Wpisy archiwalne w kategorii
>100km
Dystans całkowity: | 238153.82 km (w terenie 665.00 km; 0.28%) |
Czas w ruchu: | 10350:56 |
Średnia prędkość: | 22.86 km/h |
Maksymalna prędkość: | 87.20 km/h |
Suma podjazdów: | 1827518 m |
Maks. tętno maksymalne: | 177 (94 %) |
Maks. tętno średnie: | 151 (80 %) |
Suma kalorii: | 580913 kcal |
Liczba aktywności: | 1036 |
Średnio na aktywność: | 229.88 km i 10h 00m |
Więcej statystyk |
Granią Tatr 3
III dzień - Krzyżowa - Przeł. Klekociny (897m) - Zawoja - Przeł. Krowiarki (1012m) - Jabłonka - Czarny Dunajec - Ząb - Gubałówka (1122m) - Zakopane - Hala Gąsienicowa (1505m)
Po wczorajszych doświadczeniach na czerwonym szlaku dziś postanawiam zupełnie zmienić trasę, dać sobie spokój z dziadowskimi Beskidami, które na rower niespecjalnie się nadają. Przypomniało mi się, że przecież istnieje szlak rowerowy, którego jeszcze nie zaliczałem - najwyższy w polskich Tatrach, czyli droga do Murowańca. Taki cel od razu bardzo motywuje, bo tatrzańskie widoki (a Hala Gąsienicowa z nich słynie) - to już klasa światowa. Przypomniałem sobie również o szutrowej przełęczy Klekociny, która znacznie skraca drogę do Zakopanego. Pierwsza część podjazdu to asfalt, ale od ok. 700m zaczyna się teren. W pierwszej części jest ostro - dużo błota i nachylenia do 13%, dużą klasę pokazują moje opony (Nobby Nic 2,25), zadowolony jestem, że zakupiłem je by wymienić model zamontowany firmowo w rowerze (Maxxis Crossmark 2,1). Rzeczywiście są bardzo uniwersalne, dobrze trzymają i na szutrze i na kamieniach, a nawet jak tu - w błocie na ponad 10% koło mi jeszcze nie buzowało. Końcówka podjazdu na Klekociny już łagodniejsza - to jest fajna JAZDA terenowa, a nie pchanie. Do Zawoi jest już elegancko w dół, u góry idealny szuterek, gładki jak asfalt, na którym przekracza się 50km/h, niżej trochę kamieni, później znów asfalt.
Na Krowiarki jadę szosą, bardzo fajnie pokonuje się zjazd do Zubrzycy, na rowerze szosowym telepało tu na dziurach że ho, na fullu nawet z zablokowanym amortyzatorem ich się właściwie nie zauważa, nic nie trzeba omijać, grube opony wystarczą. W Jabłonce robię dłuższy postój (mają tu świetne lody), pogoda się zupełnie wyklarowała, jest idealne słońce i 19-20'C, co wróży piękne widoki w Tatrach. A te pojawiają już kawałek za Czarnym Dunajcem - i z każdym kilometrem się przybliżają. Do Zakopanego jechałem bardziej górską, boczną drogą przez Ząb (ostra ściana 9-12%), którą wylatuje się na Gubałówkę. Widoki wspaniałe - ale tylko do momentu, gdy docieram w rejon górnej stacji kolejki z Zakopanego - a tam cepelia na całego! Przez dobre pół kilometra nie dało się jechać, tylu było ludzi i "prawdziwych turystów"; ścianki wspinaczkowe, jakieś zjazdy na linach, masa żarcia i jeszcze większa masa wszelakiej tandety na setkach kramów; jednym słowem Zakopane z najgorszych stereotypów; takie są niestety realia słonecznego weekendu w tym kurorcie, spokój jest dopiero wysoko w górach, gdzie trzeba się mocno namęczyć by dotrzeć, a nie dowieźć 4 litery kolejką. Odpocząłem na trawie poniżej tych kramów, do Zakopanego decyduję się jednak zjechać asfaltem, nie szlakiem jak to miałem w planach; za dużo było na nim ludzi, a nie byłem na tyle pewny swoich umiejętności zjazdowych by ryzykować jakąś kraksę, zresztą i tak trzeba by jechać cały czas na hamulcach.
