wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 297372.41 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.28%)
  • Czas na rowerze: 542d 11h 35m
  • Prędkość średnia: 22.72 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Canyon 2017

Dystans całkowity:17410.40 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:752:01
Średnia prędkość:23.15 km/h
Maksymalna prędkość:75.50 km/h
Suma podjazdów:113758 m
Liczba aktywności:131
Średnio na aktywność:132.90 km i 5h 44m
Więcej statystyk
Wtorek, 22 sierpnia 2017Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon 2017, MRDP 2017, Ultramaraton
MRDP - dzień 3

Przez sporo czasu nie mogłem zasnąć, natomiast gdy budzę się czuję się dość wyspany. Szybko patrzę na zegarek - prawie dwie godziny w plecy, alarm nie zadzwonił! Ech... Używałem nowej komórki, może coś źle ustawiłem, może samo nie zadzwoniło, w każdym razie już nic na to nie poradzę. Czas w plecy, ale też i lepsza regeneracja, która może zaprocentować. Na dworze dużo chłodniej niż, gdy się kładem, termometr spada do ledwie 6 stopni, więc jedzie się rześko; jak się już ruszy to wiele mi temperatura nie przeszkadza. Ze 2h jeszcze po ciemku, po czym już na równinach nad Sanem zaczyna świtać, piękne widoki tumanów mgły nad polami, też trochę spotkanych zwierzaków, które wyszły na szosę, żeby się rozerwać (niektóre niestety dosłownie). Podobnie jak i wczoraj mijam Hipków, tym razem pod Radymnem - znowu prawie całą noc jechali, ale skatowani tym systemem jazdy byli już bardzo, widać było, że długo tak nie pociągną i będą musieli to odespać. Ponownie spotykam też Michała i Pawła, których na tym MRDP widywałem regularnie ;). Razem jedziemy do Przemyśla, gdzie zatrzymujemy się na popas. Przed Przemyślem kończą się już równiny, z Radymna droga jest pełna małych pagóreczków, a za miastem zaczynają się regularne góry. Tomek i Ricardo przez mój dłuższy sen trochę odskoczyli na 2-3h, ale jadę ten odcinek całkiem sprawnie i trochę nadrabiam. Trasa dobrze znana i bardzo przeze mnie lubiana, najpierw rejon Huwników i Arłamowa (całość z nowymi asfaltami, ładnie wyremontowano cały dziurawy odcinek za Arłamowem) a następnie trasa BBT i to ze sporo większym balastem wysiłku niż na 1008km, nie wspominając już o perspektywach na solidny odpoczynek ;)). W Ustrzykach Górnych robię zakupy, w sklepie polskie wieśniactwo na maksa, właściciel z premedytacją nie ma śmietnika, bo mówi, że nie będą mu tu turyści swoich śmieci znosić... A że śmietnika w okolicy nie było więc musiałem śmieci wieźć dobre kilkadziesiąt km.

