając prognozy na kolejne dni - postanawiam wracać do Polski przez Garmish, bo prognozy były wręcz dramatyczne, zapowiadające deszcze klasy powodziowej (zresztą sporo mijanych rzek miało już wysokie stany i niosło sporo osadów). A jazda w takich na ekstremalnej trudnej trasie zupełnie mi się nie uśmiechała.
Rano wstałem później niż powinienem, ale trochę odpoczynku, po wczorajszym bardzo trudnym dniu się należało. W czasie składania obozowiska niestety zaczęło padać, pierwsze 10km też leje, dopiero w Winklern się uspokoiło. Zaliczam Iselsbergpass (1204m) i długim zjazdem docieram do Lienz. Po zakupach ruszam w stronę Cortiny, jak zawsze na tym odcinku (jadę tu 3 raz) wiatr zdecydowanie pomaga. Tak jest do wypłaszczenia w Sillian, tam podobnie jak zawsze zaczyna już przeszkadzać. Psuje się też niestety pogoda i zaczyna padać, jest też chłodno, niewiele ponad 10'C. W deszczu jadę do Cortiny, Dolomitów niestety za wiele nie widać, wszystko w chmurach. W samej Cortinie nieco się przejaśniło, z podjazdu na Falzarego mam ładny widok na całą kotlinę w której leży miasto. W drugiej części podjazdu znowu zaczęło padać, zjazd z przełęczy na mokro. A parę km przed Arabbą lunęło już na całego, woda lała się z nieba strumieniami. Jazdy w takich warunkach miałem już serdecznie dość, odpuściłem sobie więc przejechanie kolejnej przełęczy i rozbiłem się niemal w samej Arabbie.
W namiocie sprawdzając prognozy na kolejne dni - postanawiam wracać do Polski przez Garmish, bo prognozy były wręcz dramatyczne, zapowiadające deszcze klasy powodziowej (zresztą sporo mijanych rzek miało już wysokie stany i niosło sporo osadów). A jazda w takich na ekstremalnej trudnej trasie zupełnie mi się nie uśmiechała.
Dane wycieczki:
DST: 149.50 km AVS: 20.16 km/h
ALT: 2537 m MAX: 67.60 km/h
Temp:15.0 'C
Alpejski Tydzień - dzień 5
Lało równo całą noc, ale rankiem pogoda zaczyna się klarować, a prognozy są dobre - co ważne bo dziś wjeżdżam w Alpy. Pierwszy odcinek słabiutki, na większości dróg do Gmunden wielki ruch, psujący przyjemność z jazdy. Mijam pięknie położone jezioro Taurnsee, na przednóżu Alp, nad kolejnym - Hallstatter odbijam już w góry. Na podjeździe mija mnie jakiś zlot luksusowych samochodów - ze 30 Ferrari jechało, też jakieś Porsche, tyle tego typu samochodów naraz to pierwszy raz widziałem, dobrych kilkadziesiąt milionów USD przejechało ;)). Podjazd wymagający, ostatnie 200m w pionie to nachylenie 9-12%, daje solidnie w kość. Tutaj też wyraźnie odczuwam ból pleców, który męczy mnie właśnie na ścianach z dużym nachyleniem, gdzie trzeba jechać siłowo. Przed Bischofschofen jeszcze jedna przełęcz na ok. 950m i zaczynam jazdę w górę doliny rzeki Salzach. Kawałek do niczego, na szosie potężny ruch i brak pobocza, też fragmentami zakazy, a ścieżkami trzeba nadrabiać dystans, są też odcinki szutrowe.
Tak więc z ulgą docieram do Bruck, gdzie jest skręt na Grossglockner Hochalpenstrasse. W mieście robię zakupy i pokonuję pierwsze podjazdy na oficjalny początek trasy czyli na parking na poziomie ok 1100m. Na podjazd ruszam koło 18, mając w nogach już prawie 210km - nie pierwszy raz podczas tego wyjazdu dochodzę do wniosku, że trochę przesadziłem z tym ambitnym planowaniem ;)). Podjazd dał mi w kość bardzo mocno, Hochtor to jedna z najcięższych alpejskich ścian - nie dość, że bardzo długa i wysoka, to również potężnie nachylona, poniżej 9% spada nieczęsto, długimi odcinkami jest po 11-12%. Przełożenia szosowe jakie miałem 34-32 to zdecydowanie za mało na taki podjazd z bagażem, więc musiałem jechać bardzo siłowo, z kadencją 50-55, plecy dawały mi popalić cały podjazd. Ale dzięki późnej godzinie o jakiej tu jechałem - na drodze miałem zupełnie puściutko, co na tej trasie jest w lecie rzadkością, z reguły są tu tysiące turystów, natomiast dziś miałem tę przepiękną drogę tylko dla siebie. Powyżej 2000m pojawiają się już płaty śniegu, widoki olśniewające, promienie zachodzącego słońca oświetlają okolicę. Na Hochtor docieram już bardzo zmordowany po zachodzie słońca, na wysokości 2500m było ledwie 4'C. Ubieram się we wszystko co mam, zjazd pokonuję już po ciemku, dysponując jedynie czołówką, bo lampki nie zabierałem. Ale w dół jechało się całkiem dobrze, na noc rozbijam się na ok. 1150m.
