Wpisy archiwalne w kategorii
>200km
Dystans całkowity: | 151530.42 km (w terenie 220.00 km; 0.15%) |
Czas w ruchu: | 6253:23 |
Średnia prędkość: | 23.99 km/h |
Maksymalna prędkość: | 80.19 km/h |
Suma podjazdów: | 1018316 m |
Suma kalorii: | 486809 kcal |
Liczba aktywności: | 437 |
Średnio na aktywność: | 346.75 km i 14h 20m |
Więcej statystyk |
Ściana Wschodnia - dzień 1
Zupełnie spontaniczny wypad, wstałem późno, po 10 i dopiero po telefonie od Gabriela, który jechał z Łodzi na Podlasie zacząłem się zastanawiać nad tą trasą. A gdy okazało się, że wolny mam również poniedziałek - zdecydowałem się ruszyć. Spotykamy się po 13 w centrum Warszawy - i od razu ruszamy. Wybraliśmy trochę dłuższą, ale mniej ruchliwą drogę przez Węgrów. Pogoda przyjemna, choć niestety jechaliśmy pod wiatr, nie za mocny - ale wyraźnie przeszkadzający.
W Zambrowie zrobiliśmy postój na pizzę, po czym już w ciemnościach ruszyliśmy dalej, jadąc we dwóch z jedna tylną lampką - bo zapomniałem swojej ;). Nocą wiatr się wyłączył, ale jechaliśmy już wolniej, dawało się we znaki zmęczenie, no i po 150km prysł czar co do siodełka założonego na tę trasę, co rusz musiałem je przestawiać, co niewiele dawało.Pod Tykocin słaba jazda po krajówce (na sporym fragmencie trwa budowa ekspresówki), natomiast za Tykocinem ekstra kawałek do Korycina, na większej części świetny asfalt i zupełnie pusto, może 5 samochodów nas minęło na 40km. Za to po wjeździe na Via Baltica zaczęła się rzeźnia - fatalna droga bez pobocza i ogromne ilości tirów, często stada po 6-10 sztuk jednym ciągiem, głównie na ruskich rejestracjach (a ruscy kierowcy to największe chamstwo na drogach). Po 15km w Suchowoli z ulgą opuszczamy tę drogę, szosa do Czarnej Białostockiej o niebo przyjemniejsza - sporo pagóreczków oraz piękne widoki o świcie, szczególnie licznych mgieł zalegających na łąkach. Na działkę Gabriela w Nowym Dworze docieramy o świcie, szybkie jedzenie - i od razu kładziemy się spać ;)
Kilka fotek
Zupełnie spontaniczny wypad, wstałem późno, po 10 i dopiero po telefonie od Gabriela, który jechał z Łodzi na Podlasie zacząłem się zastanawiać nad tą trasą. A gdy okazało się, że wolny mam również poniedziałek - zdecydowałem się ruszyć. Spotykamy się po 13 w centrum Warszawy - i od razu ruszamy. Wybraliśmy trochę dłuższą, ale mniej ruchliwą drogę przez Węgrów. Pogoda przyjemna, choć niestety jechaliśmy pod wiatr, nie za mocny - ale wyraźnie przeszkadzający.
W Zambrowie zrobiliśmy postój na pizzę, po czym już w ciemnościach ruszyliśmy dalej, jadąc we dwóch z jedna tylną lampką - bo zapomniałem swojej ;). Nocą wiatr się wyłączył, ale jechaliśmy już wolniej, dawało się we znaki zmęczenie, no i po 150km prysł czar co do siodełka założonego na tę trasę, co rusz musiałem je przestawiać, co niewiele dawało.Pod Tykocin słaba jazda po krajówce (na sporym fragmencie trwa budowa ekspresówki), natomiast za Tykocinem ekstra kawałek do Korycina, na większej części świetny asfalt i zupełnie pusto, może 5 samochodów nas minęło na 40km. Za to po wjeździe na Via Baltica zaczęła się rzeźnia - fatalna droga bez pobocza i ogromne ilości tirów, często stada po 6-10 sztuk jednym ciągiem, głównie na ruskich rejestracjach (a ruscy kierowcy to największe chamstwo na drogach). Po 15km w Suchowoli z ulgą opuszczamy tę drogę, szosa do Czarnej Białostockiej o niebo przyjemniejsza - sporo pagóreczków oraz piękne widoki o świcie, szczególnie licznych mgieł zalegających na łąkach. Na działkę Gabriela w Nowym Dworze docieramy o świcie, szybkie jedzenie - i od razu kładziemy się spać ;)
Kilka fotek
Dane wycieczki:
DST: 302.50 km AVS: 26.69 km/h
ALT: 1111 m MAX: 45.80 km/h
Temp:14.0 'C
Powrót ze zlotu
Początek trasy bardzo urozmaicony - najpierw miłe i nieoczekiwane spotkanie ze Zbyszkiem i markiem Dembowskim, którzy dotarli na zlot robiąc niemal 500km pod wiatr i z pełnymi sakwami - duży podziw! Kawałek dalej łapię pierwszą gumę na Canyonie, klasyka szosowa, czyli przecięcie lekkiej opony z boku. Przy pompowaniu - znowu masakra z pompką Topeaka z wężykiem, pompowac koło musiałem aż 4 razy. Przez dłuższy czas oszukiwałem się, że to dobry produkt, że nie ma ryzyka uszkodzenia wentyla itd. Ale czas spojrzeć prawdzie w oczy, model RaceRocket HP jest zwyczajnie skopany, wielokrotnie miałem sytuację, gdy podczas odkręcania wężyka z wentyla - odkręcał się również wymienny wentyl spuszczając nabite z dużym wysiłkiem powietrzem. Nadaje się jedynie do dętek z niewymiennym wentylem, dobre pompki z wężykiem (jak Lezyne) mają specjalny zawór spuszczający powietrze z samego wężyka przed jego odkręceniem z wentyla, co powoduje, że znacznie trudniej o taką akcję.
Dalsza część trasy bez większych niespodzianek, pogoda niespecjalna, dość chłodno i niewiele słońca, za to wiatr korzystny, pozaliczałem trochę pomorskich gmin; ładne kaszubskie krajobrazy i sporo górek
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 12 (Przechlewo, Konarzyny, BRUSY, Dziemiany, Lipusz, Parchowo, Sulęczyno, Nowa Karczma, Liniewo, Przywidz, Trąbki Wielkie, Kolbudy)
Początek trasy bardzo urozmaicony - najpierw miłe i nieoczekiwane spotkanie ze Zbyszkiem i markiem Dembowskim, którzy dotarli na zlot robiąc niemal 500km pod wiatr i z pełnymi sakwami - duży podziw! Kawałek dalej łapię pierwszą gumę na Canyonie, klasyka szosowa, czyli przecięcie lekkiej opony z boku. Przy pompowaniu - znowu masakra z pompką Topeaka z wężykiem, pompowac koło musiałem aż 4 razy. Przez dłuższy czas oszukiwałem się, że to dobry produkt, że nie ma ryzyka uszkodzenia wentyla itd. Ale czas spojrzeć prawdzie w oczy, model RaceRocket HP jest zwyczajnie skopany, wielokrotnie miałem sytuację, gdy podczas odkręcania wężyka z wentyla - odkręcał się również wymienny wentyl spuszczając nabite z dużym wysiłkiem powietrzem. Nadaje się jedynie do dętek z niewymiennym wentylem, dobre pompki z wężykiem (jak Lezyne) mają specjalny zawór spuszczający powietrze z samego wężyka przed jego odkręceniem z wentyla, co powoduje, że znacznie trudniej o taką akcję.
Dalsza część trasy bez większych niespodzianek, pogoda niespecjalna, dość chłodno i niewiele słońca, za to wiatr korzystny, pozaliczałem trochę pomorskich gmin; ładne kaszubskie krajobrazy i sporo górek
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 12 (Przechlewo, Konarzyny, BRUSY, Dziemiany, Lipusz, Parchowo, Sulęczyno, Nowa Karczma, Liniewo, Przywidz, Trąbki Wielkie, Kolbudy)
Dane wycieczki:
DST: 213.90 km AVS: 25.77 km/h
ALT: 1333 m MAX: 53.60 km/h
Temp:16.0 'C
Dojazd na zlot - dzień 2
Z samego rana jadę na dworzec w Jeleniej Górze, dokąd pociągiem mieli dojeżdżać Turysta i Pająk. Oczekiwanie długo się przeciąga, bo pociąg złapał aż ponad godzinę opóźnienia, do tego zaczęło lekko popadywać. Od razu ruszamy w górę, po mokrej nawierzchni kierując się na gwóźdź dzisiejszej trasy, czyli przełęcz Karkonoską. Pierwsza część podjazdu idzie sprawnie, poważne trudności zaczynają się dopiero powyżej 600m, gdzie nachylenie zaczyna przekraczać 10%. Końcowa ścianka pierwszej części podjazdu to aż 17%, tu już widać jak dalej będzie ciężko. Widać też, że rower poziomy (na jakim jedzie Pająk) na takich nachyleniach nie daje rady, nawet na poziomą konstrukcję pomyslaną na góry takie nachylenie to za dużo, bo nie da się utrzymać równowagi, do której na poziomie pod górę potrzeba jakichś 6 km/h.
