Wpisy archiwalne w kategorii
Rower szosowy
Dystans całkowity: | 89888.50 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 3688:54 |
Średnia prędkość: | 24.37 km/h |
Maksymalna prędkość: | 86.60 km/h |
Suma podjazdów: | 516539 m |
Liczba aktywności: | 836 |
Średnio na aktywność: | 107.52 km i 4h 24m |
Więcej statystyk |
Via Baltica
Warszawa - Węgrów - Wysokie Maz. - Tykocin - Augustów - Suwałki - [LT] - Kowno - Poniewież - [LV] - Bauska - Ryga
Podczas niedawnego wypadu do Białegostoku zacząłem się zastanawiać nad projektem bardzo długiej jednorazowej trasy - aż do samej Rygi. Jako, że szybko po tej trasie trafiła się dobra pogoda - postanowiłem ruszyć.
Startuje z Warszawy o godzinie 8, a jako że powrotny autokar z Rygi mam o 16 - na trasie trzeba będzie ściśle pilnować czasu. Początek - to ta sama trasa co przed paru dniami do Białegostoku, jadąc mostem na Bugu w rejonie Nuru trochę się nadrabia, ale odpada konieczność jazdy 40km ekspresówką. Warunki eleganckie - wieje co prawda łagodniej niż wtedy, ale jednak w plecy, do tego jest sporo chłodniej - 22-24'C a to idealne warunki na rower. Tym razem nie kombinowałem z torbami, z bólem serca (aż wstyd patrzeć na taką szosówkę :) założyłem po prostu lekki bagażnik, na to worek z rzeczami - i nie było z tym problemów, nie musiałem tracić czasu na trasie na ciągłe poprawianie bagażu.
Po drodze zaliczałem też sporo gmin, nieźle się ułożyło, że większość urzędów była tuż przy mojej trasie, nie wymagało to kołowania i tracenia czasu. Odpoczywam dłużej w Czyżewie (to najmłodsze miasto w Polsce, prawa miejskie uzyskało w 2011; na wielu tablicach funkcjonuje jeszcze pod starą nazwą Czyżew-Osada), kawałek do Tykocina dość nudny, dalej zaczynają się już ładniejsze od mazowieckich widoki, do tego droga bardzo urozmaicona, choć nie w ten sposób którego oczekiwałem - długie odcinki trasy Tykocin-Knyszyn są w remoncie, parę kilometrów trzeba było przejechać po szutrze. Za Knyszynem jest już w miarę OK, trochę górek, bardzo zielono, trochę pagórków, tereny pomiędzy Biebrzą a Narwią z pewnością można zaliczyć do atrakcyjnych. Na polską część Via Baltica wjeżdżam w Korycinie, ruch na szczęście jest mniejszy niż się obawiałem, za to nie ma pobocza na które liczyłem, pojawi się dopiero po kilkunastu km.
Kolejny postój robię w Suchowoli w ładnym parku z dużą ilością fontann. Na dalszym odcinku zdecydowanie się wypłaszcza, na chwilkę wjeżdżam do Biebrzańskiego Parku Narodowego. Przed Augustowem są pierwsze jeziora, sam Augustów położony jest bardzo malowniczo, niestety dochodzi tu droga z Pułtuska i Ostrołęki, z której korzysta masa tirów jadących do Pribałtyki. Tak więc na odcinku do Budziska ruch rośnie, bardzo pomaga obecność pobocza; tym bardziej że zapada już zmrok. W Suwałkach zatrzymuję się na obiad w pizzeri, jako że było przed 22 - wydawali już tylko na wynos, ale można było skorzystać z ogródka i rozstawionych tam stołów, choć trzeba było jeść rękami (co w przypadku akurat pizzy wiele nie przeszkadza). Kawałek przed granicą bardziej pagórkowaty, wjeżdża się tu na ok. 240m; już na Litwie szybko zaczynają się zjazdy na poziom ok. 100m.
Główna droga omija Mariampol i Kalvariję, ja wybrałem starą drogę prowadzącą przez centra tych miast, co było strzałem w dziesiątkę, bo ruch na tej drodze był żaden, a asfalt elegancki. Krótko po przekroczeniu granicy patrząc na GPS orientuję się, że na Litwie jest czas przesunięty o godzinę do przodu w stosunku do polskiego; planując trasę na śmierć o tym zapomniałem - a to oznaczało że mój autobus odjeżdża o godzinę wcześniej niż zakładałem, a jako że w Augustowie i Suwałkach straciłem masę czasu - oznaczało, że mam już niewiele czasu w zapasie. Analizując na GPS trasę orientuję się że lepiej będzie jechać przez Poniewież (a nie jak zakładałem przez Kiejdany i Szawle), dzięki temu mogłem zyskać niemal 20km co dałoby mi więcej luzu czasowego na trasie.
Kowno tuż przed świtem wyglądało bardzo fajnie - oświetlony Niemen i Starówka widoczne z szybkiego zjazdu nad poziom rzeki robiły spore wrażenie. Miasto opuszczam autostradą na Kłajpedę, przejechałem nią ok. 15km - odbijając następnie na Poniewież. Decyzja była dobra, bo droga okazała się nadspodziewanie pusta, było pobocze, a dobry asfalt niemal cały czas (a to na bardzo długiej trasie kluczowa sprawa; nic tak nie wkurza jak dziury wybijające z rytmu, dające popalić siedzeniu itd.). Koło 8 rano docieram do Poniewieża (w 24h godz zegarowe przejechałem 550km), tam robię zakupy w sklepie i jem śniadanie (każdemu polecam świetne litewskie ciemne chleby). Od Poniewieża zaczęło mocniej wiać w plecy, więc tempo jazdy wzrosło, często dawało się utrzymywać 30km/h na długich kawałkach, dzięki temu zyskałem więcej czasu na postoje, bo odczuwałem już znużenie takim ogromnym dystansem. Krajobrazy na kolana nie rzucały, generalnie w tym rejonie Litwy jest bardzo zielono i płasko. Po ok. 620km wjeżdżam na Łotwę, tutaj trasę urozmaicają częste szpalery z drzew, do tego więcej jest wiosek przy drodze, przejeżdżam tez przez dwa większe miasta - Bauskę i Iecavę (tu spory objazd). Końcówka niestety marniutka, zgodnie z prognozami zepsuła się pogoda i zaczęło padać, do tego ostatnie 20km drogi przed Rygą jest w bardzo marnym stanie, kupa dziur, a ruch przed stolicą Łotwy duży.