W Zakopanem jeszcze wizyta na równie "uroczych" Krupówkach (do bankomatu) - i ruszam w stronę Łysej Polany. Asfaltem dojeżdżam na ok. 1000m, tu zaczyna się czarny szlak do Murowańca. Droga to najbardziej chamski rodzaj bruku z jakim kiedykolwiek miałem do czynienia, w skrócie "telewizory" na całej długości, podjazd na Śnieżkę to przy tym betka. A nie brakuje tu sporych nachyleń, do 14%. Jednym słowem trasa bardzo wymagająca - ale jednak przejezdna, w paru miejscach mnie zatrzymywało, ale podjechałem ją w całości; tutaj ogromnie przydaje się amortyzacja, na sztywnym rowerze wszystkie nierówności wchodziłyby w ciało, za mnie wybierają je amortyzatory, które również niewątpliwie zwiększają przyczepność opon na tej fatalnej nawierzchni. Podjazd niemal w całości w lesie, dopiero przed samym schroniskiem są pierwsze widoki na wspaniałe góry oświetlone zachodzącym słońcem (u góry zimno, tylko 7'C). W schronisku trochę się rozczarowałem - okazało się, że nie tylko mają komplet (to jeszcze w słoneczną sobotę nie dziwiło); ale nie przyjmują również "na podłogę", co było zawsze w górach normą; jednym słowem komercha dociera nawet i tu, a schronisko zaczyna zamieniać się w hotel i masową jadłodajnię, tracąc powoli swój klimat. Ale ja nad większością rozczarowanych pieszych turystów miałem tą przewagę, że dysponowałem namiotem i całym sprzętem biwakowym, więc nabrałem po prostu wody w schronisku, zjechałem kawałek do lasku i rozbiłem się na uroczej polance na mięciutkim mchu. Minusem było to, że po zajściu słońca zrobiło się bardzo zimno (zaledwie 3 stopnie), ale mój śpiwór jeszcze przy tylu daje radę. W nocy jakiś gruby zwierz zaczął nieźle ryczeć, wtedy przypomniałem sobie, że w Tatrach żyją przecież niedźwiedzie, ale na rykach się skończyło ;).
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 3 (Koszarawa, Zawoja, Kościelisko)
III dzień - Krzyżowa - Przeł. Klekociny (897m) - Zawoja - Przeł. Krowiarki (1012m) - Jabłonka - Czarny Dunajec - Ząb - Gubałówka (1122m) - Zakopane - Hala Gąsienicowa (1505m)
Po wczorajszych doświadczeniach na czerwonym szlaku dziś postanawiam zupełnie zmienić trasę, dać sobie spokój z dziadowskimi Beskidami, które na rower niespecjalnie się nadają. Przypomniało mi się, że przecież istnieje szlak rowerowy, którego jeszcze nie zaliczałem - najwyższy w polskich Tatrach, czyli droga do Murowańca. Taki cel od razu bardzo motywuje, bo tatrzańskie widoki (a Hala Gąsienicowa z nich słynie) - to już klasa światowa. Przypomniałem sobie również o szutrowej przełęczy Klekociny, która znacznie skraca drogę do Zakopanego. Pierwsza część podjazdu to asfalt, ale od ok. 700m zaczyna się teren. W pierwszej części jest ostro - dużo błota i nachylenia do 13%, dużą klasę pokazują moje opony (Nobby Nic 2,25), zadowolony jestem, że zakupiłem je by wymienić model zamontowany firmowo w rowerze (Maxxis Crossmark 2,1). Rzeczywiście są bardzo uniwersalne, dobrze trzymają i na szutrze i na kamieniach, a nawet jak tu - w błocie na ponad 10% koło mi jeszcze nie buzowało. Końcówka podjazdu na Klekociny już łagodniejsza - to jest fajna JAZDA terenowa, a nie pchanie. Do Zawoi jest już elegancko w dół, u góry idealny szuterek, gładki jak asfalt, na którym przekracza się 50km/h, niżej trochę kamieni, później znów asfalt.