Mi zależało, żeby Karkonoską wjechać szosówką bez zatrzymywania, wjeżdżałem ten podjazd już na trekingu, ale szosówka z dwoma tarczami to inna rozmowa. wymagało to wiele wysiłku i bardzo siłowej jazdy na niskiej kadencji - ale się udało, satysfakcja na zamglonej przełęczy duża. Twardo walczył też Turysta, który miał jeszcze sporo twardsze od moich przełożenia (bodajże 36-26) - z odpoczynkami udało mu się wjechać całość, bez wprowadzania.
Trochę fotek na górze - i zjeżdżamy w zimnie na dół (na przełęczy ledwie 5 stopni), w jeleniej Górze robimy długi postój w Kukutu Cafe, którego atrakcją miało być spotkanie z Robbem, ale ten się nie pojawił, więc trochę się nabraliśmy, bo jedzenie choć smaczne, było w ilościach dla dziewcząt na diecie, nie rowerzystów co jadą kilkaset km ;)).
Na dalszej trasie za Jelenią trochę gór (m.in. Kapela), dalej zaczyna też przeszkadzać wiatr. Za Chocianowem spotykamy jadącego samochodem Wąskiego, umawiamy się na spotkanie kawałek dalej w Macu w Polkowicach. Po solidnej wyżerce i miłym spotkaniu już o zmierzchu ruszamy dalej, na całe szczęście wiatr wyłączył się niemal zupełnie, za to temperatura szybko zaczyna spadać. Generalnie nocna jazda poszła nam sprawnie, bez większych kryzysów, drogi mieliśmy przyzwoite, niewiele dziur, co istotne nocą; bardzo zimno, koło świtu ledwie 2 stopnie, dzięki dla Jacka za pożyczenie lampki, bo mój Fenix nieoczekiwanie padł, przy okazji niszcząc na amen dwa drogie ogniwa. Świtać zaczęło przed Pniewami, gdy przecinamy Wartę we Wronkach jest już prawie widno. Wraz z dniem wrócił wiatr, ale że nasza trasa skręcała tu na wschód - więcej nam pomagał niż przeszkadzał. Zmęczenie wielkim dystansem już dawało znać o sobie, więc nie jechaliśmy za szybko, ale tez i nie odpuściliśmy planowanych odbić po gminy. Końcówka już męcząca, zepsuła się pogoda, zaczęło popadywać, a za Łobżenicą mieliśmy spory odcinek słabego asfaltu. Na zlot docieramy przed 16, wyszło niemal 500km i ponad 3000m podjazdów - podziękowania dla Turysty i Pająka za towarzystwo na trasie.
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 13 (SŁAWA, WRONKI, Obrzycko-wieś, Lubasz, CZARNKÓW - miasto powiatowe, Czarnków-wieś, UJŚCIE, Chodzież-wieś, CHODZIEŻ - miasto powiatowe, SZAMOCIN, Lipka, DEBRZNO, Rzeczenica)
Z samego rana jadę na dworzec w Jeleniej Górze, dokąd pociągiem mieli dojeżdżać Turysta i Pająk. Oczekiwanie długo się przeciąga, bo pociąg złapał aż ponad godzinę opóźnienia, do tego zaczęło lekko popadywać. Od razu ruszamy w górę, po mokrej nawierzchni kierując się na gwóźdź dzisiejszej trasy, czyli przełęcz Karkonoską. Pierwsza część podjazdu idzie sprawnie, poważne trudności zaczynają się dopiero powyżej 600m, gdzie nachylenie zaczyna przekraczać 10%. Końcowa ścianka pierwszej części podjazdu to aż 17%, tu już widać jak dalej będzie ciężko. Widać też, że rower poziomy (na jakim jedzie Pająk) na takich nachyleniach nie daje rady, nawet na poziomą konstrukcję pomyslaną na góry takie nachylenie to za dużo, bo nie da się utrzymać równowagi, do której na poziomie pod górę potrzeba jakichś 6 km/h.
Mi zależało, żeby Karkonoską wjechać szosówką bez zatrzymywania, wjeżdżałem ten podjazd już na trekingu, ale szosówka z dwoma tarczami to inna rozmowa. wymagało to wiele wysiłku i bardzo siłowej jazdy na niskiej kadencji - ale się udało, satysfakcja na zamglonej przełęczy duża. Twardo walczył też Turysta, który miał jeszcze sporo twardsze od moich przełożenia (bodajże 36-26) - z odpoczynkami udało mu się wjechać całość, bez wprowadzania.
Trochę fotek na górze - i zjeżdżamy w zimnie na dół (na przełęczy ledwie 5 stopni), w jeleniej Górze robimy długi postój w Kukutu Cafe, którego atrakcją miało być spotkanie z Robbem, ale ten się nie pojawił, więc trochę się nabraliśmy, bo jedzenie choć smaczne, było w ilościach dla dziewcząt na diecie, nie rowerzystów co jadą kilkaset km ;)).
Na dalszej trasie za Jelenią trochę gór (m.in. Kapela), dalej zaczyna też przeszkadzać wiatr. Za Chocianowem spotykamy jadącego samochodem Wąskiego, umawiamy się na spotkanie kawałek dalej w Macu w Polkowicach. Po solidnej wyżerce i miłym spotkaniu już o zmierzchu ruszamy dalej, na całe szczęście wiatr wyłączył się niemal zupełnie, za to temperatura szybko zaczyna spadać. Generalnie nocna jazda poszła nam sprawnie, bez większych kryzysów, drogi mieliśmy przyzwoite, niewiele dziur, co istotne nocą; bardzo zimno, koło świtu ledwie 2 stopnie, dzięki dla Jacka za pożyczenie lampki, bo mój Fenix nieoczekiwanie padł, przy okazji niszcząc na amen dwa drogie ogniwa. Świtać zaczęło przed Pniewami, gdy przecinamy Wartę we Wronkach jest już prawie widno. Wraz z dniem wrócił wiatr, ale że nasza trasa skręcała tu na wschód - więcej nam pomagał niż przeszkadzał. Zmęczenie wielkim dystansem już dawało znać o sobie, więc nie jechaliśmy za szybko, ale tez i nie odpuściliśmy planowanych odbić po gminy. Końcówka już męcząca, zepsuła się pogoda, zaczęło popadywać, a za Łobżenicą mieliśmy spory odcinek słabego asfaltu. Na zlot docieramy przed 16, wyszło niemal 500km i ponad 3000m podjazdów - podziękowania dla Turysty i Pająka za towarzystwo na trasie.
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 13 (SŁAWA, WRONKI, Obrzycko-wieś, Lubasz, CZARNKÓW - miasto powiatowe, Czarnków-wieś, UJŚCIE, Chodzież-wieś, CHODZIEŻ - miasto powiatowe, SZAMOCIN, Lipka, DEBRZNO, Rzeczenica)
Dane wycieczki:
DST: 488.70 km AVS: 24.27 km/h
ALT: 3144 m MAX: 60.50 km/h
Temp:11.0 'C
Dojazd na zlot - dzień 1
Nocnym autobusem dojeżdżam do Pragi - i zaraz po opuszczeniu autobusu ruszam na piękne praskie Stare Miasto. Przed 6 rano mam rzadką okazję zobaczenia wspaniałego rynku w Pradze niemal zupełnie pustego, normalnie kręcą się tu setki ludzi. Robię krótką rundkę po fantastycznym centrum Pragi, wjeżdżam na most Karola oglądając Hradczany.
