Wpisy archiwalne w kategorii
Canyon 2020
Dystans całkowity: | 12104.20 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 480:09 |
Średnia prędkość: | 25.21 km/h |
Maksymalna prędkość: | 71.80 km/h |
Suma podjazdów: | 70368 m |
Liczba aktywności: | 101 |
Średnio na aktywność: | 119.84 km i 4h 45m |
Więcej statystyk |
Bracia Wilcy
Sezon ultra niestety w zawieszeniu, ale że terminy powoli robią się coraz bardziej optymalne na długie trasy - głód jeżdżenia rośnie ;). Byłem w tym roku na paru dłuższych trasach, ale nie byłem jeszcze na prawdziwym ultra, czyli całodobowej trasie i te zaległości należało czym prędzej nadrobić.
Kocham to uczucie, gdy wychodzi się z domu z założeniem dojechania aż na granice, że dzięki własnym mięśniom i determinacji przejedzie się rowerem trasę, która dla innych i pokonywana samochodem jest męcząca. Do tego cała otoczka długich tras - zaplanowanie sensownych miejsc na postoje, przygotowanie ekwipunku zgodnie z prognozami pogody, zasilanie do GPS, telefonu czy oświetlenia. I to uczucie gdy włącza się ślad na GPS, a tam w polu "dystans do celu" pojawia się liczba 640km ;)). Taki entuzjazm nie ma sobie równych, tego za żadne pieniądze się nie kupi!

Takim właśnie entuzjazmem naładowany ruszam o 8 rano z domu kierując się na południe. Wiatr sprzyjający, więc początek się leci szybko. Pierwsze kilometry to powtórka z początku miesiąca, czyli trasa przez Górę, Warkę, Pionki aż do Solca, z fajnymi nadwiślańskimi hopkami w końcówce. Po 150km przed Solcem postój na drugie śniadanie, w tym sam miejscu co na trasie śladami Maratonu Podróżnika - i podobnie jak wtedy atakują mnie kleszcze ;). Po przejechaniu na drugą stronę Wisły dalej jadę wzdłuż rzeki przez Józefów i Annopol, tam wracam na lewą stronę rzeki. Trasa całkiem fajna, cały czas są pagóreczki, pogoda świetna, cały czas słonecznie, ale w okolicach 18-20 stopni. W Sandomierzu krótki postój na pięknym rynku, kolejny most na Wiśle i po paru km ruchliwą krajówką zjeżdżam na boczne drogi.

Ten odcinek "delty" Wisły i Sanu płaski jak stół, pierwsze góreczki dopiero po wjechaniu na trasę BBT w Nowej Dębie, od razu wracają liczne wspomnienia z tego wyścigu (choć edycja 2020 ma iść już inną trasą, przez Łańcut). Postój obiadowy miałem w planach w Macu w Kolbuszowej, tutaj rozczarowanie, bo pomimo zniesienia zakazu pracy restauracji Mac działa tylko w formie wydawania posiłków przez okienko.

Wkurzyło mnie to, bo już zmierzchało i temperatura była w okolicach 10 stopni, a chciałem tu dłużej odpocząć w cieple, a trzeba było jeść marznąć na powietrzu. Ale to było dopiero niewielkie preludium marznięcia z którym przyszło się zmierzyć na tej trasie ;). Już koło 22 temperatura spada do poziomu 3-4 stopni, czyli wg prognoz najniższych temperatur jakich należało się spodziewać. Ale jak tyle było o 22, to wiedziałem, że o świcie będzie sporo zimniej. Przed Łańcutem coraz więcej hopek, ale prawdziwe podjazdy zaczynają się dopiero za tym miastem, są 3 długie ściany ponad 100m w pionie z rzędu, od razu czuć inwersję temperaturową, na szczytach 1-2 stopnie, a na dole już mróz. Jechałem przez takie zadupia, że żadnych stacji całodobowych nie było, a już tym bardziej takich, gdzie można by było ogrzać się w cieple, więc żeby utrzymywać sensowną termikę trzeba było cały czas kręcić.

