Wpisy archiwalne w kategorii
>100km
Dystans całkowity: | 238153.82 km (w terenie 665.00 km; 0.28%) |
Czas w ruchu: | 10350:56 |
Średnia prędkość: | 22.86 km/h |
Maksymalna prędkość: | 87.20 km/h |
Suma podjazdów: | 1827518 m |
Maks. tętno maksymalne: | 177 (94 %) |
Maks. tętno średnie: | 151 (80 %) |
Suma kalorii: | 580913 kcal |
Liczba aktywności: | 1036 |
Średnio na aktywność: | 229.88 km i 10h 00m |
Więcej statystyk |
Poniedziałek, 18 kwietnia 2011Kategoria >100km, Treking, Śródziemnomorska Wiosna 2011
Śródziemnomorska Wiosna
VI dzień – San Quilico – Col de Palmarella (408m) – Porto – Calanche de Piana – Col de Lava (491m) – Sagone – Col de Sevi (1101m) – Cristinacce
Relacja i zdjęcia z wyprawy
VI dzień – San Quilico – Col de Palmarella (408m) – Porto – Calanche de Piana – Col de Lava (491m) – Sagone – Col de Sevi (1101m) – Cristinacce
Relacja i zdjęcia z wyprawy
Dane wycieczki:
DST: 138.10 km AVS: 18.01 km/h
ALT: 2635 m MAX: 53.30 km/h
Temp:20.0 'C
Niedziela, 17 kwietnia 2011Kategoria >100km, Treking, Śródziemnomorska Wiosna 2011
Śródziemnomorska Wiosna
V dzień – Macinaggio – Col de la Serra (366m) – Nonza – Saint Florent – Bocca di Vezzu (311m) – L’ille Rousse – Bocca di Salvi (509m) – Calenzana – Calvi – San Quilico
Relacja i zdjęcia z wyprawy
V dzień – Macinaggio – Col de la Serra (366m) – Nonza – Saint Florent – Bocca di Vezzu (311m) – L’ille Rousse – Bocca di Salvi (509m) – Calenzana – Calvi – San Quilico
Relacja i zdjęcia z wyprawy
Dane wycieczki:
DST: 185.50 km AVS: 20.38 km/h
ALT: 2676 m MAX: 65.20 km/h
Temp:20.0 'C
Sobota, 16 kwietnia 2011Kategoria >100km, Treking, Śródziemnomorska Wiosna 2011
Śródziemnomorska Wiosna
IV dzień – Ambrogiana – Empoli – Livorno – [prom] – Bastia – Macinaggio
Relacja i zdjęcia z wyprawy
IV dzień – Ambrogiana – Empoli – Livorno – [prom] – Bastia – Macinaggio
Relacja i zdjęcia z wyprawy
Dane wycieczki:
DST: 101.40 km AVS: 23.58 km/h
ALT: 387 m MAX: 39.60 km/h
Temp:16.0 'C
Piątek, 15 kwietnia 2011Kategoria >100km, >200km, Treking, Śródziemnomorska Wiosna 2011
Śródziemnomorska Wiosna
III dzień – Riomaggiore – La Spezia – Viareggio – Piza – Empoli – Florencja – Ambrogiana
Relacja i zdjęcia z wyprawy
III dzień – Riomaggiore – La Spezia – Viareggio – Piza – Empoli – Florencja – Ambrogiana
Relacja i zdjęcia z wyprawy
Dane wycieczki:
DST: 205.80 km AVS: 21.59 km/h
ALT: 517 m MAX: 41.80 km/h
Temp:14.0 'C
Czwartek, 14 kwietnia 2011Kategoria >100km, Treking, Śródziemnomorska Wiosna 2011
Śródziemnomorska Wiosna
II dzień – Bardi – Borgo – Passo Cento Croci (1060m) – Varese – Levanto – Riomaggiore
Relacja i zdjęcia z wyprawy
II dzień – Bardi – Borgo – Passo Cento Croci (1060m) – Varese – Levanto – Riomaggiore
Relacja i zdjęcia z wyprawy
Dane wycieczki:
DST: 119.60 km AVS: 18.79 km/h
ALT: 2190 m MAX: 46.90 km/h
Temp:9.0 'C
Środa, 13 kwietnia 2011Kategoria Treking, Śródziemnomorska Wiosna 2011, >100km
Śródziemnomorska Wiosna
I dzień – [I] – Bergamo – Crema – Piacenza – Castell ‘Arquato – Passo Pellizoli (1030m) – Bardi
Relacja i zdjęcia z wyprawy
I dzień – [I] – Bergamo – Crema – Piacenza – Castell ‘Arquato – Passo Pellizoli (1030m) – Bardi
Relacja i zdjęcia z wyprawy
Dane wycieczki:
DST: 159.20 km AVS: 20.68 km/h
ALT: 1348 m MAX: 51.90 km/h
Temp:16.0 'C
Piątek, 1 kwietnia 2011Kategoria >100km, Rower szosowy, Wycieczka
Z bagażnikiem na kierownicy
Warszawa - Tłuszcz - Łochów - Brok - Radzymin - Warszawa
Ruszyłem na trasę parę minut po 17, w planach miał to być długi, ponad 300km wypad do Ełku. Przez Warszawę jechało się elegancko, ale tylko do ulicy Marsa, tam niestety zaczął się popołudniowy korek, najbardziej się dawał we znaki na wąskiej dróżce do Zielonki, przez ciąg miasteczek do Wołomina też spory ruch - błędem była jazda przez te rejony, trzeba było pojechać przez Radzymin. Przed Tłuszczem łapie mnie zmrok; do Jadowa jechało się całkiem przyzwoicie, sporo lasów.