Na Krowiarki jadę szosą, bardzo fajnie pokonuje się zjazd do Zubrzycy, na rowerze szosowym telepało tu na dziurach że ho, na fullu nawet z zablokowanym amortyzatorem ich się właściwie nie zauważa, nic nie trzeba omijać, grube opony wystarczą. W Jabłonce robię dłuższy postój (mają tu świetne lody), pogoda się zupełnie wyklarowała, jest idealne słońce i 19-20'C, co wróży piękne widoki w Tatrach. A te pojawiają już kawałek za Czarnym Dunajcem - i z każdym kilometrem się przybliżają. Do Zakopanego jechałem bardziej górską, boczną drogą przez Ząb (ostra ściana 9-12%), którą wylatuje się na Gubałówkę. Widoki wspaniałe - ale tylko do momentu, gdy docieram w rejon górnej stacji kolejki z Zakopanego - a tam cepelia na całego! Przez dobre pół kilometra nie dało się jechać, tylu było ludzi i "prawdziwych turystów"; ścianki wspinaczkowe, jakieś zjazdy na linach, masa żarcia i jeszcze większa masa wszelakiej tandety na setkach kramów; jednym słowem Zakopane z najgorszych stereotypów; takie są niestety realia słonecznego weekendu w tym kurorcie, spokój jest dopiero wysoko w górach, gdzie trzeba się mocno namęczyć by dotrzeć, a nie dowieźć 4 litery kolejką. Odpocząłem na trawie poniżej tych kramów, do Zakopanego decyduję się jednak zjechać asfaltem, nie szlakiem jak to miałem w planach; za dużo było na nim ludzi, a nie byłem na tyle pewny swoich umiejętności zjazdowych by ryzykować jakąś kraksę, zresztą i tak trzeba by jechać cały czas na hamulcach.
W Zakopanem jeszcze wizyta na równie "uroczych" Krupówkach (do bankomatu) - i ruszam w stronę Łysej Polany. Asfaltem dojeżdżam na ok. 1000m, tu zaczyna się czarny szlak do Murowańca. Droga to najbardziej chamski rodzaj bruku z jakim kiedykolwiek miałem do czynienia, w skrócie "telewizory" na całej długości, podjazd na Śnieżkę to przy tym betka. A nie brakuje tu sporych nachyleń, do 14%. Jednym słowem trasa bardzo wymagająca - ale jednak przejezdna, w paru miejscach mnie zatrzymywało, ale podjechałem ją w całości; tutaj ogromnie przydaje się amortyzacja, na sztywnym rowerze wszystkie nierówności wchodziłyby w ciało, za mnie wybierają je amortyzatory, które również niewątpliwie zwiększają przyczepność opon na tej fatalnej nawierzchni. Podjazd niemal w całości w lesie, dopiero przed samym schroniskiem są pierwsze widoki na wspaniałe góry oświetlone zachodzącym słońcem (u góry zimno, tylko 7'C). W schronisku trochę się rozczarowałem - okazało się, że nie tylko mają komplet (to jeszcze w słoneczną sobotę nie dziwiło); ale nie przyjmują również "na podłogę", co było zawsze w górach normą; jednym słowem komercha dociera nawet i tu, a schronisko zaczyna zamieniać się w hotel i masową jadłodajnię, tracąc powoli swój klimat. Ale ja nad większością rozczarowanych pieszych turystów miałem tą przewagę, że dysponowałem namiotem i całym sprzętem biwakowym, więc nabrałem po prostu wody w schronisku, zjechałem kawałek do lasku i rozbiłem się na uroczej polance na mięciutkim mchu. Minusem było to, że po zajściu słońca zrobiło się bardzo zimno (zaledwie 3 stopnie), ale mój śpiwór jeszcze przy tylu daje radę. W nocy jakiś gruby zwierz zaczął nieźle ryczeć, wtedy przypomniałem sobie, że w Tatrach żyją przecież niedźwiedzie, ale na rykach się skończyło ;).