Po zwiedzaniu ruszam na właściwą trasę na północ, pierwszy odcinek nieciekawy, wyjazd z praskiej aglomeracji, spory ruch, bo to okres porannego szczytu. Dopiero po przejechaniu Łaby w Roudnicach robi się ciekawiej, na horyzoncie pierwsze górki. Sporo kombinuję z ustawieniami nowego roweru, w końcu udało się znaleźć w miarę przyzwoite, choć nie idealne. Górek tego dnia na trasie miałem co niemiara, ale wszystko były to raczej krótsze podjazdy, choć w dużych ilościach. Jechałem niemal wyłącznie po bocznych drogach, często bardzo wąziutkich, niestety w sporej części słabej jakości, tak więc lepsza amortyzacja jaką daje karbon była bardzo pożądana. pogoda elegancka, słonecznie, rano trochę przeszkadzał wiatr, przestał gdy odbiłem na wschód.
Końcówka to już większe górki, na koniec dnia docieram na Przełęcz Szklarską (886m), przez którą wjeżdżam do Polski, z Kotliny Jeleniogórskiej mam piękne widoki na ścianę Karkonoszy
Zdjęcia z wyjazdu
Nocnym autobusem dojeżdżam do Pragi - i zaraz po opuszczeniu autobusu ruszam na piękne praskie Stare Miasto. Przed 6 rano mam rzadką okazję zobaczenia wspaniałego rynku w Pradze niemal zupełnie pustego, normalnie kręcą się tu setki ludzi. Robię krótką rundkę po fantastycznym centrum Pragi, wjeżdżam na most Karola oglądając Hradczany.
Po zwiedzaniu ruszam na właściwą trasę na północ, pierwszy odcinek nieciekawy, wyjazd z praskiej aglomeracji, spory ruch, bo to okres porannego szczytu. Dopiero po przejechaniu Łaby w Roudnicach robi się ciekawiej, na horyzoncie pierwsze górki. Sporo kombinuję z ustawieniami nowego roweru, w końcu udało się znaleźć w miarę przyzwoite, choć nie idealne. Górek tego dnia na trasie miałem co niemiara, ale wszystko były to raczej krótsze podjazdy, choć w dużych ilościach. Jechałem niemal wyłącznie po bocznych drogach, często bardzo wąziutkich, niestety w sporej części słabej jakości, tak więc lepsza amortyzacja jaką daje karbon była bardzo pożądana. pogoda elegancka, słonecznie, rano trochę przeszkadzał wiatr, przestał gdy odbiłem na wschód.
Końcówka to już większe górki, na koniec dnia docieram na Przełęcz Szklarską (886m), przez którą wjeżdżam do Polski, z Kotliny Jeleniogórskiej mam piękne widoki na ścianę Karkonoszy
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 246.20 km AVS: 22.21 km/h
ALT: 3458 m MAX: 65.40 km/h
Temp:18.0 'C
Kot i Wilk nad morzem
Plany na ten weekend ułożyliśmy dość spontanicznie, generalnie zależało mi na długiej trasie, żeby wypróbować nowy rower, a Kota na takie smakowite kąski jak dystanse powyżej 300km nie trzeba specjalnie namawiać ;))
Spotykamy się o 21 na Dworcu Centralnym, tutaj kawa dla Kota - i ruszamy. Najpierw długi przejazd przez Warszawę, wpakowaliśmy się w remont na Marymonckiej, na boczniejsze drogi wjeżdżamy w Łomiankach, Naprawdę ciemno robi się dopiero za Nowym Dworem Mazowieckim, wioski już dość rzadko, do tego sporo lasów. Do Ciechanowa docieramy jadąc po bocznych drogach wzdłuż linii kolejowej, a jako, że wszystko było pozamykane, a temperatura niska, poniżej 10 stopni - postanowiliśmy postój zrobić sobie na dworcu. Pierwsze co od razu w nas uderzyło po wejściu na dworzec - to straszny smród, w malutkiej sali dworca spało kilku bezdomnych, którzy nieprawdopodobnie śmierdzieli. Ale wyboru żadnego nie mieliśmy, więc ten fetor musieliśmy wytrzymywać przez kilkanaście minut postoju ;)
Za Ciechanowem powoli już zaczęło się rozjaśniać, mimo że do wschodu były jeszcze 2h, za to jeszcze bardziej spadła temperatura, aż do poziomu 3 stopni na łąkach nad samym ranem. Trasę mieliśmy fajnie ułożoną - nocą przejechaliśmy najmniej ciekawy odcinek, za Mławą opuszczamy Mazowsze i wjeżdżamy w Warmińsko-Mazurskie, za Działdowem zaczyna się już robić wyraźnie ciekawiej, pojawiają się pierwsze jeziorka, pierwsze morenowe pagórki. Hitem tego odcinka była piękna, wąziutka droga z Rybna do Lubawy, soczysta zieleń pełnej wiosny towarzyszy nam cały czas. Z Lubawy do Iławy mamy już blisko, tutaj robimy zakupy, oglądamy Jeziorak, a kawałek dalej stajemy na Orlenie na jedzenie. Z Iławy do Malborka elegancka jazda, wiatr zaczyna nam pomagać, krajobrazy typowo warmińskie - przyjemny odcinek.
Do Malborka Kot dociera już z zamykającymi się oczyma, troszkę pokręciliśmy się po centrum, po czym stanęliśmy na postój po drugiej stronie Nogatu z wspaniałą panoramą na ogromny zamek krzyżacki. Jako, że Marzena bardzo narzekała na łapiącą ją senność - myślałem, że pozostały odcinek do Krynicy będziemy mocno zamulać; a tymczasem nic podobnego, gdy zostałem jeszcze chwilę robiąc zdjęcie zamku - Kota już na horyzoncie nie było. Ruszam więc za Marzeną, jadę 30km/h przez kilka km - i dalej nic ;)). Dopiero jak rozpędziłem się aż do 35km/h, to już solidnie zmachany dogoniłem Kota po kolejnych kilku km i dalej wspólnie pruliśmy powyżej 30km/h nad morze, od Malborka do wjazdu na Mierzeję Wiślaną - mieliśmy średnią 31km/h, tak właśnie jeżdżą zasypiające Koty ;))
Mierzeją docieramy do Krynicy Morskiej, tutaj załatwiamy sobie kwaterę, oczywiście idziemy nad morze, obserwując słońce odbijające się w falach Bałtyku, a następnie Kot dostaje wreszcie swoją rybkę, po którą tyle kilometrów przejechał ;)). I to porcję tak wielką, że aż jej nie dał rady zjeść, a Ci co znają lepiej Kota wiedzą jaka to rzadkość :))
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 8 (PRABUTY, Mikołajki Pomorskie, SZTUM - miasto powiatowe, Malbork-wieś, MALBORK - miasto powiatowe, NOWY DWÓR GDAŃSKI - miasto powiatowe, Sztutowo, KRYNICA MORSKA)
Plany na ten weekend ułożyliśmy dość spontanicznie, generalnie zależało mi na długiej trasie, żeby wypróbować nowy rower, a Kota na takie smakowite kąski jak dystanse powyżej 300km nie trzeba specjalnie namawiać ;))
Spotykamy się o 21 na Dworcu Centralnym, tutaj kawa dla Kota - i ruszamy. Najpierw długi przejazd przez Warszawę, wpakowaliśmy się w remont na Marymonckiej, na boczniejsze drogi wjeżdżamy w Łomiankach, Naprawdę ciemno robi się dopiero za Nowym Dworem Mazowieckim, wioski już dość rzadko, do tego sporo lasów. Do Ciechanowa docieramy jadąc po bocznych drogach wzdłuż linii kolejowej, a jako, że wszystko było pozamykane, a temperatura niska, poniżej 10 stopni - postanowiliśmy postój zrobić sobie na dworcu. Pierwsze co od razu w nas uderzyło po wejściu na dworzec - to straszny smród, w malutkiej sali dworca spało kilku bezdomnych, którzy nieprawdopodobnie śmierdzieli. Ale wyboru żadnego nie mieliśmy, więc ten fetor musieliśmy wytrzymywać przez kilkanaście minut postoju ;)
Za Ciechanowem powoli już zaczęło się rozjaśniać, mimo że do wschodu były jeszcze 2h, za to jeszcze bardziej spadła temperatura, aż do poziomu 3 stopni na łąkach nad samym ranem. Trasę mieliśmy fajnie ułożoną - nocą przejechaliśmy najmniej ciekawy odcinek, za Mławą opuszczamy Mazowsze i wjeżdżamy w Warmińsko-Mazurskie, za Działdowem zaczyna się już robić wyraźnie ciekawiej, pojawiają się pierwsze jeziorka, pierwsze morenowe pagórki. Hitem tego odcinka była piękna, wąziutka droga z Rybna do Lubawy, soczysta zieleń pełnej wiosny towarzyszy nam cały czas. Z Lubawy do Iławy mamy już blisko, tutaj robimy zakupy, oglądamy Jeziorak, a kawałek dalej stajemy na Orlenie na jedzenie. Z Iławy do Malborka elegancka jazda, wiatr zaczyna nam pomagać, krajobrazy typowo warmińskie - przyjemny odcinek.