Pogoda typowo w kratkę, co rusz straszy deszczem, a nieraz i popaduje, choć nie są to wielkie opady, niemniej od Arłamowa większość już na mokro. W częściowym deszczu przebijam się przez przełęcze Wyżną i Wyżniańską, za nimi sporo zjazdów do Wetliny, jeszcze mała hopka - i jestem w Cisnej. Tutaj na spotkanie wyjechał mi Kviato, bardzo miłe spotkanie, kawałek pojechaliśmy wspólnie, niestety okazało się że z przodu zaczyna mi schodzić powietrze. Zmieniam dętkę i wyciągam przyczynę awarii - mały drucik z opony, w tym czasie mijają mnie ponownie jak można się domyślać Michał i Paweł ;)). Kolejny odcinek przez Beskid Niski choć z ładnymi krajobrazami jedzie mi się nieciekawie, coraz większe problemy zaczyna stwarzać koło, pogoda też mizerna, co rusz trzeba się przebierać, bo to mocno leje, to znowu robi się ładniej, a pod Jaśliskami łapie mnie regularna burza, temperatura spada o dobre 10 stopni, całe niebo zrobiło się sine. Po ok. 10km intensywnego deszczu uspokoiło się, pod Tylawą kolejne miłe spotkanie - z Krosna wyjechali Przemek wraz z kolegą (też ich sieknęła ta burza którą przejeżdżałem) - czatujący tu na Tomka, który niestety musiał zwolnić z powodu poważnej kontuzji i nocował w Cisnej. Razem przejechaliśmy do skrętu na Nowy Żmigród, tu znowu zaczęło padać i padało już większość odcinka do Żmigrodu. Tam zastanawiałem się co dalej robić - czy ciągnąć do Gorlic, czy też nocować, ale że już byłem zmęczony zdecydowałem się odpocząć. Pierwsze dni maratonu zdecydowanie na plus - byłem w samej czołówce, a do tego o ładnych parę godzin wyprzedzałem swój wynik z 2013 roku. Ale i kosztowało mnie to wiele wysiłku, zaczęło się pojawiać nieuchronne zmęczenie ostrym maratonowym reżimem z minimalną ilością odpoczynków i kolejne refleksje typu "W co ja się kolejny raz wrąbałem? Po co mi to znowu było? Mogłem siedzieć w ciepłym domku, a nie przebijać się przez burze w górach" ;))


Dane wycieczki: DST: 331.40 km AVS: 21.00 km/h ALT: 3429 m MAX: 61.70 km/h Temp:15.0 'C
Poniedziałek, 21 sierpnia 2017Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon 2017, MRDP 2017, Ultramaraton
MRDP - dzień 2

Ruszam na trasę przed 3, chwilę przed chłopakami. Początkowo nie pada, ale po ok. 20-30km znowu zaczyna. W takich warunkach docieram do Siemiatycz, tutaj dochodzi mnie Ryszard Deneka, ja jeszcze trochę zabawiłem na stacji. Kawałek dalej powoli zaczyna świtać, wreszcie też przestaje padać i to na dłużej. Przed Janowem doganiam Hipków, sporo nadrobili znacznie krócej śpiąc, ale taka jazda ma swoją cenę, wyraźnie zamulają i wyprzedzam ich z łatwością. Odcinek do Terespola przyjemny, lubię tędy jeździć, wielokrotnie pokonywałem te kilometry. Przed miastem doganiam Denekę, trochę się będziemy tasować na najbliższym kawałku. Za Terespolem zaczyna się jazda wzdłuż granicy, asfalty to przeplatanka, raz dziury, raz całkiem nieźle, przed Włodawą też wygodne fragmenty GreenVelo o nawierzchni często lepszej niż szosa wojewódzka. Odcinek właściwie zupełnie płaski, pogoda wyraźnie się poprawia, robi się dużo cieplej, często przebłyskuje słońce, front już nam odpuścił na dobre. Jechaliśmy tu w czerwcu z Kotem, ale wtedy obłożenie kilometrami było zupełnie inne, teraz presja czasu jest cały czas ;). Cały odcinek do Zosina przeszedł w miarę przyjemnie, nie forsowałem jakoś tempa, słoneczna pogoda rozleniwiała. Przed samym Zosinem kumulacja dziur, a potem wielka ulga, gdy wjeżdża się na szklankę krajówki do Hrubieszowa.