W samej Rydze duże wrażenie robi bardzo szeroka Dźwina, miasto niebrzydkie, niestety nie miałem za wiele czasu i byłem zdecydowanie za bardzo zmęczony na dokładniejsze zwiedzanie. Na dworzec autobusowy docieram parę minut po 15, zjadłem obiad w barze, kupiłem jedzenie na powrót i rozkręciłem rower na transport autobusem. Z załadunkiem roweru nie było problemów, musiałem tylko dopłacić 2 łaty (ok. 12zł); także i w czasie przesiadki w Wilnie kierowcy nie mieli zastrzeżeń. Jako ciekawostkę warto podać, że cała trasa zajęła mi rowerem 31h, natomiast autokarem wracałem przez ok 14h, więc był szybszy ode mnie ledwo dwa razy :))
Wyjazd bardzo udany, sensownie zaplanowany i zrealizowany, takie przelotowe trasy na kilkaset kilometrów w jedną stronę - to jest coś co motywuje do jazdy, coś co wyzwala energię potrzebną do ukończenia takiej trasy. Można oczywiście sobie przejechać tyle samo na pętlach koło domu, wracając na obiad, czy sen - ale to już nie jest to samo, nie ta satysfakcja, nie ta motywacja.
Zdjęcia z komórki
Zaliczone gminy - 12 (Krypno, KNYSZYN, Jasionówka, Korycin, SUCHOWOLA, Sztabin, Augustów - wieś, AUGUSTÓW - miasto powiatowe, Nowinka, Suwałki -wieś, SUWAŁKI - miasto powiatowe + powiat grodzki, Szypliszki)
Warszawa - Węgrów - Wysokie Maz. - Tykocin - Augustów - Suwałki - [LT] - Kowno - Poniewież - [LV] - Bauska - Ryga
Podczas niedawnego wypadu do Białegostoku zacząłem się zastanawiać nad projektem bardzo długiej jednorazowej trasy - aż do samej Rygi. Jako, że szybko po tej trasie trafiła się dobra pogoda - postanowiłem ruszyć.
Startuje z Warszawy o godzinie 8, a jako że powrotny autokar z Rygi mam o 16 - na trasie trzeba będzie ściśle pilnować czasu. Początek - to ta sama trasa co przed paru dniami do Białegostoku, jadąc mostem na Bugu w rejonie Nuru trochę się nadrabia, ale odpada konieczność jazdy 40km ekspresówką. Warunki eleganckie - wieje co prawda łagodniej niż wtedy, ale jednak w plecy, do tego jest sporo chłodniej - 22-24'C a to idealne warunki na rower. Tym razem nie kombinowałem z torbami, z bólem serca (aż wstyd patrzeć na taką szosówkę :) założyłem po prostu lekki bagażnik, na to worek z rzeczami - i nie było z tym problemów, nie musiałem tracić czasu na trasie na ciągłe poprawianie bagażu.
Po drodze zaliczałem też sporo gmin, nieźle się ułożyło, że większość urzędów była tuż przy mojej trasie, nie wymagało to kołowania i tracenia czasu. Odpoczywam dłużej w Czyżewie (to najmłodsze miasto w Polsce, prawa miejskie uzyskało w 2011; na wielu tablicach funkcjonuje jeszcze pod starą nazwą Czyżew-Osada), kawałek do Tykocina dość nudny, dalej zaczynają się już ładniejsze od mazowieckich widoki, do tego droga bardzo urozmaicona, choć nie w ten sposób którego oczekiwałem - długie odcinki trasy Tykocin-Knyszyn są w remoncie, parę kilometrów trzeba było przejechać po szutrze. Za Knyszynem jest już w miarę OK, trochę górek, bardzo zielono, trochę pagórków, tereny pomiędzy Biebrzą a Narwią z pewnością można zaliczyć do atrakcyjnych. Na polską część Via Baltica wjeżdżam w Korycinie, ruch na szczęście jest mniejszy niż się obawiałem, za to nie ma pobocza na które liczyłem, pojawi się dopiero po kilkunastu km.
Kolejny postój robię w Suchowoli w ładnym parku z dużą ilością fontann. Na dalszym odcinku zdecydowanie się wypłaszcza, na chwilkę wjeżdżam do Biebrzańskiego Parku Narodowego. Przed Augustowem są pierwsze jeziora, sam Augustów położony jest bardzo malowniczo, niestety dochodzi tu droga z Pułtuska i Ostrołęki, z której korzysta masa tirów jadących do Pribałtyki. Tak więc na odcinku do Budziska ruch rośnie, bardzo pomaga obecność pobocza; tym bardziej że zapada już zmrok. W Suwałkach zatrzymuję się na obiad w pizzeri, jako że było przed 22 - wydawali już tylko na wynos, ale można było skorzystać z ogródka i rozstawionych tam stołów, choć trzeba było jeść rękami (co w przypadku akurat pizzy wiele nie przeszkadza). Kawałek przed granicą bardziej pagórkowaty, wjeżdża się tu na ok. 240m; już na Litwie szybko zaczynają się zjazdy na poziom ok. 100m.
Główna droga omija Mariampol i Kalvariję, ja wybrałem starą drogę prowadzącą przez centra tych miast, co było strzałem w dziesiątkę, bo ruch na tej drodze był żaden, a asfalt elegancki. Krótko po przekroczeniu granicy patrząc na GPS orientuję się, że na Litwie jest czas przesunięty o godzinę do przodu w stosunku do polskiego; planując trasę na śmierć o tym zapomniałem - a to oznaczało że mój autobus odjeżdża o godzinę wcześniej niż zakładałem, a jako że w Augustowie i Suwałkach straciłem masę czasu - oznaczało, że mam już niewiele czasu w zapasie. Analizując na GPS trasę orientuję się że lepiej będzie jechać przez Poniewież (a nie jak zakładałem przez Kiejdany i Szawle), dzięki temu mogłem zyskać niemal 20km co dałoby mi więcej luzu czasowego na trasie.