Zdjęcia
Lało równo całą noc, ale rankiem pogoda zaczyna się klarować, a prognozy są dobre - co ważne bo dziś wjeżdżam w Alpy. Pierwszy odcinek słabiutki, na większości dróg do Gmunden wielki ruch, psujący przyjemność z jazdy. Mijam pięknie położone jezioro Taurnsee, na przednóżu Alp, nad kolejnym - Hallstatter odbijam już w góry. Na podjeździe mija mnie jakiś zlot luksusowych samochodów - ze 30 Ferrari jechało, też jakieś Porsche, tyle tego typu samochodów naraz to pierwszy raz widziałem, dobrych kilkadziesiąt milionów USD przejechało ;)). Podjazd wymagający, ostatnie 200m w pionie to nachylenie 9-12%, daje solidnie w kość. Tutaj też wyraźnie odczuwam ból pleców, który męczy mnie właśnie na ścianach z dużym nachyleniem, gdzie trzeba jechać siłowo. Przed Bischofschofen jeszcze jedna przełęcz na ok. 950m i zaczynam jazdę w górę doliny rzeki Salzach. Kawałek do niczego, na szosie potężny ruch i brak pobocza, też fragmentami zakazy, a ścieżkami trzeba nadrabiać dystans, są też odcinki szutrowe.
Tak więc z ulgą docieram do Bruck, gdzie jest skręt na Grossglockner Hochalpenstrasse. W mieście robię zakupy i pokonuję pierwsze podjazdy na oficjalny początek trasy czyli na parking na poziomie ok 1100m. Na podjazd ruszam koło 18, mając w nogach już prawie 210km - nie pierwszy raz podczas tego wyjazdu dochodzę do wniosku, że trochę przesadziłem z tym ambitnym planowaniem ;)). Podjazd dał mi w kość bardzo mocno, Hochtor to jedna z najcięższych alpejskich ścian - nie dość, że bardzo długa i wysoka, to również potężnie nachylona, poniżej 9% spada nieczęsto, długimi odcinkami jest po 11-12%. Przełożenia szosowe jakie miałem 34-32 to zdecydowanie za mało na taki podjazd z bagażem, więc musiałem jechać bardzo siłowo, z kadencją 50-55, plecy dawały mi popalić cały podjazd. Ale dzięki późnej godzinie o jakiej tu jechałem - na drodze miałem zupełnie puściutko, co na tej trasie jest w lecie rzadkością, z reguły są tu tysiące turystów, natomiast dziś miałem tę przepiękną drogę tylko dla siebie. Powyżej 2000m pojawiają się już płaty śniegu, widoki olśniewające, promienie zachodzącego słońca oświetlają okolicę. Na Hochtor docieram już bardzo zmordowany po zachodzie słońca, na wysokości 2500m było ledwie 4'C. Ubieram się we wszystko co mam, zjazd pokonuję już po ciemku, dysponując jedynie czołówką, bo lampki nie zabierałem. Ale w dół jechało się całkiem dobrze, na noc rozbijam się na ok. 1150m.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 244.60 km AVS: 20.10 km/h
ALT: 3959 m MAX: 65.10 km/h
Temp:20.0 'C
Alpejski Tydzień - dzień 4
Prognozy na dzisiejszy dzień mamy marne, w skrócie ma lać cały czas ;). Ale na starcie nie jest źle, pochmurno, ale jeszcze sucho. Pierwszy odcinek to przejazd tuż koło elektrowni atomowej w Temelinie, ogromne kominy kompleksu widać z wielu kilometrów, bo elektrownia stoi na wzgórzu; trzeba przyznać, że robią wrażenie, mijaliśmy w odległości ledwie kilkudziesięciu metrów. Za Netolicami zaczynają się solidne góry. I na tym odcinku Wąskiego zaczyna boleć mięsień nad kolanem, początkowo delikatnie, ale wraz z dystansem ból się natęża. Za Ceskim Krumlovem (ładnie widać położoną na wzgórzach starą część miasta) podjazdy robią się już bardzo wymagające, jest kilka ścianek po 13-14%. I tutaj Wąski ma już wielkie problemy z jazdą, mięsień boli bardzo mocno. Próbowaliśmy robić szereg zmian z pozycją na rowerze - ale nic to nie dało, do Frymburka (w międzyczasie zaczęła się ulewa) Wąski już ledwo był w stanie dojechać.