Na stacji pod Hrubieszowem dogania mnie większa ekipa - Tomek oraz para Michał i Paweł, trochę nadrobili, gdy ja sobie leniwie jechałem wzdłuż granicy ;). Ale mnie coraz bardziej zaczyna niepokoić koło, na płaskim jest jeszcze jako-tako, ale wkrótce zaczną się góry, a Hrubieszów i Przemyśl to jedyne miasta gdzie jest szansa na dostanie klucza do kasety. W Hrubieszowie więc zajeżdżam do sklepu rowerowego, o którym wiedziałem że jest przy samej trasie maratonu i kupuję klucz, a następnie zdejmuję kasetę, bębenek i przesmarowuję go. Naprawa przynosi skutek, problemy ustępują, więc łapię spory zastrzyk do motywacji. Za Hrubieszowem kończy się płaski odcinek, a za Tyszowcami są już solidne hopki, na których ponowne spotkanie z parą jadącą na czele Extreme. W Tomaszowie czar niestety pryska, koło znowu zawyło, wystarczyło kilka zjazdów z gorszym asfaltem i już jest powrót do normy, klnę na to koło na czym świat stoi, w życiu z żadnym modelem kół takich problemów nie miałem, a tu drogie koła i 200km nie są w stanie wytrzymać, a góry dopiero przede mną. Kawałek za Tomaszowem po zjechaniu na drogę wojewódzką po raz pierwszy nocuję pod namiotem, sprzęt noclegowy trochę waży, ale daje dużą mobilność na tego typu trasie.


Dane wycieczki: DST: 369.00 km AVS: 24.20 km/h ALT: 1322 m MAX: 56.30 km/h Temp:20.0 'C
Sobota, 19 sierpnia 2017Kategoria >100km, >200km, >300km, >500km, Canyon 2017, MRDP 2017, Ultramaraton
MRDP - dzień 1

Maraton Rowerowy Dookoła Polski to jedyny w Polsce wielodniowy wyścig ultra, najtrudniejszy i najbardziej prestiżowy, dla wielu osób z środowiska ultra - impreza do której przygotowują się cały rok, a nawet i więcej. Poza trudnością wyznaczaną przez bardzo surowy limit czasowy (3142km w zaledwie 10 dni) jest to przede wszystkim wspaniała przygoda, przez ok. 10 dni przeżycia na trasie są niesłychanie intensywne, by zmieścić się w limicie cały czas trzeba być na wysokich obrotach. W imprezie startuję po raz drugi, w 2013 był to mój debiut w takim typie imprezy, debiut bardzo udany bo udało się maraton wygrać, choć ruszałem na trasę bez doświadczenia w takich startach, które rządzą się trochę innymi prawami niż 2-3 dniowe ultra. W tym roku jadę z dużo większym doświadczeniem, które bardzo procentuje na takiej trasie i pozwala unikać wielu błędów, obsada wyścigu też dużo mocniejsza niż w 2013, bo przez ten czas światek ultra bardzo się rozwinął i sprofesjonalizował. Za cel postanowiłem sobie po prostu dobry start, a jak na trasie będzie się nieźle układać - to zakręcenie się w okolicy mojego bardzo wyżyłowanego rekordu z 2013.

Start MRDP odbywa się zawsze spod latarni na Rozewiu, czyli najbardziej na północ wysuniętego fragmentu Polski. W tym roku na starcie stanęło aż 61 osób, więc progres w porównaniu z 19 osobami w 2013 ogromny; te liczby dobrze pokazują dynamiczny rozwój naszego środowiska ultra. Ze względu na liczbę osób na start ostry, który ma miejsce po przekroczeniu Wisły promem Świbno - jedziemy podzieleni na grupy. Niestety przejazd przez Trójmiasto to zdecydowanie najsłabszy element maratonu. Trasa prowadzi jedną z głównych arterii komunikacyjnych Wybrzeża i Trójmiasta, ruch jest potężny, trzeba się przebijać przez wielokilometrowe korki, wielokrotnie jechać na zakazach rowerowych, także i grupki się tasowały, nieraz przekraczając ustawowe 15 osób; klasyczna wolna amerykanka, gdyby czepiła się do nas policja (a miała pełne prawo) byłyby spore problemy. O ile we wcześniejszych edycjach ruch był jeszcze do przeżycia - teraz już było po prostu fatalnie, dobre 60km w ogromnym ruchu, bo ruch w ostatnich latach bardzo rośnie. Czas najwyższy zmienić tę trasę i objechać Trójmiasto przez Kaszuby, doda to nieco dystansu i przewyższeń, ale dużo lepiej będzie pasować do czegoś co jest wielkim atutem MRDP, czyli jazdy spokojnymi drogami; do tego na terenie Kaszub da się taki objazd zrobić po niezłych nawierzchniach.