Od Birczy zaczynają się już długie podjazdy bieszczadzkiego pogórza, ostra ścianka na wyjeździe z miasteczka, później wąska leśna droga ze świetnym asfaltem (tędy ma prowadzić tegoroczny BBT). Niestety zrobiłem tutaj błąd i źle puściłem ślad wpakowując się na bardzo dziurawą drogę, która wkrótce przeszła w kamienisty szuter, a następnie płyty z dziurami, z 5km się czymś takim turlałem. Zaczyna już świtać, więc zimno osiąga apogeum zbliżając się do -4'C, w sumie to z pół nocy jechałem na mrozie, na szczęście ze względu na inwersję często się wracało w trochę cieplejsze miejsca i woda w bidonach nie przymarzła tak by się pić nie dało.
Zaczyna się też najcięższy kawałek mojej trasy, najpierw rzeźnicki podjazd do Ropieńki, a później drogą na zaporę w Solinie i dalej do Cisnej. Ta droga wzdłuż Sanu i dalej Solinki na mapie wygląda całkiem niewinnie, ot droga wzdłuż rzeki, ale faktycznie jest tam kupa podjazdów. Ale ociepla się już sensownie, tak że przed Cisną można już jechać w krótkich spodenkach, a pogoda znowu ekstra. Myślałem nad ciepłym śniadaniem w Cisnej, gdzie są liczne i smaczne bary, ale analizując czas widzę, że moja rezerwa względem powrotnego pociągu do Rzeszowa niebezpiecznie stopniała, więc trzeba jechać minimalizując postoje. Za Cisną z 10km mocno dziurawego asfaltu na przełęcz Przysłup, podobnie i na zjeździe, gdzie przy dużej prędkości te dziury dają zdrowo popalić. Ale po tych 10km wraca dobra nawierzchnia i jedzie się świetnie, bo odcinek do Komańczy to jeden z najładniejszych na tej trasie, nie ma tu lasów przy drodze więc są bardzo szerokie widoki na zielone łąki i łagodnie zaokrąglone szczyty pogranicza Bieszczad i Beskidu Niskiego.

W Komańczy cel mojej trasy - czyli piękny mural z wilkiem, bo właśnie w tym rejonie jest ich największa populacja w Polsce; trzeba było więc odwiedzić braci ;)

Z Komańczy miałem do wyboru dwie drogi, jedną bardziej płaską przez Sanok, ale pojechałem bardziej boczną przez Bukowską i to była dobra decyzja, bo droga urodą niewiele ustępuje kawałkowi przed Komańczą, a przez Sanok jeździ się beznadziejnie i w dużym ruchu. Podobnie było z powrotem do Rzeszowa, jechałem bocznymi drogami przez pasmo pogórzy. O ile DK19 w tym rejonie omija większość gór, to pogórza za Rzeszowem strasznie dają w kość, co chwile podjazdy po 150-200m, prawie bez płaskich odcinków; mieszkańcy tego miasta mają świetne tereny do jeżdżenia, bo asfalty w bardzo dobrym stanie; zresztą spotykałem tutaj sporo szosowców. Na dworzec dojeżdżam z ok. 20min zapasem.
Trasa bardzo udana, kawał świetnego ultra - długi i mocno górzysty, do tego większość gór była skoncentrowana po 400km. Jechało się bardzo przyzwoicie, choć w końcówce siedzenie już się mocno odczuć dawało, a dziś okazało się że jednak mi lekko ręce zdrętwiały, choć na samej trasie tego tak nie czułem.
Zdjęcia
Sezon ultra niestety w zawieszeniu, ale że terminy powoli robią się coraz bardziej optymalne na długie trasy - głód jeżdżenia rośnie ;). Byłem w tym roku na paru dłuższych trasach, ale nie byłem jeszcze na prawdziwym ultra, czyli całodobowej trasie i te zaległości należało czym prędzej nadrobić.
Kocham to uczucie, gdy wychodzi się z domu z założeniem dojechania aż na granice, że dzięki własnym mięśniom i determinacji przejedzie się rowerem trasę, która dla innych i pokonywana samochodem jest męcząca. Do tego cała otoczka długich tras - zaplanowanie sensownych miejsc na postoje, przygotowanie ekwipunku zgodnie z prognozami pogody, zasilanie do GPS, telefonu czy oświetlenia. I to uczucie gdy włącza się ślad na GPS, a tam w polu "dystans do celu" pojawia się liczba 640km ;)). Taki entuzjazm nie ma sobie równych, tego za żadne pieniądze się nie kupi!

Takim właśnie entuzjazmem naładowany ruszam o 8 rano z domu kierując się na południe. Wiatr sprzyjający, więc początek się leci szybko. Pierwsze kilometry to powtórka z początku miesiąca, czyli trasa przez Górę, Warkę, Pionki aż do Solca, z fajnymi nadwiślańskimi hopkami w końcówce. Po 150km przed Solcem postój na drugie śniadanie, w tym sam miejscu co na trasie śladami Maratonu Podróżnika - i podobnie jak wtedy atakują mnie kleszcze ;). Po przejechaniu na drugą stronę Wisły dalej jadę wzdłuż rzeki przez Józefów i Annopol, tam wracam na lewą stronę rzeki. Trasa całkiem fajna, cały czas są pagóreczki, pogoda świetna, cały czas słonecznie, ale w okolicach 18-20 stopni. W Sandomierzu krótki postój na pięknym rynku, kolejny most na Wiśle i po paru km ruchliwą krajówką zjeżdżam na boczne drogi.

Ten odcinek "delty" Wisły i Sanu płaski jak stół, pierwsze góreczki dopiero po wjechaniu na trasę BBT w Nowej Dębie, od razu wracają liczne wspomnienia z tego wyścigu (choć edycja 2020 ma iść już inną trasą, przez Łańcut). Postój obiadowy miałem w planach w Macu w Kolbuszowej, tutaj rozczarowanie, bo pomimo zniesienia zakazu pracy restauracji Mac działa tylko w formie wydawania posiłków przez okienko.

Wkurzyło mnie to, bo już zmierzchało i temperatura była w okolicach 10 stopni, a chciałem tu dłużej odpocząć w cieple, a trzeba było jeść marznąć na powietrzu. Ale to było dopiero niewielkie preludium marznięcia z którym przyszło się zmierzyć na tej trasie ;). Już koło 22 temperatura spada do poziomu 3-4 stopni, czyli wg prognoz najniższych temperatur jakich należało się spodziewać. Ale jak tyle było o 22, to wiedziałem, że o świcie będzie sporo zimniej. Przed Łańcutem coraz więcej hopek, ale prawdziwe podjazdy zaczynają się dopiero za tym miastem, są 3 długie ściany ponad 100m w pionie z rzędu, od razu czuć inwersję temperaturową, na szczytach 1-2 stopnie, a na dole już mróz. Jechałem przez takie zadupia, że żadnych stacji całodobowych nie było, a już tym bardziej takich, gdzie można by było ogrzać się w cieple, więc żeby utrzymywać sensowną termikę trzeba było cały czas kręcić.

Od Birczy zaczynają się już długie podjazdy bieszczadzkiego pogórza, ostra ścianka na wyjeździe z miasteczka, później wąska leśna droga ze świetnym asfaltem (tędy ma prowadzić tegoroczny BBT). Niestety zrobiłem tutaj błąd i źle puściłem ślad wpakowując się na bardzo dziurawą drogę, która wkrótce przeszła w kamienisty szuter, a następnie płyty z dziurami, z 5km się czymś takim turlałem. Zaczyna już świtać, więc zimno osiąga apogeum zbliżając się do -4'C, w sumie to z pół nocy jechałem na mrozie, na szczęście ze względu na inwersję często się wracało w trochę cieplejsze miejsca i woda w bidonach nie przymarzła tak by się pić nie dało.
Zaczyna się też najcięższy kawałek mojej trasy, najpierw rzeźnicki podjazd do Ropieńki, a później drogą na zaporę w Solinie i dalej do Cisnej. Ta droga wzdłuż Sanu i dalej Solinki na mapie wygląda całkiem niewinnie, ot droga wzdłuż rzeki, ale faktycznie jest tam kupa podjazdów. Ale ociepla się już sensownie, tak że przed Cisną można już jechać w krótkich spodenkach, a pogoda znowu ekstra. Myślałem nad ciepłym śniadaniem w Cisnej, gdzie są liczne i smaczne bary, ale analizując czas widzę, że moja rezerwa względem powrotnego pociągu do Rzeszowa niebezpiecznie stopniała, więc trzeba jechać minimalizując postoje. Za Cisną z 10km mocno dziurawego asfaltu na przełęcz Przysłup, podobnie i na zjeździe, gdzie przy dużej prędkości te dziury dają zdrowo popalić. Ale po tych 10km wraca dobra nawierzchnia i jedzie się świetnie, bo odcinek do Komańczy to jeden z najładniejszych na tej trasie, nie ma tu lasów przy drodze więc są bardzo szerokie widoki na zielone łąki i łagodnie zaokrąglone szczyty pogranicza Bieszczad i Beskidu Niskiego.

W Komańczy cel mojej trasy - czyli piękny mural z wilkiem, bo właśnie w tym rejonie jest ich największa populacja w Polsce; trzeba było więc odwiedzić braci ;)

Z Komańczy miałem do wyboru dwie drogi, jedną bardziej płaską przez Sanok, ale pojechałem bardziej boczną przez Bukowską i to była dobra decyzja, bo droga urodą niewiele ustępuje kawałkowi przed Komańczą, a przez Sanok jeździ się beznadziejnie i w dużym ruchu. Podobnie było z powrotem do Rzeszowa, jechałem bocznymi drogami przez pasmo pogórzy. O ile DK19 w tym rejonie omija większość gór, to pogórza za Rzeszowem strasznie dają w kość, co chwile podjazdy po 150-200m, prawie bez płaskich odcinków; mieszkańcy tego miasta mają świetne tereny do jeżdżenia, bo asfalty w bardzo dobrym stanie; zresztą spotykałem tutaj sporo szosowców. Na dworzec dojeżdżam z ok. 20min zapasem.
Trasa bardzo udana, kawał świetnego ultra - długi i mocno górzysty, do tego większość gór była skoncentrowana po 400km. Jechało się bardzo przyzwoicie, choć w końcówce siedzenie już się mocno odczuć dawało, a dziś okazało się że jednak mi lekko ręce zdrętwiały, choć na samej trasie tego tak nie czułem.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 643.70 km AVS: 24.03 km/h
ALT: 5751 m MAX: 69.10 km/h
Temp:12.0 'C
Wtorek, 19 maja 2020Kategoria Canyon 2020, Wycieczka
Pętelka do Cieciszewa
Dalej mocno i nieprzyjemnie wieje, do tego część trasy w lekkim deszczyku, na szczęście wiele mnie zmoczył
Dalej mocno i nieprzyjemnie wieje, do tego część trasy w lekkim deszczyku, na szczęście wiele mnie zmoczył
Dane wycieczki:
DST: 53.70 km AVS: 29.83 km/h
ALT: 146 m MAX: 52.90 km/h
Temp:17.0 'C
Niedziela, 17 maja 2020Kategoria Canyon 2020, Wycieczka
Pętelka do Cieciszewa.
Mocny i zimny wiatr zachodni, wywiewał mocno
Mocny i zimny wiatr zachodni, wywiewał mocno
Dane wycieczki:
DST: 51.90 km AVS: 29.66 km/h
ALT: 150 m MAX: 53.60 km/h
Temp:16.0 'C
Piątek, 15 maja 2020Kategoria Canyon 2020, Wycieczka
Pętelka po Gassach
Dane wycieczki:
DST: 36.20 km AVS: 26.17 km/h
ALT: 76 m MAX: 40.60 km/h
Temp:16.0 'C
Wtorek, 12 maja 2020Kategoria >100km, >200km, Canyon 2020, Wypad
Nad Biebrzą - dzień 3
Noc z przebojami, całą noc lało, a od pewnego momentu deszcz przeszedł w śnieg, aż takich temperatur to się tu nie spodziewałem i ze sprzętem noclegowym mocno zbliżyłem się do granicy komfortu, bo miałem jedynie cienki letni śpiwór 200g puchu ;). Rano cała okolica biała - to się nazywa fart, przez całą zimę w Warszawie ledwie 2 razy spadł śnieg (by natychmiast się stopić), a jak się wybrałem w maju na wyjazd - to akurat na opady śniegu musiałem się władować ;))