Zdjęcia z wyjazdu
Zaliczone gminy - 3 (Koszarawa, Zawoja, Kościelisko)
Dane wycieczki:
DST: 113.20 km AVS: 16.69 km/h
ALT: 2307 m MAX: 56.90 km/h
Temp:13.0 'C
Sobota, 17 września 2011Kategoria >100km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Góra Kalwaria - Warka - Grójec - Tarczyn - Warszawa
Szybka pętla przez Warkę i Grójec. Do Warki pod wiatr, później już lepiej. Droga do Góry Kalwarii dalej w proszku, most od stycznia nie zrobiony, a jeszcze teraz remontują nawierzchnię na paru kawałkach i trzeba było fragmentami prowadzić rower lub jechać po kamieniach. Kiedyś to pewnie wreszcie będzie przyzwoita droga - ale czemu to musi tyle czasu trwać? Nawet jak na polskie warunki ta budowa ślimaczy się niesamwicie.
Szybka pętla przez Warkę i Grójec. Do Warki pod wiatr, później już lepiej. Droga do Góry Kalwarii dalej w proszku, most od stycznia nie zrobiony, a jeszcze teraz remontują nawierzchnię na paru kawałkach i trzeba było fragmentami prowadzić rower lub jechać po kamieniach. Kiedyś to pewnie wreszcie będzie przyzwoita droga - ale czemu to musi tyle czasu trwać? Nawet jak na polskie warunki ta budowa ślimaczy się niesamwicie.
Dane wycieczki:
DST: 117.60 km AVS: 30.41 km/h
ALT: 322 m MAX: 54.30 km/h
Temp:20.0 'C
Krwawa Pętla - czyli czerwony szlak dookoła Warszawy
Po zakupie roweru górskiego nadszedł czas na poważniejszą trasę w terenie, postanowiłem spróbować swoich sił na czerwonym szlaku dookoła Warszawy liczącym (wraz z łącznikami) ok. 240km, z czego w terenie wypada w okolicach 220-225km
Ruszam jeszcze nocą, o 4.30 wjeżdżam na szlak w okolicach Piaseczna. Pierwsze kilometry to nocna jazda, jadę z lampką na kierownicy oraz czołówką - w takiej konfiguracji jest całkiem przyzwoicie, chociaż oczywiście tak szybko jak w dzień się nie jedzie. Ogromnym ułatwieniem jest GPS, miałem wgrany ślad z jednego z wcześniejszych przejazdów - bo nie brakuje tu odcinków trudnych nawigacyjnie i beznadziejne oznakowanych, nawet i z GPS łatwo o przeoczenia. Świt zastaje mnie w okolicach Magdalenki, pierwsza część szlaku mało widowiskowa, za to od okolic Brwinowa są całkiem przyzwoite drogi, sporo gładszych szutrów i asfaltów. Po drodze trzeba się też przeprawić po dużym piachu przez budowaną autostradę. Do Zaborowa, gdzie szlak się kończy (do Modlina pętla prowadzi kilkoma kampinoskimi szlakami) docieram w przyzwoitej formie, za to kawałek dalej na niebieskim szlaku mam poważniejszy upadek. Jechałem dość szybko przyzwoitą drogą z górki, a ta momentalnie przeszła w duże dziury z kamieniami, odruchowo ostro zahamowałem ostrym jak brzytwa przednim hamulcem i w efekcie zaliczyłem porządne OTB, z racji sporej prędkości (koło 20km/h) wyleciałem z roweru na kilka metrów, miało to ten plus że przynajmniej rowerem po plecach nie dostałem ;). Obtarłem sobie za to lewe kolano, ale gorsze było mocne uderzenie w prawe udo. Jak wiadomo gros siły potrzebnej przy pedałowaniu wytwarzają właśnie uda, na dalszej jeździe dawało się to mocno we znaki.
W Lesznie staję na dłuższy postój, dalej kontynuuję jazdę żółtym i zielonym szlakiem przez Puszczę Kampinoską, przed Modlinem jedzie się kawałek wzdłuż wiślanego wału i jest trochę widoków na rzekę. W Modlinie specjalnie nadrobiłem ze 4-5km by dojechać na oficjalny początek szlaku pod stacją PKP Modlin i mieć fotkę z tą czerwoną kropką ;)). Kawałek dalej w rejonie Suchocina zaczynają się problemy nawigacyjne, nie skręciłem tak jak pokazywał ślad, bo w miejscu skrętu był znak szlaku nakazujący jazdę na wprost, myślałem że szlak skręci kawałek dalej koło samego Suchocina. Ale tam nic nie było, więc trzeba było zawracać i ładować się jak na śladzie przez totalne wertepy (zarośla po 2m, gęsty las, rowy przeciwpożarowe) - aż do szutrówki w okolicach Bożej Woli (właśnie jazda od razu szutrówką byłaby najsensowniejsza). Na tym odcinku mijam jakiś duży maraton, część trasy jadę naprzeciw nadjeżdżających rowerzystów, część razem z nimi.