Jako, że było to miejsce z którego dawało się jeszcze w miarę sensownie ewakuować do Polski - Wąski zdecydował się wracać. W tej sytuacji innego rozwiązania nie było, bo z taką kontuzją nie dało się jechać, trasa przed nami nawet przy w pełnej sprawności była ekstremalnie trudna, a z poważną kontuzją w górach nie ma już żadnej jazdy. Szkoda wielka, bo bardzo dobrze nam się razem jechało; kontuzja zupełnie zaskakująca, nie kolano co często się na rowerze trafia - a mięsień. Zaskoczył przede wszystkim szybki rozwój kontuzji, dosłownie jakieś 50km od stanu bez bólu do stanu w którym się już jechać nie dało. Może była to kwestia wychłodzenia (dziś się znacznie ochłodziło), może wcześniejszego przeciążenia - ale to czyste spekulacje, w końcu na Maratonie Podróżnika trasa była sporo trudniejsza i nic się nie działo.
Przejechaliśmy jeszcze razem kawałek do Lipna, gdzie Wąski wsiadał w pociąg. Tutaj się żegnamy - dzięki za wspólną trasę przez 4 wymagające dni! Ja kawałek dalej wjeżdżam do Austrii, deszcz się na szczęście uspokoił, zostały jedynie mokre drogi. Trasa z początku mocno górzysta, wypłaszcza się przed doliną Dunaju (bardzo wysoki poziom rzeki, blisko wylania). No i niestety pojawia się wielki ruch, który solidnie zepsuł ten kawałek, niby trasę puściłem drugorzędnymi drogami, ale samochodów w tym rejonie jest tyle, że i te są pełne aut. W końcówce dnia złapała mnie jeszcze porządna ulewa, na szczęście krótka. Ale wystarczyła by totalnie puściła pożyczona na próbę od Wąskiego kurtka wodoodporna, o której myślałem, że może być wodoodporna ;))
Zdjęcia
Prognozy na dzisiejszy dzień mamy marne, w skrócie ma lać cały czas ;). Ale na starcie nie jest źle, pochmurno, ale jeszcze sucho. Pierwszy odcinek to przejazd tuż koło elektrowni atomowej w Temelinie, ogromne kominy kompleksu widać z wielu kilometrów, bo elektrownia stoi na wzgórzu; trzeba przyznać, że robią wrażenie, mijaliśmy w odległości ledwie kilkudziesięciu metrów. Za Netolicami zaczynają się solidne góry. I na tym odcinku Wąskiego zaczyna boleć mięsień nad kolanem, początkowo delikatnie, ale wraz z dystansem ból się natęża. Za Ceskim Krumlovem (ładnie widać położoną na wzgórzach starą część miasta) podjazdy robią się już bardzo wymagające, jest kilka ścianek po 13-14%. I tutaj Wąski ma już wielkie problemy z jazdą, mięsień boli bardzo mocno. Próbowaliśmy robić szereg zmian z pozycją na rowerze - ale nic to nie dało, do Frymburka (w międzyczasie zaczęła się ulewa) Wąski już ledwo był w stanie dojechać.
Jako, że było to miejsce z którego dawało się jeszcze w miarę sensownie ewakuować do Polski - Wąski zdecydował się wracać. W tej sytuacji innego rozwiązania nie było, bo z taką kontuzją nie dało się jechać, trasa przed nami nawet przy w pełnej sprawności była ekstremalnie trudna, a z poważną kontuzją w górach nie ma już żadnej jazdy. Szkoda wielka, bo bardzo dobrze nam się razem jechało; kontuzja zupełnie zaskakująca, nie kolano co często się na rowerze trafia - a mięsień. Zaskoczył przede wszystkim szybki rozwój kontuzji, dosłownie jakieś 50km od stanu bez bólu do stanu w którym się już jechać nie dało. Może była to kwestia wychłodzenia (dziś się znacznie ochłodziło), może wcześniejszego przeciążenia - ale to czyste spekulacje, w końcu na Maratonie Podróżnika trasa była sporo trudniejsza i nic się nie działo.