Kowno tuż przed świtem wyglądało bardzo fajnie - oświetlony Niemen i Starówka widoczne z szybkiego zjazdu nad poziom rzeki robiły spore wrażenie. Miasto opuszczam autostradą na Kłajpedę, przejechałem nią ok. 15km - odbijając następnie na Poniewież. Decyzja była dobra, bo droga okazała się nadspodziewanie pusta, było pobocze, a dobry asfalt niemal cały czas (a to na bardzo długiej trasie kluczowa sprawa; nic tak nie wkurza jak dziury wybijające z rytmu, dające popalić siedzeniu itd.). Koło 8 rano docieram do Poniewieża (w 24h godz zegarowe przejechałem 550km), tam robię zakupy w sklepie i jem śniadanie (każdemu polecam świetne litewskie ciemne chleby). Od Poniewieża zaczęło mocniej wiać w plecy, więc tempo jazdy wzrosło, często dawało się utrzymywać 30km/h na długich kawałkach, dzięki temu zyskałem więcej czasu na postoje, bo odczuwałem już znużenie takim ogromnym dystansem. Krajobrazy na kolana nie rzucały, generalnie w tym rejonie Litwy jest bardzo zielono i płasko. Po ok. 620km wjeżdżam na Łotwę, tutaj trasę urozmaicają częste szpalery z drzew, do tego więcej jest wiosek przy drodze, przejeżdżam tez przez dwa większe miasta - Bauskę i Iecavę (tu spory objazd). Końcówka niestety marniutka, zgodnie z prognozami zepsuła się pogoda i zaczęło padać, do tego ostatnie 20km drogi przed Rygą jest w bardzo marnym stanie, kupa dziur, a ruch przed stolicą Łotwy duży.
W samej Rydze duże wrażenie robi bardzo szeroka Dźwina, miasto niebrzydkie, niestety nie miałem za wiele czasu i byłem zdecydowanie za bardzo zmęczony na dokładniejsze zwiedzanie. Na dworzec autobusowy docieram parę minut po 15, zjadłem obiad w barze, kupiłem jedzenie na powrót i rozkręciłem rower na transport autobusem. Z załadunkiem roweru nie było problemów, musiałem tylko dopłacić 2 łaty (ok. 12zł); także i w czasie przesiadki w Wilnie kierowcy nie mieli zastrzeżeń. Jako ciekawostkę warto podać, że cała trasa zajęła mi rowerem 31h, natomiast autokarem wracałem przez ok 14h, więc był szybszy ode mnie ledwo dwa razy :))
Wyjazd bardzo udany, sensownie zaplanowany i zrealizowany, takie przelotowe trasy na kilkaset kilometrów w jedną stronę - to jest coś co motywuje do jazdy, coś co wyzwala energię potrzebną do ukończenia takiej trasy. Można oczywiście sobie przejechać tyle samo na pętlach koło domu, wracając na obiad, czy sen - ale to już nie jest to samo, nie ta satysfakcja, nie ta motywacja.
Zdjęcia z komórki
Zaliczone gminy - 12 (Krypno, KNYSZYN, Jasionówka, Korycin, SUCHOWOLA, Sztabin, Augustów - wieś, AUGUSTÓW - miasto powiatowe, Nowinka, Suwałki -wieś, SUWAŁKI - miasto powiatowe + powiat grodzki, Szypliszki)
Dane wycieczki:
DST: 705.10 km AVS: 27.31 km/h
ALT: 1845 m MAX: 52.10 km/h
Temp:20.0 'C
Środa, 25 maja 2011Kategoria Rower szosowy, Użytkowo
Do sklepu
Dane wycieczki:
DST: 6.10 km AVS: 24.40 km/h
ALT: 18 m MAX: 36.80 km/h
Temp:20.0 'C
Piątek, 20 maja 2011Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Węgrów - Kosów Lacki - Wysokie Maz. - Tykocin - Białystok
Dłuższy wypad na którym sprawdzałem lemondkę i dużą torbę podsiodłową z nowym usztywnieniem. Pogoda na starcie przyzwoita, ciepło, chwilami wręcz upalnie (nawet ponad 30'C), porządny wiatr w plecy. Przed Węgrowem dwie awarie - najpierw spadła mi lampka (niestety większość okrągłych lampek ma fatalne mocowania na zipy czy gumki), przestała działać, zaskoczyła dopiero po mocnym uderzeniu o asfalt. Odkęrciło się też usztywnienie sakwy, musiałem zajechać do warsztatu samochodowego gdzie mi to mocno dokręcili i skontrowali kolejną nakrętką.
Trasa dość monotonna, Bug przekraczałem w rejonie Nuru, tam też zaczęła się zmieniać szybko pogoda i przed Czyżewem dopadła mnie niewielka burza. Kolejna burza łapie mnie przed Jeżewem, ale tam warunki pogorszyły się już znacząco - bo zaczął wiać mocny przeciwny wiatr. Żeby nie jechać remontowaną główną drogą - pojechałem przez Tykocin, na czym wyszedłem jak Zabłocki na mydle - bo wpakowałem się na spory odcinek beznadziejnego, chropowatego asfaltu.
Zmiana opon przedniej z tylną przy stanie 3219km; przebieg obecnej tylnej 3219km (na przodzie), przebieg obecnej przedniej 5515km (wszystko na tyle)
Zaliczone gminy - 9 (Miedzna, KOSÓW LACKI, Ceranów, Nur, CZYŻEW, Wysokie Mazowieckie - wieś, WYSOKIE MAZOWIECKIE - miasto powiatowe, Sokoły, TYKOCIN)
Dłuższy wypad na którym sprawdzałem lemondkę i dużą torbę podsiodłową z nowym usztywnieniem. Pogoda na starcie przyzwoita, ciepło, chwilami wręcz upalnie (nawet ponad 30'C), porządny wiatr w plecy. Przed Węgrowem dwie awarie - najpierw spadła mi lampka (niestety większość okrągłych lampek ma fatalne mocowania na zipy czy gumki), przestała działać, zaskoczyła dopiero po mocnym uderzeniu o asfalt. Odkęrciło się też usztywnienie sakwy, musiałem zajechać do warsztatu samochodowego gdzie mi to mocno dokręcili i skontrowali kolejną nakrętką.
Trasa dość monotonna, Bug przekraczałem w rejonie Nuru, tam też zaczęła się zmieniać szybko pogoda i przed Czyżewem dopadła mnie niewielka burza. Kolejna burza łapie mnie przed Jeżewem, ale tam warunki pogorszyły się już znacząco - bo zaczął wiać mocny przeciwny wiatr. Żeby nie jechać remontowaną główną drogą - pojechałem przez Tykocin, na czym wyszedłem jak Zabłocki na mydle - bo wpakowałem się na spory odcinek beznadziejnego, chropowatego asfaltu.