Niestety dobra jazda skończyła się wraz z wjazdem na DK 50 - duży ruch, tiry i przede wszystkim fatalny asfalt w nocy dający popalić w dwujnasób. Wybrałem tą drogę tylko ze względu, że stanowiła jedyną sensowną alternatywę dla ekspresówki, nie chciałem przeginać i jechać szosą z zakazem 40km. Jechałem po tych dziurach dobre 25km. wkurzenie coraz bardziej narastało, odliczałem tylko kilometry pozostałe do Broku. I gdy już myślałem, że koniec tych problemów, jakieś 4km przed Brokiem - w wyniku wielokilometrowych wibracji pękł mi bagażnik sztycowy! Kląłem na cały regulator dobre 5min, aż zupełnie ochrypłem. Sytuacja fatalna, sprawdziłem w komórce połączenia kolejowe z Małkinii i Wyszkowa - pierwsze pociągi dopiero przed 4 rano (było koło 21); torba dość ciężka (koło 4kg) i zupełnie nieporęczna do wiezienia. Prawdziwym cudem - miałem akurat zamontowaną wyjątkowo lemondkę, bo chciałem sprawdzić czy na dłuższym wyjeździe coś da pod względem zmniejszenia problemów z siedzeniem. Wysunąłem więc pręty lemondki niemal na maksa do przodu - i na tym założyłem torbę. Trzymało się to kiepsko, na nierównościach trzeba było mocno zwalniać, do tego ze względu na wysokość ograniczało mi pole widzenia.
Powrót tą tragiczną drogą do Łochowa nie wchodził oczywiście w grę, w tych warunkach miałem gdzieś zakazy i postanowiłem wrócić idealnie gładką ekspresówką. Z Broku do szosy białostockiej dojazd elegancki, niemal cały czas w gęstym lesie, natomiast z 10km ze skrzyżowania pod Wyszków - kiepściutkie, z rozwalonym poboczem, wielkim ruchem i masą samochodów jadących z naprzeciwka. Przemordowałem się jakoś ten kawałek, gdy rozpoczęła się ekspresówka - zaczęła się przyzwoita jazda, szosa świetna, gładka, z 3m poboczem, bez wątpienia najbezpieczniejsza szosa na rower jaką dziś jechałem, te zakazy na tego typu szosach są dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Jechałem nią aż do końca za Radzyminem - niemal 40km, jazda bardzo monotonna, ani jednej wioski po drodze, w ogóle bez oświetlenia, które pojawiło się dopiero przed Markami. Przez Warszawę przejechałem sprawnie, mijając liczne grupki już upitej młodzieży, smutne że dla wielu osób to najlepsza (i często jedyna) forma rozrywki.
Tak "udanego" wyjazdu już dawno nie zaliczyłem - niemal 200km turlania się po nieciekawych drogach, w tym ponad 140km ciemną noca. Zawiódł mnie bagażnik sztycowy, mimo fatalnej drogi za Łochowem nie powinien pęknąć, ma nośność do 7,5kg, ja miałem koło 4kg - niestety takie mamy drogi, że na nich trzeba mieć nośność 3 razy większą od realnej :))
Kilka zdjęć
Zaliczone gminy - 6 (Klembów, Brańszczyk, WYSZKÓW - miasto powiatowe, Zabrodzie, Dąbrówka, RADZYMIN)
Warszawa - Tłuszcz - Łochów - Brok - Radzymin - Warszawa
Ruszyłem na trasę parę minut po 17, w planach miał to być długi, ponad 300km wypad do Ełku. Przez Warszawę jechało się elegancko, ale tylko do ulicy Marsa, tam niestety zaczął się popołudniowy korek, najbardziej się dawał we znaki na wąskiej dróżce do Zielonki, przez ciąg miasteczek do Wołomina też spory ruch - błędem była jazda przez te rejony, trzeba było pojechać przez Radzymin. Przed Tłuszczem łapie mnie zmrok; do Jadowa jechało się całkiem przyzwoicie, sporo lasów.
Niestety dobra jazda skończyła się wraz z wjazdem na DK 50 - duży ruch, tiry i przede wszystkim fatalny asfalt w nocy dający popalić w dwujnasób. Wybrałem tą drogę tylko ze względu, że stanowiła jedyną sensowną alternatywę dla ekspresówki, nie chciałem przeginać i jechać szosą z zakazem 40km. Jechałem po tych dziurach dobre 25km. wkurzenie coraz bardziej narastało, odliczałem tylko kilometry pozostałe do Broku. I gdy już myślałem, że koniec tych problemów, jakieś 4km przed Brokiem - w wyniku wielokilometrowych wibracji pękł mi bagażnik sztycowy! Kląłem na cały regulator dobre 5min, aż zupełnie ochrypłem. Sytuacja fatalna, sprawdziłem w komórce połączenia kolejowe z Małkinii i Wyszkowa - pierwsze pociągi dopiero przed 4 rano (było koło 21); torba dość ciężka (koło 4kg) i zupełnie nieporęczna do wiezienia. Prawdziwym cudem - miałem akurat zamontowaną wyjątkowo lemondkę, bo chciałem sprawdzić czy na dłuższym wyjeździe coś da pod względem zmniejszenia problemów z siedzeniem. Wysunąłem więc pręty lemondki niemal na maksa do przodu - i na tym założyłem torbę. Trzymało się to kiepsko, na nierównościach trzeba było mocno zwalniać, do tego ze względu na wysokość ograniczało mi pole widzenia.