Przejechaliśmy jeszcze razem kawałek do Lipna, gdzie Wąski wsiadał w pociąg. Tutaj się żegnamy - dzięki za wspólną trasę przez 4 wymagające dni! Ja kawałek dalej wjeżdżam do Austrii, deszcz się na szczęście uspokoił, zostały jedynie mokre drogi. Trasa z początku mocno górzysta, wypłaszcza się przed doliną Dunaju (bardzo wysoki poziom rzeki, blisko wylania). No i niestety pojawia się wielki ruch, który solidnie zepsuł ten kawałek, niby trasę puściłem drugorzędnymi drogami, ale samochodów w tym rejonie jest tyle, że i te są pełne aut. W końcówce dnia złapała mnie jeszcze porządna ulewa, na szczęście krótka. Ale wystarczyła by totalnie puściła pożyczona na próbę od Wąskiego kurtka wodoodporna, o której myślałem, że może być wodoodporna ;))
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 209.50 km AVS: 22.94 km/h
ALT: 2386 m MAX: 73.00 km/h
Temp:17.0 'C
Alpejski Tydzień - dzień 3
Start tradycyjnie wcześnie, rankiem jedzie się przyjemnie, bo temperatury dużo sensowniejsze do jazdy. Na początku mamy jeszcze trochę górek, następnie czeka nas długie wypłaszczenie doliny Łaby, którą przekraczamy w Hradcu Kralove, a następnie ponownie za Kladrubami. Po 100km gdy stajemy na uroczym rynku w Caslavie na postój jest już ponad 30 stopni, raczymy się tu lodami. Za Caslavem kończy się ulgowy odcinek i zaczyna się typowa "czeska jazda" - czyli non-stop górki. Trasa do Taboru dała nam popalić, bo najcięższy odcinek był skoncentrowany w końcówce trasy, gdy najwięcej mieliśmy w nogach; ale i trasa była coraz ciekawsza, boczne drogi bez większego ruchu. W Taborze już czujemy w nogach dystans, robimy krótką pętelkę po pięknym centrum i wyjeżdżamy z miasta na południe, co wiązało się z ostrym zjazdem ze 100m w pionie (bo Tabor leży na wysokim wzniesieniu nad rzeką), a następnie podjazdem. Pogoda w międzyczasie się zepsuła, pojawiły się ciemne chmury, do tego doszedł przeciwny wiatr. Ale bardzo ambitnie założony dystans twardo przejechaliśmy, aż 220km, nocujemy w lesie przy trasie.
Zdjęcia
Start tradycyjnie wcześnie, rankiem jedzie się przyjemnie, bo temperatury dużo sensowniejsze do jazdy. Na początku mamy jeszcze trochę górek, następnie czeka nas długie wypłaszczenie doliny Łaby, którą przekraczamy w Hradcu Kralove, a następnie ponownie za Kladrubami. Po 100km gdy stajemy na uroczym rynku w Caslavie na postój jest już ponad 30 stopni, raczymy się tu lodami. Za Caslavem kończy się ulgowy odcinek i zaczyna się typowa "czeska jazda" - czyli non-stop górki. Trasa do Taboru dała nam popalić, bo najcięższy odcinek był skoncentrowany w końcówce trasy, gdy najwięcej mieliśmy w nogach; ale i trasa była coraz ciekawsza, boczne drogi bez większego ruchu. W Taborze już czujemy w nogach dystans, robimy krótką pętelkę po pięknym centrum i wyjeżdżamy z miasta na południe, co wiązało się z ostrym zjazdem ze 100m w pionie (bo Tabor leży na wysokim wzniesieniu nad rzeką), a następnie podjazdem. Pogoda w międzyczasie się zepsuła, pojawiły się ciemne chmury, do tego doszedł przeciwny wiatr. Ale bardzo ambitnie założony dystans twardo przejechaliśmy, aż 220km, nocujemy w lesie przy trasie.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 220.60 km AVS: 23.22 km/h
ALT: 2109 m MAX: 62.70 km/h
Temp:25.0 'C
Alpejski Tydzień - dzień 2
Pierwsza część dzisiejszej trasy to boczne drogi przez lasy Opolszczyzny, wiele z nich w słabiutkim stanie, nawet ze 2km przebijaliśmy się szutrowym skrótem przez las. Przed Odrą się wypłaszcza, powoli zaczyna się też robić gorąco. Za Odrą jazda bardzo nudna i monotonna, zupełnie płasko, zasnąć można na rowerze. Na postój stajemy na ładnym rynku w Grodkowie, trasa ciekawsza robi się dopiero przed Ziębicami, wreszcie są jakieś urozmaicenia w postaci małych górek. Na kapitalnym rynku w Ząbkowicach Śląskich, na kolejnym postoju jest już upalnie. Za Ząbkowicami zaczynają się już regularne góry, zaliczamy przełęcz Srebrną (568m), z fajnym przejazdem po bruku w zabytkowej Srebrnej Górze. W Nowej Rudzie ostatnie zakupy w Polsce - i kawałek dalej wjeżdżamy do Czech. Za Broumovem zaliczamy jeszcze jedną większą przełęcz, a na szczycie kolejnej, sporo niższej rozkładamy się na nocleg na zielonej łące - najładniejszy na tym wyjeździe, z rozległym widokiem na okolicę.