Miałem nadzieję na wspólny przejazd z Marzeną aż do promu, niestety Marzena bardzo nie lubi jeździć w dużym ruchu, nie potrafi wciskać się między samochody, lawirować przy krawężnikach, nie ma umiejętności "miejskiego cwaniaczka" - i nie była w stanie utrzymać się w grupie; tak więc żegnamy się już na początku Trójmiasta życząc sobie powodzenia na maratonie. Trzymając się ostatniej z grupek męczę się w gęstym ruchu miejskim aż do końca aglomeracji gdańskiej, dopiero na jakieś 10km przed promem robi się przyjemniej i dopiero tutaj zaczyna się prawdziwy maraton.

Na przeprawie przez Wisłę dłuższa przerwa, długo czekamy na kolejny prom, parę osób nawet skoczyło na jedzenie do pobliskiego baru. Po przepłynięciu promu łączymy się z zawodnikami, którzy przepłynęli Wisłę wcześniejszym kursem - i tu mamy start ostry, czyli rozpoczyna się właściwa rywalizacja na maratonie. Start przebiegł sensownie, sprawnie rozbiliśmy się na mniejsze grupki, nie utworzyły się większe peletony, choć siłą rzeczy jechaliśmy pewien czas dość ciasno pogrupowani. Pogoda optymalna do jazdy, temperatura trochę powyżej 20 stopni i nie za mocny wiatr w plecy. Ludzie różnie jadą, niektórzy tradycyjnie mocno szarpnęli, ja jechałem koło 29-30km/h wiedząc że za szybki początek nie jest dobrym pomysłem na takim dystansie. Pierwszy kawałek to płaskie jak stół Żuławy (m.in. Rapsik pociągnął zdrowo ponad 30km/h jakby nie wierząc że są rejony bardziej płaskie od Wielkopolski ;)) - i od razu zaczynają się problemy z ustawieniem lemondki, szybko pobolewać zaczyna mnie kark, więc parę razy stawałem na poprawki, przez co tasowałem się z paroma osobami, m.in. Emesem i Gustawem. Pierwsze górki maratonu to Wysoczyzna Elbląska, kilka fajnych ścianek i jeden bardzo szybki zjazd. Po drodze kupuję wodę na całą noc i jadę na Braniewo, kawałek za miastem jest drugi punkt kontrolny. Tutaj już przebieram się w cieplejsze ciuchy bo zaczyna już zmierzchać. Zaczynają się też boczne drogi, na których nie brakuje prawdziwej zmory MRDP - czyli dziurawych nawierzchni. Ale na Warmii i Mazurach jeszcze nie jest tak źle, słabych asfaltów jest stosunkowo niewiele, niemniej ta ilość wystarczyła by zaczęły się problemy z bębenkiem mojego tylnego koła. Koło po awarii na Podróżniku wymienili mi na nowe, na paru testowych trasach pod Warszawą było OK, więc zdecydowałem się na nim pojechać maraton. I był to mój największy błąd, już na dojeździe do bazy, na bruku pod Władysławowem bębenek znowu złapał luzy, a dziury na Mazurach wystarczyły by luz spowodował zaczął powodować poważniejszą awarię, czyli zawijanie łańcucha. Na pierwszej części nocnego odcinka jeszcze parę poprawek pozycji - i w końcu znajduję w miarę sensowne rozwiązanie, w którym problemy z karkiem się zmniejszają. Na odcinku w rejonie Lelkowa i Górowa Iłowieckiego tasuję się z Emesem, który zaskoczył mnie dalej jadąc na krótko, a temperatury oscylowały koło 13-14'C, do tego była bardzo duża wilgotność. Dalej spotykam także Ryśka Herca jadącego z kimś jeszcze, myślałem że jest sporo z przodu, ale Rysiek też jedzie mądrze, ze spokojnym początkiem - bo dobrze wie ile jeszcze do końca pozostało.