Ale trzeba było jechać na Warszawę, twardo trzymam się planu by z PKP nie korzystać i dojechać do stolicy rowerem. Na całe szczęście śnieg nie zaczął zalegać na drogach, asfalty są czarne, choć całe mokre. Jadę ze 30km przy temperaturach w okolicy 0 stopni i padającym śniegu z deszczem, potem rozpogodziło się znacznie i słońce zaczęło robić swoje, podnosząc temperaturę powyżej 5 stopni.

Liczyłem, że powrót na Warszawę to będzie elegancki wiatr w plecy, ale kolejny raz dokładność prognoz okazała się niewiele warta, jeszcze w nocy gdy sprawdzałem to wiatr miał wiać równo z północy, a tymczasem wieje z północnego zachodu i to bardziej z zachodu niż z północy. A że moja trasa sporo odbijała na zachód - oznaczało to, ze wiatr sporo więcej naprzeszkadza niż pomoże. A wiało tak mocno, że nawet jadąc na południe (jak na odcinku do Przasnysza) pomagał jedynie częściowo, bo choć jechało się zauważalnie szybciej, to dostawałem sporo niebezpiecznych bocznych podmuchów, a na krajówce było sporo samochodów.

Bardzo fajny odcinek z Myszyńca na Chorzele, choć wiatr sporo dał na nim popalić to te tereny mają sporo klimatu, takich pustek niewiele w Polsce zostało. Od Ciechanowa jest już lepiej, ale jak już moja droga skręciła korzystniej to wiatr sporo osłabł i już tak mocno nie pomagał ;)
Ogólnie - bardzo fajny wyjazd, 3 mocno intensywne dni, mnóstwo wrażeń, piękny rejon Biebrzy, sporo więcej walki z pogodą niż zakładałem, ale swoista nieobliczalność to jest właśnie kwintesencja ciekawych wypraw rowerowych!
Zdjęcia
Noc z przebojami, całą noc lało, a od pewnego momentu deszcz przeszedł w śnieg, aż takich temperatur to się tu nie spodziewałem i ze sprzętem noclegowym mocno zbliżyłem się do granicy komfortu, bo miałem jedynie cienki letni śpiwór 200g puchu ;). Rano cała okolica biała - to się nazywa fart, przez całą zimę w Warszawie ledwie 2 razy spadł śnieg (by natychmiast się stopić), a jak się wybrałem w maju na wyjazd - to akurat na opady śniegu musiałem się władować ;))

Ale trzeba było jechać na Warszawę, twardo trzymam się planu by z PKP nie korzystać i dojechać do stolicy rowerem. Na całe szczęście śnieg nie zaczął zalegać na drogach, asfalty są czarne, choć całe mokre. Jadę ze 30km przy temperaturach w okolicy 0 stopni i padającym śniegu z deszczem, potem rozpogodziło się znacznie i słońce zaczęło robić swoje, podnosząc temperaturę powyżej 5 stopni.

Liczyłem, że powrót na Warszawę to będzie elegancki wiatr w plecy, ale kolejny raz dokładność prognoz okazała się niewiele warta, jeszcze w nocy gdy sprawdzałem to wiatr miał wiać równo z północy, a tymczasem wieje z północnego zachodu i to bardziej z zachodu niż z północy. A że moja trasa sporo odbijała na zachód - oznaczało to, ze wiatr sporo więcej naprzeszkadza niż pomoże. A wiało tak mocno, że nawet jadąc na południe (jak na odcinku do Przasnysza) pomagał jedynie częściowo, bo choć jechało się zauważalnie szybciej, to dostawałem sporo niebezpiecznych bocznych podmuchów, a na krajówce było sporo samochodów.