Do Malborka Kot dociera już z zamykającymi się oczyma, troszkę pokręciliśmy się po centrum, po czym stanęliśmy na postój po drugiej stronie Nogatu z wspaniałą panoramą na ogromny zamek krzyżacki. Jako, że Marzena bardzo narzekała na łapiącą ją senność - myślałem, że pozostały odcinek do Krynicy będziemy mocno zamulać; a tymczasem nic podobnego, gdy zostałem jeszcze chwilę robiąc zdjęcie zamku - Kota już na horyzoncie nie było. Ruszam więc za Marzeną, jadę 30km/h przez kilka km - i dalej nic ;)). Dopiero jak rozpędziłem się aż do 35km/h, to już solidnie zmachany dogoniłem Kota po kolejnych kilku km i dalej wspólnie pruliśmy powyżej 30km/h nad morze, od Malborka do wjazdu na Mierzeję Wiślaną - mieliśmy średnią 31km/h, tak właśnie jeżdżą zasypiające Koty ;))
Mierzeją docieramy do Krynicy Morskiej, tutaj załatwiamy sobie kwaterę, oczywiście idziemy nad morze, obserwując słońce odbijające się w falach Bałtyku, a następnie Kot dostaje wreszcie swoją rybkę, po którą tyle kilometrów przejechał ;)). I to porcję tak wielką, że aż jej nie dał rady zjeść, a Ci co znają lepiej Kota wiedzą jaka to rzadkość :))
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 8 (PRABUTY, Mikołajki Pomorskie, SZTUM - miasto powiatowe, Malbork-wieś, MALBORK - miasto powiatowe, NOWY DWÓR GDAŃSKI - miasto powiatowe, Sztutowo, KRYNICA MORSKA)
Dane wycieczki:
DST: 357.90 km AVS: 25.84 km/h
ALT: 1304 m MAX: 63.90 km/h
Temp:13.0 'C
Niedziela, 15 marca 2015Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wycieczka
Marcówka z Kotem
Ostatnio Kot odwiedził mnie w Warszawie - więc w ramach rewanżu tym razem ja wybrałem się do Wielkopolski ;))
Spotkanie postanowiliśmy połączyć z dłuższą trasą, a jako, że miało nieźle wiać ze wschodu - wybraliśmy się w kierunku zachodniej granicy. Po zarwanej nocce dojeżdżam do Poznania, tu przed 5 spotykam się z Marzeną i przez mokre i ciemne miasto jedziemy w kierunku Tarnowa Podgórnego. Aura nas nie rozpieszczała, koło 3 stopni i dużo wody na drogach, co nieźle usmarowało rowery i Kota jadącego na moim kole ;). Po krótkim skoku w bok po gminę Rokietnica wracamy na puściutką DK92 i jedziemy na Pniewy, zaczyna już świtać. Droga na Pniewy dość monotonna, przed samym miastem skusił nas ciepłem McDonald, a Kota darmową kawą ;). Za Pniewami droga robi się ciekawsza, więcej jest lasów, wiatr na większej części odcinków pomaga. Przed Trzcielem wjeżdżamy do województwa lubuskiego, które dosłownie po kilkuset metrach wita nas kostką.
Za Trzcielem wjeżdżamy na bardzo spokojną drogę DW137 i jadąc po lasach kierujemy się na Międzyrzec i dalej bocznymi drogami na Lubniewice. Zaskakuje jakość dróg, asfalty bardzo przyzwoite, nie ma się do czego przyczepić, a lubuskie z tego raczej nie słynęło. Drugi postój robimy po 150km w Lubniewicach, najładniejsze miasteczko na naszej dzisiejszej trasie, położone w małej kotlince, nad jeziorami; a odpoczywamy w Parku Miłości; szkoda że jeszcze nie ma liści na drzewach, bo park wyglądałby sporo lepiej. Z Lubniewic do Sulęcina trochę nas pomęczył wiatr, było też tu najwięcej górek, z Sulęcina już głównie w dół. Za Muszkowem zaczynają się już rozległe łąki nadwarciańskie, a jako, że jest tu zupełnie płasko to taka przestrzeń robi wrażenie. Ale naszą uwagę zaczyna zaprzątać przede wszystkim wiatr, bo bez osłony lasów na odkrytej przestrzeni wiatr pokazuje swoją klasę, a od rana sporo się zwiększył. Więc zanim dojechaliśmy do rzeki trochę dał nam popalić. Zaliczamy kilka gmin w okolicy i kierujemy się na prom za Witnicą. Kawałek za miastem okazuje się, że promu jednak nie będzie, a my musimy wracać spory kawał do mostu na Warcie, czołowo pod ten wiatr.
Zrobiło się też cieniutko z czasem, bo przez konieczność nadłożenia dystansu pojawiło się ryzyko, że możemy nie zdążyć na pociąg z Rzepina. Trzeba było więc jechać bez odpoczynków, do Krzepic jechało się ciężko, bo wiatr mocno przeszkadzał, dalej było już OK, kierunek zmieniliśmy na korzystniejszy, wjechaliśmy w lasy, a do tego pod wieczór wiatr znacznie osłabł. Tak więc sumarycznie do Rzepina dojechaliśmy z zapasem niemal pół godziny, powrót ekspresem, bilety drogie, ale pociąg bardzo szybki, do Warszawy spod niemieckiej granicy jedzie ledwie 4h, a po tak wymagającej trasie i zarwanej nocy tak szybki powrót zamiast wielogodzinnej jazdy jest bardzo pożądany.
Podziękowania dla Kota za kolejną udaną trasę, prawie 300km (Marzena nawet więcej!) w marcu to nie byle co, tym bardziej, że dziś warunki nie rozpieszczały, rano mokro, a po południu sporo zimnego wiatru.
Zdjęcia
Zaliczone gminy - 17 (Rokietnica, Kaźmierz, PNIEWY, Kwilcz, LWÓWEK, Miedzichowo, TRZCIEL, Pszczew, MIĘDZYRZECZ - miasto powiatowe, Bledzew, LUBNIEWICE, SULĘCIN - miasto powiatowe, Krzeszyce, Bogdaniec, WITNICA, Słońsk, OŚNO LUBUSKIE)
Ostatnio Kot odwiedził mnie w Warszawie - więc w ramach rewanżu tym razem ja wybrałem się do Wielkopolski ;))
Spotkanie postanowiliśmy połączyć z dłuższą trasą, a jako, że miało nieźle wiać ze wschodu - wybraliśmy się w kierunku zachodniej granicy. Po zarwanej nocce dojeżdżam do Poznania, tu przed 5 spotykam się z Marzeną i przez mokre i ciemne miasto jedziemy w kierunku Tarnowa Podgórnego. Aura nas nie rozpieszczała, koło 3 stopni i dużo wody na drogach, co nieźle usmarowało rowery i Kota jadącego na moim kole ;). Po krótkim skoku w bok po gminę Rokietnica wracamy na puściutką DK92 i jedziemy na Pniewy, zaczyna już świtać. Droga na Pniewy dość monotonna, przed samym miastem skusił nas ciepłem McDonald, a Kota darmową kawą ;). Za Pniewami droga robi się ciekawsza, więcej jest lasów, wiatr na większej części odcinków pomaga. Przed Trzcielem wjeżdżamy do województwa lubuskiego, które dosłownie po kilkuset metrach wita nas kostką.
Za Trzcielem wjeżdżamy na bardzo spokojną drogę DW137 i jadąc po lasach kierujemy się na Międzyrzec i dalej bocznymi drogami na Lubniewice. Zaskakuje jakość dróg, asfalty bardzo przyzwoite, nie ma się do czego przyczepić, a lubuskie z tego raczej nie słynęło. Drugi postój robimy po 150km w Lubniewicach, najładniejsze miasteczko na naszej dzisiejszej trasie, położone w małej kotlince, nad jeziorami; a odpoczywamy w Parku Miłości; szkoda że jeszcze nie ma liści na drzewach, bo park wyglądałby sporo lepiej. Z Lubniewic do Sulęcina trochę nas pomęczył wiatr, było też tu najwięcej górek, z Sulęcina już głównie w dół. Za Muszkowem zaczynają się już rozległe łąki nadwarciańskie, a jako, że jest tu zupełnie płasko to taka przestrzeń robi wrażenie. Ale naszą uwagę zaczyna zaprzątać przede wszystkim wiatr, bo bez osłony lasów na odkrytej przestrzeni wiatr pokazuje swoją klasę, a od rana sporo się zwiększył. Więc zanim dojechaliśmy do rzeki trochę dał nam popalić. Zaliczamy kilka gmin w okolicy i kierujemy się na prom za Witnicą. Kawałek za miastem okazuje się, że promu jednak nie będzie, a my musimy wracać spory kawał do mostu na Warcie, czołowo pod ten wiatr.