Zdjęcia
Pierwsza część dzisiejszej trasy to boczne drogi przez lasy Opolszczyzny, wiele z nich w słabiutkim stanie, nawet ze 2km przebijaliśmy się szutrowym skrótem przez las. Przed Odrą się wypłaszcza, powoli zaczyna się też robić gorąco. Za Odrą jazda bardzo nudna i monotonna, zupełnie płasko, zasnąć można na rowerze. Na postój stajemy na ładnym rynku w Grodkowie, trasa ciekawsza robi się dopiero przed Ziębicami, wreszcie są jakieś urozmaicenia w postaci małych górek. Na kapitalnym rynku w Ząbkowicach Śląskich, na kolejnym postoju jest już upalnie. Za Ząbkowicami zaczynają się już regularne góry, zaliczamy przełęcz Srebrną (568m), z fajnym przejazdem po bruku w zabytkowej Srebrnej Górze. W Nowej Rudzie ostatnie zakupy w Polsce - i kawałek dalej wjeżdżamy do Czech. Za Broumovem zaliczamy jeszcze jedną większą przełęcz, a na szczycie kolejnej, sporo niższej rozkładamy się na nocleg na zielonej łące - najładniejszy na tym wyjeździe, z rozległym widokiem na okolicę.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 197.90 km AVS: 23.19 km/h
ALT: 1370 m MAX: 62.20 km/h
Temp:23.0 'C
Alpejski Tydzień - dzień 1
Na wyprawę w Alpy z Wąskim ruszamy bezpośrednio z ciężkiego Maratonu Podróżnika, pomysł dość odważny ;))
Pierwszego dnia mocno czujemy nogi. Trasę mamy łatwą, ale 200km z bagażem to nie jest żaden pryszcz, swoje trzeba się nakręcić. Ale pogoda przyzwoita, więc jechało się przyjemnie. Dzisiejsza trasa bez fajerwerków, ale drogi niezłe, jedynie przejazdy przez ruchliwe Kielce i Częstochowę niespecjalne. Nocujemy w lasach kawałek za Olesnem.
Zdjęcia
Na wyprawę w Alpy z Wąskim ruszamy bezpośrednio z ciężkiego Maratonu Podróżnika, pomysł dość odważny ;))
Pierwszego dnia mocno czujemy nogi. Trasę mamy łatwą, ale 200km z bagażem to nie jest żaden pryszcz, swoje trzeba się nakręcić. Ale pogoda przyzwoita, więc jechało się przyjemnie. Dzisiejsza trasa bez fajerwerków, ale drogi niezłe, jedynie przejazdy przez ruchliwe Kielce i Częstochowę niespecjalne. Nocujemy w lasach kawałek za Olesnem.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 208.80 km AVS: 25.06 km/h
ALT: 997 m MAX: 54.20 km/h
Temp:21.0 'C
Mazury - dzień 3
Dane wycieczki:
DST: 51.60 km AVS: 26.24 km/h
ALT: 260 m MAX: 45.60 km/h
Temp:21.0 'C
Mazury - dzień 2
Dane wycieczki:
DST: 231.90 km AVS: 25.30 km/h
ALT: 1321 m MAX: 54.20 km/h
Temp:25.0 'C
Mazury - dzień 1
Dane wycieczki:
DST: 215.20 km AVS: 28.57 km/h
ALT: 521 m MAX: 55.80 km/h
Temp:17.0 'C