Bardzo fajny odcinek z Myszyńca na Chorzele, choć wiatr sporo dał na nim popalić to te tereny mają sporo klimatu, takich pustek niewiele w Polsce zostało. Od Ciechanowa jest już lepiej, ale jak już moja droga skręciła korzystniej to wiatr sporo osłabł i już tak mocno nie pomagał ;)
Ogólnie - bardzo fajny wyjazd, 3 mocno intensywne dni, mnóstwo wrażeń, piękny rejon Biebrzy, sporo więcej walki z pogodą niż zakładałem, ale swoista nieobliczalność to jest właśnie kwintesencja ciekawych wypraw rowerowych!
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 244.10 km AVS: 24.01 km/h
ALT: 734 m MAX: 40.30 km/h
Temp:8.0 'C
Poniedziałek, 11 maja 2020Kategoria >100km, >200km, Canyon 2020, Wypad
Nad Biebrzą - dzień 2
Rano czeka mnie końcówka Carskiej Drogi, odbijam też kawałeczek by rzucić okiem na Twierdzę Osowiec, po czym jadę na Goniądz, gdzie wreszcie mogę zrobić zakupy spożywcze ;). Z punktu widokowego w Goniądzu widać trochę pozostałości niedawnych pożarów nadbiebrzańskich łąk; kawałek dalej w Dolistowie wjeżdżam na ekstra drogę prowadzącą tuż przy meandrującej Biebrzy; jest szuter i sporo tarki, ale takie widoki są tego warte.

Kawałek dalej skręcam na zachód w stronę Ełku - no i niestety zaczyna się jazda pod solidny wiatr. Gdy ruszałem z Warszawy to prognozy były takie, że pod koniec tego dnia pogoda się zepsuje, w nocy będzie załamanie, a we wtorek będzie zimniej, ale z mocnym wiatrem z północy w plecy, w sam raz na powrót do Warszawy. Plan był w założeniach świetny, niestety pod Ełkiem zrozumiałem, że "się rypło", bo załamanie nie przyszło nocą, a już w dzień. Już w Ełku znacznie się ochłodziło, wiatr się robił coraz mocniejszy, chmury coraz ciemniejsze, wreszcie lunęło. Nie na to się pisałem - ale co było robić? ;)

Walkę z pogodą umilały widoki na bardzo fajnej drodze wojewódzkiej na Ranty, wszędzie soczyście zielone łąki, mija się także i bagna, dochodzą tak charakterystyczne dla Mazur morenowe podjazdy.

Ale jazda była wymagająca, deszcz po mocnym uderzeniu na szczęście odpuścił, ale wiatr wzmagał się na sile, więc odliczałem kilometry do przesmyku pomiędzy jeziorami Jagodnym i Niegocinem, gdzie moja trasa skręcała na południe. Stamtąd zaczęło się już jechać sporo lepiej, choć temperatura spadła poniżej 10 stopni, co stanowiło niemiły kontrast w porównaniu z wczorajszymi 25 stopniami. W Mikołajkach robię zakupy i rozbijam się na noc kawałek dalej na drodze do Ukty.
Zdjęcia z wyjazdu
Rano czeka mnie końcówka Carskiej Drogi, odbijam też kawałeczek by rzucić okiem na Twierdzę Osowiec, po czym jadę na Goniądz, gdzie wreszcie mogę zrobić zakupy spożywcze ;). Z punktu widokowego w Goniądzu widać trochę pozostałości niedawnych pożarów nadbiebrzańskich łąk; kawałek dalej w Dolistowie wjeżdżam na ekstra drogę prowadzącą tuż przy meandrującej Biebrzy; jest szuter i sporo tarki, ale takie widoki są tego warte.

Kawałek dalej skręcam na zachód w stronę Ełku - no i niestety zaczyna się jazda pod solidny wiatr. Gdy ruszałem z Warszawy to prognozy były takie, że pod koniec tego dnia pogoda się zepsuje, w nocy będzie załamanie, a we wtorek będzie zimniej, ale z mocnym wiatrem z północy w plecy, w sam raz na powrót do Warszawy. Plan był w założeniach świetny, niestety pod Ełkiem zrozumiałem, że "się rypło", bo załamanie nie przyszło nocą, a już w dzień. Już w Ełku znacznie się ochłodziło, wiatr się robił coraz mocniejszy, chmury coraz ciemniejsze, wreszcie lunęło. Nie na to się pisałem - ale co było robić? ;)

Walkę z pogodą umilały widoki na bardzo fajnej drodze wojewódzkiej na Ranty, wszędzie soczyście zielone łąki, mija się także i bagna, dochodzą tak charakterystyczne dla Mazur morenowe podjazdy.