Zmiana opon przedniej z tylną przy stanie 3219km; przebieg obecnej tylnej 3219km (na przodzie), przebieg obecnej przedniej 5515km (wszystko na tyle)
Zaliczone gminy - 9 (Miedzna, KOSÓW LACKI, Ceranów, Nur, CZYŻEW, Wysokie Mazowieckie - wieś, WYSOKIE MAZOWIECKIE - miasto powiatowe, Sokoły, TYKOCIN)
Dane wycieczki:
DST: 247.20 km AVS: 27.88 km/h
ALT: 750 m MAX: 43.70 km/h
Temp:27.0 'C
Wtorek, 17 maja 2011Kategoria Rower szosowy, Użytkowo
Po Warszawie z Cimanem
Zapraszam na relację z mojej kwietniowej wyprawy Śródziemnomorska Wiosna
Zapraszam na relację z mojej kwietniowej wyprawy Śródziemnomorska Wiosna
Dane wycieczki:
DST: 47.70 km AVS: 23.65 km/h
ALT: 103 m MAX: 42.40 km/h
Temp:21.0 'C
Czwartek, 12 maja 2011Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wypad
Dookoła Tatr dz.II
Kraków - Dobczyce - Rabka - Gliczarów Górny - Łysa Polana - Przeł. Zdziarska (1080m) - Śląski Dom (1670m) - Strbske Pleso (1350m) - Liptovsky Mikulasz - Kvacanske Sedlo (1085m) - Zuberec - Sucha Hora - Chochołów - Chabówka - Myślenice - Kraków
Dziś zaczyna się prawdziwa trasa dookoła Tatr, ruszam wcześnie, o jakiejś 5,45, chciałbym się wyrobić w okolicach doby, tak by wsiąść w pierwszy ranny pociąg do Warszawy. Jako, że wczoraj nie zrobiłem zakupów, to śniadania nie jadłem; przez problemy z bagażnikiem sztycowym i dużą torbą podsiodłową pojechałem z absolutnym minimum bagażu - sprzęt do łatania gum, rękawki i koszulka, ryzykując zaufanie prognozie nie wziąłem nic od deszczu, tak więc jedzenia nie mam już jak wozić. Dojechałem na głodniaka do Dobczyc, tam chwilę poczekałem aż otworzą Biedronkę, zrobiłem zakupy i zjadłem porządne śniadanie.
Za Dobczycami lekko pod górę, większe podjazdy zaczynają się kawałek przed Kasiną, w sumie na ok. 550m, widoki coraz piękniejsze - nie ma to jednak jak góry! Z pod Kasiny zjazd do Mszany i fatalny kawałek krajówką do Rabki, akurat w partacki sposób łatano drogę gorącym żwirkiem, skutkiem czego moje opony "łapią" każdy kamyczek na drodze, dobre 20km nie dało się tego skutecznie wyczyścić. W Rabce pętelka przez całe miasto by znaleźć urząd gminy, po czym zaczynam długi podjazd na Obidową, w drugiej części pojawiają się pierwsze widoki na jeszcze zaśnieżone Tatry, im wyżej - tym widok mam ciekawszy. Podobnie jest i na zjeździe do Nowego Targu, oraz na dalszym odcinku zakopianki. Ale tym razem do samego Zakopanego nie jadę, w Białym Dunajcu skręcam na Gliczarów, słynny z bardzo ostrego podjazdu. W samym Dunajcu robię dłuższy postój, naprawiam też kasetę, która zaczęła się odkręcać. Jako, że nie miałem klucza do kasety, posłużyłem się małym imbusem jako dłutem i kamieniem jako młotkiem :))
Podjazd pod Gliczarów początkowo w normie, fajna wąziutka dróżka, ostra ściana zaczyna się dopiero za Gliczarowem Dolnym, są dwie krótkie stromizny ok. 20-22%, z moim przełożeniem (39-28) wjeżdżam ledwo-ledwo, z kadencją (specjalnie zamontowałem sobie czujnik:) rzędu 40. Na kawałku Gliczarów - Bukowina wspaniałe widoki na Tatry (a dziś jest doskonała widoczność), z kulminacyjnym momentem na Głodówce. Stamtąd zjeżdżam na Łysą Polanę i wjeżdżam na Słowację. Górki są cały czas - przełęcz Zdziarska (1080m), następnie podjazd Drogą Wolności. Ten ostatni dość łagodny, aczkolwiek ciągnie się wiele kilometrów. Długo zastanawiałem się czy jadąc tak długą i wyczerpującą trasę jest sens zaliczać tak ciężki podjazd jak Śląski Dom, ale w końcu uznałem, że to będzie takie swoiste ukoronowanie tego wyjazdu. Podjazd (pokonywany już na ok.170km górskiej trasy) dał mi bardzo mocno w kość, na prawie 700m różnicy poziomów jest średnio równe 10%, a to z moimi przełożeniami oznaczało bardzo siłową jazdę, z kadencją koło 50, do tego droga od 1300m jest w fatalnym stanie, w zeszłym roku robili jakiś remont, ale jego efektem jest tylko pogorszenie stanu nawierzchni, na szosowych kołach spowalnia to o 1-2km/h (na pojeździe i zjeździe średnia spadła łącznie o 1,5km/h). Na szczyt docieram z ulgą, lekiem kojącym zmęczenie są wspaniałe widoki, krajobraz typowo wysokogórski, wielkie kamienie i kameralne Velickie Pleso niesamowicie "wpasowane" w podnóża Gerlacha.
Zjazd w pierwszej części to masakra, nie przekraczałem 20km/h, dopiero poniżej 1300m da się jechać. Ale mnie na trasie czeka jeszcze wiele gór, z Tatrzańskiej Polanki ruszam do Strbskiego Plesa, na szczycie melduję się koło 17.30, tutaj w restauracji postanowiłem zjeść obiad, podobnie jak przed rokiem na trasie z Gosią i Marcinem zamówiłem świetny wyprażany ser. Ze Strbskiego mała nagroda za wiele podjazdów - niemal 40km w dół do Liptovskiego Hradoka, tam znowu dokręcam kasetę i robię zakupy na noc w Lidlu. Później spory kawałek po płaskim w zachodzącym słońcu, na podjeździe pod Kvacanskie Sedlo łapie mnie noc. Jazda po wysokich górach ciemną nocą ma swój niekwestionowany urok, a dziś trasę trochę oświetlał mi księżyc; ruch praktycznie zerowy. Podjazd pod Kvacanskie ciężki i długi, ale na duchu podtrzymuje mnie perspektywa, że to już ostatni tak duży podjazd na mojej trasie. Zjazd poszedł elegancko, jako że jest tu świetna nawierzchnia można się rozpędzić. W Zubercu krótka przerwa, pluję sobie w brodę, że nie zabrałem długich spodni, temperatura oscyluje koło 10'C, jadąc to nie przeszkadza, ale w czasie postoju wychładza momentalnie.