Powrót tą tragiczną drogą do Łochowa nie wchodził oczywiście w grę, w tych warunkach miałem gdzieś zakazy i postanowiłem wrócić idealnie gładką ekspresówką. Z Broku do szosy białostockiej dojazd elegancki, niemal cały czas w gęstym lesie, natomiast z 10km ze skrzyżowania pod Wyszków - kiepściutkie, z rozwalonym poboczem, wielkim ruchem i masą samochodów jadących z naprzeciwka. Przemordowałem się jakoś ten kawałek, gdy rozpoczęła się ekspresówka - zaczęła się przyzwoita jazda, szosa świetna, gładka, z 3m poboczem, bez wątpienia najbezpieczniejsza szosa na rower jaką dziś jechałem, te zakazy na tego typu szosach są dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Jechałem nią aż do końca za Radzyminem - niemal 40km, jazda bardzo monotonna, ani jednej wioski po drodze, w ogóle bez oświetlenia, które pojawiło się dopiero przed Markami. Przez Warszawę przejechałem sprawnie, mijając liczne grupki już upitej młodzieży, smutne że dla wielu osób to najlepsza (i często jedyna) forma rozrywki.
Tak "udanego" wyjazdu już dawno nie zaliczyłem - niemal 200km turlania się po nieciekawych drogach, w tym ponad 140km ciemną noca. Zawiódł mnie bagażnik sztycowy, mimo fatalnej drogi za Łochowem nie powinien pęknąć, ma nośność do 7,5kg, ja miałem koło 4kg - niestety takie mamy drogi, że na nich trzeba mieć nośność 3 razy większą od realnej :))
Kilka zdjęć
Zaliczone gminy - 6 (Klembów, Brańszczyk, WYSZKÓW - miasto powiatowe, Zabrodzie, Dąbrówka, RADZYMIN)
Dane wycieczki:
DST: 196.60 km AVS: 26.45 km/h
ALT: 263 m MAX: 39.70 km/h
Temp:12.0 'C
Przeł. Spalona - Zieleniec - Kudowa-Zdrój - [CZ] - Cerveny Kostelec - Trutnov - Przeł. Okraj (1056m) - Kowary - Karpacz - Jelenia Góra
Jest jednak na świecie jakaś sprawiedliwość, za to, że wczoraj wytrzymaliśmy w tych fatalnych warunkach - dzisiaj otrzymujemy w nagrodę piękną słoneczną pogodę, wszystko dookoła po wczorajszych śnieżycach we wspaniałej zimowej szacie. Pierwszy odcinek - zjazd do Mostowic jedziemy bardzo ostrożnie, droga zupełnie nieodśnieżona i fragmentami nieźle zalodzona, więc trzeba bardzo uważać, dopiero gdy wyjeżdżamy z lasu na słońce jest już czarny asfalt. Od Mostowic do Zieleńca jedzie się całkiem przyzwoicie, droga na fragmentach leśnych jest zaśnieżona i zalodzona, na fragmentach nasłonecznionych nie ma już po śniegu śladu. Do Zieleńca podjazd, w samym miasteczku jeszcze jest sporo narciarzy, oczywiście strzelamy sobie obowiązkową fotkę przy samym stoku! Ostry zjazd z Zieleńca nieprzyjemny, sporo śliskiej drogi, do tego wjeżdżamy w chmury (wysoko położony Zieleniec był ponad nimi) - i widoczność drastycznie maleje. Po wjeździe na krajówkę do Kudowy wraca dobra droga, zjazd z Polskich Wrót (660m) do samej Kudowy elegancki. Robimy jeszcze krótkie zjazdy w bok do Lewina Kłodzkiego i samej Kudowy - po czym wjeżdżamy do Czech.
Do Nachodu mamy jeszcze pod wiatr (wieje dość mocno, do tego jest to nieprzyjemny zimny wiatr, mocno wychładzający), ale później raczej nam pomaga. Przez Czechy droga dość pagórkowata, nie brakuje ładnych miasteczek (jak Cerveny Kostelec czy Upice (fajny podjazd do centrum wąskimi uliczkami po kostce). W dwóch miejscach pojechaliśmy skrótami, trochę krótsze, ale i bardziej górzyste odcinki, no i bez większego ruchu. Na większy postój stajemy w Svobodzie, przed nami główne danie dzisiejszego dnia - przełęcz Okraj (najwyższa przełęcz drogowa w Polce). Podjazd co prawda bardzo długi (od Trutnova aż 600m w pionie), ale w sumie dość łagodny, więcej jak 6% to chyba nie było. Ale za to widokowo niczego sobie, powoli przybliżająca się główna ściana Karkonoszy robi wrażenie. Na przełęczy orientujemy się, że z powodu zmiany czasu do odjazdu pociągu z Jeleniej Góry wcale nie zostało tak wiele czasu. Ja postanowiłem jeszcze przejechać do Karpacza, Marcin który musiał być na rano w Warszawie - wolał nie ryzykować. Zjeżdżamy więc wspólnie do Kowar (górna część zjazdu oczywiście z odcinkami w śniegu) - i tam się rozdzielamy.
Droga do Karpacza piękna widokowo - duże wrażenie robi wspaniały masyw Śnieżki w słońcu, niestety jadę i pod górę i pod wiatr, dopiero w samym Karpaczu jest już lepiej, budynki osłaniają. Podjazd ciągnie się przez całe miasto, a ja jeszcze odbiłem trochę w bok, by zaliczyć najsłynniejszy podjazd TdP - czyli Orlinek. Ścianka fragmentami dość ostra (do 14%), ale generalnie nic wielkiego, dużo bardziej męczący jest dojazd do Świątyni Wang - aż 17% po kostce, na 130 kilometrze górskiej trasy daje to nieźle w kość. Pod świątynią dostaję wiadomość od Marcina, że pociąg jest już o 19.17 (liczyłem że to będzie ok. 19.30). Oznaczało to więc już niezły sprint, a jak na złość na drodze do Jeleniej Góry wpakowałem się na jakąś trasę ze sporym podjazdem. Na dworzec docieram parę minut po 19 - a tu się okazuje że nie można płacić kartą (nie miałem gotówki), tylko jedna kasa otwarta, oczywiście ta bez obsługi karty, a kasjerka nie chciała się przesiąść do tej obok, gdzie terminal był; wkurzyło mnie to nieprzeciętnie, opieprzyłem ją zdrowo, złożę też skargę w PKP (ale tu pewnie nie ma co liczyć na cokolwiek, tej bandy nierobów nic nie zreformuje). Po rozmowie z Marcinem postanawiam jeszcze szybko skoczyć do odległego o jakieś 500m bankomatu, na całe szczęście się to udało, dotarłem dosłownie w ostatniej chwili, pociąg ruszył sekundę po tym jak się załadowałem do środka :))
Wyjazd mimo sporych kłopotów z pogodą drugiego dnia - bardzo udany, jak na tak krótki okres czasu zobaczyliśmy masę, zaliczając solidny kawałek gór ; dość nieoczekiwanie jechaliśmy w mocno zimowych warunkach, aż tyle śniegu pod koniec marca się nie spodziewaliśmy. Bez wątpienia to najciekawszy tegoroczny wypad!