W Bartoszycach widzę parę osób stojących pod sklepem 24h, ja na razie zapasy mam, więc jadę dalej. Wilgoć coraz większa, wkrótce muszę jechać bez okularów, bo tak parowały, że widoczność w nich miałem już za mocno ograniczoną. Kawałek do Węgorzewa dość monotonny, kawałek przed miastem zaczyna się elegancki asfalt, który jest aż do Gołdapi. Za Baniami Mazurskim niespodziewanie spotykam Tomka Niepokoja, a następnie Michała Więckiego oraz Pawła Ilbę. Części osób skończyła się woda, Tomka mocno brała senność; a moja taktyka spokojnej i równej jazdy zdecydowanie popłacała, bo przed nami kilka osób ledwie zostało. Razem z Tomkiem stajemy na postój na stacji w Gołdapi, gdzie doganiamy Ryszarda Denekę; w trójkę będziemy się tasować przez długi kawałek. Za Gołdapią zaczyna świtać, ale dość mizerny to świt - dużo chmur, widać, że można się rychło spodziewać deszczu. W Szypliszkach w sklepie spotykam Kosmę, kawałek pojechaliśmy razem - tutaj ostatni raz się widzieliśmy przed metą ;). A mnie coraz bardziej zaczyna niepokoić bębenek w tylnym kole, w Sejnach postanawiam spróbować go rozkręcić i przesmarować. Na stacji kupuje klucz 17, ale śruba za mało wystawała i za mocno była dokręcona by dało się zdjąć bębenek bez zdejmowania kasety (w części kół szosowych jest taka opcja); tak więc by to rozkręcić potrzeba jeszcze klucza do kasety; pluję sobie w brodę że wziąłem to koło, ale nie spodziewałem się, że Mavic mógł tak spieprzyć całą partię kół z wyższej półki; tak wiec straciłem tylko niepotrzebnie ze 20-30min. Kawałek za Sejnami zaczyna w końcu padać i nie zapowiada się na przelotne opady, więc ubieram się w pełny strój przeciwdeszczowy. Było to największe załamanie pogody na tegorocznym maratonie, lało od rana aż do końca dnia - i to lało solidnie, nieraz deszcz był ulewny. W takich warunkach jadę przez Puszczę Augustowską (fragmentami z Tomkiem i Ryśkiem), następnie zaczyna się Podlasie, szkoda że akurat takie warunki się trafiły, bo to bardzo fajne rejony. Za Nowym Dworem przecinamy się z Michałem Więckim i Pawłem Ilbą, takich spotkań na maratonie będziemy mieli w nadchodzących dniach jeszcze sporo, a i tego dnia jechaliśmy sporo blisko siebie ;). Przed Krynkami samochodem na trasę wyjechał Łatoś, który potowarzyszył mi do Krynek - bardzo fajne spotkanie. Na dojeździe do Krynek kumulacja złej pogody - lało jak z cebra, jeszcze zaczęło grzmieć, a tam jedzie się parę km po wypłaszczeniu i najwyższym miejscu w okolicy ;)

Za Kruszynianami odcinek szutrowy, który w tych warunkach zamienił się w mokrą tarkę, tyle dobrego że błota specjalnego nie było i szosówką dało się to przejechać. Powoli zaczyna być czuć duży dystans w nogach, a wiele godzin deszczu zbiera swoje żniwo, tempo spada, do Hajnówki już takie zamulanie; ale to dotyczyło wszystkich zawodników. W Hajnówce zjeżdżam na stację, Michał i Paweł pojechali na coś ciepłego co w tych warunkach nie było złym pomysłem, bo pod wieczór było już tylko 12-13 stopni. O zmierzchu wyjeżdżam z Hajnówki, z 10km za miastem dogonili mnie Tomek i Ryszard Deneka, razem (oczywiście bez korzystania z koła) dojechaliśmy do Kleszczeli. Lało cały czas solidnie, nocleg pod namiotem mi się zupełnie nie uśmiechał, postanowiliśmy więc znaleźć tu kwaterę. Zeszło nam na to z godzinę zanim w końcu znaleźliśmy się w cieple, ale w tych warunkach była to dobra decyzja, bo nocleg pod namiotem w mokrych ciuchach nie pozwoliłby na sensowną regenerację. A na kwaterze nieźle trafiliśmy, było dobrze nagrzane, tak więc gdy ruszałem przed 3 rano - właściwie wszystko miałem już suche. Tak więc generalnie pierwszy dzień bardzo na plus, moja taktyka popłaciła, zakładałem że sporo więcej osób będzie przede mną, a tymczasem byłem (razem z Tomkiem i Ryśkiem) koło 3-4 pozycji.

Dane wycieczki: DST: 727.50 km AVS: 24.77 km/h ALT: 3463 m MAX: 61.30 km/h Temp:16.0 'C
Czwartek, 17 sierpnia 2017Kategoria Canyon 2017, Wycieczka
Krótka pętelka do Gassów
Dane wycieczki: DST: 35.70 km AVS: 27.11 km/h ALT: 90 m MAX: 34.60 km/h Temp:25.0 'C
Poniedziałek, 14 sierpnia 2017Kategoria Canyon 2017, Wycieczka
Pętla przez Górę Kalwarię
Dane wycieczki: DST: 67.10 km AVS: 28.35 km/h ALT: 177 m MAX: 38.50 km/h Temp:34.0 'C
Czwartek, 10 sierpnia 2017Kategoria Canyon 2017, Wycieczka
Dwie pętle po Gassach. Duży upał, a do tego jeszcze straszna duchota
Dane wycieczki: DST: 86.90 km AVS: 27.30 km/h ALT: 132 m MAX: 39.60 km/h Temp:36.0 'C
Niedziela, 6 sierpnia 2017Kategoria Canyon 2017, Wycieczka
Pętla po Gassach
Dane wycieczki: DST: 36.80 km AVS: 27.26 km/h ALT: 42 m MAX: 38.60 km/h Temp:25.0 'C
Sobota, 5 sierpnia 2017Kategoria >100km, Canyon 2017, Wycieczka
Dookoła Tatr

Samo TdPA to trochę za mało by jechać aż z Warszawy na Podhale, więc dzień po wyścigu postanowiliśmy razem z Krzyśkiem przejechać się trasą wokół Tatr. Jechałem tu już nieraz, ale zawsze wracam z dużą chęcią; bo to jedna z najładniejszych tras na rower w Polsce i jej bliskich okolicach. 

Ruszamy wcześnie rano, już koło 6, o tej godzinie przyjemna temperatura, pogoda słoneczna - więc jedzie się z przyjemnością. Na starcie zaliczamy kawałek wczorajszej trasy wyścigu, z Bukowiny zjeżdżamy do Jurgowa i tam skręcamy na nieodległą już granicę. Na Słowacji zaliczamy podjazd na przełęcz Zdziarską, na trasie ekstra widoki na Tatry Bielskie. Po dłuższym zjeździe wjeżdżamy na tatrzańską magistralę, z początku elegancko widać masyw Łomnicy, ale wkrótce chowa się za chmurami. Jazda Drogą Wolności łatwa, niby głównie podjeżdżamy, ale to dość łagodne górki. W Smokovcu robimy pierwszy postój, tutaj też widzimy pierwszego zawodnika Transcontinental Race, bo tak się akurat złożyło, że w tym okresie część zawodników jadących w tym roku TCR właśnie docierało na trzeci PK ulokowany nad Velickym Plesem. Samego odbicia pod Gerlach nie zaliczaliśmy (trochę za dużo by było, a po południu wracaliśmy do Warszawy), ale zawodników z TCR widzieliśmy co najmniej pięciu. 