Zrobiło się też cieniutko z czasem, bo przez konieczność nadłożenia dystansu pojawiło się ryzyko, że możemy nie zdążyć na pociąg z Rzepina. Trzeba było więc jechać bez odpoczynków, do Krzepic jechało się ciężko, bo wiatr mocno przeszkadzał, dalej było już OK, kierunek zmieniliśmy na korzystniejszy, wjechaliśmy w lasy, a do tego pod wieczór wiatr znacznie osłabł. Tak więc sumarycznie do Rzepina dojechaliśmy z zapasem niemal pół godziny, powrót ekspresem, bilety drogie, ale pociąg bardzo szybki, do Warszawy spod niemieckiej granicy jedzie ledwie 4h, a po tak wymagającej trasie i zarwanej nocy tak szybki powrót zamiast wielogodzinnej jazdy jest bardzo pożądany.
Podziękowania dla Kota za kolejną udaną trasę, prawie 300km (Marzena nawet więcej!) w marcu to nie byle co, tym bardziej, że dziś warunki nie rozpieszczały, rano mokro, a po południu sporo zimnego wiatru.
Zdjęcia
Zaliczone gminy - 17 (Rokietnica, Kaźmierz, PNIEWY, Kwilcz, LWÓWEK, Miedzichowo, TRZCIEL, Pszczew, MIĘDZYRZECZ - miasto powiatowe, Bledzew, LUBNIEWICE, SULĘCIN - miasto powiatowe, Krzeszyce, Bogdaniec, WITNICA, Słońsk, OŚNO LUBUSKIE)
Dane wycieczki:
DST: 274.40 km AVS: 25.68 km/h
ALT: 892 m MAX: 45.40 km/h
Temp:7.0 'C
Sobota, 14 lutego 2015Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wypad
Góry Świętokrzyskie z Transatlantykiem - dzień 1
Na weekend zapowiadała się świetna pogoda, a jako, że akurat miałem wolne - postanowiłem przejechać się na dłuższy wyjazd. Ostatnio jeździłem głównie po płaskich trasach, więc tym razem ruszyłem w Góry Świętokrzyskie. Umawiam się z Transatlantykiem na spotkanie w Łagowie i po 6 ruszam z Warszawy. Początek mroźny, trzyma koło -3 stopni, ale już od rana jest piękna słoneczna pogoda, a cała okolica pokryta malowniczą szadzią. Mróz trzymał długo, dopiero po ok. 70km temperatura przekroczyła 0. Ale pomimo jazdy pod niewielki wiatr do Radomia dojechałem sprawnie, prawie bez postojów. Na dłuższy odpoczynek zatrzymuję się dopiero w centrum Radomia, pod pomnikiem Kochanowskiego. Po 15-20min ruszam dalej, po czym za 1,5km orientuję się, że nie mam telefonu! Wracam ekspresowym tempem do parku - telefonem na szczęście nikt nie zdążył się jeszcze zainteresować, pomimo że to dość uczęszczane miejsce ;)
Z Radomia kieruję się na Wierzbicę, za którą na horyzoncie pojawiają się pierwsze zarysy Gór Świętokrzyskich. Za Mircem ostrzejszy podjazd w stronę Wąchocka, tam oglądam jeszcze częściowo zamarznięty zalew na Kamiennej (Wąchock w ostatnich latach znacznie "odpicowano"). Przed Starachowicami łapie mnie kryzys, musiałem stanąć na zakupy i zjeść trochę słodyczy po których wyraźnie odżyłem. Za Starchowicami juz cały czas jedzie się po górkach, pogoda jest tak piękna, że nogi same kręcą. Przed Nową Słupią wyjechal mi naprzeciw Transatlantyk (bo trochę się spóźniałem) - i dalej jedziemy już wspólnie. Za Nową Słupią robimy sobie postój na pierogi w Świętokrzyskim Dworze (elegancki lokal, a ceny w normie). Po obiedzie zaliczamy podjazd w stronę Łagowa, kawałek za tym miastem odbijamy bocznymi, bardzo fajnymi drogami na Iwaniska. Po dłuższym zjeździe zmiana krajobrazu - na wysokości koło 300m było sporo śniegu w okolicy, a 80-100m niżej jest zupełnie zielono. Ale, że to ciągle zima przypomina nam kawałek przez las, krótko po zachodzie słońca złapał mróz, a w lesie było jeszcze sporo zalodzeń, więc jechaliśmy tam bardzo ostrożnie, bo o wywrotkę na wąskich kołach nietrudno.
Z Iwanisk już nocą jedziemy do Marka (po drodze mijamy pięknie prezentujący się zamek Krzyżtopór), do Dwikozów, trasa męcząca, niby to już tylko "przedmurze" Gór Świętokrzyskich, ale małych podjazdów jest tu od groma, a po bardzo długiej trasie w lutym to się już w nogach wyraźnie czuło. Tak więc z ulgą meldujemy się w Dwikozach po 19 i z dużym apetytem wcinamy smaczny rosół przygotowany przez Marka.
Zdjęcia
Na weekend zapowiadała się świetna pogoda, a jako, że akurat miałem wolne - postanowiłem przejechać się na dłuższy wyjazd. Ostatnio jeździłem głównie po płaskich trasach, więc tym razem ruszyłem w Góry Świętokrzyskie. Umawiam się z Transatlantykiem na spotkanie w Łagowie i po 6 ruszam z Warszawy. Początek mroźny, trzyma koło -3 stopni, ale już od rana jest piękna słoneczna pogoda, a cała okolica pokryta malowniczą szadzią. Mróz trzymał długo, dopiero po ok. 70km temperatura przekroczyła 0. Ale pomimo jazdy pod niewielki wiatr do Radomia dojechałem sprawnie, prawie bez postojów. Na dłuższy odpoczynek zatrzymuję się dopiero w centrum Radomia, pod pomnikiem Kochanowskiego. Po 15-20min ruszam dalej, po czym za 1,5km orientuję się, że nie mam telefonu! Wracam ekspresowym tempem do parku - telefonem na szczęście nikt nie zdążył się jeszcze zainteresować, pomimo że to dość uczęszczane miejsce ;)
Z Radomia kieruję się na Wierzbicę, za którą na horyzoncie pojawiają się pierwsze zarysy Gór Świętokrzyskich. Za Mircem ostrzejszy podjazd w stronę Wąchocka, tam oglądam jeszcze częściowo zamarznięty zalew na Kamiennej (Wąchock w ostatnich latach znacznie "odpicowano"). Przed Starachowicami łapie mnie kryzys, musiałem stanąć na zakupy i zjeść trochę słodyczy po których wyraźnie odżyłem. Za Starchowicami juz cały czas jedzie się po górkach, pogoda jest tak piękna, że nogi same kręcą. Przed Nową Słupią wyjechal mi naprzeciw Transatlantyk (bo trochę się spóźniałem) - i dalej jedziemy już wspólnie. Za Nową Słupią robimy sobie postój na pierogi w Świętokrzyskim Dworze (elegancki lokal, a ceny w normie). Po obiedzie zaliczamy podjazd w stronę Łagowa, kawałek za tym miastem odbijamy bocznymi, bardzo fajnymi drogami na Iwaniska. Po dłuższym zjeździe zmiana krajobrazu - na wysokości koło 300m było sporo śniegu w okolicy, a 80-100m niżej jest zupełnie zielono. Ale, że to ciągle zima przypomina nam kawałek przez las, krótko po zachodzie słońca złapał mróz, a w lesie było jeszcze sporo zalodzeń, więc jechaliśmy tam bardzo ostrożnie, bo o wywrotkę na wąskich kołach nietrudno.
Z Iwanisk już nocą jedziemy do Marka (po drodze mijamy pięknie prezentujący się zamek Krzyżtopór), do Dwikozów, trasa męcząca, niby to już tylko "przedmurze" Gór Świętokrzyskich, ale małych podjazdów jest tu od groma, a po bardzo długiej trasie w lutym to się już w nogach wyraźnie czuło. Tak więc z ulgą meldujemy się w Dwikozach po 19 i z dużym apetytem wcinamy smaczny rosół przygotowany przez Marka.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 251.30 km AVS: 23.97 km/h
ALT: 1637 m MAX: 51.10 km/h
Temp:4.0 'C
Sobota, 7 lutego 2015Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wycieczka
Terespol
Zima, choć mizerna ciągle trzyma, więc trudno o dobre warunki. Postanowiliśmy więc z Krzyśkiem pojechać do Terespola w warunki jakie "dają" ;))
Ruszamy wcześnie rano, przed 6 jesteśmy już na rowerach. Sprawnie przebijamy się nocą przez Warszawę, za Sulejówkiem już świta. Na drogach pusto, chwilami popaduje drobny śnieżek i trzyma mróz -3-4'C. Pierwszy odcinek to nudna trasa w stronę Stanisławowa, za którym zaczyna się niedawno wyremontowana, elegancka droga do Węgrowa. Wiatr pomaga, więc kilometry lecą sprawnie, na postój postanawiamy się zatrzymać dopiero po 100km w Sokołowie Podlaskim. Po odpoczynku w cieple - i na dworze robi się cieplej, temperatura z lekkiego mrozu skoczyła do ok. 0'C, a dalsza trasa też sporo ciekawsza. Jest trochę górek, a we Frankopolu oddzielającym Mazowsze od Podlasia wita nas rolnicza blokada na drodze ;)). Ale rowerzystom problemów nie robili, więc spokojnie pojechaliśmy w dół nad Bug. Co ciekawe, za Sokołowem nie ma w ogóle śniegu w okolicy, gdy tymczasem pod Warszawą leżało go całkiem sporo. Za Bugiem ładny pagórkowaty odcinek w stronę Siemiatycz. Krótki kawałek na północ do Sarnaków pokazał nam, że wiatr znacząco się od rana zwiększył, jadąc z wiatrem w plecy jego siły tak się nie odczuwa, ale gdy jest z boku zaczyna już przeszkadzać, a mocny wiatr przy temperaturze koło 0 daje popalić.
Z Sarnaków ładnymi bocznymi drogami jedziemy do Konstantynowa, tam już mnie trochę zaczęło odcinać, bo za mało zjadłem w Sokołowie, w sklepie robimy sobie drugi postój. Tu z kolei zjadłem za dużo słodyczy, więc mnie zemdliło ;). Końcówka to ładne, dość puste tereny ściany wschodniej, do Terespola docieramy ze sporym zapasem czasowym, więc skoczyliśmy jeszcze na kiełbaski do baru pod dworcem.
Kilka zdjęć
Zima, choć mizerna ciągle trzyma, więc trudno o dobre warunki. Postanowiliśmy więc z Krzyśkiem pojechać do Terespola w warunki jakie "dają" ;))
Ruszamy wcześnie rano, przed 6 jesteśmy już na rowerach. Sprawnie przebijamy się nocą przez Warszawę, za Sulejówkiem już świta. Na drogach pusto, chwilami popaduje drobny śnieżek i trzyma mróz -3-4'C. Pierwszy odcinek to nudna trasa w stronę Stanisławowa, za którym zaczyna się niedawno wyremontowana, elegancka droga do Węgrowa. Wiatr pomaga, więc kilometry lecą sprawnie, na postój postanawiamy się zatrzymać dopiero po 100km w Sokołowie Podlaskim. Po odpoczynku w cieple - i na dworze robi się cieplej, temperatura z lekkiego mrozu skoczyła do ok. 0'C, a dalsza trasa też sporo ciekawsza. Jest trochę górek, a we Frankopolu oddzielającym Mazowsze od Podlasia wita nas rolnicza blokada na drodze ;)). Ale rowerzystom problemów nie robili, więc spokojnie pojechaliśmy w dół nad Bug. Co ciekawe, za Sokołowem nie ma w ogóle śniegu w okolicy, gdy tymczasem pod Warszawą leżało go całkiem sporo. Za Bugiem ładny pagórkowaty odcinek w stronę Siemiatycz. Krótki kawałek na północ do Sarnaków pokazał nam, że wiatr znacząco się od rana zwiększył, jadąc z wiatrem w plecy jego siły tak się nie odczuwa, ale gdy jest z boku zaczyna już przeszkadzać, a mocny wiatr przy temperaturze koło 0 daje popalić.
Z Sarnaków ładnymi bocznymi drogami jedziemy do Konstantynowa, tam już mnie trochę zaczęło odcinać, bo za mało zjadłem w Sokołowie, w sklepie robimy sobie drugi postój. Tu z kolei zjadłem za dużo słodyczy, więc mnie zemdliło ;). Końcówka to ładne, dość puste tereny ściany wschodniej, do Terespola docieramy ze sporym zapasem czasowym, więc skoczyliśmy jeszcze na kiełbaski do baru pod dworcem.
Kilka zdjęć
Dane wycieczki:
DST: 230.90 km AVS: 27.60 km/h
ALT: 892 m MAX: 62.30 km/h
Temp:-1.0 'C
Sobota, 17 stycznia 2015Kategoria >100km, >200km, >300km, Wycieczka, Rower szosowy
Styczniowa Warszawa
Styczeń to nie jest raczej miesiąc na długie dystanse, ale że zimę w tym roku mamy słabiutką - postanowiliśmy wraz z Kotem spróbować trzysetki. Dojeżdżam nocą do Poznania i po nieprzespanej nocy ruszam od razu na trasę. Po kilkunastu km spotykamy się o 5 rano z Marzeną w Swarzędzu i już wspólnie ruszamy w kierunku Warszawy. Udało mi się Kota namówić do jazdy po DK92, której się bardzo obawiała, ale znając realia tej drogi, wiedziałem że są to strachy na Lachy, a droga bardzo wygodna do jazdy rowerem. A przy dystansie ponad 300km w styczniu nie ma co sobie dokładać jeszcze dodatkowych trudności, bocznymi drogami wyszłoby ponad 350km i jechałoby się wolniej, po sporo gorszych nawierzchniach.
Początek to nocna jazda do Wrześni, na tym odcinku jest dwujezdniowa droga, pobocze na większości odcinków. Po drodze malutkie góreczki, do Wrześni docieramy jeszcze nocą, Marzenie mocno zmarzły stopy, więc rozgrzewamy się na stacji benzynowej. Temperatura to 1 stopień, ale i spora wilgotność, co zwiększa odczucie zimna. We Wrześni podziwiamy piękne dekoracje świąteczne na ratuszu, na drodze do Słupcy powoli zaczyna się przejaśniać. Z Wrześni do Goliny nie ma pobocza, ale jedzie się wygodnie, bo ruch sobotnim świtem symboliczny. Przy wyjeździe ze Słupcy króciutką chwilę podziwiamy wschodzące słońce - i to było tyle co się słońca dziś naoglądaliśmy :)). Wraz ze świtem warunki do jazdy robią się coraz lepsze, wiatr zaczyna pomagać, więc do Konina docieramy bardzo sprawnie, zjeżdżając kawałek do miasta, by odpocząć w cieple w McDonaldzie.
Wziąłem się tutaj za wymianę klocków hamulcowych na tyle, bo już się kończyły, a przy hamowaniu koło nieźle łupało. Przy zakładaniu ich na rower i regulacji hamulca okazało się jednak, że złe hamowanie nie było spowodowane klockami, a pękniętą obręczą. To już problem sporo poważniejszy, który szybko mógł zakończyć jazdę. Ale wyjścia specjalnego nie było, pojechałem więc na pękniętej obręczy dalej, licząc, że pęknięcie nie powiększy się na tyle, by obręcz przestała trzymać oponę. Za Koninem najciekawszy kawałek dzisiejszej trasy - ciąg góreczek kończący się przed Kołem. Od podjazdu znad Warty w Kole robi się już zupełnie płasko, odtąd jedyne zauważalne wzniesienia to wiadukty. Ale wiatr pomaga, więc gładziutki asfalt niesie nas elegancko, ociepliło się też do 4 stopni, więc na drugi postój w Kutnie docieramy bardzo sprawnie.