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 7 (DUSZNIKI-ZDRÓJ, Lewin Kłodzki, KUDOWA-ZDRÓJ, KOWARY, KARPACZ, Podgórzyn, JELENIA GÓRA - miasto powiatowe + powiat grodzki)
Jest jednak na świecie jakaś sprawiedliwość, za to, że wczoraj wytrzymaliśmy w tych fatalnych warunkach - dzisiaj otrzymujemy w nagrodę piękną słoneczną pogodę, wszystko dookoła po wczorajszych śnieżycach we wspaniałej zimowej szacie. Pierwszy odcinek - zjazd do Mostowic jedziemy bardzo ostrożnie, droga zupełnie nieodśnieżona i fragmentami nieźle zalodzona, więc trzeba bardzo uważać, dopiero gdy wyjeżdżamy z lasu na słońce jest już czarny asfalt. Od Mostowic do Zieleńca jedzie się całkiem przyzwoicie, droga na fragmentach leśnych jest zaśnieżona i zalodzona, na fragmentach nasłonecznionych nie ma już po śniegu śladu. Do Zieleńca podjazd, w samym miasteczku jeszcze jest sporo narciarzy, oczywiście strzelamy sobie obowiązkową fotkę przy samym stoku! Ostry zjazd z Zieleńca nieprzyjemny, sporo śliskiej drogi, do tego wjeżdżamy w chmury (wysoko położony Zieleniec był ponad nimi) - i widoczność drastycznie maleje. Po wjeździe na krajówkę do Kudowy wraca dobra droga, zjazd z Polskich Wrót (660m) do samej Kudowy elegancki. Robimy jeszcze krótkie zjazdy w bok do Lewina Kłodzkiego i samej Kudowy - po czym wjeżdżamy do Czech.
Do Nachodu mamy jeszcze pod wiatr (wieje dość mocno, do tego jest to nieprzyjemny zimny wiatr, mocno wychładzający), ale później raczej nam pomaga. Przez Czechy droga dość pagórkowata, nie brakuje ładnych miasteczek (jak Cerveny Kostelec czy Upice (fajny podjazd do centrum wąskimi uliczkami po kostce). W dwóch miejscach pojechaliśmy skrótami, trochę krótsze, ale i bardziej górzyste odcinki, no i bez większego ruchu. Na większy postój stajemy w Svobodzie, przed nami główne danie dzisiejszego dnia - przełęcz Okraj (najwyższa przełęcz drogowa w Polce). Podjazd co prawda bardzo długi (od Trutnova aż 600m w pionie), ale w sumie dość łagodny, więcej jak 6% to chyba nie było. Ale za to widokowo niczego sobie, powoli przybliżająca się główna ściana Karkonoszy robi wrażenie. Na przełęczy orientujemy się, że z powodu zmiany czasu do odjazdu pociągu z Jeleniej Góry wcale nie zostało tak wiele czasu. Ja postanowiłem jeszcze przejechać do Karpacza, Marcin który musiał być na rano w Warszawie - wolał nie ryzykować. Zjeżdżamy więc wspólnie do Kowar (górna część zjazdu oczywiście z odcinkami w śniegu) - i tam się rozdzielamy.
Droga do Karpacza piękna widokowo - duże wrażenie robi wspaniały masyw Śnieżki w słońcu, niestety jadę i pod górę i pod wiatr, dopiero w samym Karpaczu jest już lepiej, budynki osłaniają. Podjazd ciągnie się przez całe miasto, a ja jeszcze odbiłem trochę w bok, by zaliczyć najsłynniejszy podjazd TdP - czyli Orlinek. Ścianka fragmentami dość ostra (do 14%), ale generalnie nic wielkiego, dużo bardziej męczący jest dojazd do Świątyni Wang - aż 17% po kostce, na 130 kilometrze górskiej trasy daje to nieźle w kość. Pod świątynią dostaję wiadomość od Marcina, że pociąg jest już o 19.17 (liczyłem że to będzie ok. 19.30). Oznaczało to więc już niezły sprint, a jak na złość na drodze do Jeleniej Góry wpakowałem się na jakąś trasę ze sporym podjazdem. Na dworzec docieram parę minut po 19 - a tu się okazuje że nie można płacić kartą (nie miałem gotówki), tylko jedna kasa otwarta, oczywiście ta bez obsługi karty, a kasjerka nie chciała się przesiąść do tej obok, gdzie terminal był; wkurzyło mnie to nieprzeciętnie, opieprzyłem ją zdrowo, złożę też skargę w PKP (ale tu pewnie nie ma co liczyć na cokolwiek, tej bandy nierobów nic nie zreformuje). Po rozmowie z Marcinem postanawiam jeszcze szybko skoczyć do odległego o jakieś 500m bankomatu, na całe szczęście się to udało, dotarłem dosłownie w ostatniej chwili, pociąg ruszył sekundę po tym jak się załadowałem do środka :))
Wyjazd mimo sporych kłopotów z pogodą drugiego dnia - bardzo udany, jak na tak krótki okres czasu zobaczyliśmy masę, zaliczając solidny kawałek gór ; dość nieoczekiwanie jechaliśmy w mocno zimowych warunkach, aż tyle śniegu pod koniec marca się nie spodziewaliśmy. Bez wątpienia to najciekawszy tegoroczny wypad!
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 7 (DUSZNIKI-ZDRÓJ, Lewin Kłodzki, KUDOWA-ZDRÓJ, KOWARY, KARPACZ, Podgórzyn, JELENIA GÓRA - miasto powiatowe + powiat grodzki)
Dane wycieczki:
DST: 152.10 km AVS: 20.28 km/h
ALT: 2151 m MAX: 51.90 km/h
Temp:3.0 'C
Wójcice - Otmuchów - Paczków - Złoty Stok - Lądek-Zdrój - Przeł. Puchaczówka (897m) - Schronisko na Śnieżniku (1215m) - [pieszo} - Śnieżnik (1425m) - Bystrzyca Kłodzka - Przeł. Spalona (811m)
Po wczorajszej dojazdowej części wyjazdu dzisiaj zaczynamy właściwą trasę po górach. Pierwsza część zdecydowanie nieprzyjemna, aż niemal do samego Złotego Stoku zmagamy się z nieprzyjemnym i mocnym wiatrem, zwiedzając po drodze ładne miasteczka Otmuchów i Paczków. Za Złotym Stokiem zaczynają się wreszcie Góry Złote, pierwszy podjazd doprowadza nas na wysokość ok. 700m, stąd zjeżdżamy do Lądka-Zdroju, gdzie na ładnym ryneczku robimy sobie postój. Na trasie do Stronia Śląskiego widać już główny cel naszego wyjazdu - czyli Śnieżnik. Za Stroniem zaczyna się podjazd na Puchaczówkę, no i przede wszystkim zaczyna się też psuć pogoda. Z początku się nie przejmowaliśmy, licząc, że to zapowiadany w prognozie minimalny deszcz "konwekcyjny", niestety strumienie wody płynące szosą w rejonie ośrodka narciarskiego Czarna Góra powodują, że zaczynamy powoli dochodzić do wniosku, że z prognozą która skłoniła nas do wypadu w ten rejon - może jednak być coś nie tak.
Na Puchaczówkę dojeżdżamy już w śnieżycy, a z przełęczy zjeżdżamy już na zupełnie boczne dróżki. Z początku to jeszcze mocno dziurawy asfalt z płatami śniegu, później już kamieniste szutrówki. Zjeżdżamy na jakieś 800m i w krzakach zostawiamy większość bagażu i z jedną sakwą na dwóch ruszamy w górę. Pierwszy początek podjazdu to ostra, niemal 200m ścianka, poniżej 8% nachylenie nie spada, są i kawałeczki po 11-12%, po mokrym żwirze i kamyczkach nie jedzie się za dobrze. Wyżej jest długi trawers, od wysokości ok. 1000m zaczyna się pojawiać coraz więcej śniegu. Kolejny raz oszukaliśmy się na prognozie, bo z zapowiadanego mrozu u góry guzik wyszło, jest koło 0'C co powoduje że z w głębszym śniegu jedzie się do niczego, coraz częściej buzują koła, gdyby był zmarznięty byłaby to inna sprawa. Powyżej 1100m staje się już jasne, że na rowerach na szczyt nie wjedziemy, coraz częściej trzeba pchać, szczególnie na bardziej nachylonych kawałkach. W ten sposób trochę jadąc, trochę pchając docieramy do schroniska na Śnieżniku (1215m), tam zatrzymujemy się na postój, jemy żurek i już na piechotę ruszamy na szczyt.
Śniegu sporo, ja miałem zwykłe adidasy, które wkrótce zupełnie przemokły (na szczęście miałem również wodoodporne skarpetki, dzięki czemu stopy były suche). Podejście dość męczące, oczywiście od Stronia Śląskiego cały czas pada śnieg, w rejonie szczytu całkiem porządny. Niemniej na Śnieżnik docieramy, nie do końca tak jak to sobie wyobrażaliśmy - ale jednak! Zjazd rowerami ze schroniska bardzo nieprzyjemny, ślisko, śniegu w międzyczasie napadało dobre 5cm, naszych śladów z podjazdu już nie widać, bardzo trzeba uważać, po drodze zaliczyłem dość malowniczą glebę. Na wysokości ok. 800m gdzie z powrotem zakładamy bagaże śnieg powoli przechodzi w deszcz; w Międzygórzu, gdzie wraca asfalt już porządnie leje. Przebieramy się więc w przeciwdeszczowe kurtki i w ulewie jedziemy do Bystrzycy Kłodzkiej. Tam chwilę pokręciliśmy się po centrum, zrobiliśmy zakupy w Biedronce i już po zmroku zaczynamy ostatni podjazd dzisiejszego dnia - na Spaloną. Deszcz ponownie zamienia się w śnieg, im wyżej, tym więcej leży go na drodze. Podjazd ciągnął się niemiłosiernie, byliśmy już mocno zmęczeni całym dzisiejszym bardzo wymagającym dniem; niemniej wizja noclegu w schronisku podtrzymywała na duchu. Przed szczytem są fragmenty bardzo śliskiej drogi, najbardziej trzeba było uważać na kawalkach źle wyprofilowanej jezdni (na ukos), Marcin który dotarł tu jakieś 20min po mnie (więcej śniegu na drodze!) nawet się tu przewrócił.