Za Strbskim Plesem prawie 40km zjazdu do Hradoku, przeleciało bardzo szybko, chmury znowu zeszły z tatrzańskich szczytów i mogliśmy podziwiać wielki masyw Krywania. Ale i temperatura z sensownej na górze zamieniła się w piekarnik na dole, w Liptowie. Kupujemy więc lody i w skwarze przebijamy się przez Mikulasz. Za miastem droga prowadzi przy wielkim aquaparku - Tatralandii, przy tej pogodzie aż się prosiło o wizytę ;). Ale zamiast odświeżającej kąpieli nas czekał najbardziej wymagający podjazd na trasie - czyli Kvacanske Sedlo. W tych warunkach nieźle dał w kość, pot zalewał oczy, dopiero wyżej zrobiło się przyjemniej. Zjazd do Zuberca elegancki, z odcinkiem dużego nachylenia, na którym przekraczam 70km/h. W miasteczku postój na kolejne lody, bo znowu praży niemiłosiernie. Kolejny odcinek to mocno pagórkowata jazda w stronę polskiej granicy w Chochołowie, zmęczenie już było czuć, a druga część trasy była dużo cięższa. Samo Zakopane omijaliśmy, pojechaliśmy krótszą drogą przez Ząb, ale wiązało się to z zaliczeniem ostrej ściany na zbocze wysokości 1000m na którym leży Ząb. W końcówce jeszcze omijanie remontu zakopianki w Poroninie i ostatni podjazd na rondo w Bukowinie, na miejsce docieramy po 18.

Trasa bardzo udana, świetna pogoda (chwilami może trochę za gorąco). Duże brawa dla Krzyśka, którego rekord dystansu na rowerze oscylował dotąd koło 90km, a tu zrobił prawie 200km, po ciężkich górach i w bardzo solidnym tempie.
Dane wycieczki: DST: 193.80 km AVS: 23.68 km/h ALT: 2659 m MAX: 75.50 km/h Temp:30.0 'C
Piątek, 4 sierpnia 2017Kategoria Canyon 2017
Tour de Pologne Amatorów

W tym roku po raz drugi startowałem w TdP Amatorów, to masowy wyścig rozgrywany na trasie, którą po południu tego samego dnia jadą również zawodowcy. W tym roku trasa nieco się różniła od tej zawodowców, bo policja nie wydała zgody na tak długie zablokowanie zakopianki, więc trasę dla amatorów nieco zmieniono. W porównaniu do trasy z lat ubiegłych - znaczne urozmaicenia, trasę sporo wydłużono, z 31km do 58km, doszło też kilka nowych podjazdów, na czele z Łapszanką.

Na starcie długie oczekiwanie, jest upalnie, wyraźnie powyżej 30 stopni. Ruszam w miarę na początku stawki, na początek kawałek podjazdu w stronę Głodówki, następnie długi i szybki zjazd do Jurgowa. Na zjeździe sporo dziur, mocno rzuca rowerem, coś mi się wydawało, że coś mi wypadło - no i po wyścigu okazało się, że straciłem pompkę, którą miałem w małej podsiodłówce, ze względu na długość pompki nie zapiętą do końca. Pompka była mocno wysłużona, już od dłuższego czasu zbierałem się do jej wymiany, tak więc strata wielce dotkliwa nie była. Za Jurgowem zaczyna się prawdziwa jazda - podjazd na Łapszankę, ale nie główną drogą, którą dobrze znałem, a od południowej strony, bardzo ostrym grzbietem. Nachylenie dochodzi do 18%, tutaj następuje selekcja, część osób zsiada z rowerów, inni niestety mocno blokują tych jadących zgodnie z kolarskim savoir-vivrem, miotając się po całej szerokości drogi, co powoduje, że ciężko ich minąć, ja miałem to szczęście, że się udało bez zsiadania. Zjazd z Łapszanki szybki, w momencie gdy mam 70km/h na liczniku, jeszcze parę osób mnie wyprzedza jadąc powyżej 80km/h. Ale ja wolałem nie ryzykować, wypadek tuż przed najważniejszą dla mnie imprezą sezonu, czyli MRDP byłby katastrofą.