Z Zuberca kieruję się na Chochołów, zaliczając leśny podjazd na Oravicę (940m), zjazd niestety po marniutkiej nawierzchni, trzeba uważać i jechać na maksymalnym trybie lampki. Do Chochołowa też parę całkiem ostrych górek, w Polsce widać sporą różnicę w porównaniu do Słowacji, znacznie lepsze oświetlenie (sodowe lampy i to często, na Słowacji w skrócie ciemno jak w d. u Murzyna :), szosy też lepsze. Miałem nadzieję, że znajdę jeszcze jakiś czynny bar, ale przed północą wszystko już zamknięte. Jechałem sympatyczną trasą przez Czarny Dunajec do Chabówki, po drodze jedna mała przełęcz na 700m; dalej wjeżdżam na zakopiankę, do Lubienia jadę razem z samochodami, odcinek Lubień-Myślenice starą zakopianką z zerowym ruchem. Kawałek za Myślenicami wreszcie trafiłem na dużą stację Orlenu, gdzie można było odpocząć w cieple, wypić gorącą herbatę i coś zjeść. Odcinek z Myślenic pagórkowaty, na ostatnim podjeździe w Mogilanach zaczyna padać deszcz, co dodało mi motywacji do szybkiej jazdy na dworzec (dzisiejszy maks to właśnie nocny zjazd na tym kawałku :), po mokrym mieście leciałem koło 30km/h, na szczęście za mocno nie padało, na dworzec docieram koło 4.30 wyrabiając się na pierwszy pociąg do Warszawy (swoją drogą jakieś ciekawe połączenie - TLK, ale tylko wagony bezprzedziałowe, a bilet z rowerem za 53zł, czyli niewiele więcej niż IR).
Wyjazd udany, udało się wykonać ten bardzo ambitny plan, nawet z dodatkowymi bonusami jak Sląski Dom czy podjazdy pod Gliczarów czy nad samo Strbskie Pleso (w sumie powyżej 5000m podjazdów!). Po górach jechało mi się dobrze, tradycyjnie pod koniec mocno we znaki dawało się siedzenie, bardzo doskwierał brak długich spodni, w końcu będę musiał chyba zainwestować w kolejny bagażnik sztycowy, by mieć komfort przewożenia rzeczy, niska waga to nie wszystko, a kilogram w te czy we te nie gra roli, a wygoda jest warta większego ciężaru.
Średnia kadencja 65
Zdjęcia z komórki
Zaliczone gminy - 8 (Bukowina Tatrzańska, Czarny Dunajec, Raba Wyżna, Lubień, Jordanów - wieś, Pcim, MYŚLENICE - miasto powiatowe, Mogilany)
Kraków - Dobczyce - Rabka - Gliczarów Górny - Łysa Polana - Przeł. Zdziarska (1080m) - Śląski Dom (1670m) - Strbske Pleso (1350m) - Liptovsky Mikulasz - Kvacanske Sedlo (1085m) - Zuberec - Sucha Hora - Chochołów - Chabówka - Myślenice - Kraków
Dziś zaczyna się prawdziwa trasa dookoła Tatr, ruszam wcześnie, o jakiejś 5,45, chciałbym się wyrobić w okolicach doby, tak by wsiąść w pierwszy ranny pociąg do Warszawy. Jako, że wczoraj nie zrobiłem zakupów, to śniadania nie jadłem; przez problemy z bagażnikiem sztycowym i dużą torbą podsiodłową pojechałem z absolutnym minimum bagażu - sprzęt do łatania gum, rękawki i koszulka, ryzykując zaufanie prognozie nie wziąłem nic od deszczu, tak więc jedzenia nie mam już jak wozić. Dojechałem na głodniaka do Dobczyc, tam chwilę poczekałem aż otworzą Biedronkę, zrobiłem zakupy i zjadłem porządne śniadanie.
Za Dobczycami lekko pod górę, większe podjazdy zaczynają się kawałek przed Kasiną, w sumie na ok. 550m, widoki coraz piękniejsze - nie ma to jednak jak góry! Z pod Kasiny zjazd do Mszany i fatalny kawałek krajówką do Rabki, akurat w partacki sposób łatano drogę gorącym żwirkiem, skutkiem czego moje opony "łapią" każdy kamyczek na drodze, dobre 20km nie dało się tego skutecznie wyczyścić. W Rabce pętelka przez całe miasto by znaleźć urząd gminy, po czym zaczynam długi podjazd na Obidową, w drugiej części pojawiają się pierwsze widoki na jeszcze zaśnieżone Tatry, im wyżej - tym widok mam ciekawszy. Podobnie jest i na zjeździe do Nowego Targu, oraz na dalszym odcinku zakopianki. Ale tym razem do samego Zakopanego nie jadę, w Białym Dunajcu skręcam na Gliczarów, słynny z bardzo ostrego podjazdu. W samym Dunajcu robię dłuższy postój, naprawiam też kasetę, która zaczęła się odkręcać. Jako, że nie miałem klucza do kasety, posłużyłem się małym imbusem jako dłutem i kamieniem jako młotkiem :))
Podjazd pod Gliczarów początkowo w normie, fajna wąziutka dróżka, ostra ściana zaczyna się dopiero za Gliczarowem Dolnym, są dwie krótkie stromizny ok. 20-22%, z moim przełożeniem (39-28) wjeżdżam ledwo-ledwo, z kadencją (specjalnie zamontowałem sobie czujnik:) rzędu 40. Na kawałku Gliczarów - Bukowina wspaniałe widoki na Tatry (a dziś jest doskonała widoczność), z kulminacyjnym momentem na Głodówce. Stamtąd zjeżdżam na Łysą Polanę i wjeżdżam na Słowację. Górki są cały czas - przełęcz Zdziarska (1080m), następnie podjazd Drogą Wolności. Ten ostatni dość łagodny, aczkolwiek ciągnie się wiele kilometrów. Długo zastanawiałem się czy jadąc tak długą i wyczerpującą trasę jest sens zaliczać tak ciężki podjazd jak Śląski Dom, ale w końcu uznałem, że to będzie takie swoiste ukoronowanie tego wyjazdu. Podjazd (pokonywany już na ok.170km górskiej trasy) dał mi bardzo mocno w kość, na prawie 700m różnicy poziomów jest średnio równe 10%, a to z moimi przełożeniami oznaczało bardzo siłową jazdę, z kadencją koło 50, do tego droga od 1300m jest w fatalnym stanie, w zeszłym roku robili jakiś remont, ale jego efektem jest tylko pogorszenie stanu nawierzchni, na szosowych kołach spowalnia to o 1-2km/h (na pojeździe i zjeździe średnia spadła łącznie o 1,5km/h). Na szczyt docieram z ulgą, lekiem kojącym zmęczenie są wspaniałe widoki, krajobraz typowo wysokogórski, wielkie kamienie i kameralne Velickie Pleso niesamowicie "wpasowane" w podnóża Gerlacha.