W schronisku na szczęście bardzo ciepło, więc szybko wracamy do życia, można przesuszyć sporo przemoczonych rzeczy. Parę "ciepłych" słów należy tu poświęcić gównu zwanemu new.meteo.pl - po raz ostatni dałem się nabrać na dobry i wygodny design tej strony, oraz pozory dokładności. Pomyłka była po prostu totalna - miały być jakieś minimalne opady - a był potężny wielogodzinny deszcz i śnieg, od Stronia (czyli od jakiejś 12 godziny aż do zmroku cały czas padało). U góry miał być mróz - a śnieg był rozmoczony, wiatr miał być północny, był południowy (to nam akurat pomogło) - jednym słowem precyzja po prostu żenująca, lepiej planować trasy na podstawie prostszych, mniej dokładnych serwisów - skala pomyłek jednak niższa.
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 6 (OTMUCHÓW, PACZKÓW, ZŁOTY STOK, LĄDEK-ZDRÓJ, STRONIE ŚLĄSKIE, BYSTRZYCA KŁODZKA)
Po wczorajszej dojazdowej części wyjazdu dzisiaj zaczynamy właściwą trasę po górach. Pierwsza część zdecydowanie nieprzyjemna, aż niemal do samego Złotego Stoku zmagamy się z nieprzyjemnym i mocnym wiatrem, zwiedzając po drodze ładne miasteczka Otmuchów i Paczków. Za Złotym Stokiem zaczynają się wreszcie Góry Złote, pierwszy podjazd doprowadza nas na wysokość ok. 700m, stąd zjeżdżamy do Lądka-Zdroju, gdzie na ładnym ryneczku robimy sobie postój. Na trasie do Stronia Śląskiego widać już główny cel naszego wyjazdu - czyli Śnieżnik. Za Stroniem zaczyna się podjazd na Puchaczówkę, no i przede wszystkim zaczyna się też psuć pogoda. Z początku się nie przejmowaliśmy, licząc, że to zapowiadany w prognozie minimalny deszcz "konwekcyjny", niestety strumienie wody płynące szosą w rejonie ośrodka narciarskiego Czarna Góra powodują, że zaczynamy powoli dochodzić do wniosku, że z prognozą która skłoniła nas do wypadu w ten rejon - może jednak być coś nie tak.
Na Puchaczówkę dojeżdżamy już w śnieżycy, a z przełęczy zjeżdżamy już na zupełnie boczne dróżki. Z początku to jeszcze mocno dziurawy asfalt z płatami śniegu, później już kamieniste szutrówki. Zjeżdżamy na jakieś 800m i w krzakach zostawiamy większość bagażu i z jedną sakwą na dwóch ruszamy w górę. Pierwszy początek podjazdu to ostra, niemal 200m ścianka, poniżej 8% nachylenie nie spada, są i kawałeczki po 11-12%, po mokrym żwirze i kamyczkach nie jedzie się za dobrze. Wyżej jest długi trawers, od wysokości ok. 1000m zaczyna się pojawiać coraz więcej śniegu. Kolejny raz oszukaliśmy się na prognozie, bo z zapowiadanego mrozu u góry guzik wyszło, jest koło 0'C co powoduje że z w głębszym śniegu jedzie się do niczego, coraz częściej buzują koła, gdyby był zmarznięty byłaby to inna sprawa. Powyżej 1100m staje się już jasne, że na rowerach na szczyt nie wjedziemy, coraz częściej trzeba pchać, szczególnie na bardziej nachylonych kawałkach. W ten sposób trochę jadąc, trochę pchając docieramy do schroniska na Śnieżniku (1215m), tam zatrzymujemy się na postój, jemy żurek i już na piechotę ruszamy na szczyt.
Śniegu sporo, ja miałem zwykłe adidasy, które wkrótce zupełnie przemokły (na szczęście miałem również wodoodporne skarpetki, dzięki czemu stopy były suche). Podejście dość męczące, oczywiście od Stronia Śląskiego cały czas pada śnieg, w rejonie szczytu całkiem porządny. Niemniej na Śnieżnik docieramy, nie do końca tak jak to sobie wyobrażaliśmy - ale jednak! Zjazd rowerami ze schroniska bardzo nieprzyjemny, ślisko, śniegu w międzyczasie napadało dobre 5cm, naszych śladów z podjazdu już nie widać, bardzo trzeba uważać, po drodze zaliczyłem dość malowniczą glebę. Na wysokości ok. 800m gdzie z powrotem zakładamy bagaże śnieg powoli przechodzi w deszcz; w Międzygórzu, gdzie wraca asfalt już porządnie leje. Przebieramy się więc w przeciwdeszczowe kurtki i w ulewie jedziemy do Bystrzycy Kłodzkiej. Tam chwilę pokręciliśmy się po centrum, zrobiliśmy zakupy w Biedronce i już po zmroku zaczynamy ostatni podjazd dzisiejszego dnia - na Spaloną. Deszcz ponownie zamienia się w śnieg, im wyżej, tym więcej leży go na drodze. Podjazd ciągnął się niemiłosiernie, byliśmy już mocno zmęczeni całym dzisiejszym bardzo wymagającym dniem; niemniej wizja noclegu w schronisku podtrzymywała na duchu. Przed szczytem są fragmenty bardzo śliskiej drogi, najbardziej trzeba było uważać na kawalkach źle wyprofilowanej jezdni (na ukos), Marcin który dotarł tu jakieś 20min po mnie (więcej śniegu na drodze!) nawet się tu przewrócił.
W schronisku na szczęście bardzo ciepło, więc szybko wracamy do życia, można przesuszyć sporo przemoczonych rzeczy. Parę "ciepłych" słów należy tu poświęcić gównu zwanemu new.meteo.pl - po raz ostatni dałem się nabrać na dobry i wygodny design tej strony, oraz pozory dokładności. Pomyłka była po prostu totalna - miały być jakieś minimalne opady - a był potężny wielogodzinny deszcz i śnieg, od Stronia (czyli od jakiejś 12 godziny aż do zmroku cały czas padało). U góry miał być mróz - a śnieg był rozmoczony, wiatr miał być północny, był południowy (to nam akurat pomogło) - jednym słowem precyzja po prostu żenująca, lepiej planować trasy na podstawie prostszych, mniej dokładnych serwisów - skala pomyłek jednak niższa.