Kawałek dalej zaczynają się poważne problemy - na trasie szlaku pojawia się duże bagno, którego nie sposób było przejść lub ominąć. Musiałem więc zdjąć buty i skarpetki i ładować się przez bajoro. Bagno było całkiem głębokie, sięgało niemal do pasa, zamoczyłem trochę spodenki, a rower mocno usyfił się od rzęsy. Kawałek dalej powtórka z rozrywki - kolejne bagno. Dalsza część szlaku do Nieporętu już w lepszym stanie, w mieście robię większy odpoczynek, gdy się chwilę zasiedziałem stłuczona noga nieźle dawała się we znaki, chodząc mocno utykałem. Za Nieporętem szlak prowadzi w okolicach szosy 631, ta droga to jakieś zagłębie tirówek, na bocznych drogach, którymi prowadził mój szlak wpakowałem się na kilka kopulujących parek - zero oporów, na środku drogi robią swoje, to że ktoś przejeżdża w pobliżu wcale im nie przeszkadza ;(
Odcinek Marki - Zielonka po prostu fatalny, jest tutaj wiele bagien, próbując ominąć jedno z nich zamoczyłem zupełnie buty, więc dalej jechałem już w zupełnie mokrych i zabłoconych butach. W sumie tych bagien był pewnie z dobry kilometr; straciłem na to masę czasu, cały ten odcinek kończę zupełnie zniesmaczony z grubymi słowami na ustach pod adresem tych kretynów co ten szlak wytyczali; i ja i nowiutki rower jesteśmy brudni od stóp do głów. Za Rembertowem jest już lepiej, za to szlak wymagający, MPK to sporo piachu i górek. Zmrok łapie mnie w Wiązownej, więc ostatnie 60km muszę pokonać ciemną nocą. W rejonie Pogorzeli kolejne duże bagno, które musiałem omijać żółtym szlakiem nadkładając drogi i sporo kołując, bo szlak bardzo kręcił, a znaleźć właściwe skręty w ciemnym lesie nie jest tak prosto.
Kawałek za Pogorzelą zaczynają się wreszcie lepsze drogi i odcinek do Góry Kalwarii pokonuje się całkiem sprawnie. Końcówka niespecjalna, na odcinku do Zalesia dużo piachu i ścieżek z korzeniami, przed samym Zalesiem, na przejeździe przez większą rzeczkę pękła kładka - i kolejny raz trzeba się było ładować wpław. Do asfaltu z Piasecznem docieram już mocno zmęczony z ogromną ulgą,
Cała pętla zajęła mi koło 20h, więc 2-3h więcej niż zakładałem, do czego mocno przyczynił się fatalny stan szlaku oraz długa jazda nocą. Niestety wytyczanie szlaków turystycznych "Made in Poland" to żenada, zajmują się tym albo "leśne dziadki" z PTTK, żyjący ciągle w realiach lat 70, albo ludzie robiący to na odwal się. Nie może tak być, że główny szlak w rejonie Warszawy puszczany jest przez miejsca narażone na notorycznie zalewanie (a przecież ostatnio tak dużo nie padało) - na tym polega sensowne wytyczenie szlaku by takie rejony omijać lub budować kładki. Niemniej dużo lepszym czasem na taką trasę byłby okres maj-lipiec, z długimi dniami, pozwalającymi zminimalizować jazdę nocą, pewnie ryzyko zalania szlaków też nieco mniejsze. A trasa choć mordercza (240km, z czego terenu 220-225km) - z pewnością ciekawa i bardzo urozmaicona, od gładkich szutrówek i asfaltów aż po wymagające pagórkowate i piaszczyste ścieżki z korzeniami, nie brakuje pięknych singielków.
Zdjęcia z wycieczki
Po zakupie roweru górskiego nadszedł czas na poważniejszą trasę w terenie, postanowiłem spróbować swoich sił na czerwonym szlaku dookoła Warszawy liczącym (wraz z łącznikami) ok. 240km, z czego w terenie wypada w okolicach 220-225km
Ruszam jeszcze nocą, o 4.30 wjeżdżam na szlak w okolicach Piaseczna. Pierwsze kilometry to nocna jazda, jadę z lampką na kierownicy oraz czołówką - w takiej konfiguracji jest całkiem przyzwoicie, chociaż oczywiście tak szybko jak w dzień się nie jedzie. Ogromnym ułatwieniem jest GPS, miałem wgrany ślad z jednego z wcześniejszych przejazdów - bo nie brakuje tu odcinków trudnych nawigacyjnie i beznadziejne oznakowanych, nawet i z GPS łatwo o przeoczenia. Świt zastaje mnie w okolicach Magdalenki, pierwsza część szlaku mało widowiskowa, za to od okolic Brwinowa są całkiem przyzwoite drogi, sporo gładszych szutrów i asfaltów. Po drodze trzeba się też przeprawić po dużym piachu przez budowaną autostradę. Do Zaborowa, gdzie szlak się kończy (do Modlina pętla prowadzi kilkoma kampinoskimi szlakami) docieram w przyzwoitej formie, za to kawałek dalej na niebieskim szlaku mam poważniejszy upadek. Jechałem dość szybko przyzwoitą drogą z górki, a ta momentalnie przeszła w duże dziury z kamieniami, odruchowo ostro zahamowałem ostrym jak brzytwa przednim hamulcem i w efekcie zaliczyłem porządne OTB, z racji sporej prędkości (koło 20km/h) wyleciałem z roweru na kilka metrów, miało to ten plus że przynajmniej rowerem po plecach nie dostałem ;). Obtarłem sobie za to lewe kolano, ale gorsze było mocne uderzenie w prawe udo. Jak wiadomo gros siły potrzebnej przy pedałowaniu wytwarzają właśnie uda, na dalszej jeździe dawało się to mocno we znaki.
W Lesznie staję na dłuższy postój, dalej kontynuuję jazdę żółtym i zielonym szlakiem przez Puszczę Kampinoską, przed Modlinem jedzie się kawałek wzdłuż wiślanego wału i jest trochę widoków na rzekę. W Modlinie specjalnie nadrobiłem ze 4-5km by dojechać na oficjalny początek szlaku pod stacją PKP Modlin i mieć fotkę z tą czerwoną kropką ;)). Kawałek dalej w rejonie Suchocina zaczynają się problemy nawigacyjne, nie skręciłem tak jak pokazywał ślad, bo w miejscu skrętu był znak szlaku nakazujący jazdę na wprost, myślałem że szlak skręci kawałek dalej koło samego Suchocina. Ale tam nic nie było, więc trzeba było zawracać i ładować się jak na śladzie przez totalne wertepy (zarośla po 2m, gęsty las, rowy przeciwpożarowe) - aż do szutrówki w okolicach Bożej Woli (właśnie jazda od razu szutrówką byłaby najsensowniejsza). Na tym odcinku mijam jakiś duży maraton, część trasy jadę naprzeciw nadjeżdżających rowerzystów, część razem z nimi.