Z Kutna dalszy ciąg nudnej drogi, kawałek przed Łowiczem łapie nas zmrok, niestety długie trasy w styczniu oznaczają bardzo krótki dzień. Nocą centrum Łowicza prezentuje się bardzo ładnie, a duży rynek nie jest obstawiony samochodami jak to często bywa. Wyjazd z miasta nieprzyjemny, parę km ruchliwą drogą na Skierniewice, z której odbijamy przed Nieborowem. Pałac mnie rozczarował, myślałem, że będzie ładnie podświetlony, a ledwo go było widać, do tego wejście do parku zamknięte. Dalej jedziemy bocznymi drogami przez Bolimów, trafia się trochę dziur, ale i pięknych szpalerów drzew, gdy włączam lampkę na maksymalnym trybie świecą na wprost - taki szpaler robi wrażenie. Na DK92 wracamy w Niepokalanowie, stąd jeszcze mamy kawałek do Warszawy. Czuć już dystans w nogach, a kilometry ciągną się i ciągną. Do Warszawy docieramy po 20 - i dzięki temu mamy puste drogi w bardzo ruchliwym normalnie mieście. Podjeżdżamy jeszcze do Krzyśka, od którego pożyczam nowiutkie szosowe koło (moja obręcz wytrzymała!) i z kołem na plecach jedziemy do mnie ;))
Trasa udana, udało się przejechać ponad 300km, a to w styczniu nie byle co; podziękowania dla Kota za miłe towarzystwo na trasie!
Zdjęcia
Styczeń to nie jest raczej miesiąc na długie dystanse, ale że zimę w tym roku mamy słabiutką - postanowiliśmy wraz z Kotem spróbować trzysetki. Dojeżdżam nocą do Poznania i po nieprzespanej nocy ruszam od razu na trasę. Po kilkunastu km spotykamy się o 5 rano z Marzeną w Swarzędzu i już wspólnie ruszamy w kierunku Warszawy. Udało mi się Kota namówić do jazdy po DK92, której się bardzo obawiała, ale znając realia tej drogi, wiedziałem że są to strachy na Lachy, a droga bardzo wygodna do jazdy rowerem. A przy dystansie ponad 300km w styczniu nie ma co sobie dokładać jeszcze dodatkowych trudności, bocznymi drogami wyszłoby ponad 350km i jechałoby się wolniej, po sporo gorszych nawierzchniach.
Początek to nocna jazda do Wrześni, na tym odcinku jest dwujezdniowa droga, pobocze na większości odcinków. Po drodze malutkie góreczki, do Wrześni docieramy jeszcze nocą, Marzenie mocno zmarzły stopy, więc rozgrzewamy się na stacji benzynowej. Temperatura to 1 stopień, ale i spora wilgotność, co zwiększa odczucie zimna. We Wrześni podziwiamy piękne dekoracje świąteczne na ratuszu, na drodze do Słupcy powoli zaczyna się przejaśniać. Z Wrześni do Goliny nie ma pobocza, ale jedzie się wygodnie, bo ruch sobotnim świtem symboliczny. Przy wyjeździe ze Słupcy króciutką chwilę podziwiamy wschodzące słońce - i to było tyle co się słońca dziś naoglądaliśmy :)). Wraz ze świtem warunki do jazdy robią się coraz lepsze, wiatr zaczyna pomagać, więc do Konina docieramy bardzo sprawnie, zjeżdżając kawałek do miasta, by odpocząć w cieple w McDonaldzie.
Wziąłem się tutaj za wymianę klocków hamulcowych na tyle, bo już się kończyły, a przy hamowaniu koło nieźle łupało. Przy zakładaniu ich na rower i regulacji hamulca okazało się jednak, że złe hamowanie nie było spowodowane klockami, a pękniętą obręczą. To już problem sporo poważniejszy, który szybko mógł zakończyć jazdę. Ale wyjścia specjalnego nie było, pojechałem więc na pękniętej obręczy dalej, licząc, że pęknięcie nie powiększy się na tyle, by obręcz przestała trzymać oponę. Za Koninem najciekawszy kawałek dzisiejszej trasy - ciąg góreczek kończący się przed Kołem. Od podjazdu znad Warty w Kole robi się już zupełnie płasko, odtąd jedyne zauważalne wzniesienia to wiadukty. Ale wiatr pomaga, więc gładziutki asfalt niesie nas elegancko, ociepliło się też do 4 stopni, więc na drugi postój w Kutnie docieramy bardzo sprawnie.
Z Kutna dalszy ciąg nudnej drogi, kawałek przed Łowiczem łapie nas zmrok, niestety długie trasy w styczniu oznaczają bardzo krótki dzień. Nocą centrum Łowicza prezentuje się bardzo ładnie, a duży rynek nie jest obstawiony samochodami jak to często bywa. Wyjazd z miasta nieprzyjemny, parę km ruchliwą drogą na Skierniewice, z której odbijamy przed Nieborowem. Pałac mnie rozczarował, myślałem, że będzie ładnie podświetlony, a ledwo go było widać, do tego wejście do parku zamknięte. Dalej jedziemy bocznymi drogami przez Bolimów, trafia się trochę dziur, ale i pięknych szpalerów drzew, gdy włączam lampkę na maksymalnym trybie świecą na wprost - taki szpaler robi wrażenie. Na DK92 wracamy w Niepokalanowie, stąd jeszcze mamy kawałek do Warszawy. Czuć już dystans w nogach, a kilometry ciągną się i ciągną. Do Warszawy docieramy po 20 - i dzięki temu mamy puste drogi w bardzo ruchliwym normalnie mieście. Podjeżdżamy jeszcze do Krzyśka, od którego pożyczam nowiutkie szosowe koło (moja obręcz wytrzymała!) i z kołem na plecach jedziemy do mnie ;))
Trasa udana, udało się przejechać ponad 300km, a to w styczniu nie byle co; podziękowania dla Kota za miłe towarzystwo na trasie!
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 328.70 km AVS: 25.85 km/h
ALT: 834 m MAX: 42.90 km/h
Temp:4.0 'C
Sobota, 20 grudnia 2014Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wycieczka
Mława z Kotem
Po grudniowej trasie do Wilna nie myślałem, że w tym roku będę robił jeszcze jakąś dłuższą trasę. Ale, że pogodę w grudniu mamy bardziej jak w marcu, więc trafiła się okazja do kolejnego długiego przejazdu tym razem już nie samotnie, a w bardzo miłym towarzystwie Kota ;))
O kierunku trasy zdecydował kierunek wiatru, bo zapowiedziano solidną wichurę z zachodu. Wieczorem dojeżdżam do Poznania, po 22 ruszam z dworca, w Swarzędzu spotykam się z Marzeną i już wspólnie jedziemy dalej. Pierwsza część trasy to dużo bocznych dróg w rejonie Poznania, można powiedzieć - legowisko Kota ;)). Jedzie się bardzo sprawnie, bo wiatr wyraźnie sprzyja, w miarę ciepło 4-5 stopni, a noc dość jasna, widać sporo gwiazd, nawet się zatrzymaliśmy i wyłączając lampki pooglądaliśmy rozgwieżdżone niebo. Po drodze mijamy sporo małych miasteczek, ze względu na liczne świąteczne iluminacje pod koniec grudnia nocą jedzie się przyjemniej. Na odcinku do Trzemeszna odbijaliśmy na północ, by zaliczyć brakującą mi gminę - tutaj dopiero czuć jak solidnie wieje, wiatr jest zauważalnie mocniejszy niż był na mojej trasie do Wilna, gdzie nagadano bzdur o rzekomym orkanie, a był jedynie wiatr jakich wiele. W Trzemesznie odcinek po kostce, jest też niebrzydka wieża - i znowu zatapiamy się w ciemność bocznych dróg. Trochę się zastanawialiśmy jak to będzie z postojem, bo przy takich temperaturach zdecydowanie lepiej odpoczywać w cieple, a jechaliśmy po takich zadupiach, gdzie nie było co marzyć o całonocnej stacji benzynowej. Nadzieję dawał jedynie Skulsk położony na 130km, gdzie był krótki kawałek krajówki i tam postanowiliśmy dociągnąć. I był to dobry pomysł, bo kawałek za miasteczkiem była stacja Orlenu na której zrobiliśmy ok. 30min przerwy.
Ze Skulska czekało nas jeszcze 70km jazdy nocą do Włocławka, odcinek przeleciał bardzo sprawnie, większość dróg na tym kawałku była idealnie z wiatrem, za Lubrańcem, gdy wjechaliśmy na drogę wojewódzką zaczął się już poranny ruch, a na krajówce za Brześciem Kujawskim był już całkiem spory. Na horyzoncie zaczęły się pojawiać już pierwsze przejaśnienia, do Włocławka wjeżdżaliśmy już w świetle dziennym. Tu w McDonaldzie zrobiliśmy sobie długi postój, prawie 2h - aż tak długo bo akurat w ten sposób układały nam się pociągi z Mławy, lepiej było odpoczywać tu (w McDonaldach zawsze dobrze grzeją ;)) niż na kiepskim dworcu w Mławie. Marzena na nocnej i zimnej trasie trochę podziębiła krtań, tak więc od Włocławka coraz częściej pokasływała, by móc normalnie oddychać, takie niestety są uroki długich tras zimą, wiele godzin na chłodnym powietrzu swoje robi.
Przejazd przez Włocławek niezły, przede wszystkim ciekawy most nad szeroką Wisłą z którego nieźle widać miasto i drugi wysoki brzeg, na który trzeba było podjechać, nachylenie dochodziło aż do 10%. Wraz ze świtem siła wiatru jeszcze wzrosła, teraz wiało już koło 9-10m/s, a przy takim wietrze dobrze się jedzie jedynie jak jest równo w plecy, bo gdy wieje z boku bardzo to już zaczyna przeszkadzać. My mieliśmy to szczęście, że niemal całą trasę mieliśmy równo z wiatrem, tak więc odcinek do Sierpca i dalej do Bieżunia zleciał elegancko, a 30km/h często gościło na liczniku. Za to między Bieżuniem a Żurominem droga odbijała na północ i tam jadąc z bocznym wiatrem było już ciężko, wiatr często szarpał kołami, do tego droga była wąska i dość ruchliwa, więc dodatkowym utrudnieniem były ciężarowe samochody wytwarzające solidne podmuchy. Ale to było jedynie 10-12km, po czym końcówkę od Żuromina do samej Mławy mamy już z wiatrem. Przed Mławą trafiły się jeszcze dwie trochę większe góreczki, na dworzec przypominający czasy PRL-u dojeżdżamy krótko przed zachodem słońca.
Pociągiem dojeżdżamy do Warszawy Gdańskiej i tu mieliśmy zaledwie 40min na ekspresowe zwiedzanie Warszawy, do odjazdu pociągu Kota do Poznania. Ale to wystarczyło by się przejechać Traktem Królewskim, którego świąteczne iluminacje robią wielkie wrażenie, pierwszy raz tam byłem w tym roku, tak pięknego oświetlenia nigdy w Polsce nie widziałem, bez żadnego naciągania można powiedzieć, że to światowa klasa, niestety zdjęcia kiepskim aparatem tego zupełnie nie oddają.
Jednym słowem - cała trasa bardzo udana, dobrze zaplanowana tak by optymalnie wykorzystać pogodę, ponad 300km w grudniu to już kawał trasy, wymaga długiej jazdy w ciemnościach (my przejechaliśmy nocą 200km). Podziękowania za wspólną jazdę dla Kota, która bez problemów wytrzymała tak wymagający dystans, nie wierzcie w to co często pisze, że nie umie jeździć zimą ;))
Zdjęcia
Zaliczone gminy - 2 (CZERNIEJEWO, TRZEMESZNO)
Po grudniowej trasie do Wilna nie myślałem, że w tym roku będę robił jeszcze jakąś dłuższą trasę. Ale, że pogodę w grudniu mamy bardziej jak w marcu, więc trafiła się okazja do kolejnego długiego przejazdu tym razem już nie samotnie, a w bardzo miłym towarzystwie Kota ;))
O kierunku trasy zdecydował kierunek wiatru, bo zapowiedziano solidną wichurę z zachodu. Wieczorem dojeżdżam do Poznania, po 22 ruszam z dworca, w Swarzędzu spotykam się z Marzeną i już wspólnie jedziemy dalej. Pierwsza część trasy to dużo bocznych dróg w rejonie Poznania, można powiedzieć - legowisko Kota ;)). Jedzie się bardzo sprawnie, bo wiatr wyraźnie sprzyja, w miarę ciepło 4-5 stopni, a noc dość jasna, widać sporo gwiazd, nawet się zatrzymaliśmy i wyłączając lampki pooglądaliśmy rozgwieżdżone niebo. Po drodze mijamy sporo małych miasteczek, ze względu na liczne świąteczne iluminacje pod koniec grudnia nocą jedzie się przyjemniej. Na odcinku do Trzemeszna odbijaliśmy na północ, by zaliczyć brakującą mi gminę - tutaj dopiero czuć jak solidnie wieje, wiatr jest zauważalnie mocniejszy niż był na mojej trasie do Wilna, gdzie nagadano bzdur o rzekomym orkanie, a był jedynie wiatr jakich wiele. W Trzemesznie odcinek po kostce, jest też niebrzydka wieża - i znowu zatapiamy się w ciemność bocznych dróg. Trochę się zastanawialiśmy jak to będzie z postojem, bo przy takich temperaturach zdecydowanie lepiej odpoczywać w cieple, a jechaliśmy po takich zadupiach, gdzie nie było co marzyć o całonocnej stacji benzynowej. Nadzieję dawał jedynie Skulsk położony na 130km, gdzie był krótki kawałek krajówki i tam postanowiliśmy dociągnąć. I był to dobry pomysł, bo kawałek za miasteczkiem była stacja Orlenu na której zrobiliśmy ok. 30min przerwy.
Ze Skulska czekało nas jeszcze 70km jazdy nocą do Włocławka, odcinek przeleciał bardzo sprawnie, większość dróg na tym kawałku była idealnie z wiatrem, za Lubrańcem, gdy wjechaliśmy na drogę wojewódzką zaczął się już poranny ruch, a na krajówce za Brześciem Kujawskim był już całkiem spory. Na horyzoncie zaczęły się pojawiać już pierwsze przejaśnienia, do Włocławka wjeżdżaliśmy już w świetle dziennym. Tu w McDonaldzie zrobiliśmy sobie długi postój, prawie 2h - aż tak długo bo akurat w ten sposób układały nam się pociągi z Mławy, lepiej było odpoczywać tu (w McDonaldach zawsze dobrze grzeją ;)) niż na kiepskim dworcu w Mławie. Marzena na nocnej i zimnej trasie trochę podziębiła krtań, tak więc od Włocławka coraz częściej pokasływała, by móc normalnie oddychać, takie niestety są uroki długich tras zimą, wiele godzin na chłodnym powietrzu swoje robi.
Przejazd przez Włocławek niezły, przede wszystkim ciekawy most nad szeroką Wisłą z którego nieźle widać miasto i drugi wysoki brzeg, na który trzeba było podjechać, nachylenie dochodziło aż do 10%. Wraz ze świtem siła wiatru jeszcze wzrosła, teraz wiało już koło 9-10m/s, a przy takim wietrze dobrze się jedzie jedynie jak jest równo w plecy, bo gdy wieje z boku bardzo to już zaczyna przeszkadzać. My mieliśmy to szczęście, że niemal całą trasę mieliśmy równo z wiatrem, tak więc odcinek do Sierpca i dalej do Bieżunia zleciał elegancko, a 30km/h często gościło na liczniku. Za to między Bieżuniem a Żurominem droga odbijała na północ i tam jadąc z bocznym wiatrem było już ciężko, wiatr często szarpał kołami, do tego droga była wąska i dość ruchliwa, więc dodatkowym utrudnieniem były ciężarowe samochody wytwarzające solidne podmuchy. Ale to było jedynie 10-12km, po czym końcówkę od Żuromina do samej Mławy mamy już z wiatrem. Przed Mławą trafiły się jeszcze dwie trochę większe góreczki, na dworzec przypominający czasy PRL-u dojeżdżamy krótko przed zachodem słońca.
Pociągiem dojeżdżamy do Warszawy Gdańskiej i tu mieliśmy zaledwie 40min na ekspresowe zwiedzanie Warszawy, do odjazdu pociągu Kota do Poznania. Ale to wystarczyło by się przejechać Traktem Królewskim, którego świąteczne iluminacje robią wielkie wrażenie, pierwszy raz tam byłem w tym roku, tak pięknego oświetlenia nigdy w Polsce nie widziałem, bez żadnego naciągania można powiedzieć, że to światowa klasa, niestety zdjęcia kiepskim aparatem tego zupełnie nie oddają.
Jednym słowem - cała trasa bardzo udana, dobrze zaplanowana tak by optymalnie wykorzystać pogodę, ponad 300km w grudniu to już kawał trasy, wymaga długiej jazdy w ciemnościach (my przejechaliśmy nocą 200km). Podziękowania za wspólną jazdę dla Kota, która bez problemów wytrzymała tak wymagający dystans, nie wierzcie w to co często pisze, że nie umie jeździć zimą ;))
Zdjęcia
Zaliczone gminy - 2 (CZERNIEJEWO, TRZEMESZNO)
Dane wycieczki:
DST: 339.80 km AVS: 26.07 km/h
ALT: 1232 m MAX: 50.90 km/h
Temp:5.0 'C