Ale jazda była wymagająca, deszcz po mocnym uderzeniu na szczęście odpuścił, ale wiatr wzmagał się na sile, więc odliczałem kilometry do przesmyku pomiędzy jeziorami Jagodnym i Niegocinem, gdzie moja trasa skręcała na południe. Stamtąd zaczęło się już jechać sporo lepiej, choć temperatura spadła poniżej 10 stopni, co stanowiło niemiły kontrast w porównaniu z wczorajszymi 25 stopniami. W Mikołajkach robię zakupy i rozbijam się na noc kawałek dalej na drodze do Ukty.
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 208.90 km AVS: 23.92 km/h
ALT: 1109 m MAX: 45.30 km/h
Temp:15.0 'C
Niedziela, 10 maja 2020Kategoria >100km, >200km, Canyon 2020, Wypad
Nad Biebrzą - dzień 1
Zapowiadała się całkiem sensowna pogoda, więc postanowiłem ruszyć na wiosenny wypad nad Biebrzę. Pierwszy dzień to start z Warszawy dobrze znaną trasą na Węgrów, jedzie się całkiem dobrze, wiatr co prawda boczny zamiast sprzyjającego, ale wraz z upływem czasu robi się coraz cieplej. Trasa do Węgrowa schodzi szybko pośród pól kwitnącego rzepaku i zieleni pól uprawnych.
W Kosowie Lackim pierwszy odpoczynek, czynny był jedynie mały sklepik, więc postałem sobie sporo w kolejce, bo do środka wpuszczali jedynie 2 osoby. Z Kosowa jadę na Czyżew i Wysokie Mazowieckie, tutaj odbijam na Wiznę. Trafiła się bardzo fajna droga, sporo lasów, a asfalty wysokiej jakości, w drugiej części przejazd soczyście zielonymi nadnarwiańskimi łąkami. W samej Wiźnie miałem w planach zrobić zakupy na biwak, ale okazało się, że wszystko zamknięte na głucho, 3 większe sklepy zamknięte z okazji niedzielnego zakazu, ale to samo i z wszystkimi małymi; czegoś takiego jeżdżąc po Polsce już dawno nie spotkałem. Musiałem wyjechać kawałek za Wiznę na stację benzynową, gdzie udało mi się przynajmniej kupić wodę, a na szczęście zupki chińskie na obiad wiozłem z Warszawy; niemniej na kolację i śniadanie zostały mi jedynie batoniki ;).

W Wiźnie trochę historii, oglądam świetnie wykonane murale poświęcone pamięci kapitana Korpusu Ochrony Pogranicza Władysława Raginisa, który w 1939 dowodził legendarną obroną Wizny, gdzie 720 polskich żołnierzy aż przez 3 dni zatrzymywało cały korpus pancerny Guderiana liczący 42tys żołnierzy, w tym dwie dywizje pancerne. W kulturze popularnej do tej niezwykłej obrony zwanej Polskimi Termopilami nawiązuje słynny utwór zespołu Sabaton "40:1", bo taki właśnie był stosunek liczebny atakujących hitlerowców do broniących Wizny Polaków.
Raginis przysiągł, że żywym pozycji nie odda - i przysięgi dotrzymał, po bohaterskiej obronie aż do wyczerpania zapasów amunicji kazał podwładnym mu żołnierzom z bunkra dowodzenia na Górze Strękowej wyjść i poddać się, a sam czekał aż do bunkra wejdą Niemcy i wtedy wysadził się granatem. Właśnie Góra Strękowa była moim następnym celem, zachowały się resztki potężnego bunkra z 1939 roku, robią wrażenie grube na 1,5m betonowe ściany z których był zbudowany, pozycja obronna także dobrze pomyślana, na górze nad Narwią i blokujący drogi na Białystok. Tutaj w 2011 roku odbył się uroczysty pogrzeb Raginisa z honorami wojskowymi, po tym jak udało się odnaleźć i zidentyfikować jego ciało; kapitan spoczął w miejscu gdzie tak niezłomnie walczył i gdzie zginął.

Z Góry Strękowej jadę nad Biebrzę, wjeżdżając na słynną Carską Drogę. Ta droga również ma militarne konotacje, bo powstała jako droga zaopatrzeniowa dla szeregu jeszcze rosyjskich fortec z czasów sprzed I wojny światowej. Ale obecnie jest to przede wszystkim piękna droga do atrakcji Biebrzańskiego Parku Narodowego. Oglądam Bagno Ławki, wygląda to niesamowicie - długa drewniana kładka prowadząca w podmokły teren.