Kawałek dalej zaczynają się poważne problemy - na trasie szlaku pojawia się duże bagno, którego nie sposób było przejść lub ominąć. Musiałem więc zdjąć buty i skarpetki i ładować się przez bajoro. Bagno było całkiem głębokie, sięgało niemal do pasa, zamoczyłem trochę spodenki, a rower mocno usyfił się od rzęsy. Kawałek dalej powtórka z rozrywki - kolejne bagno. Dalsza część szlaku do Nieporętu już w lepszym stanie, w mieście robię większy odpoczynek, gdy się chwilę zasiedziałem stłuczona noga nieźle dawała się we znaki, chodząc mocno utykałem. Za Nieporętem szlak prowadzi w okolicach szosy 631, ta droga to jakieś zagłębie tirówek, na bocznych drogach, którymi prowadził mój szlak wpakowałem się na kilka kopulujących parek - zero oporów, na środku drogi robią swoje, to że ktoś przejeżdża w pobliżu wcale im nie przeszkadza ;(
Odcinek Marki - Zielonka po prostu fatalny, jest tutaj wiele bagien, próbując ominąć jedno z nich zamoczyłem zupełnie buty, więc dalej jechałem już w zupełnie mokrych i zabłoconych butach. W sumie tych bagien był pewnie z dobry kilometr; straciłem na to masę czasu, cały ten odcinek kończę zupełnie zniesmaczony z grubymi słowami na ustach pod adresem tych kretynów co ten szlak wytyczali; i ja i nowiutki rower jesteśmy brudni od stóp do głów. Za Rembertowem jest już lepiej, za to szlak wymagający, MPK to sporo piachu i górek. Zmrok łapie mnie w Wiązownej, więc ostatnie 60km muszę pokonać ciemną nocą. W rejonie Pogorzeli kolejne duże bagno, które musiałem omijać żółtym szlakiem nadkładając drogi i sporo kołując, bo szlak bardzo kręcił, a znaleźć właściwe skręty w ciemnym lesie nie jest tak prosto.
Kawałek za Pogorzelą zaczynają się wreszcie lepsze drogi i odcinek do Góry Kalwarii pokonuje się całkiem sprawnie. Końcówka niespecjalna, na odcinku do Zalesia dużo piachu i ścieżek z korzeniami, przed samym Zalesiem, na przejeździe przez większą rzeczkę pękła kładka - i kolejny raz trzeba się było ładować wpław. Do asfaltu z Piasecznem docieram już mocno zmęczony z ogromną ulgą,
Cała pętla zajęła mi koło 20h, więc 2-3h więcej niż zakładałem, do czego mocno przyczynił się fatalny stan szlaku oraz długa jazda nocą. Niestety wytyczanie szlaków turystycznych "Made in Poland" to żenada, zajmują się tym albo "leśne dziadki" z PTTK, żyjący ciągle w realiach lat 70, albo ludzie robiący to na odwal się. Nie może tak być, że główny szlak w rejonie Warszawy puszczany jest przez miejsca narażone na notorycznie zalewanie (a przecież ostatnio tak dużo nie padało) - na tym polega sensowne wytyczenie szlaku by takie rejony omijać lub budować kładki. Niemniej dużo lepszym czasem na taką trasę byłby okres maj-lipiec, z długimi dniami, pozwalającymi zminimalizować jazdę nocą, pewnie ryzyko zalania szlaków też nieco mniejsze. A trasa choć mordercza (240km, z czego terenu 220-225km) - z pewnością ciekawa i bardzo urozmaicona, od gładkich szutrówek i asfaltów aż po wymagające pagórkowate i piaszczyste ścieżki z korzeniami, nie brakuje pięknych singielków.
Zdjęcia z wycieczki
Dane wycieczki:
DST: 302.80 km AVS: 17.12 km/h
ALT: 781 m MAX: 38.90 km/h
Temp:23.0 'C
Warszawa - Wólka Węglowa - Palmiry - Wiersze - Czosnów - Łomianki - Warszawa
Wypad z Marcinem do Puszczy Kampinoskiej, by wypróbować nowy rower na porządniejszej trasie. Jedzie się bardzo fajnie, nie odczuwa się problemów które męczą na sztywnym rowerze w terenie, pokazem jego możliwości był przejazd po słynnej kostce w Palmirach, gdzie na trekingu można duszę wytrząść - a na fullu jedzie się jakby nigdy nic ;)