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 6 (OTMUCHÓW, PACZKÓW, ZŁOTY STOK, LĄDEK-ZDRÓJ, STRONIE ŚLĄSKIE, BYSTRZYCA KŁODZKA)
Dane wycieczki:
DST: 114.40 km AVS: 16.30 km/h
ALT: 2198 m MAX: 52.00 km/h
Temp:1.0 'C
Czwartek, 17 marca 2011Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wycieczka
Kamikadze - Boski Wiatr :)
Warszawa - Sochaczew - Łowicz - Kutno - Kłodawa - Konin
Ideą tego wyjazdu miało być zaliczenie ok. 10 gmin przy wykorzystaniu wiatru. Ale po tym jak przebiłem się przez Warszawę (znowu korki na Łopuszańskiej!) i skręciłem równo na zachód na szosę poznańską, pchany potężnym wiatrem - zrozumiałem, że dziś wchodzi w grę tylko "połykanie kilometrów" :)). Zasuwało się przepięknie, 40km/h nie było rzadkim gościem na liczniku, szosa poznańska mimo dużego ruchu na rower świetna (idealna nawierzchni i pobocze) - jechało się jak w bajce. Niestety tylko do Błonia bo tam pękła mi linka od tylnej przerzutki (od pewnego czasu zmiana biegów była mizerna, ale myślałem, że to coś z przerzutką, tymczasem linka musiała już być naderwana). Wkurzyło mnie to - bo nieźle skomplikowało mi fajnie zapowiadający się wyjazd.
Chwilę pomyślałem - i ruszyłem dalej na zachód postanawiając znaleźć sklep rowerowy w Sochaczewie. Miałem do dyspozycji tylko dwa biegi - 39/11 na przekosie (optymalny przy jakiś 33km/h) i rzeźnicki 53/11 (50km/h i więcej) - ale wiało tak nieziemsko, że niemal cały czas jechałem właśnie na nim. Po drodze sprawdziłem w komórce sklepy rowerowe, adres wprowadziłem do GPS, tak więc w Sochaczewie trafiłem do sklepu jak po sznurku. Wymiana linki i ustawienie przerzutki zajęło mi jakieś 15min, po czym ruszyłem na trasę. Na kawałku do Łowicza droga mocniej skręca na południe, więc z boku nieźle mnie wywiało; ale za to za Łowiczem zaczęła się jazda wręcz bajkowa, do Kutna prędkość przelotowa była w granicach 40-42km/h. W Kutnie niestety sporo świateł, a mi bardzo zależało na czasie bo była pewna szansa osiągnięcia Poznania, z którego ostatni pociąg odjeżdżał o 20.25; niestety wyjechałem baaardzo późno - dopiero ok. 11.
Kawałek za Kutnem właściwie jedyny postój na trasie (poza wymuszonym na zmianę linki)- ze 3-4min w sklepie, podwójną paczkę delicji załadowałem do kieszonek kurtki - na całej trasie jadłem i piłem tylko "z kulbaki" :)). Przed Krośniewicami zaczęło się już trochę psuć - bo zaczął się deszcz, do tego po wjeździe do województwa wielkopolskiego zdecydowanie zepsuła się nawierzchnia drogi, na poboczu sporo dziur i cały czas koleiny w których stała woda z deszczu. W takich warunkach jazda z ogromnymi prędkościami pod 40km/h robiła się niebezpieczna i nieprzyjemna. Tak było aż do Koła, tam wrócił dobry asfalt, ale za to i padać zaczęło naprawdę solidnie - a ja byłem ubrany w zimowe spodnie i kurtkę, które odporność na deszcz mają ograniczoną. Wiatr też nieco osłabł, coraz trudniej było utrzymywać tempo 35km/h konieczne na dotarcie do Poznania. Przed Koninem trochę urozmaicenia (generalnie trasa nudna) - parę góreczek, na wjeździe do miasta analizuję czas i dystans; by osiągnąć Poznań musiałbym przez ponad 100km trzymać tempo 35km/h i w zapasie miałbym zaledwie 10min; w tych warunkach było to nierealne (za Koninem droga przejeżdża przez wiele miast, gdzie byłyby liczne światła), do tego utrzymanie 35km/h przy już nie tak mocnym wietrze było iluzoryczne, zresztą pogoda była coraz gorsza, byłem nieźle przemoczony (ponad 70km w deszczu i 4'C). Tak więc w Koninie skręcam na dworzec, miałem jeszcze czas na wizytę w McDonaldzie. Na dworcu nieźle mnie wytrzęsło, dopóki jechałem zimna nie odczuwałem, ale gdy stanąłem mokre ubranie zrobiło swoje bardzo szybko, ogrzałem się dopiero w pociągu, budząc wśród innych podróżnych niezłe zaciekawienie (całe spodnie miałem mokre i usmarowane błotem z drogi):))
Trasa niesamowita, do Konina średnią (na ponad 200km!) miałem 36,3km/h, na 15km pod wiatr z dworca w Warszawie trochę spadła, ale i tak była to bezapelacyjnie moja najszybsza trasa w życiu, do czego wcale nie trzeba było wielkiego wysiłku, większość trasy jechałem tempem turystycznym; ale idealny wiatr i gładka szosa zrobiły swoje.
