wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 314295.23 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.27%)
  • Czas na rowerze: 572d 09h 48m
  • Prędkość średnia: 22.77 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Canyon 2018

Dystans całkowity:19686.90 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:852:38
Średnia prędkość:23.09 km/h
Maksymalna prędkość:87.20 km/h
Suma podjazdów:138968 m
Liczba aktywności:149
Średnio na aktywność:132.13 km i 5h 43m
Więcej statystyk
Wtorek, 15 maja 2018Kategoria >100km, Canyon 2018, Wypad
Zlot  - dzień 1

Na tegoroczny zlot jadę z Karoliną, dla której jest to pierwsza jazda w stylu UL, a szosówkę zakupiła dopiero kilka miesięcy temu ;). Ruszamy z Centralnego, ścieżkami rowerowymi przejeżdżamy przez Warszawę, zabudowa miejska kończy się dopiero za Konstancinem, po prawie 30km. Prognozy były niespecjalne, przeciwny wiatr, a pod koniec dnia zagrożenie opadami. Ale na szczęście nie było tak źle, wiatr bardziej boczny, jedynie chwilami mocniej przeszkadzający. Pierwszy postój robimy na ładnym rynku w Warce, dalej kończą się bardziej ruchliwe szosy i zaczyna ładniejsza trasa, jest trochę lasów itd.

Pierwotnie mieliśmy nocować za Kazimierzem pod namiotem, ale ze względu na późny start spowodowany dojazdem pociągiem (ruszyliśmy przed 12) było ryzyko, że nie wyrobimy się na ostatni prom na Wiśle w Janowcu. Skontaktowałem się więc z Transatlantykiem, mieszkającym w Annopolu, który bez problemów zgodził się nas przenocować. Przerobiłem więc trasę i dalej pojechaliśmy na Zwoleń, tutaj złapały nas chwilowe drobne opady, które na szczęście długo nie potrwały. Po kawałku krajówką odbijamy do Solca, zmierzch łapie nas w rejonie mostu na Wiśle. Ostatni odcinek do Annopola, już po prawej stronie Wisły mocno pagórkowaty, po dużym dystansie w nogach dał trochę w kość. Marek wyjechał nam naprzeciw ok. 15km, tak więc ostatnie kilometry pokonujemy już w trójkę.

Zdjęcia


Dane wycieczki: DST: 187.10 km AVS: 23.63 km/h ALT: 841 m MAX: 42.60 km/h Temp:18.0 'C
Piątek, 11 maja 2018Kategoria Canyon 2018, Wycieczka
Pętelka do Góry, dalej upalnie, solidny wiatr ze wschodu.

Z serii przygód w Gassach.
Jak wiadomo jeździ tam sporo rowerzystów i rozmaite typy się trafiają, wśród nich niedzielni ścigacze, których jedyną ambicją jest nie pozwolić się wyprzedzić. Dzisiaj doganiam i wyprzedzam takiego grubego gościa jadąc swoim tempem, po chwili on przystępuje do ataku mocno szarżując, ale pary mu starcza z reguły na 2-3km i po tym dystansie nie zmieniając mojego tempa znowu go doganiam. I taki schemat powtarza się kilka razy, a był to schemat dla mnie dość bolesny, bo gościu jechał w spodenkach bez szelek, które wyraźnie mu się zsuwały i miałem wątpliwą przyjemność oglądania jego "dolnego uśmiechu" :)). Końcówka klasyczna, gdy już gościu jest za bardzo wypruty - wyprzedza, a potem szybko skręca w bok pozostając niepokonanym :))
Dane wycieczki: DST: 60.50 km AVS: 28.81 km/h ALT: 139 m MAX: 51.00 km/h Temp:28.0 'C
Środa, 9 maja 2018Kategoria Canyon 2018, Wycieczka
Krótka trasa do Gassów, żeby rozruszać zmaltretowane mięśnie :))
Upalnie - aż 31 stopni!
Dane wycieczki: DST: 33.20 km AVS: 24.59 km/h ALT: 64 m MAX: 38.40 km/h Temp:31.0 'C
Wtorek, 8 maja 2018Kategoria Canyon 2018, Użytkowo
Po mieście
Dane wycieczki: DST: 5.70 km AVS: 24.43 km/h ALT: 26 m MAX: 37.30 km/h Temp:14.0 'C
Poniedziałek, 7 maja 2018Kategoria >100km, >200km, >300km, >500km, Canyon 2018, Wycieczka
Zakopane

Sezon bez trasy do Zakopanego się nie liczy - więc obowiązkowo trzeba było pod Tatry pojechać :)).Ale tym razem postawiłem sobie cel sporo ambitniejszy niż tylko sam dojazd do Zakopanego. W zeszłym roku jechaliśmy maraton Północ-Południe, z którego po 600km się wycofałem, żeby pomóc Marzenie Szymańskiej z którą jechałem, a która się wycofała z powodu ugryzienia pszczoły. Szkoda mi było tej trasy, dlatego postanowiłem sobie, że kiedyś nadrobię zaległości i pojadę do Zakopanego wariantem, którym prowadziła trasa maratonu, co oznaczało ok. 100km i duuuużo więcej gór.

Startuję koło 16, pierwsza część to dobrze znana trasa do Grójca przez liczne sady jabłkowe, za Mogielnicą powoli zaczyna się zmniejszać ruch. Jedzie się sprawnie, wiatr w plecy pomaga, słońce zachodzi kawałek przed Drzewicą.


Wraz z nocą - szybko zaczyna spadać temperatura i to sporo niżej niż zapowiadano w prognozach. Rychło orientuję się, że na zapowiadane 7-8 stopni nie ma co liczyć, a ja pojechałem w letnich ciuchach. Ale jak się nie ma co się lubi - to się lubi co się ma i trzeba było sobie dać radę z tym co miałem. Najsłabiej było z zestawem spodenki + nogawki, na prawie zimowe warunki to było wyraźnie za mało, szczególnie, że nogawka całej nogi nie kryje. Gdy się po ponad 200km zatrzymałem na postój na stacji w Koniecpolu zorientowałem się, że całe uda mam czerwone z chłodu. Koło świtu apogeum zimna, chwilami nawet poniżej zera.


Ale wraz z Jurą zaczęły się tez liczne podjazdy na których można się było rozgrzać, więc zimno niespecjalnie przeszkadzało. Trasa ciekawie poprowadzona, dużo bocznych dróg, z kilkoma wymagającymi ściankami powyżej 10%, na których dotąd jeszcze nie byłem. Następnie trasa przejeżdża przez Ojców i robi duży łuk by od wschodu ominąć Kraków. Ten odcinek to zdecydowanie najsłabszy punkt trasy, duży ruch i bardzo nieciekawe rejony, brzydkie wiochy ciągnące się bez końca, a następnie skraj przemysłowych terenów Nowej Huty. Ulga następuje dopiero kawałek po przejechaniu Wisły i przekroczeniu linii autostrady A-4.

Tutaj zaczyna się piękny górski odcinek, aż na samą Głodówkę, niemal wyłącznie bocznymi drogami. Trasa bardzo wymagająca - non-stop podjazdy, niemal każdy z sekcją powyżej 10%. Po czterech dłuższych podjazdach docieram do Tymbarku, gdzie obowiązkowo zakupuje sok miejscowej produkcji i kawałek za miastem staję na zasłużony odpoczynek. Gdy ruszam dalej jadę kapitalną, "grzbietową" drogą w rejonie Limanowej, bardzo niewiele takich dróg mamy w Polsce, prawdziwa perełka



Trudy trasy zbierają swoje żniwo, podjazdy wchodzą powoli, a ciągle mnóstwo ich przede mną, bo ten wariant MPP jest prawdziwie rzeźnicki, na ostatnich 150km jest aż 3000m podjazdów i to podjazdów bardzo trudnych. Po wjechaniu na Ostrą (ten podjazd wbrew nazwie wcale nie jest tak ostry :)) czeka mnie największe wyzwanie - czyli Wierch Młynne, z długimi sekcjami po 17-19%; gdy się ma w nogach ponad 400km to już ciężka walka, ale udało się wciągnąć w całości :)). Następnie najnudniejszy podjazd Rzeczypospolitej - czyli przełęcz Knurowska, ponad 10km łagodnego nachylenia przez bardzo brzydkie wiochy, dopiero w króciutkiej końcóweczce jest lepiej. Jedyną zaletą tej przełęczy jest ekstra panorama na Tatry i jezioro Czorsztyńskiej po jej drugiej stronie:


Już bardzo zjechany męczę podjazd pod Falsztyn, z którego są niezłe widoki na zalew Czorsztyński i zostaje mi ostatnie 30km, ale z dwoma długimi i ciężkimi podjazdami pod Łapszankę i Głodówkę. Ten pierwszy kończę o zachodzie słońca, miało to swój klimat, przy charakterystycznej kapliczce na szczycie akurat odbywało się nabożeństwo majowe. Głodówka już po ciemku, pierwsza część bardzo trudna, długi odcinek 11-12% w Brzegach, po fatalnej nawierzchni, po dojeździe do drogi wojewódzkiej z Bukowiny już przystępniejsze nachylenie. Jeszcze ostatnia stówka w pionie - i melduję się na Głodówce (1120m), gdzie mieści się oficjalna meta Maratonu Północ-Południe. Schronisko niestety zamknięte, więc na duży obiad musiałem zjechać do Zakopanego, wolałem jechać dłuższą ale łatwiejszą drogą przez Poronin, bo podjazdów na dziś miałem już dosyć :)).

Trasa udana, cały wariant od Krakowa cholernie trudny, ale zaplanowany z dużym znawstwem bocznych i ciekawych dróg w rejonie. Myślałem, że trasa MPP z 2016 to już poziom trudności trudny do przekroczenia, ale to zeszłoroczna trasa była trudniejsza. Z tak masakrycznymi końcówkami MPP jest maratonem o wiele trudniejszym niż BBT, za Krakowem zostaje niby tylko 150km - ale ciągnie się to długie godziny.
Zdjęcia z trasy
Dane wycieczki: DST: 524.40 km AVS: 22.11 km/h ALT: 5837 m MAX: 61.30 km/h Temp:14.0 'C
Sobota, 28 kwietnia 2018Kategoria Canyon 2018, Wycieczka
Pętla do Góry, solidne ciśnięcie
Dane wycieczki: DST: 60.50 km AVS: 28.81 km/h ALT: 169 m MAX: 29.70 km/h Temp:23.0 'C
Niedziela, 22 kwietnia 2018Kategoria Canyon 2018, Wypad
Rankiem na pociąg w Bystrzycy
Dane wycieczki: DST: 3.80 km AVS: 19.00 km/h ALT: 18 m MAX: 32.00 km/h Temp:7.0 'C
Sobota, 21 kwietnia 2018Kategoria >100km, Canyon 2018, Wypad
Czechy - dzień 4

Początek dnia to jazda po terenach, gdzie diabeł mówi dobranoc, nieliczne wioseczki jak wymarłe, wszystko na głucho zamknięte, a szukałem sklepu, bo miałem już resztkę wody. Ale jazda bardzo przyjemna choć wymagająca, bo w wyższych rejonach Czech i deniwalacje robią się większe ;) Po ok. 25km głupio się załatwiłem, jechałem drogą dobrej jakości, chwilę się zamyśliłem i nie zauważyłem wielkiej dziury, która nagle się pojawiła. Nie widząc jej przywaliłem całym ciężarem, skończyło się snejkiem i znowu trzeba było łatać i to podwójnie, bo za pierwszym razem puściło. A kawałek dalej na dłuższym podjeździe pod ramię masywu Pradziada okazało się że dalej lekko schodzi. Kolejna naprawa, wjechałem na szczyt, a na zjeździe przyłączył się do mnie kolega mieszkający na granicy z Czechami, który rozpoznał mnie z BS ;)).

Miłe spotkanie, pogadaliśmy sobie na zjeździe, za jego poradą zmieniłem trochę trasę by dojechać do Sumperka, bo musiałem koniecznie kupić dętkę, bo moja już zupełnie nie wyrabiała, znowu coś lekko schodzić zaczęło. Ale niestety w Sumperku, mimo że to całkiem spore miasto - wszystkie sklepy rowerowe już zamknięte, czynne w sobotę w godzinach mniej więcej 9-11. Niestety z zaopatrzeniem pod kątem roweru w Czechach jest w porównaniu z Polską bardzo słabiutko, na prowincji sklepy czynne góra do 17, w weekendy tylko w sobotę rano, jedynie w dużych miastach można liczyć na więcej, duża różnica w porównaniu z Polską, gdzie w sobotę w prawie każdej dziurze się coś znajdzie czynnego do 19, do tego wiele stacji 24h.

Tak więc w Sumperku tylko czas zmarnowałem, załatałem jeszcze raz koło i ruszam dalej na Hanusovice, a następnie w stronę Gór Orlickich. Tam się zaczęła super-jazda, wąskie, boczne drogi, niewielki ruch i piękne widoki, do tego mocno urozmaicone, najładniejszy kawałek wyjazdu.

Dojechałem do Mostowic, tutaj postanowiłem wrócić do Polski, wcześniej rozważałem jeszcze jeden dzień na trasie, ale w niedzielę (do tego w Polsce bez handlu) szans na zakup dętki nie było, a już mi się klej i łatki kończyły i bałem się, że mi się rower rozkraczy na jakimś zadupiu, kolejna guma na fatalnym zjeździe ze Spalonej potwierdziła słuszność tej koncepcji ;).

Wyjazd bardzo udany, 4 dni intensywnej jazdy w doskonałych warunkach pogodowych (opaliłem się jak w Egipcie :)), wiosna to ten czas, gdy takie wyjazdy smakują najlepiej, bo po długiej zimie jest duży głód prawdziwej jazdy w dobrej pogodzie. Do tego kolory soczystej zieleni, kwitnących drzew i krzewów dodają jeździe wiele kolorytu. Trasa wyszła ciekawa, wiele górek, poza pierwszym dniem bardzo urozmaicona - cały czas się coś działo, przejechałem przez wiele ciekawych rejonów, Czechy na rower polecam każdemu!
Zdjęcia

Dane wycieczki: DST: 164.70 km AVS: 20.85 km/h ALT: 2204 m MAX: 59.90 km/h Temp:23.0 'C
Piątek, 20 kwietnia 2018Kategoria >100km, >200km, Canyon 2018, Wypad
Czechy  - dzień 3

Na dzień dobry szybko kończę podjazd na Kocierz, następnie zjeżdżam na Żywiec (kawałek rozwalonej drogi). Po 40km w Milówce orientuję się, że schodzi mi powietrze z koła, jechałem na już za bardzo zużytej oponie z tyłu i niestety to zaowocowało problemami, wczoraj jeden kapeć, dziś kolejny, więc już trzeba było kleić, a to zawsze większe ryzyko, że coś pójdzie nie tak i trzeba będzie poprawiać. Po naprawie ruszam do góry na piekielną ściankę na Ochodzitą, najcięższy podjazd MRDP, 20% po płytach ażurowych, ale pomimo jazdy z bagażem mniej mnie to zmęczyło niż jazda na MRDP czy GMRDP. Później jeszcze kawałek do Zwardonia - i wjeżdżam na Słowację.

A na Słowacji od razu idzie petarda, czyli zjazd z przełęczy, prawie 80km/h (jest tam długa prosta, gdzie się można rozpędzić) Odcinek po tym kraju mało ciekawy, obrzydliwy rejon Cadcy z wielkim ruchem, następnie podjazd na kolejną przełęcz i wjeżdżam do Czech. Odcinek do Valasskie Mezirici też do niczego, tak mi to z mapy wyglądało, że będzie tu marnie - i rzeczywiście było ;). Ale za to jechało się szybko, sporo łagodnie w dół, więc w miarę szybko przeleciało. Odetchnąłem dopiero gdy za tym miastem zjechałem z ekspresówki (choć nieoznakowana jako ekspresówka, więc legalna na rower). Tam zaczęły się prawdziwe Czechy - klimatyczna jazda, mnóstwo małych ślicznych miasteczek, zielone wzgórza itd. Sama końcówka to już większe górki, zaczynają się te przysłowiowe rowerowe "czechy" - czyli niekończące się podjazdy. Kraj dla mnie sporo ładniejszy niż Słowacja, gdzie zdecydowanie brakuje tego klimatu, tych kapitalnych miasteczek ze ślicznymi rynkami, widać wyraźnie inną ścieżkę rozwoju jaką przeszły te kraje; można powiedzieć, że Czechy to taka Francja lub Włochy wschodniej Europy ;)). Czeskim widokom też wiele uroku dodaje fakt, że na wzgórzach prawie nic się nie sadzi, rzadko są zboża czy inne uprawy, w większość są to zielone łąki przeznaczone pod wypas. A na wiosnę ta zieleń ma taki soczysty kolor, całość robi duże wrażenie


Pod wieczór docieram w rejon Pradziada, szczyt z charakterystycznym nadajnikiem już się pojawia na horyzoncie; nocuję w lasku. 

Zdjęcia
Dane wycieczki: DST: 209.10 km AVS: 23.10 km/h ALT: 2181 m MAX: 77.30 km/h Temp:22.0 'C
Czwartek, 19 kwietnia 2018Kategoria >100km, >200km, Canyon 2018, Wypad
Czechy - dzień 2

Dziś już takiej sielanki nie ma, co prawda pogoda dalej świetna, niebo bezchmurne i szybko robi się ciepło. Ale moja trasa odbija dużo na zachód, a stamtąd głównie wieje - i to solidnie, 5-6m/s. Na dzień dobry kapitalne mury Szydłowa, następnie pagórkowate tereny porośnięte kwitnącymi sadami, ekstra to wszystko wyglądało



Za Wiślicą, gdy droga skręca zdecydowanie na zachód zaczyna się walka z wiatrem. Te rejony Wyżyny Krakowskiej są prawie zupełnie odkryte, prawie nie ma tu lasów, więc wiatr hula w dwujnasób, najgorsze były delikatne podjazdy po 2-3%, za małe by sobą zatrzymać wiatr, a skuteczne w spowalnianiu. Powalczyłem z wiatrem pod Miechów, dalej już się zaczęła lepsza jazda i solidniejsze pagórki Jury, a kulminacją przejazd przez kapitalny Ojcowski Park Narodowy.


Jazda przez podkrakowskie dolinki to niekończące się podjazdy, sporo bardziej dające w kość niż wyższe góry, tylko 100m w górę, 150m w dół - i tak bez końca. Do Brandysówki dojechałem ekstra dróżką z północy, bardzo wąski asfalcik zamknięty dla samochodów i nachylony powyżej 10% (ja jechałem w dół). Później jeszcze kilka kolejnych ścianek i melduję się nad Wisłą. Końcówka to trasa po pogórzach do Wadowic oraz większość podjazdu pod przełęcz Kocierską, nocuję kawałek przed szczytem.

Zdjęcia
Dane wycieczki: DST: 219.40 km AVS: 22.24 km/h ALT: 2514 m MAX: 61.80 km/h Temp:20.0 'C

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl