Wpisy archiwalne w kategorii
Canyon
Dystans całkowity: | 31654.30 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 1293:02 |
Średnia prędkość: | 24.48 km/h |
Maksymalna prędkość: | 78.00 km/h |
Suma podjazdów: | 205462 m |
Suma kalorii: | 27 kcal |
Liczba aktywności: | 205 |
Średnio na aktywność: | 154.41 km i 6h 18m |
Więcej statystyk |
Wieczorna pętla przez Powsin, silny wiatr
Dane wycieczki:
DST: 20.90 km AVS: 23.66 km/h
ALT: 50 m MAX: 41.60 km/h
Temp:17.0 'C
Mazury z Kotem - dzień 4
Odcinek dojazdowy do Małkini, pierwszy kawałek do Ostrołęki niebrzydki - sporo lasów i rozległe łąki, puściutko; jakże inne tereny od Mazur, jest tu totalnie płasko, na 50km chyba 18m podjazdów miałem ;)). Za Ostrołęką już słabiutka jazda, tylko na dojechanie - wiatr od początku przeciwny mocno się nasilił, złapał upał o godzinie 13 dochodzący do 35 stopni, do tego droga wojewódzka była z dużym ruchem i sporą ilością tirów; tak więc tablicę z nazwą miejscowości przyjąłem ze spora ulgą ;))
Zdjęcia
Odcinek dojazdowy do Małkini, pierwszy kawałek do Ostrołęki niebrzydki - sporo lasów i rozległe łąki, puściutko; jakże inne tereny od Mazur, jest tu totalnie płasko, na 50km chyba 18m podjazdów miałem ;)). Za Ostrołęką już słabiutka jazda, tylko na dojechanie - wiatr od początku przeciwny mocno się nasilił, złapał upał o godzinie 13 dochodzący do 35 stopni, do tego droga wojewódzka była z dużym ruchem i sporą ilością tirów; tak więc tablicę z nazwą miejscowości przyjąłem ze spora ulgą ;))
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 134.60 km AVS: 24.18 km/h
ALT: 226 m MAX: 35.80 km/h
Temp:30.0 'C
Mazury z Kotem - dzień 3
Startujemy wcześnie tak by bezpiecznie wyrobić się na powrotny pociąg, na pierwszy ogień idzie jeden z bardziej widowiskowych kawałków trasy Pierścienia, czyli odcinek do Sztynortu, na przesmyku pomiędzy jeziorami Dargin i Mamry. Wcześnie rano w niedzielę jest tu zupełnie pusto, krótki postój robimy koło plaży gdzie na Pierścieniu był PK. Do Kętrzyna jedziemy innym wariantem niż prowadzi trasa Pierścienia, czyli przez Gierłoż, miejsce słynnego Wilczego Szańca - kwatery wojennej Hitlera. Ci którzy narzekali na Pierścieniu na odcinek przez Silec - zdecydowanie powinni się przejechać wariantem przez Gierłoż - wtedy drogę przez Silec wzięliby z pocałowaniem rączki. Najpierw długi odcinek dziur, a później 4km chamskiego bruku, gdzie więcej jak 12-13km/h nie dało się jechać i to jeszcze parę górek tym brukiem trzeba było zaliczać ;)).
W Kętrzynie robimy dłuższy postój w ładnym parku pod zabytkową bazyliką i ruszamy na południe, w kierunku do Mrągowa. W czasie jazdy okazuje się, że moja linka przerzutkowa kończy już żywot, dobrze że to wykryłem zanim się zerwała, bo wtedy łatwo o zakleszczenie się resztki linki z beczką w manetce. Operacja wymiany linki w rowerze z wewnętrznym prowadzeniem linek skomplikowana, trzeba zdjąć linki obu przerzutek i obie później ustawiać. Rzadko to robię więc musiałem nawet filmik serwisowy odpalić być zobaczyć jak puszcza się linkę przez manetkę. Poleciało na to wszystko ponad 45min, więc zrezygnowaliśmy z jazdy na Mrągowo i odbiliśmy na Korsze najkrótszą drogą, wracając do Kętrzyna. Odcinek mocno upierdliwy, całość pod odczuwalny wiatr, tereny już inne, zaczyna się tu pas równin i zielone łąki ciągnące się pod Kaliningrad. Ale czasu było wystarczająco, więc z pół godzinnym zapasem meldujemy się w Korszach i szynobusem wracamy do Olsztyna. Tutaj żegnam się z Kotem - wielkie dzięki za bardzo przyjemny weekend! :))
Ja jadę jeszcze ok. 60km w rejon Wielbarku, pogoda zaczyna się klarować, pod wieczór robi się słonecznie. Na tym kawałku wkurzyły mnie nowe okulary, które pękły w czasie jazdy! W pewnym momencie odczuwać zacząłem jakiś ból w skroni, okazało się że pękł koniec zausznika. Okulary BSkin Luna kupione tuż przed tym wyjazdem, z samych szkieł byłem bardzo zadowolony, niestety oprawki to zupełny, chiński szajs, zdecydowanie za sztywne, dużo za mała elastyczność - co zaowocowało takim kuriozalnym pęknięciem.