Zjazd w pierwszej części to masakra, nie przekraczałem 20km/h, dopiero poniżej 1300m da się jechać. Ale mnie na trasie czeka jeszcze wiele gór, z Tatrzańskiej Polanki ruszam do Strbskiego Plesa, na szczycie melduję się koło 17.30, tutaj w restauracji postanowiłem zjeść obiad, podobnie jak przed rokiem na trasie z Gosią i Marcinem zamówiłem świetny wyprażany ser. Ze Strbskiego mała nagroda za wiele podjazdów - niemal 40km w dół do Liptovskiego Hradoka, tam znowu dokręcam kasetę i robię zakupy na noc w Lidlu. Później spory kawałek po płaskim w zachodzącym słońcu, na podjeździe pod Kvacanskie Sedlo łapie mnie noc. Jazda po wysokich górach ciemną nocą ma swój niekwestionowany urok, a dziś trasę trochę oświetlał mi księżyc; ruch praktycznie zerowy. Podjazd pod Kvacanskie ciężki i długi, ale na duchu podtrzymuje mnie perspektywa, że to już ostatni tak duży podjazd na mojej trasie. Zjazd poszedł elegancko, jako że jest tu świetna nawierzchnia można się rozpędzić. W Zubercu krótka przerwa, pluję sobie w brodę, że nie zabrałem długich spodni, temperatura oscyluje koło 10'C, jadąc to nie przeszkadza, ale w czasie postoju wychładza momentalnie.
Z Zuberca kieruję się na Chochołów, zaliczając leśny podjazd na Oravicę (940m), zjazd niestety po marniutkiej nawierzchni, trzeba uważać i jechać na maksymalnym trybie lampki. Do Chochołowa też parę całkiem ostrych górek, w Polsce widać sporą różnicę w porównaniu do Słowacji, znacznie lepsze oświetlenie (sodowe lampy i to często, na Słowacji w skrócie ciemno jak w d. u Murzyna :), szosy też lepsze. Miałem nadzieję, że znajdę jeszcze jakiś czynny bar, ale przed północą wszystko już zamknięte. Jechałem sympatyczną trasą przez Czarny Dunajec do Chabówki, po drodze jedna mała przełęcz na 700m; dalej wjeżdżam na zakopiankę, do Lubienia jadę razem z samochodami, odcinek Lubień-Myślenice starą zakopianką z zerowym ruchem. Kawałek za Myślenicami wreszcie trafiłem na dużą stację Orlenu, gdzie można było odpocząć w cieple, wypić gorącą herbatę i coś zjeść. Odcinek z Myślenic pagórkowaty, na ostatnim podjeździe w Mogilanach zaczyna padać deszcz, co dodało mi motywacji do szybkiej jazdy na dworzec (dzisiejszy maks to właśnie nocny zjazd na tym kawałku :), po mokrym mieście leciałem koło 30km/h, na szczęście za mocno nie padało, na dworzec docieram koło 4.30 wyrabiając się na pierwszy pociąg do Warszawy (swoją drogą jakieś ciekawe połączenie - TLK, ale tylko wagony bezprzedziałowe, a bilet z rowerem za 53zł, czyli niewiele więcej niż IR).
Wyjazd udany, udało się wykonać ten bardzo ambitny plan, nawet z dodatkowymi bonusami jak Sląski Dom czy podjazdy pod Gliczarów czy nad samo Strbskie Pleso (w sumie powyżej 5000m podjazdów!). Po górach jechało mi się dobrze, tradycyjnie pod koniec mocno we znaki dawało się siedzenie, bardzo doskwierał brak długich spodni, w końcu będę musiał chyba zainwestować w kolejny bagażnik sztycowy, by mieć komfort przewożenia rzeczy, niska waga to nie wszystko, a kilogram w te czy we te nie gra roli, a wygoda jest warta większego ciężaru.
Średnia kadencja 65
Zdjęcia z komórki
Zaliczone gminy - 8 (Bukowina Tatrzańska, Czarny Dunajec, Raba Wyżna, Lubień, Jordanów - wieś, Pcim, MYŚLENICE - miasto powiatowe, Mogilany)
Dane wycieczki:
DST: 414.10 km AVS: 22.88 km/h
ALT: 5392 m MAX: 61.50 km/h
Temp:23.0 'C
Środa, 11 maja 2011Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wypad
Dookoła Tatr dz.I
Warszawa - Grójec - Drzewica - Końskie - Jędrzejów - Miechów - Kraków
Krótki okres dobrej pogody postanowiłem wykorzystać na "spróbowanie" się z trasą, która już od dawna chodziła mi głowie - czyli objechaniu Tatr w jeden dzień ze startem i metą w Krakowie; wyzwanie nie lada zważywszy na ogromną liczbę gór po drodze.
Startuję bezpośrednio z Warszawy trochę przed 7, warunki na trasie przyzwoite - szybko robi się ciepło, cały czas jest słonecznie, wiatr raczej sprzyjający, aczkolwiek minimalny. Pierwsze kilometry to dobrze mi znana trasa przez Grójec i Nowe Miasto, postój tradycyjnie w Drzewicy w parku. Jako, że ostatnio trochę odpuściłem zaliczanie gmin - czas nadrobić zaległości, w miarę możliwości odwiedzam te po drodze, walcząc przy okazji z nowym GPS-em, który skasował mi wszystkie waypointy z adresami urzędów gmin ;)
Za Drzewicą zaczynają się małe górki, na trasie przed Łopusznem czuję już zmęczenie, trochę denerwuje droga, fragmentami w kiepskim stanie. W Jędrzejowie robię drugi duży postój, zakupy w sklepie, zjadłem lody, wypiłem duży jogurt, jako że jest naprawdę ciepło (26-28'C) pragnienie spore. Ostatni odcinek jadę szosą krakowską, jak zwykle na tym kawałku jedzie mi się całkiem przyzwoicie, mimo sporo większych górek niż wcześniej. W Krakowie melduję się zgodnie z planem przed 20, zjadłem obiad w McDonaldzie, zrobiłem krótki kurs po centrum i pojechałem na nocleg do schroniska PTSM.