Pomimo panującej suszy tutaj wody nie brakuje, to unikalne przyrodniczo rejony na skalę światową, raj dla ptaków, naturalne torfowiska to środowisko niezbędne dla niejednego gatunku, jak np. dla wodniczki, poważnie zagrożonej wyginięciem. Ten bardzo interesujący i intensywny dzień kończę pod wieczór rozbijając się na nocleg przy Carskiej Drodze, już za rejonem bagien
Zdjęcia
Zapowiadała się całkiem sensowna pogoda, więc postanowiłem ruszyć na wiosenny wypad nad Biebrzę. Pierwszy dzień to start z Warszawy dobrze znaną trasą na Węgrów, jedzie się całkiem dobrze, wiatr co prawda boczny zamiast sprzyjającego, ale wraz z upływem czasu robi się coraz cieplej. Trasa do Węgrowa schodzi szybko pośród pól kwitnącego rzepaku i zieleni pól uprawnych.
W Kosowie Lackim pierwszy odpoczynek, czynny był jedynie mały sklepik, więc postałem sobie sporo w kolejce, bo do środka wpuszczali jedynie 2 osoby. Z Kosowa jadę na Czyżew i Wysokie Mazowieckie, tutaj odbijam na Wiznę. Trafiła się bardzo fajna droga, sporo lasów, a asfalty wysokiej jakości, w drugiej części przejazd soczyście zielonymi nadnarwiańskimi łąkami. W samej Wiźnie miałem w planach zrobić zakupy na biwak, ale okazało się, że wszystko zamknięte na głucho, 3 większe sklepy zamknięte z okazji niedzielnego zakazu, ale to samo i z wszystkimi małymi; czegoś takiego jeżdżąc po Polsce już dawno nie spotkałem. Musiałem wyjechać kawałek za Wiznę na stację benzynową, gdzie udało mi się przynajmniej kupić wodę, a na szczęście zupki chińskie na obiad wiozłem z Warszawy; niemniej na kolację i śniadanie zostały mi jedynie batoniki ;).

W Wiźnie trochę historii, oglądam świetnie wykonane murale poświęcone pamięci kapitana Korpusu Ochrony Pogranicza Władysława Raginisa, który w 1939 dowodził legendarną obroną Wizny, gdzie 720 polskich żołnierzy aż przez 3 dni zatrzymywało cały korpus pancerny Guderiana liczący 42tys żołnierzy, w tym dwie dywizje pancerne. W kulturze popularnej do tej niezwykłej obrony zwanej Polskimi Termopilami nawiązuje słynny utwór zespołu Sabaton "40:1", bo taki właśnie był stosunek liczebny atakujących hitlerowców do broniących Wizny Polaków.
Raginis przysiągł, że żywym pozycji nie odda - i przysięgi dotrzymał, po bohaterskiej obronie aż do wyczerpania zapasów amunicji kazał podwładnym mu żołnierzom z bunkra dowodzenia na Górze Strękowej wyjść i poddać się, a sam czekał aż do bunkra wejdą Niemcy i wtedy wysadził się granatem. Właśnie Góra Strękowa była moim następnym celem, zachowały się resztki potężnego bunkra z 1939 roku, robią wrażenie grube na 1,5m betonowe ściany z których był zbudowany, pozycja obronna także dobrze pomyślana, na górze nad Narwią i blokujący drogi na Białystok. Tutaj w 2011 roku odbył się uroczysty pogrzeb Raginisa z honorami wojskowymi, po tym jak udało się odnaleźć i zidentyfikować jego ciało; kapitan spoczął w miejscu gdzie tak niezłomnie walczył i gdzie zginął.

Z Góry Strękowej jadę nad Biebrzę, wjeżdżając na słynną Carską Drogę. Ta droga również ma militarne konotacje, bo powstała jako droga zaopatrzeniowa dla szeregu jeszcze rosyjskich fortec z czasów sprzed I wojny światowej. Ale obecnie jest to przede wszystkim piękna droga do atrakcji Biebrzańskiego Parku Narodowego. Oglądam Bagno Ławki, wygląda to niesamowicie - długa drewniana kładka prowadząca w podmokły teren.

Pomimo panującej suszy tutaj wody nie brakuje, to unikalne przyrodniczo rejony na skalę światową, raj dla ptaków, naturalne torfowiska to środowisko niezbędne dla niejednego gatunku, jak np. dla wodniczki, poważnie zagrożonej wyginięciem. Ten bardzo interesujący i intensywny dzień kończę pod wieczór rozbijając się na nocleg przy Carskiej Drodze, już za rejonem bagien
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 244.90 km AVS: 27.78 km/h
ALT: 870 m MAX: 44.90 km/h
Temp:21.0 'C
Piątek, 8 maja 2020Kategoria Canyon 2020, Wycieczka
Wieczorna pętelka do Cieciszewa
Dane wycieczki:
DST: 53.60 km AVS: 29.78 km/h
ALT: 140 m MAX: 49.00 km/h
Temp:20.0 'C
Poniedziałek, 4 maja 2020Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon 2020, Wycieczka
Śladami MP
Z maratonami w tym roku krucho, więc pozostaje je zorganizować sobie samemu ;). Postanowiłem zrobić dużą pętle na południe Warszawy, wykorzystując ku temu spore odcinki zeszłorocznej trasy MP na dystansie 300km. Z Warszawy ruszam o 4, już się powoli zaczyna rozwidniać, a w Górze już świta. Zimniej niż w prognozach, 2-3 stopnie i trzymało to tak do 80-90km. Pierwszy odcinek doskonale znany - Góra, Warka, Brzóza, Piontki. Tutaj skręcam na Czarnolas, w pięknym parku przy uroczym dworku robię pierwszy popas.

W Janowcu wjeżdżam na trasę Podróżnika, ten odcinek do Solca jest ekstra, boczne dróżki dobrej jakości, lasy i kilka stromych ścianek; jedzie się z przyjemnością. W Solcu przejeżdżam na drugą stronę Wisły i zawracam na północ, tutaj wiatr już zaczyna przeszkadzać. Jest solidny 10% podjazd przed Kazimierzem, samo miasto mocno wyludniało, takich pustek jak obecnie na rynku to jeszcze nie widziałem. Nad Wisłą krótki popas, słucham rozmowy właścicielki knajpy z sąsiadem, w skrócie mają teraz wielką bryndzę, bo z połowa tego pięknego miasteczka utrzymuje się z turystyki.

Na wyjeździe z Kazimierza też ostra ścianka, ale tym razem po asfalcie w fatalnym stanie, na Nałęczów pojechałem drogą przez Rzeczycę, którą zawsze lubiłem - ale obecnie jest w beznadziejnym stanie, dziura na dziurze. W Nałęczowie popas w parku (też pustki) i zaczynam odwrót na Warszawę trasą Podróznika. W rejonie Nałęczowa trochę górek, później trasa się stopniowo wypłaszcza. Ostatni popas przy Orlenie w Krzywdzie (któy był pierwszym postojem naszej grupki w 2019), niestety nic poza hot-dogami za którymi nie przepadam nie było, więc wziąłem 2 duże, dałem radę zmęczyć 1,5 ;).

Końcówka całkiem przyjemna, wiatr się zupełnie wyłączył, dużo łąk w barwach zachodzącego słońca; ostatnie 60km już po ciemku. Traska udana, duży dystans z dużą jak na mnie prędkością, nieźle się jechało, choć pod koniec parę problemów się już mocniej uwidoczniło ;)
Zdjęcia z trasy
Z maratonami w tym roku krucho, więc pozostaje je zorganizować sobie samemu ;). Postanowiłem zrobić dużą pętle na południe Warszawy, wykorzystując ku temu spore odcinki zeszłorocznej trasy MP na dystansie 300km. Z Warszawy ruszam o 4, już się powoli zaczyna rozwidniać, a w Górze już świta. Zimniej niż w prognozach, 2-3 stopnie i trzymało to tak do 80-90km. Pierwszy odcinek doskonale znany - Góra, Warka, Brzóza, Piontki. Tutaj skręcam na Czarnolas, w pięknym parku przy uroczym dworku robię pierwszy popas.

W Janowcu wjeżdżam na trasę Podróżnika, ten odcinek do Solca jest ekstra, boczne dróżki dobrej jakości, lasy i kilka stromych ścianek; jedzie się z przyjemnością. W Solcu przejeżdżam na drugą stronę Wisły i zawracam na północ, tutaj wiatr już zaczyna przeszkadzać. Jest solidny 10% podjazd przed Kazimierzem, samo miasto mocno wyludniało, takich pustek jak obecnie na rynku to jeszcze nie widziałem. Nad Wisłą krótki popas, słucham rozmowy właścicielki knajpy z sąsiadem, w skrócie mają teraz wielką bryndzę, bo z połowa tego pięknego miasteczka utrzymuje się z turystyki.

Na wyjeździe z Kazimierza też ostra ścianka, ale tym razem po asfalcie w fatalnym stanie, na Nałęczów pojechałem drogą przez Rzeczycę, którą zawsze lubiłem - ale obecnie jest w beznadziejnym stanie, dziura na dziurze. W Nałęczowie popas w parku (też pustki) i zaczynam odwrót na Warszawę trasą Podróznika. W rejonie Nałęczowa trochę górek, później trasa się stopniowo wypłaszcza. Ostatni popas przy Orlenie w Krzywdzie (któy był pierwszym postojem naszej grupki w 2019), niestety nic poza hot-dogami za którymi nie przepadam nie było, więc wziąłem 2 duże, dałem radę zmęczyć 1,5 ;).

Końcówka całkiem przyjemna, wiatr się zupełnie wyłączył, dużo łąk w barwach zachodzącego słońca; ostatnie 60km już po ciemku. Traska udana, duży dystans z dużą jak na mnie prędkością, nieźle się jechało, choć pod koniec parę problemów się już mocniej uwidoczniło ;)
Zdjęcia z trasy
Dane wycieczki:
DST: 402.40 km AVS: 27.25 km/h
ALT: 1715 m MAX: 58.00 km/h
Temp:11.0 'C
Sobota, 2 maja 2020Kategoria Canyon 2020, Wycieczka
Pętelka do Cieciszewa
Zapowiadali deszcze, ale w końcu nic nie popadało, choć chłodniej niż wczoraj. Na trasie sporo pięknie kwitnącego rzepaku

Zapowiadali deszcze, ale w końcu nic nie popadało, choć chłodniej niż wczoraj. Na trasie sporo pięknie kwitnącego rzepaku

Dane wycieczki:
DST: 51.90 km AVS: 29.10 km/h
ALT: 134 m MAX: 53.10 km/h
Temp:16.0 'C