Zdjęcia
Startujemy wcześnie tak by bezpiecznie wyrobić się na powrotny pociąg, na pierwszy ogień idzie jeden z bardziej widowiskowych kawałków trasy Pierścienia, czyli odcinek do Sztynortu, na przesmyku pomiędzy jeziorami Dargin i Mamry. Wcześnie rano w niedzielę jest tu zupełnie pusto, krótki postój robimy koło plaży gdzie na Pierścieniu był PK. Do Kętrzyna jedziemy innym wariantem niż prowadzi trasa Pierścienia, czyli przez Gierłoż, miejsce słynnego Wilczego Szańca - kwatery wojennej Hitlera. Ci którzy narzekali na Pierścieniu na odcinek przez Silec - zdecydowanie powinni się przejechać wariantem przez Gierłoż - wtedy drogę przez Silec wzięliby z pocałowaniem rączki. Najpierw długi odcinek dziur, a później 4km chamskiego bruku, gdzie więcej jak 12-13km/h nie dało się jechać i to jeszcze parę górek tym brukiem trzeba było zaliczać ;)).
W Kętrzynie robimy dłuższy postój w ładnym parku pod zabytkową bazyliką i ruszamy na południe, w kierunku do Mrągowa. W czasie jazdy okazuje się, że moja linka przerzutkowa kończy już żywot, dobrze że to wykryłem zanim się zerwała, bo wtedy łatwo o zakleszczenie się resztki linki z beczką w manetce. Operacja wymiany linki w rowerze z wewnętrznym prowadzeniem linek skomplikowana, trzeba zdjąć linki obu przerzutek i obie później ustawiać. Rzadko to robię więc musiałem nawet filmik serwisowy odpalić być zobaczyć jak puszcza się linkę przez manetkę. Poleciało na to wszystko ponad 45min, więc zrezygnowaliśmy z jazdy na Mrągowo i odbiliśmy na Korsze najkrótszą drogą, wracając do Kętrzyna. Odcinek mocno upierdliwy, całość pod odczuwalny wiatr, tereny już inne, zaczyna się tu pas równin i zielone łąki ciągnące się pod Kaliningrad. Ale czasu było wystarczająco, więc z pół godzinnym zapasem meldujemy się w Korszach i szynobusem wracamy do Olsztyna. Tutaj żegnam się z Kotem - wielkie dzięki za bardzo przyjemny weekend! :))
Ja jadę jeszcze ok. 60km w rejon Wielbarku, pogoda zaczyna się klarować, pod wieczór robi się słonecznie. Na tym kawałku wkurzyły mnie nowe okulary, które pękły w czasie jazdy! W pewnym momencie odczuwać zacząłem jakiś ból w skroni, okazało się że pękł koniec zausznika. Okulary BSkin Luna kupione tuż przed tym wyjazdem, z samych szkieł byłem bardzo zadowolony, niestety oprawki to zupełny, chiński szajs, zdecydowanie za sztywne, dużo za mała elastyczność - co zaowocowało takim kuriozalnym pęknięciem.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 149.40 km AVS: 22.81 km/h
ALT: 604 m MAX: 41.20 km/h
Temp:20.0 'C
Mazury z Kotem - dzień 2
W nocy dużo padało, ale w sumie elegancko się ułożyło - bo cała zła pogoda skumulowała się, gdy my spaliśmy. Rano jest pochmurno, ale nie pada, temperatura całkiem przyjemna. Jedziemy przede wszystkim bocznymi drogami, które jak to na Mazurach są bardzo urokliwe, ale też i bardzo dziurawe ;)). Ale wyjazd z założenia miał być luźny, więc nigdzie się nie spieszymy - to i dziury jakoś wielce nie przeszkadzają. Za Pieckami powoli zbliżamy się do turystycznego serca Mazur - czyli Wielkich Jezior. W Rucianem-Nida robimy zasłużony popas fundując sobie świetne gofry z truskawkami ;). Za Rucianem bardzo ciekawa droga na północ - najpierw śluza Guzianka na jezioro Bełdany, następnie przejazd przez lasy, gdzie jest eksperymentalna hodowla konika polskiego, wolno chodzące konie po lesie udało nam się zobaczyć. W Popielnie odbijamy nad Mazurskie Morze - czyli Śniardwy, oglądamy je w bardzo urokliwym porcie w wioseczce. Następnie jedziemy na prom Wierzba, którym przepływamy na drugą stronę jeziora Bełdany (jeden z niewielu w Polsce promów transportowych przez jeziora). Do Mikołajek czeka nas około 4km jazdy po szutrze, z reguły dobrej jakości. Pod koniec z drogi fajnie widać Mikołajki z góry.
Dalej jedziemy malowniczą drogą do Giżycka, nie ma ruchu, a pogoda bardzo dynamiczna, co rusz przechodzą ciemne chmury, ale nic nas nie zmoczyło, pogoda "fotograficzna", bo świetnie te chmury i przebijające przez nie słońce wygląda. W połowie odcinka do Giżycka zatrzymujemy się na obiad - jak Mazury to oczywiście rybki, zamówiliśmy bardzo smaczne łososie ;)). Końcówka dnia to krótka rundka po Giżycku, na nocleg rozbijamy się kawałek za miastem.
Zdjęcia
W nocy dużo padało, ale w sumie elegancko się ułożyło - bo cała zła pogoda skumulowała się, gdy my spaliśmy. Rano jest pochmurno, ale nie pada, temperatura całkiem przyjemna. Jedziemy przede wszystkim bocznymi drogami, które jak to na Mazurach są bardzo urokliwe, ale też i bardzo dziurawe ;)). Ale wyjazd z założenia miał być luźny, więc nigdzie się nie spieszymy - to i dziury jakoś wielce nie przeszkadzają. Za Pieckami powoli zbliżamy się do turystycznego serca Mazur - czyli Wielkich Jezior. W Rucianem-Nida robimy zasłużony popas fundując sobie świetne gofry z truskawkami ;). Za Rucianem bardzo ciekawa droga na północ - najpierw śluza Guzianka na jezioro Bełdany, następnie przejazd przez lasy, gdzie jest eksperymentalna hodowla konika polskiego, wolno chodzące konie po lesie udało nam się zobaczyć. W Popielnie odbijamy nad Mazurskie Morze - czyli Śniardwy, oglądamy je w bardzo urokliwym porcie w wioseczce. Następnie jedziemy na prom Wierzba, którym przepływamy na drugą stronę jeziora Bełdany (jeden z niewielu w Polsce promów transportowych przez jeziora). Do Mikołajek czeka nas około 4km jazdy po szutrze, z reguły dobrej jakości. Pod koniec z drogi fajnie widać Mikołajki z góry.
Dalej jedziemy malowniczą drogą do Giżycka, nie ma ruchu, a pogoda bardzo dynamiczna, co rusz przechodzą ciemne chmury, ale nic nas nie zmoczyło, pogoda "fotograficzna", bo świetnie te chmury i przebijające przez nie słońce wygląda. W połowie odcinka do Giżycka zatrzymujemy się na obiad - jak Mazury to oczywiście rybki, zamówiliśmy bardzo smaczne łososie ;)). Końcówka dnia to krótka rundka po Giżycku, na nocleg rozbijamy się kawałek za miastem.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 146.20 km AVS: 22.04 km/h
ALT: 851 m MAX: 42.10 km/h
Temp:22.0 'C
Mazury z Kotem - dzień 1
Rano ruszam bezpośrednio z Warszawy, wiatr na Olsztyn zapowiadano niekorzystny, ale w rzeczywistości nie było tak źle, wiało głównie z boku i dało się sensownie jechać. Trasa dobrze znana, do Modlina lewym brzegiem Wisły, następnie lasami w stronę Nasielska, do Ciechanowa wzdłuż gdańskiej linii kolejowej. Tam robię postój pod dworcem, wreszcie zupełnie wyremontowanym, bo stary już był w tragicznym stanie. Do Mławy pojawiają się pierwsze pagóreczki, pod miastem wjeżdżam na 30km na szosę gdańską do Nidzicy. Dotąd tą drogą całkiem nieźle się jeździło, bo pomimo ruchu ma szerokie pobocze, a bocznymi drogami trzeba nadkładać wiele kilometrów. Niestety trwa już budowa S-8 i od granicy województwa warmińsko-mazurskiego jest już w paru miejscach rozkopana i trzeba jechać krótkimi objazdami na których nie ma pobocza. Ale jakoś się przemęczyłem, za Nidzicą wracam na boczne drogi, dalej już niemal cały czas jedzie się lasami, które kończą się na przedmieściach Olsztyna.
Na dworcu odbieram z pociągu Kota - i od razu ruszamy na północ, bo prognozy zapowiadały wieczorem i w nocy sporo opadów. Ujechaliśmy ponad 20km, oglądając po drodze niebrzydkie Barczewo, na nocleg rozkładamy się na zielonym wzgórzu, z którego jest niebrzydka panorama na okoliczne jezioro.
Zdjęcia
Rano ruszam bezpośrednio z Warszawy, wiatr na Olsztyn zapowiadano niekorzystny, ale w rzeczywistości nie było tak źle, wiało głównie z boku i dało się sensownie jechać. Trasa dobrze znana, do Modlina lewym brzegiem Wisły, następnie lasami w stronę Nasielska, do Ciechanowa wzdłuż gdańskiej linii kolejowej. Tam robię postój pod dworcem, wreszcie zupełnie wyremontowanym, bo stary już był w tragicznym stanie. Do Mławy pojawiają się pierwsze pagóreczki, pod miastem wjeżdżam na 30km na szosę gdańską do Nidzicy. Dotąd tą drogą całkiem nieźle się jeździło, bo pomimo ruchu ma szerokie pobocze, a bocznymi drogami trzeba nadkładać wiele kilometrów. Niestety trwa już budowa S-8 i od granicy województwa warmińsko-mazurskiego jest już w paru miejscach rozkopana i trzeba jechać krótkimi objazdami na których nie ma pobocza. Ale jakoś się przemęczyłem, za Nidzicą wracam na boczne drogi, dalej już niemal cały czas jedzie się lasami, które kończą się na przedmieściach Olsztyna.
Na dworcu odbieram z pociągu Kota - i od razu ruszamy na północ, bo prognozy zapowiadały wieczorem i w nocy sporo opadów. Ujechaliśmy ponad 20km, oglądając po drodze niebrzydkie Barczewo, na nocleg rozkładamy się na zielonym wzgórzu, z którego jest niebrzydka panorama na okoliczne jezioro.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 251.10 km AVS: 25.36 km/h
ALT: 966 m MAX: 50.20 km/h
Temp:22.0 'C
Wracając z Pierścienia pojechałem trochę dłuższą trasą do Działdowa, zamiast do Olsztyna. Sporo ładnych bocznych dróg, trafił się nawet fragment szutru i bardzo wrednego bruku, pogoda dużo przyjemniejsza niż na maratonie - koło 20 stopni i orzeźwiający wiaterek. Wjechałem również na Dylewską Górę - najwyższy szczyt tego rejonu Polski. Do Działdowa dotarłem w sam raz, bo tuż przed burzą. Nogi po Pierścieniu mocno było czuć, solidne zakwasy tak szybko nie przechodzą ;)
Dane wycieczki:
DST: 127.40 km AVS: 24.04 km/h
ALT: 917 m MAX: 56.20 km/h
Temp:21.0 'C
Blamaż na Pierścieniu
Pierścień 1000 Jezior już na dobre zagościł w kalendarzu ultra, to pozycja godna polecenia wszystkim miłośnikom maratońskiej jazdy na rowerze. Dotąd jechałem tu dwa razy; jako że wspomnienia miałem świetne, a trasa bardzo mi się podoba - z chęcią zapisałem się na kolejną edycję.
W piątek jadę pociągiem do Olsztyna, następnie rowerem pokonuję ok. 50km i koło 17 melduję się w bazie maratonu. Reszta dnia schodzi na miłych rozmowach z wieloma startującymi tu rowerzystami, spać idę przed 23. Tradycyjnie bardzo słabo spałem, startujemy wcześnie, o 7.15. Tym razem start jest nie z Lubomina, jak ostatnio, a bezpośrednio ze Świękitów (start ostry 1km od bazy) - co jest dużo lepszym rozwiązaniem. Jadę w pierwszej grupie kategorii Open, współpraca naszej szóstki przebiega dobrze i sprawnie lecimy pierwsze kilometry ze średnią koło 32km/h. Za pierwszym punktem na 40km zaczynają się coraz większe górki i tempo nieco spada, ale dalej jest w okolicach 30km/h.
W Reszlu po 100km robi się już patelnia, dzisiaj to upał będzie rozdawać karty. Wiatr na trasie mamy zauważalnie niekorzystny, teoretycznie południowy, ale jakoś niemal zawsze tak zawiewa, że przeszkadza; od Reszla jedziemy w piątkę, bo Andrzej Wewiórski wolał dalej pojechać własnym tempem. My dalej ciśniemy, może nie tak jak najmocniejsi (którzy w tym maratonie w komplecie jadą w solo), ale solidnie, na kolejnych odcinkach mamy średnie blisko 28-29km/h. Z kilometra na kilometr coraz trudniej się jedzie, upał zbiera swoje żniwo. W Sztynorcie na punkcie nad jeziorem krótki odpoczynek, jemy kanapki i wracamy na trasę. Wiatr wzmaga się coraz bardziej i aż za Kruklanki wyraźnie przeszkadza, jedynie na fragmencie do Bań Mazurskich jest OK. Ale słońce praży bezlitośnie, sama temperatura jeszcze nie jest ekstremalna (rok temu było jeszcze cieplej), natomiast ekstremalne jest jej połączenie z wysoką wilgotnością 50-60%; przy suchym powietrzu upał aż tak nie męczy, natomiast dziś siekierę można w powietrzu zawiesić.
Na górkach przed Gołdapią powoli pojawiają się pierwsze niebezpieczne sygnały - zaczynają mnie lekko kłuć mięśnie, znak że skurcze są już o krok. Powinienem wtedy w Gołdapi odpuścić, dłużej odpocząć, ale żal mi było, bo bardzo fajnie i sprawnie jechało się w naszej grupce, liczba postojów w sam raz, podobny poziom zawodników. Za Gołdapią nieoczekiwany potężny ruch na drodze, z przeciwnego kierunku jedzie niekończący się sznur samochodów, na z reguły dość pustej drodze. Okazało się, że był tu rozgrywany rajd samochodowy, który mnóstwo osób wybrało się obejrzeć, na szczęście po jakichś 20km się to uspokoiło. Droga piękna, ale to najbardziej górzysty fragment Pierścienia, więc daje solidnie popalić. Pierwszy tempa nie wytrzymuje Zdzisiu Piekarski, wcześniej swoim zwyczajem mocno szarpał na podjazdach, za co teraz zapłacił rachunek. Ja zaczynam wysiadać w rejonie Wiżajn, na podjazdach wiszę trochę za grupką, skurcze dają popalić, na punkcie w Rutce już wiem, że dalej będę musiał jechać swoim tempem, żegnam się z kolegami z naszej grupki - bardzo fajnie się wspólnie jechało, podziękowania dla Janka Wosia, Tomka Buraczewskiego, Dawida Masłowskiego i Zdzisia Piekarskiego za wspólne 250km!
Na ostry podjazd z Rutki wyruszam już samotnie, na górce wyprzedzam Stasieja, którego w tym miejscu odcięło jeszcze sporo mocniej niż mnie. Stasiej stanął na jedzenie, ja próbowałem coś zmienić w rowerze (jechałem z nowym mostkiem) - ale zmiany nic nie dają. Przed Szypliszkami wyprzedza mnie Hipcia (prawdziwy Terminator, którego żadne kryzysy się nie imają ;)), trochę próbowałem utrzymać się w przepisowych 100m za nią, ale nóżki już były nie te. Kawałek dalej dogonił mnie też kolega z kategorii open (nie pamiętam już numeru), za którym pojechałem dłużej na sępa, ale nawet nie za mocne tempo koło 25km/h było dla mnie już za szybkie, mięśnie ud bolały przy każdym obrocie korbą.
Do Sejn dojeżdżam więc już mocno sfrustrowany, myśląc o tym czy ma sens tak się katować kolejne 300km, bo wiedziałem że wiatr ma być przeciwny, do tego mocne opady deszczu; a w obecnym stanie mogłem się jedynie powolutku turlać na metę, zapominając o jakimkolwiek dobrym wyniku. A traf chciał, ze na punkcie był samochód organizatora Roberta Janika, którym jechał na kolejne PK, przy okazji wioząc na metę Ryśka Herca, który z powodu problemów żołądkowych wycofał się w Rutce. Gdy okazało się, że Robert da radę zabrać i mnie - zdecydowałem się wycofać, bo dalsza jazda byłaby wielogodzinną męczarnią.
O tym blamażu zdecydowały poważne błędy, które popełniłem na trasie, przede wszystkim za długo jechałem mocnym tempem, zdrowy rozsądek nieco przyćmiło to, że wg licznika aż tak strasznie szybko nie było, średnia do Rutki to ok. 29km/h, szybko, ale nie skrajnie szybko, zdarzało mi się jeździć szybciej. Ale same cyferki niewiele mówią - było tu dużo górek, mnóstwo przeciwnego wiatru, a przede wszystkim wysysający siły upał i na te warunki była to za wysoka średnia; więc zlekceważyłem wskazania pulsometru, który pokazywał, że robi się już za mocno. Drugim błędem było to, że piłem jedynie wodę (plus jedna cola), w Sejnach całą koszulkę i spodenki miałem w soli wypoconej z organizmu. W tych warunkach trzeba było jednak pić izotoniki, które bardzo rzadko stosuję, bo zupełnie mi nie smakują, "zalepiają" całe usta; niemniej jednak ograniczają utratę soli mineralnych. Warunki na tegorocznym Pierścieniu były bardzo trudne, za późno do mnie to dotarło, zlekceważyłem upał, który z początku jakoś mi nie przeszkadzał - i dostałem za to solidną nauczkę; dobra lekcja na przyszłość, by unikać takich wpadek.
Zdjęcia
Pierścień 1000 Jezior już na dobre zagościł w kalendarzu ultra, to pozycja godna polecenia wszystkim miłośnikom maratońskiej jazdy na rowerze. Dotąd jechałem tu dwa razy; jako że wspomnienia miałem świetne, a trasa bardzo mi się podoba - z chęcią zapisałem się na kolejną edycję.
W piątek jadę pociągiem do Olsztyna, następnie rowerem pokonuję ok. 50km i koło 17 melduję się w bazie maratonu. Reszta dnia schodzi na miłych rozmowach z wieloma startującymi tu rowerzystami, spać idę przed 23. Tradycyjnie bardzo słabo spałem, startujemy wcześnie, o 7.15. Tym razem start jest nie z Lubomina, jak ostatnio, a bezpośrednio ze Świękitów (start ostry 1km od bazy) - co jest dużo lepszym rozwiązaniem. Jadę w pierwszej grupie kategorii Open, współpraca naszej szóstki przebiega dobrze i sprawnie lecimy pierwsze kilometry ze średnią koło 32km/h. Za pierwszym punktem na 40km zaczynają się coraz większe górki i tempo nieco spada, ale dalej jest w okolicach 30km/h.
W Reszlu po 100km robi się już patelnia, dzisiaj to upał będzie rozdawać karty. Wiatr na trasie mamy zauważalnie niekorzystny, teoretycznie południowy, ale jakoś niemal zawsze tak zawiewa, że przeszkadza; od Reszla jedziemy w piątkę, bo Andrzej Wewiórski wolał dalej pojechać własnym tempem. My dalej ciśniemy, może nie tak jak najmocniejsi (którzy w tym maratonie w komplecie jadą w solo), ale solidnie, na kolejnych odcinkach mamy średnie blisko 28-29km/h. Z kilometra na kilometr coraz trudniej się jedzie, upał zbiera swoje żniwo. W Sztynorcie na punkcie nad jeziorem krótki odpoczynek, jemy kanapki i wracamy na trasę. Wiatr wzmaga się coraz bardziej i aż za Kruklanki wyraźnie przeszkadza, jedynie na fragmencie do Bań Mazurskich jest OK. Ale słońce praży bezlitośnie, sama temperatura jeszcze nie jest ekstremalna (rok temu było jeszcze cieplej), natomiast ekstremalne jest jej połączenie z wysoką wilgotnością 50-60%; przy suchym powietrzu upał aż tak nie męczy, natomiast dziś siekierę można w powietrzu zawiesić.
Na górkach przed Gołdapią powoli pojawiają się pierwsze niebezpieczne sygnały - zaczynają mnie lekko kłuć mięśnie, znak że skurcze są już o krok. Powinienem wtedy w Gołdapi odpuścić, dłużej odpocząć, ale żal mi było, bo bardzo fajnie i sprawnie jechało się w naszej grupce, liczba postojów w sam raz, podobny poziom zawodników. Za Gołdapią nieoczekiwany potężny ruch na drodze, z przeciwnego kierunku jedzie niekończący się sznur samochodów, na z reguły dość pustej drodze. Okazało się, że był tu rozgrywany rajd samochodowy, który mnóstwo osób wybrało się obejrzeć, na szczęście po jakichś 20km się to uspokoiło. Droga piękna, ale to najbardziej górzysty fragment Pierścienia, więc daje solidnie popalić. Pierwszy tempa nie wytrzymuje Zdzisiu Piekarski, wcześniej swoim zwyczajem mocno szarpał na podjazdach, za co teraz zapłacił rachunek. Ja zaczynam wysiadać w rejonie Wiżajn, na podjazdach wiszę trochę za grupką, skurcze dają popalić, na punkcie w Rutce już wiem, że dalej będę musiał jechać swoim tempem, żegnam się z kolegami z naszej grupki - bardzo fajnie się wspólnie jechało, podziękowania dla Janka Wosia, Tomka Buraczewskiego, Dawida Masłowskiego i Zdzisia Piekarskiego za wspólne 250km!
Na ostry podjazd z Rutki wyruszam już samotnie, na górce wyprzedzam Stasieja, którego w tym miejscu odcięło jeszcze sporo mocniej niż mnie. Stasiej stanął na jedzenie, ja próbowałem coś zmienić w rowerze (jechałem z nowym mostkiem) - ale zmiany nic nie dają. Przed Szypliszkami wyprzedza mnie Hipcia (prawdziwy Terminator, którego żadne kryzysy się nie imają ;)), trochę próbowałem utrzymać się w przepisowych 100m za nią, ale nóżki już były nie te. Kawałek dalej dogonił mnie też kolega z kategorii open (nie pamiętam już numeru), za którym pojechałem dłużej na sępa, ale nawet nie za mocne tempo koło 25km/h było dla mnie już za szybkie, mięśnie ud bolały przy każdym obrocie korbą.
Do Sejn dojeżdżam więc już mocno sfrustrowany, myśląc o tym czy ma sens tak się katować kolejne 300km, bo wiedziałem że wiatr ma być przeciwny, do tego mocne opady deszczu; a w obecnym stanie mogłem się jedynie powolutku turlać na metę, zapominając o jakimkolwiek dobrym wyniku. A traf chciał, ze na punkcie był samochód organizatora Roberta Janika, którym jechał na kolejne PK, przy okazji wioząc na metę Ryśka Herca, który z powodu problemów żołądkowych wycofał się w Rutce. Gdy okazało się, że Robert da radę zabrać i mnie - zdecydowałem się wycofać, bo dalsza jazda byłaby wielogodzinną męczarnią.
O tym blamażu zdecydowały poważne błędy, które popełniłem na trasie, przede wszystkim za długo jechałem mocnym tempem, zdrowy rozsądek nieco przyćmiło to, że wg licznika aż tak strasznie szybko nie było, średnia do Rutki to ok. 29km/h, szybko, ale nie skrajnie szybko, zdarzało mi się jeździć szybciej. Ale same cyferki niewiele mówią - było tu dużo górek, mnóstwo przeciwnego wiatru, a przede wszystkim wysysający siły upał i na te warunki była to za wysoka średnia; więc zlekceważyłem wskazania pulsometru, który pokazywał, że robi się już za mocno. Drugim błędem było to, że piłem jedynie wodę (plus jedna cola), w Sejnach całą koszulkę i spodenki miałem w soli wypoconej z organizmu. W tych warunkach trzeba było jednak pić izotoniki, które bardzo rzadko stosuję, bo zupełnie mi nie smakują, "zalepiają" całe usta; niemniej jednak ograniczają utratę soli mineralnych. Warunki na tegorocznym Pierścieniu były bardzo trudne, za późno do mnie to dotarło, zlekceważyłem upał, który z początku jakoś mi nie przeszkadzał - i dostałem za to solidną nauczkę; dobra lekcja na przyszłość, by unikać takich wpadek.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 309.50 km AVS: 28.18 km/h
ALT: 1905 m MAX: 57.60 km/h
Temp:30.0 'C
Przyjemna trasa z Olsztyna do bazy zawodów Pierścienia
Dane wycieczki:
DST: 56.50 km AVS: 26.28 km/h
ALT: 324 m MAX: 47.60 km/h
Temp:26.0 'C
Pętla przez Baniochę, straszny upał, temperatura dobiła do 38'C
Dane wycieczki:
DST: 65.60 km AVS: 26.78 km/h
ALT: 95 m MAX: 40.20 km/h
Temp:35.0 'C
Alpejski Tydzień - dzień 8
Dziś tylko krótki odcinek dojazdowy z Mittenwaldu do Garmish, skąd pociągami dostaję się do Zgorzelca, gdzie obiera mnie Wąski (wielkie dzięki za pomoc i nocleg!).
Wyprawa niestety nieudana, na co złożył się szereg spraw. Przede wszystkim zaplanowana była za ambitnie, dystanse po 200km w Alpach to za wiele jak na jazdę z bagażem. Przy dobrej pogodzie jeszcze z dużym trudem do zrobienia, natomiast gdy pogoda się zdecydowanie psuje - już bardzo trudne do zrealizowania. A rozsypujący się plan wyjazdu z kolei działa dołująco na psychikę, a gdy ta siada, tracimy zupełnie motywację do jazdy. Tutaj doszła jeszcze niespodziewana kontuzja Wąskiego, która zmusiła go do przedwczesnego wycofania się, a to z kolei też zmniejszyło moją motywację, bo we dwójkę jednak jest sporo raźniej. Wielkim błędem było też sprawdzanie prognoz pogody, co (w razie gdy są niekorzystne) działa bardzo dołująco na psychikę, ostatni raz popełniłem na wyjeździe taki błąd. Jak się chce jechać trudną trasę - to należy ją jechać bez oglądania się na pogodę, bo sprawdzanie prognoz daje łatwy pretekst do kombinowania, szukania objazdów, ułatwień, skracania trasy, wreszcie wycofania się.
Zdjęcia
Dziś tylko krótki odcinek dojazdowy z Mittenwaldu do Garmish, skąd pociągami dostaję się do Zgorzelca, gdzie obiera mnie Wąski (wielkie dzięki za pomoc i nocleg!).
Wyprawa niestety nieudana, na co złożył się szereg spraw. Przede wszystkim zaplanowana była za ambitnie, dystanse po 200km w Alpach to za wiele jak na jazdę z bagażem. Przy dobrej pogodzie jeszcze z dużym trudem do zrobienia, natomiast gdy pogoda się zdecydowanie psuje - już bardzo trudne do zrealizowania. A rozsypujący się plan wyjazdu z kolei działa dołująco na psychikę, a gdy ta siada, tracimy zupełnie motywację do jazdy. Tutaj doszła jeszcze niespodziewana kontuzja Wąskiego, która zmusiła go do przedwczesnego wycofania się, a to z kolei też zmniejszyło moją motywację, bo we dwójkę jednak jest sporo raźniej. Wielkim błędem było też sprawdzanie prognoz pogody, co (w razie gdy są niekorzystne) działa bardzo dołująco na psychikę, ostatni raz popełniłem na wyjeździe taki błąd. Jak się chce jechać trudną trasę - to należy ją jechać bez oglądania się na pogodę, bo sprawdzanie prognoz daje łatwy pretekst do kombinowania, szukania objazdów, ułatwień, skracania trasy, wreszcie wycofania się.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 20.00 km AVS: 26.67 km/h
ALT: 105 m MAX: 55.80 km/h
Temp:12.0 'C