Średnia kadencja 70
Zdjęcia z komórki
Zaliczone gminy - 19 (Belsk Duży, MOGIELNICA, NOWE MIASTO NAD PILICĄ, Odrzywół, DRZEWICA, Gielniów, Gowarczów, KOŃSKIE - miasto powiatowe, Radoszyce, Łopuszno, MAŁOGOSZCZ, JĘDRZEJÓW - miasto powiatowe, Wodzisław, Książ Wielki, MIECHÓW - miasto powiatowe, SŁOMNIKI, Iwanowice, Michałowice, Zielonki)
Warszawa - Grójec - Drzewica - Końskie - Jędrzejów - Miechów - Kraków
Krótki okres dobrej pogody postanowiłem wykorzystać na "spróbowanie" się z trasą, która już od dawna chodziła mi głowie - czyli objechaniu Tatr w jeden dzień ze startem i metą w Krakowie; wyzwanie nie lada zważywszy na ogromną liczbę gór po drodze.
Startuję bezpośrednio z Warszawy trochę przed 7, warunki na trasie przyzwoite - szybko robi się ciepło, cały czas jest słonecznie, wiatr raczej sprzyjający, aczkolwiek minimalny. Pierwsze kilometry to dobrze mi znana trasa przez Grójec i Nowe Miasto, postój tradycyjnie w Drzewicy w parku. Jako, że ostatnio trochę odpuściłem zaliczanie gmin - czas nadrobić zaległości, w miarę możliwości odwiedzam te po drodze, walcząc przy okazji z nowym GPS-em, który skasował mi wszystkie waypointy z adresami urzędów gmin ;)
Za Drzewicą zaczynają się małe górki, na trasie przed Łopusznem czuję już zmęczenie, trochę denerwuje droga, fragmentami w kiepskim stanie. W Jędrzejowie robię drugi duży postój, zakupy w sklepie, zjadłem lody, wypiłem duży jogurt, jako że jest naprawdę ciepło (26-28'C) pragnienie spore. Ostatni odcinek jadę szosą krakowską, jak zwykle na tym kawałku jedzie mi się całkiem przyzwoicie, mimo sporo większych górek niż wcześniej. W Krakowie melduję się zgodnie z planem przed 20, zjadłem obiad w McDonaldzie, zrobiłem krótki kurs po centrum i pojechałem na nocleg do schroniska PTSM.
Średnia kadencja 70
Zdjęcia z komórki
Zaliczone gminy - 19 (Belsk Duży, MOGIELNICA, NOWE MIASTO NAD PILICĄ, Odrzywół, DRZEWICA, Gielniów, Gowarczów, KOŃSKIE - miasto powiatowe, Radoszyce, Łopuszno, MAŁOGOSZCZ, JĘDRZEJÓW - miasto powiatowe, Wodzisław, Książ Wielki, MIECHÓW - miasto powiatowe, SŁOMNIKI, Iwanowice, Michałowice, Zielonki)
Dane wycieczki:
DST: 298.60 km AVS: 26.58 km/h
ALT: 2033 m MAX: 59.60 km/h
Temp:26.0 'C
Piątek, 6 maja 2011Kategoria Rower szosowy, Użytkowo
Do pracy i do sklepu
Dane wycieczki:
DST: 19.10 km AVS: 24.38 km/h
ALT: 43 m MAX: 37.30 km/h
Temp:15.0 'C
Wtorek, 3 maja 2011Kategoria Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Piaseczno - Grójec - Tarczyn - Warszawa
Nieprzyjemna jazda, pogoda jak na maj zupełnie do niczego - bardzo zimno i jeszcze bardziej nieprzyjemny wiatr, od Grójca cały czas mi przeszkadzał, do domu dojechał ze spora ulgą.
Nieprzyjemna jazda, pogoda jak na maj zupełnie do niczego - bardzo zimno i jeszcze bardziej nieprzyjemny wiatr, od Grójca cały czas mi przeszkadzał, do domu dojechał ze spora ulgą.
Dane wycieczki:
DST: 87.30 km AVS: 26.59 km/h
ALT: 250 m MAX: 39.50 km/h
Temp:7.0 'C
Poniedziałek, 2 maja 2011Kategoria Wycieczka, Rower szosowy
Warszawa - Góra Kalwaria - Celestynów - Otwock - Warszawa
Szosowy wypad do Celestynowa moją typową trasą. Jak na początek maja to pogoda nie rozpieszcza, wiał nieprzyjemny zimny wiatr
Szosowy wypad do Celestynowa moją typową trasą. Jak na początek maja to pogoda nie rozpieszcza, wiał nieprzyjemny zimny wiatr
Dane wycieczki:
DST: 82.00 km AVS: 28.44 km/h
ALT: 179 m MAX: 49.60 km/h
Temp:12.0 'C
Piątek, 1 kwietnia 2011Kategoria >100km, Rower szosowy, Wycieczka
Z bagażnikiem na kierownicy
Warszawa - Tłuszcz - Łochów - Brok - Radzymin - Warszawa
Ruszyłem na trasę parę minut po 17, w planach miał to być długi, ponad 300km wypad do Ełku. Przez Warszawę jechało się elegancko, ale tylko do ulicy Marsa, tam niestety zaczął się popołudniowy korek, najbardziej się dawał we znaki na wąskiej dróżce do Zielonki, przez ciąg miasteczek do Wołomina też spory ruch - błędem była jazda przez te rejony, trzeba było pojechać przez Radzymin. Przed Tłuszczem łapie mnie zmrok; do Jadowa jechało się całkiem przyzwoicie, sporo lasów.
Niestety dobra jazda skończyła się wraz z wjazdem na DK 50 - duży ruch, tiry i przede wszystkim fatalny asfalt w nocy dający popalić w dwujnasób. Wybrałem tą drogę tylko ze względu, że stanowiła jedyną sensowną alternatywę dla ekspresówki, nie chciałem przeginać i jechać szosą z zakazem 40km. Jechałem po tych dziurach dobre 25km. wkurzenie coraz bardziej narastało, odliczałem tylko kilometry pozostałe do Broku. I gdy już myślałem, że koniec tych problemów, jakieś 4km przed Brokiem - w wyniku wielokilometrowych wibracji pękł mi bagażnik sztycowy! Kląłem na cały regulator dobre 5min, aż zupełnie ochrypłem. Sytuacja fatalna, sprawdziłem w komórce połączenia kolejowe z Małkinii i Wyszkowa - pierwsze pociągi dopiero przed 4 rano (było koło 21); torba dość ciężka (koło 4kg) i zupełnie nieporęczna do wiezienia. Prawdziwym cudem - miałem akurat zamontowaną wyjątkowo lemondkę, bo chciałem sprawdzić czy na dłuższym wyjeździe coś da pod względem zmniejszenia problemów z siedzeniem. Wysunąłem więc pręty lemondki niemal na maksa do przodu - i na tym założyłem torbę. Trzymało się to kiepsko, na nierównościach trzeba było mocno zwalniać, do tego ze względu na wysokość ograniczało mi pole widzenia.
Powrót tą tragiczną drogą do Łochowa nie wchodził oczywiście w grę, w tych warunkach miałem gdzieś zakazy i postanowiłem wrócić idealnie gładką ekspresówką. Z Broku do szosy białostockiej dojazd elegancki, niemal cały czas w gęstym lesie, natomiast z 10km ze skrzyżowania pod Wyszków - kiepściutkie, z rozwalonym poboczem, wielkim ruchem i masą samochodów jadących z naprzeciwka. Przemordowałem się jakoś ten kawałek, gdy rozpoczęła się ekspresówka - zaczęła się przyzwoita jazda, szosa świetna, gładka, z 3m poboczem, bez wątpienia najbezpieczniejsza szosa na rower jaką dziś jechałem, te zakazy na tego typu szosach są dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Jechałem nią aż do końca za Radzyminem - niemal 40km, jazda bardzo monotonna, ani jednej wioski po drodze, w ogóle bez oświetlenia, które pojawiło się dopiero przed Markami. Przez Warszawę przejechałem sprawnie, mijając liczne grupki już upitej młodzieży, smutne że dla wielu osób to najlepsza (i często jedyna) forma rozrywki.
Tak "udanego" wyjazdu już dawno nie zaliczyłem - niemal 200km turlania się po nieciekawych drogach, w tym ponad 140km ciemną noca. Zawiódł mnie bagażnik sztycowy, mimo fatalnej drogi za Łochowem nie powinien pęknąć, ma nośność do 7,5kg, ja miałem koło 4kg - niestety takie mamy drogi, że na nich trzeba mieć nośność 3 razy większą od realnej :))
Kilka zdjęć
Zaliczone gminy - 6 (Klembów, Brańszczyk, WYSZKÓW - miasto powiatowe, Zabrodzie, Dąbrówka, RADZYMIN)
Warszawa - Tłuszcz - Łochów - Brok - Radzymin - Warszawa
Ruszyłem na trasę parę minut po 17, w planach miał to być długi, ponad 300km wypad do Ełku. Przez Warszawę jechało się elegancko, ale tylko do ulicy Marsa, tam niestety zaczął się popołudniowy korek, najbardziej się dawał we znaki na wąskiej dróżce do Zielonki, przez ciąg miasteczek do Wołomina też spory ruch - błędem była jazda przez te rejony, trzeba było pojechać przez Radzymin. Przed Tłuszczem łapie mnie zmrok; do Jadowa jechało się całkiem przyzwoicie, sporo lasów.
Niestety dobra jazda skończyła się wraz z wjazdem na DK 50 - duży ruch, tiry i przede wszystkim fatalny asfalt w nocy dający popalić w dwujnasób. Wybrałem tą drogę tylko ze względu, że stanowiła jedyną sensowną alternatywę dla ekspresówki, nie chciałem przeginać i jechać szosą z zakazem 40km. Jechałem po tych dziurach dobre 25km. wkurzenie coraz bardziej narastało, odliczałem tylko kilometry pozostałe do Broku. I gdy już myślałem, że koniec tych problemów, jakieś 4km przed Brokiem - w wyniku wielokilometrowych wibracji pękł mi bagażnik sztycowy! Kląłem na cały regulator dobre 5min, aż zupełnie ochrypłem. Sytuacja fatalna, sprawdziłem w komórce połączenia kolejowe z Małkinii i Wyszkowa - pierwsze pociągi dopiero przed 4 rano (było koło 21); torba dość ciężka (koło 4kg) i zupełnie nieporęczna do wiezienia. Prawdziwym cudem - miałem akurat zamontowaną wyjątkowo lemondkę, bo chciałem sprawdzić czy na dłuższym wyjeździe coś da pod względem zmniejszenia problemów z siedzeniem. Wysunąłem więc pręty lemondki niemal na maksa do przodu - i na tym założyłem torbę. Trzymało się to kiepsko, na nierównościach trzeba było mocno zwalniać, do tego ze względu na wysokość ograniczało mi pole widzenia.
Powrót tą tragiczną drogą do Łochowa nie wchodził oczywiście w grę, w tych warunkach miałem gdzieś zakazy i postanowiłem wrócić idealnie gładką ekspresówką. Z Broku do szosy białostockiej dojazd elegancki, niemal cały czas w gęstym lesie, natomiast z 10km ze skrzyżowania pod Wyszków - kiepściutkie, z rozwalonym poboczem, wielkim ruchem i masą samochodów jadących z naprzeciwka. Przemordowałem się jakoś ten kawałek, gdy rozpoczęła się ekspresówka - zaczęła się przyzwoita jazda, szosa świetna, gładka, z 3m poboczem, bez wątpienia najbezpieczniejsza szosa na rower jaką dziś jechałem, te zakazy na tego typu szosach są dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Jechałem nią aż do końca za Radzyminem - niemal 40km, jazda bardzo monotonna, ani jednej wioski po drodze, w ogóle bez oświetlenia, które pojawiło się dopiero przed Markami. Przez Warszawę przejechałem sprawnie, mijając liczne grupki już upitej młodzieży, smutne że dla wielu osób to najlepsza (i często jedyna) forma rozrywki.
Tak "udanego" wyjazdu już dawno nie zaliczyłem - niemal 200km turlania się po nieciekawych drogach, w tym ponad 140km ciemną noca. Zawiódł mnie bagażnik sztycowy, mimo fatalnej drogi za Łochowem nie powinien pęknąć, ma nośność do 7,5kg, ja miałem koło 4kg - niestety takie mamy drogi, że na nich trzeba mieć nośność 3 razy większą od realnej :))
Kilka zdjęć
Zaliczone gminy - 6 (Klembów, Brańszczyk, WYSZKÓW - miasto powiatowe, Zabrodzie, Dąbrówka, RADZYMIN)
Dane wycieczki:
DST: 196.60 km AVS: 26.45 km/h
ALT: 263 m MAX: 39.70 km/h
Temp:12.0 'C