Mając na uwadze, że są jeszcze dwa trudne podjazdy nie szarpałem też tempa, nie podłączając się do mocniejszych grupek. Za Łapszami podczas zmiany przedniej przerzutki po raz drugi spadł mi łańcuch, za pierwszym razem dało radę założyć go podczas jazdy, tym razem się solidnie zaklinował, ze 2min straciłem na założenie go; dopiero po powrocie do domu zorientowałem się, że za te problemy był odpowiedzialny solidny luz na suporcie. Na odcinku pod Gliczarów jest kilka małych hopeczek, kawałek miałem tu przyjemność jazdy z samym Ryszardem Szurkowskim, a następnie z komendantem głównym policji, który sobie żartował, że zaraz dzwoni po blokadę, żeby zatrzymać konkurencję ;). Możliwość takich niecodziennych spotkań to właśnie jeden ze smaczków TdPA. Sam Gliczarów to klasa sama w sobie - szpaler kibiców, gromki doping, polewanie wodą zawodników, mała namiastka prawdziwych wyścigów. Na pierwszej ścianie ludzie jeszcze walczą, na drugiej już większość zsiadała; ja dysponując szeroką kasetą wjechałem bez większego problemu i zarzynania mięśni. Na szczycie punkt z wodą, trochę słabo pomyślany, bo na początku zjazdu, gdzie trzeba mocno trzymać kierownicę. Jest tu jeszcze jedna hopeczka, a potem fatalnie dziurawy zjazd w stronę Białki, do tego na wąziutkiej dróżce; choć trzeba dodać, że na zupełnie zamkniętej drodze, więc można korzystać z całej szerokości. Na koniec długi podjazd do Bukowiny, gdzie już nogi solidnie się i czuło - i z czasem 2h 7min melduję się na mecie, miejsce koło 450 na 2500 startujących ;).

TdPA to ciekawe doświadczenie, jechałem tu przede wszystkim dla frajdy, bo ten typ wyścigów to coś zupełnie innego niż ultra, do którego się coś tam przygotowuję; to jakby porównywać maraton do stumetrówki ;). Testowałem też dłuższy mostek, przez który na drugiej części trasy mocno bolały mnie plecy na podjazdach, jeszcze strata na zakładanie łańcucha; też na maksa nie chciałem się wypruwać; tak więc na złamanie 2h była szansa przy bardziej optymalnym rozegraniu paru spraw ;). Wpisowe wysokie (choć to mieliśmy z kolegami opłacone), ale pakiet startowy bardzo bogaty, jego najprzyjemniejszą część stanowił 2,5h wstęp na termy w Bukowinie, idealna regeneracja w tym upale ;)
Dane wycieczki: DST: 57.80 km AVS: 27.31 km/h ALT: 1175 m MAX: 73.60 km/h Temp:33.0 'C
Czwartek, 3 sierpnia 2017Kategoria Canyon 2017, Wycieczka
Krótki, wieczorny rekonesans razem z Krzyśkiem. Zaliczyliśmy Gliczarów, po drodze złapała nas też burza
Dane wycieczki: DST: 33.20 km AVS: 19.34 km/h ALT: 696 m MAX: 71.60 km/h Temp:21.0 'C

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl