Wpisy archiwalne w kategorii
Canyon
Dystans całkowity: | 31654.30 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 1293:02 |
Średnia prędkość: | 24.48 km/h |
Maksymalna prędkość: | 78.00 km/h |
Suma podjazdów: | 205462 m |
Suma kalorii: | 27 kcal |
Liczba aktywności: | 205 |
Średnio na aktywność: | 154.41 km i 6h 18m |
Więcej statystyk |
Na dojazd na wyprawkę zdecydowałem się dość późno, niewiele w styczniu jeździłem, więc dłuższa trasa zachęcała. Natomiast dużo mniej zachęcały warunki - czyli ponad 300km pod wiatr ;)). Umówiony byłem z Waxmundem w Bełchatowie, ale gdy już ruszyłem o 22 okazało się, że przez problemy z kolanem zrezygnował z jutrzejszej jazdy i dojedzie pociągiem. Postanowiłem więc jechać krótszą trasą przez Łowicz zamiast przez Bełchatów. Na wyjeździe z Warszawy policjant każe mi zjechać na ścieżkę, w tym rejonie wyjątkowo tragiczną, wąziutką, z licznymi wybrzuszeniami, krawężnikami i dziurami. Po krótkim kawałku na którym dwa razy wypadła mi coca-cola moja cierpliwość się wyczerpała i wróciłem na równiutką i pustą o tej godzinie szosę.
Jazda nudna, wiatr mocno przeszkadza, tempo mam koło 23km/h, rzadko więcej. Byłem niedospany, tego dnia wstałem o 8, po ledwie 5h godzinach snu, więc uznałem, że skoro i tak wiozę ze sobą sprzęt biwakowy to warto go wykorzystać i choć troszkę się przespać. Po 100km, już za Łowiczem zjeżdżam do lasku, jeszcze się orientuję, że mam flaka z przodu, jadąc nocą na równej szosie nawet tego nie zauważyłem, a schodziło bardzo powoli.
Zdjęcia z wyjazdu
Jazda nudna, wiatr mocno przeszkadza, tempo mam koło 23km/h, rzadko więcej. Byłem niedospany, tego dnia wstałem o 8, po ledwie 5h godzinach snu, więc uznałem, że skoro i tak wiozę ze sobą sprzęt biwakowy to warto go wykorzystać i choć troszkę się przespać. Po 100km, już za Łowiczem zjeżdżam do lasku, jeszcze się orientuję, że mam flaka z przodu, jadąc nocą na równej szosie nawet tego nie zauważyłem, a schodziło bardzo powoli.
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 100.20 km AVS: 23.21 km/h
ALT: 175 m MAX: 35.70 km/h
Temp:2.0 'C
Pospałem ze 2h, naprawiłem koło i już po wschodzie słońca ruszyłem dalej. Jazda bardzo męcząca, cały długi odcinek z Łowicza aż do Koła to najgorsze miejsce na jazdę pod wiatr - długie proste i zupełnie odkryty teren, żadnych wzniesień, żadnych drzew blokujących wiatr. I do tego jeszcze fakt, że tak będzie przez ponad 200km, bez żadnej nadziei na poprawę ;)). Jechało się oczywiście wolno, najgorzej na kawałku przed Kołem (wiało też lekko z południa), gdzie utrzymanie 20km/h było już dużym problemem. Ale dzięki temu wszystkiemu był to niewątpliwie dobry trening psychiki ;)). Fajny odcinek był przed Koninem - małe pagóreczki i las trochę redukujący wiatr. W Golinie robię postój, na którym miejscowy menel wymógł na mnie poczęstowanie go colą i był bardzo rozczarowany, że to nie wino :).
Końcówka już po zmierzchu, było też trochę dziurawych odcinków, do bazy wyprawki dotarłem koło 21, bardzo zadowolony, że to koniec jazdy na dziś, bo tego wiatru miałem już serdecznie dość, ponad 300km na których nie było kilometra, gdzie by mi nie przeszkadzał :))
Zdjęcia z wyjazdu
Końcówka już po zmierzchu, było też trochę dziurawych odcinków, do bazy wyprawki dotarłem koło 21, bardzo zadowolony, że to koniec jazdy na dziś, bo tego wiatru miałem już serdecznie dość, ponad 300km na których nie było kilometra, gdzie by mi nie przeszkadzał :))
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 224.10 km AVS: 22.26 km/h
ALT: 717 m MAX: 39.30 km/h
Temp:5.0 'C
Wieczorna pętelka do Góry Kalwarii w Boże Narodzenie
Dane wycieczki:
DST: 56.00 km AVS: 27.54 km/h
ALT: 81 m MAX: 42.40 km/h
Temp:6.0 'C
Rano się nieźle wkurzyłem, więc pomimo dziadowskiej pogody postanowiłem wyskoczyć na chwilę na rower. Bardzo ciepło jak na drugą połowę grudnia, ale pełno syfu na drogach, pomimo krótkiej trasy ubłociłem cały rower.
Dane wycieczki:
DST: 35.20 km AVS: 27.43 km/h
ALT: 36 m MAX: 37.20 km/h
Temp:10.0 'C
Wilno w Grudniu!
Grudzień to może nie najbardziej optymalny miesiąc na długie trasy - ale też się da ;))
Tym razem na trasę wymagającą 16h jazdy nocą udało mi się namówić Kota, za cel postawiliśmy sobie Wilno, na które prognozy pogody wskazywały bardzo dobre warunki, ze sprzyjającym wiatrem na niemal całej trasie.
Ruszamy o 9, w Warszawie elegancka pogoda, 8-9 stopni i słoneczko. Pierwsza część trasy to żmudne przebijanie się przez warszawską aglomerację, dopiero po 30km zaczyna się właściwa jazda. I od razu widać, że jazda w tym kierunku to był strzał w dziesiątkę, 30km/h przekracza się bez większego trudu, a i po 35km/h na prostej nieraz lecieliśmy. W tych warunkach dystans szybko leci, wiele się nie zatrzymując zaliczamy najnudniejszy, mazowiecki odcinek naszej drogi. Na pierwszy postój stajemy na stacji w Węgrowie, dalej odbijamy nieco na północ, więc wiaterek mniej nam już pomaga. Po 110km za Kosowem Lackim zaczyna już zmierzchać, słońce ostatni raz widzieliśmy nad Bugiem, kolejny raz zobaczymy je dopiero nad Niemnem :))
Do Wysokiego jedzie się wygodnie, drogi powoli robią się puste, przybywa trochę małych pagóreczków, same Wysokie widać już z daleka (światła wielkiej mleczarni), są też dodające klimatu nocnej jeździe świąteczne iluminacje na ulicach. Tutaj zatrzymujemy się na obiad w barku, wcinając m.in. świetną zupę szczawiową. Czasu mieliśmy dużo w zapasie, więc posiedzieliśmy sobie tutaj w sumie prawie 1,5h. Na kolejnym odcinku do Tykocina nasze dotąd bardzo solidne tempo (koło 28,5km/h na 165km) zaczyna spadać, niestety staje się to czego się obawialiśmy - Marzenę zaczyna boleć nadwyrężone tydzień temu kolano. Proponowałem wcześniejszy odwrót bo przed sobą mieliśmy jeszcze aż 350km, a jazda takiego dystansu z kontuzją będzie bardzo trudna. A z rejonu Tykocina można jeszcze było sensownie się wycofać, zjeżdżając 25km do Białegostoku. Ale Marzena twardo postanowiła jechać dalej, po wielkich namowach dała się też namówić na próbę zmiany sylwetki na rowerze i przestawiliśmy nieco bloki, co przyniosło chwilową ulgę.
Za Tykocinem wjeżdżamy w "ciemną dupę" - coraz mniej miasteczek, na drogach ruch właściwie zerowy. Tutaj kończy mi się bateria w GPS, a gdy chciałem podłączyć powerbanka - okazuje się, że zgubiłem kabel, który musiał wypaść z torebki na ramę, bo w ciemności nie zauważyłem, że ok. 50km jechałem z otwartą torebką. Nie ma wyjścia - dalej muszę jechać bez gps, to niewielka strata, natomiast sporo bardziej irytująca była strata licznika. Podobnie jak w maju tak i teraz Via Baltica omijamy objazdem, nadrabiając koło 10km - ale warto bo jazda tą szosą to dramat, ledwo wjechaliśmy na nią kawałek (do początku objazdu trzeba z 500m zrobić główną szosą) - już nas jadących legalnie, świetnie oświetlonych, z odblaskami wytrąbił jakiś tępy kacap w tirze, bo mu się przy wyprzedzaniu na wąskiej drodze nogi z gazu zdjąć nie chciało. Na szosę wracamy pod Sztabinem, ok. 5km trzeba zrobić przed początkiem pobocza i to bardzo nieprzyjemna jazda, spotkaliśmy m.in. jadącą z naprzeciwka kolumnę przynajmniej 10 tirów. Niestety naszej policji nie chce się z tym zrobić porządku, a kierowcy ze wschodu przepisami się w ogóle nie przejmują, tam ciągle dominuje barbarzyńskie myślenie, że im kto ma większy pojazd - tym mu na szosie więcej wolno. Przed Augustowem nasza droga skręca na kawałek na zachód i tutaj wiatr uderza w nas z całą siłą, a że Marzenę po chwilowej uldze znowu boli coraz mocniej kolano - chwilami jedzie się koło 15-17km/h.
Jakoś przemęczyliśmy się do Augustowa, tutaj robimy większy postój na dużej stacji Orlenu, wcinając smaczne zapiekanki, jedzenie na ciepło od razu podnosi morale na takiej trasie. Marzena pomimo rosnącego bólu kolana postanawia jechać do końca, bo Augustów to było ostatnie miejsce, gdzie można się było sensownie wycofać, na stacji kupuje środki przeciwbólowe. Ruszamy po 2, czeka nas jeszcze ponad 5h jazdy nocą. Aż do Gib jedziemy lasem, za dnia to całkiem ciekawa trasa, nocą jednak daje o sobie znać monotonia. Z Gib na granice w Ogrodnikach przybywa trochę góreczek, do tego na otwartym terenie wiatr znacząco mocniej pomaga. Ale robi się też chłodniej, koło 6 stopni, ale sama temperatura niewiele mówi, bo wieje mocno, a wiatr jest bardzo zimny, każda chwila bez jazdy momentalnie wychładza, Robimy postój na Statoilu w Łoździejach, 15km za granicą, tutaj stacja pomimo bardzo wczesnej pory (koło 5 ) przeżywa prawdziwe oblężenie.
Z Łoździejów kierujemy się na Olitę, powoli na wschodzie widać coraz mocniejsze przejaśnienia, na północy brzask trwa sporo dłużej niż w środkowej Polsce, nawet godzinę przed wschodem słońca zaczyna się powoli robić widno. Samo słońce pojawia się Olicie, gdy przejeżdżamy most na Niemnie, pięknie odbijając się w tej wielkiej rzece. Tutaj robimy też postój w markecie i ruszamy na najciekawszy odcinek naszej trasy - czyli kawałek do Rudiszek. Sporo pagóreczków, wąskie drogi, małe miasteczka z drewnianymi domkami, lasy, przejazd przez park narodowy; jednym słowem ta droga ma swój klimat. Tempem jedziemy spokojnym, bo Marzenę ciągle kolano mocno boli, środki przeciwbólowe jedynie ból ograniczają, nie eliminują w 100%. Za Rudiszkami odbijamy na Troki, gdy byliśmy tu w maju tłumy były nieludzkie, teraz w grudniu jest znacznie mniej ludzi (choć wycieczki Chińczyków nie mogło zabraknąć :)). Obejrzeliśmy wspaniale położony zamek, po czym ruszyliśmy na Wilno nowym wariantem tras, tak by ominąć nieprzyjemną główną szosę. I to był bardzo dobry pomysł, najpierw czekał nas piękny odcinek nad samym jeziorem Galwe, z paroma szutrowymi kawałeczkami i drewnianymi mostami. A i dalsza część jazdy sporo ciekawsza niż główna szosa.
Do Wilna pomimo kontuzji Kota docieramy z wystarczającym zapasem, robimy więc krótką rundkę po centrum, był też czas na obiad.
Trasa bardzo wymagająca, warunki trafiliśmy co prawda optymalne jak na tę porę roku; ale grudzień to jest zawsze grudzień i trasa tej długości wymaga wielkiego wysiłku, mięśnie w niskich temperaturach są mniej wydajne, a bardzo długa noc męczy psychicznie. Ale też i satysfakcja z ukończenia takiej trasy jest ogromna, że się jednak wytrzymało i pokonało rozmaite przeciwności. A Marzenie należą się dodatkowo ogromne brawa za wytrzymałość i zacięcie - bo aż 350km przejechała z bólem kolana, pomimo poważnej kontuzji nie zdecydowała się wycofać i z zagryzionymi zębami dociągnęła do samego Wilna; to już wyższa szkoła odporności psychicznej i fizycznej!
Zdjęcia
Grudzień to może nie najbardziej optymalny miesiąc na długie trasy - ale też się da ;))
Tym razem na trasę wymagającą 16h jazdy nocą udało mi się namówić Kota, za cel postawiliśmy sobie Wilno, na które prognozy pogody wskazywały bardzo dobre warunki, ze sprzyjającym wiatrem na niemal całej trasie.
Ruszamy o 9, w Warszawie elegancka pogoda, 8-9 stopni i słoneczko. Pierwsza część trasy to żmudne przebijanie się przez warszawską aglomerację, dopiero po 30km zaczyna się właściwa jazda. I od razu widać, że jazda w tym kierunku to był strzał w dziesiątkę, 30km/h przekracza się bez większego trudu, a i po 35km/h na prostej nieraz lecieliśmy. W tych warunkach dystans szybko leci, wiele się nie zatrzymując zaliczamy najnudniejszy, mazowiecki odcinek naszej drogi. Na pierwszy postój stajemy na stacji w Węgrowie, dalej odbijamy nieco na północ, więc wiaterek mniej nam już pomaga. Po 110km za Kosowem Lackim zaczyna już zmierzchać, słońce ostatni raz widzieliśmy nad Bugiem, kolejny raz zobaczymy je dopiero nad Niemnem :))
Do Wysokiego jedzie się wygodnie, drogi powoli robią się puste, przybywa trochę małych pagóreczków, same Wysokie widać już z daleka (światła wielkiej mleczarni), są też dodające klimatu nocnej jeździe świąteczne iluminacje na ulicach. Tutaj zatrzymujemy się na obiad w barku, wcinając m.in. świetną zupę szczawiową. Czasu mieliśmy dużo w zapasie, więc posiedzieliśmy sobie tutaj w sumie prawie 1,5h. Na kolejnym odcinku do Tykocina nasze dotąd bardzo solidne tempo (koło 28,5km/h na 165km) zaczyna spadać, niestety staje się to czego się obawialiśmy - Marzenę zaczyna boleć nadwyrężone tydzień temu kolano. Proponowałem wcześniejszy odwrót bo przed sobą mieliśmy jeszcze aż 350km, a jazda takiego dystansu z kontuzją będzie bardzo trudna. A z rejonu Tykocina można jeszcze było sensownie się wycofać, zjeżdżając 25km do Białegostoku. Ale Marzena twardo postanowiła jechać dalej, po wielkich namowach dała się też namówić na próbę zmiany sylwetki na rowerze i przestawiliśmy nieco bloki, co przyniosło chwilową ulgę.
Za Tykocinem wjeżdżamy w "ciemną dupę" - coraz mniej miasteczek, na drogach ruch właściwie zerowy. Tutaj kończy mi się bateria w GPS, a gdy chciałem podłączyć powerbanka - okazuje się, że zgubiłem kabel, który musiał wypaść z torebki na ramę, bo w ciemności nie zauważyłem, że ok. 50km jechałem z otwartą torebką. Nie ma wyjścia - dalej muszę jechać bez gps, to niewielka strata, natomiast sporo bardziej irytująca była strata licznika. Podobnie jak w maju tak i teraz Via Baltica omijamy objazdem, nadrabiając koło 10km - ale warto bo jazda tą szosą to dramat, ledwo wjechaliśmy na nią kawałek (do początku objazdu trzeba z 500m zrobić główną szosą) - już nas jadących legalnie, świetnie oświetlonych, z odblaskami wytrąbił jakiś tępy kacap w tirze, bo mu się przy wyprzedzaniu na wąskiej drodze nogi z gazu zdjąć nie chciało. Na szosę wracamy pod Sztabinem, ok. 5km trzeba zrobić przed początkiem pobocza i to bardzo nieprzyjemna jazda, spotkaliśmy m.in. jadącą z naprzeciwka kolumnę przynajmniej 10 tirów. Niestety naszej policji nie chce się z tym zrobić porządku, a kierowcy ze wschodu przepisami się w ogóle nie przejmują, tam ciągle dominuje barbarzyńskie myślenie, że im kto ma większy pojazd - tym mu na szosie więcej wolno. Przed Augustowem nasza droga skręca na kawałek na zachód i tutaj wiatr uderza w nas z całą siłą, a że Marzenę po chwilowej uldze znowu boli coraz mocniej kolano - chwilami jedzie się koło 15-17km/h.
Jakoś przemęczyliśmy się do Augustowa, tutaj robimy większy postój na dużej stacji Orlenu, wcinając smaczne zapiekanki, jedzenie na ciepło od razu podnosi morale na takiej trasie. Marzena pomimo rosnącego bólu kolana postanawia jechać do końca, bo Augustów to było ostatnie miejsce, gdzie można się było sensownie wycofać, na stacji kupuje środki przeciwbólowe. Ruszamy po 2, czeka nas jeszcze ponad 5h jazdy nocą. Aż do Gib jedziemy lasem, za dnia to całkiem ciekawa trasa, nocą jednak daje o sobie znać monotonia. Z Gib na granice w Ogrodnikach przybywa trochę góreczek, do tego na otwartym terenie wiatr znacząco mocniej pomaga. Ale robi się też chłodniej, koło 6 stopni, ale sama temperatura niewiele mówi, bo wieje mocno, a wiatr jest bardzo zimny, każda chwila bez jazdy momentalnie wychładza, Robimy postój na Statoilu w Łoździejach, 15km za granicą, tutaj stacja pomimo bardzo wczesnej pory (koło 5 ) przeżywa prawdziwe oblężenie.
Z Łoździejów kierujemy się na Olitę, powoli na wschodzie widać coraz mocniejsze przejaśnienia, na północy brzask trwa sporo dłużej niż w środkowej Polsce, nawet godzinę przed wschodem słońca zaczyna się powoli robić widno. Samo słońce pojawia się Olicie, gdy przejeżdżamy most na Niemnie, pięknie odbijając się w tej wielkiej rzece. Tutaj robimy też postój w markecie i ruszamy na najciekawszy odcinek naszej trasy - czyli kawałek do Rudiszek. Sporo pagóreczków, wąskie drogi, małe miasteczka z drewnianymi domkami, lasy, przejazd przez park narodowy; jednym słowem ta droga ma swój klimat. Tempem jedziemy spokojnym, bo Marzenę ciągle kolano mocno boli, środki przeciwbólowe jedynie ból ograniczają, nie eliminują w 100%. Za Rudiszkami odbijamy na Troki, gdy byliśmy tu w maju tłumy były nieludzkie, teraz w grudniu jest znacznie mniej ludzi (choć wycieczki Chińczyków nie mogło zabraknąć :)). Obejrzeliśmy wspaniale położony zamek, po czym ruszyliśmy na Wilno nowym wariantem tras, tak by ominąć nieprzyjemną główną szosę. I to był bardzo dobry pomysł, najpierw czekał nas piękny odcinek nad samym jeziorem Galwe, z paroma szutrowymi kawałeczkami i drewnianymi mostami. A i dalsza część jazdy sporo ciekawsza niż główna szosa.
Do Wilna pomimo kontuzji Kota docieramy z wystarczającym zapasem, robimy więc krótką rundkę po centrum, był też czas na obiad.
Trasa bardzo wymagająca, warunki trafiliśmy co prawda optymalne jak na tę porę roku; ale grudzień to jest zawsze grudzień i trasa tej długości wymaga wielkiego wysiłku, mięśnie w niskich temperaturach są mniej wydajne, a bardzo długa noc męczy psychicznie. Ale też i satysfakcja z ukończenia takiej trasy jest ogromna, że się jednak wytrzymało i pokonało rozmaite przeciwności. A Marzenie należą się dodatkowo ogromne brawa za wytrzymałość i zacięcie - bo aż 350km przejechała z bólem kolana, pomimo poważnej kontuzji nie zdecydowała się wycofać i z zagryzionymi zębami dociągnęła do samego Wilna; to już wyższa szkoła odporności psychicznej i fizycznej!
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 522.00 km AVS: 23.60 km/h
ALT: 2720 m MAX: 60.30 km/h
Temp:7.0 'C
Po mieście
Dane wycieczki:
DST: 11.10 km AVS: 25.62 km/h
ALT: 29 m MAX: 33.80 km/h
Temp:9.0 'C
Pętelka do Chynowa
Pierwsza zimowa jazda w tym roku, przy wyjeździe 0 stopni, od Góry Kalwarii już mróz, po zachodzie słońca -3,5'C. Trochę zmarzłem bo jechałem jeszcze w jesiennych rękawiczkach, takie temperatury to też już skrajny parametr moich zimowych butów SPD. Ale ogólnie fajnie się jechało, dobra słoneczna pogoda, słabiutki wiaterek, no i wreszcie kolano odpuściło
Pierwsza zimowa jazda w tym roku, przy wyjeździe 0 stopni, od Góry Kalwarii już mróz, po zachodzie słońca -3,5'C. Trochę zmarzłem bo jechałem jeszcze w jesiennych rękawiczkach, takie temperatury to też już skrajny parametr moich zimowych butów SPD. Ale ogólnie fajnie się jechało, dobra słoneczna pogoda, słabiutki wiaterek, no i wreszcie kolano odpuściło
Dane wycieczki:
DST: 75.60 km AVS: 27.33 km/h
ALT: 177 m MAX: 43.20 km/h
Temp:-3.0 'C
Postanowiłem wykorzystać mocny zachodni wiatr obecny w Polsce od paru dni. Cel był więc oczywisty - wschodnia granica, tym razem pojechałem wariantem przez Łuków i Radzyń i dalej aż do Sławatycz. Z wiatrem jechało się elegancko, średnia ponad 30km/h bez większą wysiłku. Ale powrót miałem z Białej Podlaskiej, więc w końcówce musiałem wracać 50km pod wiatr i tu już tak przyjemnie nie było ;). Wyjazd udany, szkoda tylko, że dalej mnie męczy ból kolana, choć mam nadzieję, że już doszedłem do przyczyn go wywołujących.
Dane wycieczki:
DST: 262.90 km AVS: 29.16 km/h
ALT: 454 m MAX: 51.20 km/h
Temp:11.0 'C
Krótka pętelka przez Gassy
Dane wycieczki:
DST: 34.60 km AVS: 26.96 km/h
ALT: 37 m MAX: 41.60 km/h
Temp:5.0 'C
Pętla przez Góry Kalwarii. Jeszcze przed zachodem słońca temperatura spadła do ledwie 3 stopni - zimno!
Dane wycieczki:
DST: 56.10 km AVS: 27.82 km/h
ALT: 78 m MAX: 41.40 km/h
Temp:8.0 'C