Kilka bardzo mizernych zdjęć
Zaliczone gminy - 23 (BŁONIE, Teresin, Sochaczew - wieś, SOCHACZEW - miasto powiatowe, Nowa Sucha, Rybno, Nieborów, Łowicz - wieś, ŁOWICZ - miasto powiatowe, Zduny, Bedlno, Krzyżanów, KUTNO - miasto powiatowe, Kutno - wieś, KROŚNIEWICE, Chodów, KŁODAWA, Grzegorzew, Koło - wieś, KOŁO - miasto powiatowe, Kościelec, Krzymów, KONIN - miasto powiatowe + powiat grodzki)
Warszawa - Sochaczew - Łowicz - Kutno - Kłodawa - Konin
Ideą tego wyjazdu miało być zaliczenie ok. 10 gmin przy wykorzystaniu wiatru. Ale po tym jak przebiłem się przez Warszawę (znowu korki na Łopuszańskiej!) i skręciłem równo na zachód na szosę poznańską, pchany potężnym wiatrem - zrozumiałem, że dziś wchodzi w grę tylko "połykanie kilometrów" :)). Zasuwało się przepięknie, 40km/h nie było rzadkim gościem na liczniku, szosa poznańska mimo dużego ruchu na rower świetna (idealna nawierzchni i pobocze) - jechało się jak w bajce. Niestety tylko do Błonia bo tam pękła mi linka od tylnej przerzutki (od pewnego czasu zmiana biegów była mizerna, ale myślałem, że to coś z przerzutką, tymczasem linka musiała już być naderwana). Wkurzyło mnie to - bo nieźle skomplikowało mi fajnie zapowiadający się wyjazd.
Chwilę pomyślałem - i ruszyłem dalej na zachód postanawiając znaleźć sklep rowerowy w Sochaczewie. Miałem do dyspozycji tylko dwa biegi - 39/11 na przekosie (optymalny przy jakiś 33km/h) i rzeźnicki 53/11 (50km/h i więcej) - ale wiało tak nieziemsko, że niemal cały czas jechałem właśnie na nim. Po drodze sprawdziłem w komórce sklepy rowerowe, adres wprowadziłem do GPS, tak więc w Sochaczewie trafiłem do sklepu jak po sznurku. Wymiana linki i ustawienie przerzutki zajęło mi jakieś 15min, po czym ruszyłem na trasę. Na kawałku do Łowicza droga mocniej skręca na południe, więc z boku nieźle mnie wywiało; ale za to za Łowiczem zaczęła się jazda wręcz bajkowa, do Kutna prędkość przelotowa była w granicach 40-42km/h. W Kutnie niestety sporo świateł, a mi bardzo zależało na czasie bo była pewna szansa osiągnięcia Poznania, z którego ostatni pociąg odjeżdżał o 20.25; niestety wyjechałem baaardzo późno - dopiero ok. 11.
Kawałek za Kutnem właściwie jedyny postój na trasie (poza wymuszonym na zmianę linki)- ze 3-4min w sklepie, podwójną paczkę delicji załadowałem do kieszonek kurtki - na całej trasie jadłem i piłem tylko "z kulbaki" :)). Przed Krośniewicami zaczęło się już trochę psuć - bo zaczął się deszcz, do tego po wjeździe do województwa wielkopolskiego zdecydowanie zepsuła się nawierzchnia drogi, na poboczu sporo dziur i cały czas koleiny w których stała woda z deszczu. W takich warunkach jazda z ogromnymi prędkościami pod 40km/h robiła się niebezpieczna i nieprzyjemna. Tak było aż do Koła, tam wrócił dobry asfalt, ale za to i padać zaczęło naprawdę solidnie - a ja byłem ubrany w zimowe spodnie i kurtkę, które odporność na deszcz mają ograniczoną. Wiatr też nieco osłabł, coraz trudniej było utrzymywać tempo 35km/h konieczne na dotarcie do Poznania. Przed Koninem trochę urozmaicenia (generalnie trasa nudna) - parę góreczek, na wjeździe do miasta analizuję czas i dystans; by osiągnąć Poznań musiałbym przez ponad 100km trzymać tempo 35km/h i w zapasie miałbym zaledwie 10min; w tych warunkach było to nierealne (za Koninem droga przejeżdża przez wiele miast, gdzie byłyby liczne światła), do tego utrzymanie 35km/h przy już nie tak mocnym wietrze było iluzoryczne, zresztą pogoda była coraz gorsza, byłem nieźle przemoczony (ponad 70km w deszczu i 4'C). Tak więc w Koninie skręcam na dworzec, miałem jeszcze czas na wizytę w McDonaldzie. Na dworcu nieźle mnie wytrzęsło, dopóki jechałem zimna nie odczuwałem, ale gdy stanąłem mokre ubranie zrobiło swoje bardzo szybko, ogrzałem się dopiero w pociągu, budząc wśród innych podróżnych niezłe zaciekawienie (całe spodnie miałem mokre i usmarowane błotem z drogi):))
Trasa niesamowita, do Konina średnią (na ponad 200km!) miałem 36,3km/h, na 15km pod wiatr z dworca w Warszawie trochę spadła, ale i tak była to bezapelacyjnie moja najszybsza trasa w życiu, do czego wcale nie trzeba było wielkiego wysiłku, większość trasy jechałem tempem turystycznym; ale idealny wiatr i gładka szosa zrobiły swoje.
Kilka bardzo mizernych zdjęć
Zaliczone gminy - 23 (BŁONIE, Teresin, Sochaczew - wieś, SOCHACZEW - miasto powiatowe, Nowa Sucha, Rybno, Nieborów, Łowicz - wieś, ŁOWICZ - miasto powiatowe, Zduny, Bedlno, Krzyżanów, KUTNO - miasto powiatowe, Kutno - wieś, KROŚNIEWICE, Chodów, KŁODAWA, Grzegorzew, Koło - wieś, KOŁO - miasto powiatowe, Kościelec, Krzymów, KONIN - miasto powiatowe + powiat grodzki)
Dane wycieczki:
DST: 227.70 km AVS: 35.67 km/h
ALT: 644 m MAX: 53.20 km/h
Temp:5.0 'C