Cieszy także fakt, że na asfalcie nie traci się tak dużo jak myślałem, średnie 20-22km/h są realne, co istotne bo nawet na wyprawach terenowych trzeba często robić dłuższe odcinki przerzutowe po szosach. Z lekkim wspomaganiem (w tunelu pod Wisłostradą) udało mi się nawet dobić do 50km/h na prostej ;))
Wypad z Marcinem do Puszczy Kampinoskiej, by wypróbować nowy rower na porządniejszej trasie. Jedzie się bardzo fajnie, nie odczuwa się problemów które męczą na sztywnym rowerze w terenie, pokazem jego możliwości był przejazd po słynnej kostce w Palmirach, gdzie na trekingu można duszę wytrząść - a na fullu jedzie się jakby nigdy nic ;)
Cieszy także fakt, że na asfalcie nie traci się tak dużo jak myślałem, średnie 20-22km/h są realne, co istotne bo nawet na wyprawach terenowych trzeba często robić dłuższe odcinki przerzutowe po szosach. Z lekkim wspomaganiem (w tunelu pod Wisłostradą) udało mi się nawet dobić do 50km/h na prostej ;))
Dane wycieczki:
DST: 105.60 km AVS: 19.92 km/h
ALT: 321 m MAX: 51.20 km/h
Temp:17.0 'C
Alpy 2011
XVIII dzień - Le Bourg - Col du Lautaret (2057m) - Briancon - Col du Montgenevre (1860m) - [I] - Cesana Torinese - Oulx
Relacja i zdjęcia z wyprawy
XVIII dzień - Le Bourg - Col du Lautaret (2057m) - Briancon - Col du Montgenevre (1860m) - [I] - Cesana Torinese - Oulx
Relacja i zdjęcia z wyprawy
Dane wycieczki:
DST: 105.60 km AVS: 18.00 km/h
ALT: 2049 m MAX: 64.10 km/h
Temp:28.0 'C
Alpy 2011
XVII dzień - Le Bourg - Le Deux Alpes (1650m) - Col du Jandri (3151m) - Le Bourg - L'Alpe d'Huez (1815m) - Le Bourg
Relacja i zdjęcia z wyprawy
XVII dzień - Le Bourg - Le Deux Alpes (1650m) - Col du Jandri (3151m) - Le Bourg - L'Alpe d'Huez (1815m) - Le Bourg
Relacja i zdjęcia z wyprawy
Dane wycieczki:
DST: 105.40 km AVS: 13.31 km/h
ALT: 3720 m MAX: 66.10 km/h
Temp:22.0 'C
Alpy 2011
XVI dzień - Aigueblanche - Col de la Madeleine (1993m) - La Chambre - Col du Glandon (1924m) - Col de la Croix Fer (2068m) - Le Bourg d'Oisans
Relacja i zdjęcia z wyprawy
XVI dzień - Aigueblanche - Col de la Madeleine (1993m) - La Chambre - Col du Glandon (1924m) - Col de la Croix Fer (2068m) - Le Bourg d'Oisans
Relacja i zdjęcia z wyprawy
Dane wycieczki:
DST: 122.10 km AVS: 15.33 km/h
ALT: 3482 m MAX: 69.20 km/h
Temp:22.0 'C
Alpy 2011
XV dzień - Creton - Morgex - Colle del Piccolo Saint Bernardo (2188m) - [F] - Bourg St. Maurice - Moutiers - Aigueblanche
Relacja i zdjęcia z wyprawy
XV dzień - Creton - Morgex - Colle del Piccolo Saint Bernardo (2188m) - [F] - Bourg St. Maurice - Moutiers - Aigueblanche
Relacja i zdjęcia z wyprawy
Dane wycieczki:
DST: 124.60 km AVS: 19.73 km/h
ALT: 1727 m MAX: 50.90 km/h
Temp:14.0 'C
Alpy 2011
XIII dzień - Chatillon - Breuil-Cervinia (2001m) - (3041m) - [pieszo] - Theodulpass (3301m) - Chatillon - Donnas - Ivrea
Relacja i zdjęcia z wyprawy
XIII dzień - Chatillon - Breuil-Cervinia (2001m) - (3041m) - [pieszo] - Theodulpass (3301m) - Chatillon - Donnas - Ivrea
Relacja i zdjęcia z wyprawy
Dane wycieczki:
DST: 122.10 km AVS: 16.00 km/h
ALT: 2496 m MAX: 57.60 km/h
Temp:24.0 'C
Alpy 2011
XII dzień - Granges - Sion - Martigny - Col du Grand Saint Bernard (2469m) - [I] - Aosta - Chatillon
Relacja i zdjęcia z wyprawy
XII dzień - Granges - Sion - Martigny - Col du Grand Saint Bernard (2469m) - [I] - Aosta - Chatillon
Relacja i zdjęcia z wyprawy
Dane wycieczki:
DST: 143.00 km AVS: 18.69 km/h
ALT: 2240 m MAX: 57.70 km/h
Temp:30.0 'C