Wpisy archiwalne w kategorii
Rower szosowy
Dystans całkowity: | 89888.50 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 3688:54 |
Średnia prędkość: | 24.37 km/h |
Maksymalna prędkość: | 86.60 km/h |
Suma podjazdów: | 516539 m |
Liczba aktywności: | 836 |
Średnio na aktywność: | 107.52 km i 4h 24m |
Więcej statystyk |
Katowice - Hel, czyli z cyklu "Jestem Hardkorem" ;))
Katowice - Lubliniec - Gorzów Śląski - Wieluń - Sieradz - Koło - Włocławek - Toruń - Grudziądz - Tczew - Gdańsk - Gdynia - Władysławowo - Hel
Przeglądając sieć natrafiłem na ogłoszenie Raptora organizującego maraton Katowice - Hel. Projekt bardzo ciekawy - jazda długą trasą "przed siebie", a nie jakieś nudne bicie kilometrów na pętlach; więc pomimo zapowiadanego mocnego tempa ponad 30km/h postanowiłem spróbować swoich sił, jazda nie miała charakteru wyścigu, a wspólnej jazdy grupowej.
Spotykamy się trochę przed 15 w samym centrum Katowic - pod Spodkiem. Krótkie przygotowania, segregacja rzeczy (towarzyszył nam samochód przewożący picie, jedzenie i inne potrzebne rzeczy). Pogodę na starcie mamy idealną - jakieś 27-28'C i zauważalny wiatr w plecy. Początek mało ciekawy - żmudne przebijanie się przez śląską aglomerację, dużo świateł, spory ruch i dość szarpana jazda ze względu na potrzebę licznych przyspieszeń. Ale za Tarnowskimi Górami robi się już całkiem przyjemnie, ruch na drogach w normie, jest sporo lasów, dobre asfalty - jedzie się bardzo przyjemnie. Tempo mocne, na dwóch 50km odcinkach mieliśmy średnie 34-35km/h, ale to zasługa paru mocnych osób (m.in. Raptor, Ficuś, Kurier), które się udzielały na przodzie naszej grupki. Ten odcinek niemal wszystkim jechało się bardzo przyjemnie, były to idealne warunki na rower. Na większy postój stajemy pod Wieluniem (tutaj też trafiła się guma); następny jest krótko po zapadnięciu zmroku w Sieradzu - tu już stoimy dłużej przygotowując się do nocnej jazdy. W ciemnościach jazda dalej nam idzie elegancko, średnia cały czas wysoka, dobre drogi, przyjemna temperatura 19-20'C; więc szybko docieramy do Turka, tam pojawiają się pierwsze zwiastuny zmian w pogodzie - zaczyna błyskać na horyzoncie, a wiatr zmienia kierunek i przybiera na sile.
W Kole dołącza się do nas Mad i jedziemy sprawne pod Włocławek, gdzie zaczynają się problemy - po odpoczynku na stacji benzynowej zaczyna padać deszcz, krótko po tym guma, na którą tracimy sporo czasu, do Włocławka docieramy już w niewielkim deszczu, w sumie na ok. 330km średnia wyszła 33,5km/h, odtąd już tylko spadała ;)). Tutaj dołączają do nas Łukasz (mieszkający we Włocławku) oraz Waxmund, który dotarł tu z Warszawy (200km). Przy wyjeździe z Włocławka wszystko się pokiełbasiło - fatalny dziurawy, śliski asfalt (na którym się przewrócił i poobcierał Mad - wkrótce zrezygnował, na szczęście asekurował go tata w samochodzie), silny deszcz - i co najgorsze jeszcze silniejszy przeciwny wiatr równo w twarz. Ten kawałek jechało się fatalnie, po ok. 30km zatrzymujemy się na stacji benzynowej, robiąc w środku niezłe jeziorko, do tego jeden z zasypiających już na stojąco rowerzystów przewrócił regał z pisemkami ;))
Po odpoczynku było już nieco lepiej, ale dalej w deszczu, temperatura ok.8'C i perspektywy przed nami (a zostało jeszcze 300km na Hel) - marniutkie. W Toruniu postanawiamy się rozdzielić, większość chłopaków mocno przeorana deszczem i zimnem zdecydowała się pojechać pociągiem do Gdyni i stamtąd dokończyć trasę na Hel, co było w pełni zrozumiałe bo warunki były rzeczywiście fatalne. Wersję "hard" wybrało 5 osób - Kurier, Tomek, Waxmund, jeszcze świeży Łukasz i ja, bo czułem się dobrze, a jako doświadczony sakwiarz miałem tą przewagę nad innymi, że byłem bardziej przyzwyczajony do jazdy w każdych warunkach, też nieco lepszy strój na deszcz (chyba tylko mi nie zamokły stopy ;)
Zaraz po wyjeździe za Toruń - okazuje się, że naszym przeciwnikiem nie będzie dzisiaj deszcz, ale to co najgorsze na rowerze - czyli silny wiatr. Wg prognoz miało wiać z zachodu, a wieje z północnego zachodu, więc czeka nas niemal 300km pod wiatr. Kawałek za Toruniem Tomek szybko zaczął daleko zostawać z tyłu, po krótkim postoju i zastanowieniu się - postanowił jednak odpuścić i wsiadł do samochodu (w Gdyni ponownie do nas dołączył). Dalej jedziemy więc w czwórkę, odcinek za Toruniem fatalny - odkryte tereny, niemal czołowo pod wiatr ok. 40km/h. Odetchnęliśmy nieco po skręcie na Grudziądz (inny kierunek drogi); tam robimy postój na coś ciepłego, niestety żadnego sensownego baru nie było i jedliśmy niesmaczne fast-foody w jakiejś obskurnej spelunce.
Za Grudziądzem wracamy na "jedynkę" - fajna droga do jazdy, niewielki ruch (bo jest równoległa autostrada), świetny asfalt i szerokie pobocze. Żeby nie ten wiatr... Na tym odcinku zaczynam troszkę zostawać w tyle, przejechane setki kilometrów robią swoje, ale nikomu w tych warunkach nie jest łatwo, na trasie tez nadspodziewanie sporo małych górek, a pod górę się wjeżdża w tych warunkach żółwim tempem. Kawałek przed Gdańskiem postój, umawiamy się na spotkanie na północy Trójmiasta przy skrzyżowaniu z obwodnicą. Ten odcinek jechałem w pierwszej części samotnie (w mieście wreszcie troszkę ulgi, zawsze to jakaś osłona przed wiatrem), później udało mi się skontaktować z Rafałem studiującym w Gdyni, który wyjechał mi naprzeciw, tak że spotkaliśmy się w Sopocie. Ta wspólna jazda dobrze mi zrobiła, Rafał jechał przede mną tempem akurat - szybciej niż ja samotnie, ale też nie za szybko, więc sobie nieco odpocząłem. Do tego pojechaliśmy najkrótszą drogą, a reszta ekipy nieźle tu pokołowała, więc na miejsce spotkania docieram krótko po nich. Tutaj chwila mobilizacji przed ostatnim kawałkiem na północ, bo na mierzei miało już nam wiać w plecy. Kawałek za Redą zaczyna się podjazd, całkiem spory, ale ładnie osłonięty, na szczycie żegnam się z Rafałem - dzięki za pomoc i towarzystwo! A dalej o dziwo odżyłem, wiatr wiał teraz równo na zachód - co przeszkadzało mniej, trzeba było tylko uważać, by nie wypaść z trasy, bo mocno dmuchało w bok. Nasza ekipa się potasowała - Kurier pojechał szybko do przodu, ja z Tomkiem (który po odpoczynku w samochodzie wrócił na rower) pojechaliśmy swoim tempem, a Waxmund i Łukasz jeszcze stanęli w McDonaldzie przed mierzeją. Na mierzei wreszcie mamy spokój od wiatru, ale też już nie ma sił na mocniejsze ciągnięcie, więc jedziemy spokojnie 25-27km/h w kierunku Jastarni, gdzie mamy nocleg. Ale to oczywiście nie był nasz cel - po takiej katordze po prostu nie mogłem zakończyć tej trasy bez dojechania na Hel - a to oznaczało jeszcze 30km. Na szczęście teren był głównie leśny, więc osłonięty od wiatru dobrze - i powolutku się dotoczyłem spotykając przed Helem wracającego do Jastarni Kuriera (zdecydowanie najmocniejszego z naszej czwórki). Już po zmierzchu docieram do helskiego portu, chwilę obserwując wzburzone morze i szalejący wiatr; zmordowany nieprzeciętnie, ale z ogromną satysfakcją, że w takich trudnych warunkach jednak nie wymiękłem i przejechałem tak morderczą trasę.
Powrót do Jastarni po ciemku i powolutku, tam wreszcie upragniony odpoczynek i sen
Na przebieg naszego maratonu ogromny wpływ miała pogoda, niestety ta za Włocławkiem zrobiła się fatalna, nie dziwne więc że wielu ludzi się wycofało, nie chcąc zamieniać jazdy na rowerze w katorgę czy ryzykować kontuzji, ci co przejechali całość ze spokojem mogą sobie przykleić etykietkę "Jestem hardkorem" ;)) Przyjemności to ta jazda za Włocławkiem nie sprawiała niemal żadnej, ale trzeba było sporo hartu ducha, trzeba było sporo zdrowia zostawić by ją ukończyć i sprawdzić swoje możliwości, niektórzy tego typu walkę z samym sobą po prostu lubią.
Duże podziękowania dla Raptora za organizację tego wyjazdu - udało się to zorganizować naprawdę fajnie, zupełnie po kosztach, płaciliśmy tylko za nocleg i gaz do samochodu, kierowcy (brat i chyba tata Raptora, jeśli dobrze zrozumiałem) pojechali całkiem charytatywnie i bardzo się przykładali do tego by pomóc uczestnikom, ze sobą musieliśmy wozić tylko podstawowe rzeczy. No i oczywiście dla innych uczestników maratonu, każdy dawał z siebie wiele - a atmosfera w grupie była bardzo fajna.
PS - Niech mi teraz tylko jakiś koleżka na Bikestats (Trenażerowy Kris91 to mój ulubieniec w tej branży) wyskoczy z tekstem, że ja tylko z wiatrem jeżdżę ;)) Niemal 300km pod wiatr o sile 40km/h (ponad 10ms), a w porywach dużo więcej, a to wszystko z bagażem kolejnych 300km w nogach! Przy takim wietrze żadna jazda w cieniu niemal nic nie daje, każdy walczyć musi samemu, a nie jest łatwo jechać z perspektywą, że przez kolejne 200-300km będziemy mieli taki przyjemniutki wiaterek w buźkę ;))
Zdjęcia
Zaliczone gminy - 57 (KATOWICE - miasto wojewódzkie + powiat grodzki, CHORZÓW - powiat grodzki, BYTOM - powiat grodzki, TARNOWSKIE GÓRY - miasto powiatowe, Tworóg, Krupski Młyn, LUBLINIEC - miasto powiatowe, Pawonków, Kochanowice, Ciasna, OLESNO - miasto powiatowe, GORZÓW ŚLĄSKI, PRASZKA, Mokrsko, Pątnów, WIELUŃ - miasto powiatowe, Czarnożyły, Ostrówek, ZŁOCZEW, Brzeźno, Sieradz - wieś, SIERADZ - miasto powiatowe, WARTA, DOBRA, Turek - wieś, TUREK - miasto powiatowe, Brudzew, Babiak, IZBICA KUJAWSKA, LUBRANIEC, BRZEŚĆ KUJAWSKI, Łysomice, Chełmża - wieś, Papowo Biskupie, Stolno, Grudziądz - wieś, GRUDZIĄDZ - miasto powiatowe + powiat grodzki, Dragacz, Warlubie, NOWE, Smętowo Graniczne, GNIEW, Subkowy, Tczew - wieś, TCZEW - miasto powiatowe, Pszczółki, Pruszcz Gdański - wieś, PRUSZCZ GDAŃSKI - miasto powiatowe, SOPOT - powiat grodzki, GDYNIA - powiat grodzki, RUMIA, REDA, Puck - wieś, PUCK - miasto powiatowe, WŁADYSŁAWOWO, JASTARNIA, HEL)
Katowice - Lubliniec - Gorzów Śląski - Wieluń - Sieradz - Koło - Włocławek - Toruń - Grudziądz - Tczew - Gdańsk - Gdynia - Władysławowo - Hel
Przeglądając sieć natrafiłem na ogłoszenie Raptora organizującego maraton Katowice - Hel. Projekt bardzo ciekawy - jazda długą trasą "przed siebie", a nie jakieś nudne bicie kilometrów na pętlach; więc pomimo zapowiadanego mocnego tempa ponad 30km/h postanowiłem spróbować swoich sił, jazda nie miała charakteru wyścigu, a wspólnej jazdy grupowej.
Spotykamy się trochę przed 15 w samym centrum Katowic - pod Spodkiem. Krótkie przygotowania, segregacja rzeczy (towarzyszył nam samochód przewożący picie, jedzenie i inne potrzebne rzeczy). Pogodę na starcie mamy idealną - jakieś 27-28'C i zauważalny wiatr w plecy. Początek mało ciekawy - żmudne przebijanie się przez śląską aglomerację, dużo świateł, spory ruch i dość szarpana jazda ze względu na potrzebę licznych przyspieszeń. Ale za Tarnowskimi Górami robi się już całkiem przyjemnie, ruch na drogach w normie, jest sporo lasów, dobre asfalty - jedzie się bardzo przyjemnie. Tempo mocne, na dwóch 50km odcinkach mieliśmy średnie 34-35km/h, ale to zasługa paru mocnych osób (m.in. Raptor, Ficuś, Kurier), które się udzielały na przodzie naszej grupki. Ten odcinek niemal wszystkim jechało się bardzo przyjemnie, były to idealne warunki na rower. Na większy postój stajemy pod Wieluniem (tutaj też trafiła się guma); następny jest krótko po zapadnięciu zmroku w Sieradzu - tu już stoimy dłużej przygotowując się do nocnej jazdy. W ciemnościach jazda dalej nam idzie elegancko, średnia cały czas wysoka, dobre drogi, przyjemna temperatura 19-20'C; więc szybko docieramy do Turka, tam pojawiają się pierwsze zwiastuny zmian w pogodzie - zaczyna błyskać na horyzoncie, a wiatr zmienia kierunek i przybiera na sile.
W Kole dołącza się do nas Mad i jedziemy sprawne pod Włocławek, gdzie zaczynają się problemy - po odpoczynku na stacji benzynowej zaczyna padać deszcz, krótko po tym guma, na którą tracimy sporo czasu, do Włocławka docieramy już w niewielkim deszczu, w sumie na ok. 330km średnia wyszła 33,5km/h, odtąd już tylko spadała ;)). Tutaj dołączają do nas Łukasz (mieszkający we Włocławku) oraz Waxmund, który dotarł tu z Warszawy (200km). Przy wyjeździe z Włocławka wszystko się pokiełbasiło - fatalny dziurawy, śliski asfalt (na którym się przewrócił i poobcierał Mad - wkrótce zrezygnował, na szczęście asekurował go tata w samochodzie), silny deszcz - i co najgorsze jeszcze silniejszy przeciwny wiatr równo w twarz. Ten kawałek jechało się fatalnie, po ok. 30km zatrzymujemy się na stacji benzynowej, robiąc w środku niezłe jeziorko, do tego jeden z zasypiających już na stojąco rowerzystów przewrócił regał z pisemkami ;))
Po odpoczynku było już nieco lepiej, ale dalej w deszczu, temperatura ok.8'C i perspektywy przed nami (a zostało jeszcze 300km na Hel) - marniutkie. W Toruniu postanawiamy się rozdzielić, większość chłopaków mocno przeorana deszczem i zimnem zdecydowała się pojechać pociągiem do Gdyni i stamtąd dokończyć trasę na Hel, co było w pełni zrozumiałe bo warunki były rzeczywiście fatalne. Wersję "hard" wybrało 5 osób - Kurier, Tomek, Waxmund, jeszcze świeży Łukasz i ja, bo czułem się dobrze, a jako doświadczony sakwiarz miałem tą przewagę nad innymi, że byłem bardziej przyzwyczajony do jazdy w każdych warunkach, też nieco lepszy strój na deszcz (chyba tylko mi nie zamokły stopy ;)
Zaraz po wyjeździe za Toruń - okazuje się, że naszym przeciwnikiem nie będzie dzisiaj deszcz, ale to co najgorsze na rowerze - czyli silny wiatr. Wg prognoz miało wiać z zachodu, a wieje z północnego zachodu, więc czeka nas niemal 300km pod wiatr. Kawałek za Toruniem Tomek szybko zaczął daleko zostawać z tyłu, po krótkim postoju i zastanowieniu się - postanowił jednak odpuścić i wsiadł do samochodu (w Gdyni ponownie do nas dołączył). Dalej jedziemy więc w czwórkę, odcinek za Toruniem fatalny - odkryte tereny, niemal czołowo pod wiatr ok. 40km/h. Odetchnęliśmy nieco po skręcie na Grudziądz (inny kierunek drogi); tam robimy postój na coś ciepłego, niestety żadnego sensownego baru nie było i jedliśmy niesmaczne fast-foody w jakiejś obskurnej spelunce.
Za Grudziądzem wracamy na "jedynkę" - fajna droga do jazdy, niewielki ruch (bo jest równoległa autostrada), świetny asfalt i szerokie pobocze. Żeby nie ten wiatr... Na tym odcinku zaczynam troszkę zostawać w tyle, przejechane setki kilometrów robią swoje, ale nikomu w tych warunkach nie jest łatwo, na trasie tez nadspodziewanie sporo małych górek, a pod górę się wjeżdża w tych warunkach żółwim tempem. Kawałek przed Gdańskiem postój, umawiamy się na spotkanie na północy Trójmiasta przy skrzyżowaniu z obwodnicą. Ten odcinek jechałem w pierwszej części samotnie (w mieście wreszcie troszkę ulgi, zawsze to jakaś osłona przed wiatrem), później udało mi się skontaktować z Rafałem studiującym w Gdyni, który wyjechał mi naprzeciw, tak że spotkaliśmy się w Sopocie. Ta wspólna jazda dobrze mi zrobiła, Rafał jechał przede mną tempem akurat - szybciej niż ja samotnie, ale też nie za szybko, więc sobie nieco odpocząłem. Do tego pojechaliśmy najkrótszą drogą, a reszta ekipy nieźle tu pokołowała, więc na miejsce spotkania docieram krótko po nich. Tutaj chwila mobilizacji przed ostatnim kawałkiem na północ, bo na mierzei miało już nam wiać w plecy. Kawałek za Redą zaczyna się podjazd, całkiem spory, ale ładnie osłonięty, na szczycie żegnam się z Rafałem - dzięki za pomoc i towarzystwo! A dalej o dziwo odżyłem, wiatr wiał teraz równo na zachód - co przeszkadzało mniej, trzeba było tylko uważać, by nie wypaść z trasy, bo mocno dmuchało w bok. Nasza ekipa się potasowała - Kurier pojechał szybko do przodu, ja z Tomkiem (który po odpoczynku w samochodzie wrócił na rower) pojechaliśmy swoim tempem, a Waxmund i Łukasz jeszcze stanęli w McDonaldzie przed mierzeją. Na mierzei wreszcie mamy spokój od wiatru, ale też już nie ma sił na mocniejsze ciągnięcie, więc jedziemy spokojnie 25-27km/h w kierunku Jastarni, gdzie mamy nocleg. Ale to oczywiście nie był nasz cel - po takiej katordze po prostu nie mogłem zakończyć tej trasy bez dojechania na Hel - a to oznaczało jeszcze 30km. Na szczęście teren był głównie leśny, więc osłonięty od wiatru dobrze - i powolutku się dotoczyłem spotykając przed Helem wracającego do Jastarni Kuriera (zdecydowanie najmocniejszego z naszej czwórki). Już po zmierzchu docieram do helskiego portu, chwilę obserwując wzburzone morze i szalejący wiatr; zmordowany nieprzeciętnie, ale z ogromną satysfakcją, że w takich trudnych warunkach jednak nie wymiękłem i przejechałem tak morderczą trasę.
Powrót do Jastarni po ciemku i powolutku, tam wreszcie upragniony odpoczynek i sen
Na przebieg naszego maratonu ogromny wpływ miała pogoda, niestety ta za Włocławkiem zrobiła się fatalna, nie dziwne więc że wielu ludzi się wycofało, nie chcąc zamieniać jazdy na rowerze w katorgę czy ryzykować kontuzji, ci co przejechali całość ze spokojem mogą sobie przykleić etykietkę "Jestem hardkorem" ;)) Przyjemności to ta jazda za Włocławkiem nie sprawiała niemal żadnej, ale trzeba było sporo hartu ducha, trzeba było sporo zdrowia zostawić by ją ukończyć i sprawdzić swoje możliwości, niektórzy tego typu walkę z samym sobą po prostu lubią.
Duże podziękowania dla Raptora za organizację tego wyjazdu - udało się to zorganizować naprawdę fajnie, zupełnie po kosztach, płaciliśmy tylko za nocleg i gaz do samochodu, kierowcy (brat i chyba tata Raptora, jeśli dobrze zrozumiałem) pojechali całkiem charytatywnie i bardzo się przykładali do tego by pomóc uczestnikom, ze sobą musieliśmy wozić tylko podstawowe rzeczy. No i oczywiście dla innych uczestników maratonu, każdy dawał z siebie wiele - a atmosfera w grupie była bardzo fajna.
PS - Niech mi teraz tylko jakiś koleżka na Bikestats (Trenażerowy Kris91 to mój ulubieniec w tej branży) wyskoczy z tekstem, że ja tylko z wiatrem jeżdżę ;)) Niemal 300km pod wiatr o sile 40km/h (ponad 10ms), a w porywach dużo więcej, a to wszystko z bagażem kolejnych 300km w nogach! Przy takim wietrze żadna jazda w cieniu niemal nic nie daje, każdy walczyć musi samemu, a nie jest łatwo jechać z perspektywą, że przez kolejne 200-300km będziemy mieli taki przyjemniutki wiaterek w buźkę ;))
Zdjęcia
Zaliczone gminy - 57 (KATOWICE - miasto wojewódzkie + powiat grodzki, CHORZÓW - powiat grodzki, BYTOM - powiat grodzki, TARNOWSKIE GÓRY - miasto powiatowe, Tworóg, Krupski Młyn, LUBLINIEC - miasto powiatowe, Pawonków, Kochanowice, Ciasna, OLESNO - miasto powiatowe, GORZÓW ŚLĄSKI, PRASZKA, Mokrsko, Pątnów, WIELUŃ - miasto powiatowe, Czarnożyły, Ostrówek, ZŁOCZEW, Brzeźno, Sieradz - wieś, SIERADZ - miasto powiatowe, WARTA, DOBRA, Turek - wieś, TUREK - miasto powiatowe, Brudzew, Babiak, IZBICA KUJAWSKA, LUBRANIEC, BRZEŚĆ KUJAWSKI, Łysomice, Chełmża - wieś, Papowo Biskupie, Stolno, Grudziądz - wieś, GRUDZIĄDZ - miasto powiatowe + powiat grodzki, Dragacz, Warlubie, NOWE, Smętowo Graniczne, GNIEW, Subkowy, Tczew - wieś, TCZEW - miasto powiatowe, Pszczółki, Pruszcz Gdański - wieś, PRUSZCZ GDAŃSKI - miasto powiatowe, SOPOT - powiat grodzki, GDYNIA - powiat grodzki, RUMIA, REDA, Puck - wieś, PUCK - miasto powiatowe, WŁADYSŁAWOWO, JASTARNIA, HEL)
Dane wycieczki:
DST: 670.10 km AVS: 27.80 km/h
ALT: 1926 m MAX: 56.20 km/h
Temp:12.0 'C
Piątek, 11 maja 2012Kategoria Rower szosowy, Wycieczka
Dojazd na dworzec w Warszawie oraz z dworca pod Spodek w Katowicach
Dane wycieczki:
DST: 7.10 km AVS: 22.42 km/h
ALT: 25 m MAX: 36.40 km/h
Temp:24.0 'C
Wtorek, 8 maja 2012Kategoria Rower szosowy, Użytkowo
Do pracy i do sklepu
Dane wycieczki:
DST: 25.50 km AVS: 23.91 km/h
ALT: 42 m MAX: 39.40 km/h
Temp:16.0 'C
Poniedziałek, 7 maja 2012Kategoria Rower szosowy, Wycieczka
Wieczorna pętla nadwiślańska. Miałem dziś w planach dłuższą trasę, ale niestety pogoda była do niczego - i nigdzie nie pojechałem (całkiem słusznie bo sporo lało). Wieczorem wyskoczyłem na pętelkę nad Wisłę - a tu zimno jak w styczniu, na nadwiślańskich łąkach trzymało zaledwie 2-3'C, więc dość lekko ubrany nieźle przemarzłem
Dane wycieczki:
DST: 41.50 km AVS: 28.62 km/h
ALT: 74 m MAX: 48.30 km/h
Temp:4.0 'C
Sobota, 5 maja 2012Kategoria >100km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Góra Kalwaria - Mińsk Mazowiecki - Wiązowna - Warszawa
Szybki szosowy wypad do Mińska Mazowieckiego.
Piękna pogoda, jechało się fajnie, drogi niestety sporo bardziej ruchliwe niż na to liczyłem, na DK 50 do Mińska znowu tłumy ruskiej hołoty (z 90% tirów na rejestracjach Pribałtyki i ruskich) - najbardziej chamscy kierowcy świata, kilka akcji, gdzie z premedytacją trąbią na cały regulator, wyprzedzają z minimalnym zapasem (a na drodze jak najbardziej wolno jeździć rowerem); nasza policja powinna się za nich solidnie wziąć (nie wspominając już o tym jak ten ruski transport na masową skalę niszczy nasze drogi). Ciągle to mentalność typowo sowiecka - kto ma większy samochód to jest panem na drodze, rowerzyści dla nich nie istnieją. Na takich drogach - trzeba jechać środkiem, zmuszając ich do bezpiecznego wyprzedzania, bo jak jedziemy z boku, to będą się wciskać nie patrząc na to, że z naprzeciwka coś jedzie.
Szybki szosowy wypad do Mińska Mazowieckiego.
Piękna pogoda, jechało się fajnie, drogi niestety sporo bardziej ruchliwe niż na to liczyłem, na DK 50 do Mińska znowu tłumy ruskiej hołoty (z 90% tirów na rejestracjach Pribałtyki i ruskich) - najbardziej chamscy kierowcy świata, kilka akcji, gdzie z premedytacją trąbią na cały regulator, wyprzedzają z minimalnym zapasem (a na drodze jak najbardziej wolno jeździć rowerem); nasza policja powinna się za nich solidnie wziąć (nie wspominając już o tym jak ten ruski transport na masową skalę niszczy nasze drogi). Ciągle to mentalność typowo sowiecka - kto ma większy samochód to jest panem na drodze, rowerzyści dla nich nie istnieją. Na takich drogach - trzeba jechać środkiem, zmuszając ich do bezpiecznego wyprzedzania, bo jak jedziemy z boku, to będą się wciskać nie patrząc na to, że z naprzeciwka coś jedzie.
Dane wycieczki:
DST: 110.50 km AVS: 31.27 km/h
ALT: 273 m MAX: 66.90 km/h
Temp:22.0 'C
Piątek, 4 maja 2012Kategoria Rower szosowy, Użytkowo
Do pracy i do sklepu.
Pierwszy raz od dłuższego czasu nie wziąłem kurtki przeciwdeszczowej do pracy - i oczywiście wracałem w lejącym deszczu ;)
Pierwszy raz od dłuższego czasu nie wziąłem kurtki przeciwdeszczowej do pracy - i oczywiście wracałem w lejącym deszczu ;)
Dane wycieczki:
DST: 16.00 km AVS: 25.26 km/h
ALT: 98 m MAX: 43.10 km/h
Temp:20.0 'C
Czwartek, 3 maja 2012Kategoria Rower szosowy, Użytkowo
Do pracy
Dane wycieczki:
DST: 15.20 km AVS: 24.65 km/h
ALT: 22 m MAX: 37.60 km/h
Temp:23.0 'C
Wtorek, 1 maja 2012Kategoria >100km, >200km, >300km, Wycieczka, Rower szosowy
Warszawa - Grójec - Biała Rawska - Cielądz - Lubochnia - Tomaszów Maz. - Wolbórz - Piotrków Tryb. - Brzeziny - Lipce Reymontowskie - Skierniewice
Wyjazd z Waxmundem w odwiedziny do leżącego w szpitalu w Piotrkowie Transatlantyka (potrąconego na rowerze przez busa). Odwiedziny postanowiliśmy połączyć z zaliczaniem łódzkich i mazowieckich gmin; ruszamy wcześnie ok.6, spotykamy się w Grójcu przed 8. Pogoda dopisuje, rano nie ma jeszcze takiego upału, w święto drogi puste, więc jedzie się przyjemnie - sprawnie docieramy do Białej Rawskiej, tam wjeżdżamy na boczne drogi i zaczynamy "kołowanie" za gminami powiatu rawskiego i tomaszowskiego. Wraz z upływem czasu robi się coraz cieplej, na postoju po 110km jest już upał powyżej 30 stopni, a w słońcu termometr nagrzewa się aż do 40'C! W tych warunkach jechało się już trudniej, ale były kawałki, gdzie Waxmund narzucał wysokie tempo i jechaliśmy powyżej 30km/h. Kilka razy jechaliśmy po remontowanej szosie katowickiej - co ciekawe nie robią jej z asfaltu, tylko ze specjalnych płyt betonowych, idealnie gładkich; wygląda że tego typu nawierzchnia (obecna na wielu niemieckich autostradach) jest trwalsza od asfaltu.
Do Piotrkowa docieramy ok. 14, u Marka posiedzieliśmy w sumie ze 3h - jest już wyraźny postęp odłączono go od aparatury odsysającej powietrze z przebitego płuca, co umożliwi zrobienie zdjęć RTG połamanych żeber i łopatki - i już bardziej konkretną diagnozę co do czasu trwania urazu i jego leczenia. Marek był w całkiem dobrym humorze, nie narzekał, całe zajście przyjął z zaskakującym spokojem. Oby obyło się bez żadnych dodatkowych komplikacji - by Marek mógł szybko wrócić do normalnego życia oraz na rower (bardzo zależy mu na stracie w tegorocznym BB Tour). Tak więc jeszcze raz - zdrowia!
Z Piotrkowa wracaliśmy na Skierniewice, zaliczając po drodze jeszcze parę gmin (podjechaliśmy pod przedmieścia Łodzi), od Brzezin już nocą, parę razy wpakowaliśmy się na niezłe dziury. Trasę powrotną trochę mi zepsuł uraz mięśnia łydki, który się uaktywnił po odpoczynku w szpitalu; a szkoda bo do Piotrkowa wreszcie jechało się bezproblemowo.
Kilka fotek
Zaliczone gminy - 24 (BIAŁA RAWSKA, Sadkowice, Regnów, Cielądz, Rzeczyca, Czerniewice, Żelechlinek, Budziszowice, Lubochnia, TOMASZÓW MAZOWIECKI - miasto powiatowe, Tomaszów Mazowiecki - wieś, Ujazd, WOLBÓRZ, PIOTRKÓW TRYBUNALSKI - miasto powiatowe + powiat grodzki, Moszczenica, Czarnocin, Będków, Rokiciny, Brójce, Andrespol, Dmosin, Lipce Reymontowskie, Łyszkowice, Maków)
Wyjazd z Waxmundem w odwiedziny do leżącego w szpitalu w Piotrkowie Transatlantyka (potrąconego na rowerze przez busa). Odwiedziny postanowiliśmy połączyć z zaliczaniem łódzkich i mazowieckich gmin; ruszamy wcześnie ok.6, spotykamy się w Grójcu przed 8. Pogoda dopisuje, rano nie ma jeszcze takiego upału, w święto drogi puste, więc jedzie się przyjemnie - sprawnie docieramy do Białej Rawskiej, tam wjeżdżamy na boczne drogi i zaczynamy "kołowanie" za gminami powiatu rawskiego i tomaszowskiego. Wraz z upływem czasu robi się coraz cieplej, na postoju po 110km jest już upał powyżej 30 stopni, a w słońcu termometr nagrzewa się aż do 40'C! W tych warunkach jechało się już trudniej, ale były kawałki, gdzie Waxmund narzucał wysokie tempo i jechaliśmy powyżej 30km/h. Kilka razy jechaliśmy po remontowanej szosie katowickiej - co ciekawe nie robią jej z asfaltu, tylko ze specjalnych płyt betonowych, idealnie gładkich; wygląda że tego typu nawierzchnia (obecna na wielu niemieckich autostradach) jest trwalsza od asfaltu.
Do Piotrkowa docieramy ok. 14, u Marka posiedzieliśmy w sumie ze 3h - jest już wyraźny postęp odłączono go od aparatury odsysającej powietrze z przebitego płuca, co umożliwi zrobienie zdjęć RTG połamanych żeber i łopatki - i już bardziej konkretną diagnozę co do czasu trwania urazu i jego leczenia. Marek był w całkiem dobrym humorze, nie narzekał, całe zajście przyjął z zaskakującym spokojem. Oby obyło się bez żadnych dodatkowych komplikacji - by Marek mógł szybko wrócić do normalnego życia oraz na rower (bardzo zależy mu na stracie w tegorocznym BB Tour). Tak więc jeszcze raz - zdrowia!
Z Piotrkowa wracaliśmy na Skierniewice, zaliczając po drodze jeszcze parę gmin (podjechaliśmy pod przedmieścia Łodzi), od Brzezin już nocą, parę razy wpakowaliśmy się na niezłe dziury. Trasę powrotną trochę mi zepsuł uraz mięśnia łydki, który się uaktywnił po odpoczynku w szpitalu; a szkoda bo do Piotrkowa wreszcie jechało się bezproblemowo.
Kilka fotek
Zaliczone gminy - 24 (BIAŁA RAWSKA, Sadkowice, Regnów, Cielądz, Rzeczyca, Czerniewice, Żelechlinek, Budziszowice, Lubochnia, TOMASZÓW MAZOWIECKI - miasto powiatowe, Tomaszów Mazowiecki - wieś, Ujazd, WOLBÓRZ, PIOTRKÓW TRYBUNALSKI - miasto powiatowe + powiat grodzki, Moszczenica, Czarnocin, Będków, Rokiciny, Brójce, Andrespol, Dmosin, Lipce Reymontowskie, Łyszkowice, Maków)
Dane wycieczki:
DST: 301.40 km AVS: 27.40 km/h
ALT: 953 m MAX: 50.40 km/h
Temp:24.0 'C
Niedziela, 29 kwietnia 2012Kategoria >100km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Góra Kalwaria - Magnuszew - Warszawa
Najpierw wypad do centrum Warszawy na spotkanie z Robertem (który przyjechał w odwiedziny do stolicy) oraz Łukaszem na Placu Zamkowym. Trochę pogadaliśmy po czym z Robertem (któremu stolica bardzo się podoba) zrobiliśmy jeszcze krótką rundkę po Warszawie.
Po południu wyjechałem na spotkaniem z Marcelem, który do Warszawy wyruszył nocą aż z Krakowa. Mieliśmy się spotkać pod Czerskiem, ale trochę się to wydłużyło i w efekcie spotkaliśmy się pod Magnuszewem (stan nawierzchni od mostu na Pilicy do do Magnuszewa woła o pomstę do nieba!). Do Warszawy wracaliśmy tą samą drogą, tyle że już nocą, sporo sobie pogadaliśmy o rowerowych planach, miło było spotkać osobiście Marcela (którego od dość dawna znałem z wymian maili); tego dnia Marcel przejechał jakieś 370-380km - duże gratulacje!
Najpierw wypad do centrum Warszawy na spotkanie z Robertem (który przyjechał w odwiedziny do stolicy) oraz Łukaszem na Placu Zamkowym. Trochę pogadaliśmy po czym z Robertem (któremu stolica bardzo się podoba) zrobiliśmy jeszcze krótką rundkę po Warszawie.
Po południu wyjechałem na spotkaniem z Marcelem, który do Warszawy wyruszył nocą aż z Krakowa. Mieliśmy się spotkać pod Czerskiem, ale trochę się to wydłużyło i w efekcie spotkaliśmy się pod Magnuszewem (stan nawierzchni od mostu na Pilicy do do Magnuszewa woła o pomstę do nieba!). Do Warszawy wracaliśmy tą samą drogą, tyle że już nocą, sporo sobie pogadaliśmy o rowerowych planach, miło było spotkać osobiście Marcela (którego od dość dawna znałem z wymian maili); tego dnia Marcel przejechał jakieś 370-380km - duże gratulacje!
Dane wycieczki:
DST: 132.80 km AVS: 24.15 km/h
ALT: 328 m MAX: 68.10 km/h
Temp:23.0 'C
Sobota, 28 kwietnia 2012Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Góra Kalwaria - Warka - Brzóza - Radom - Wierzbica - Wąchock - Nowa Słupia - Łysa Góra (595m) - Kielce
Wypad w Góry Świętokrzyskie wspólnie z Łukaszem. Ruszamy po 6 rano spod Metra Kabaty; warunki właściwie idealne do jazdy, leciutki przeciwny wiaterek i wspaniałe rześkie powietrze - widać że dziś będzie naprawdę dobra pogoda.Do Góry Kalwarii docieramy elegancko, podobnie dobrze jedzie się i do Warki, tam krótki postój, też kilka razy poprawiam ustawienia roweru, bo cały czas lekko czuję kolano. Za Warką ładny leśny odcinek, ale już w rejonie Brzózy wiatr wyraźnie przybiera na sile, a że niemal cała nasza trasa prowadzi na południe - uprzykszato jazdę. Na trasie do Radomia miałem jeszcze problemy z żołądkiem, tak więc czasu trochę się nam zeszło. W Radomiu postój w ładnie utrzymanym parku w centrum - i ruszamy w górki. odcinek do Mirca jeszcze dość płaski, więc i wiatr daje popalić, przed Wąchockiem są już większe podjazdy, dla Łukasza to górski debiut - a nie ma łatwo, bo jego rower do leciutkich nie należy ;).
Robimy krótką rundkę po Wąchocku po czym brzydką krajówką przejeżdżamy skrajem Starachowic, dopiero po skręcie na Pawłów zaczyna się fajna trasa, górki są na niej cały czas; nie jest lekko bo do podjazdów i przeciwnego wiatru dochodzi jeszcze niezły upał, temperatura oscyluje koło 31-32 stopni, ręce i nogi po paru godzinach jazdy mamy nieźle spalone. Końcówka przed Nową Słupią męcząca, tutaj z ulgą zatrzymujemy się na zasłużony postój w cieniu pod sklepem. Na dalszej trasie wspinamy się na przełączkę za Słupią (ponad 400m, dla Łukasza to rowerowy rekord wysokości), nowo wyremontowana droga zawiera w sobie ścieżkę rowerową marzenie - czyli pobocze jezdni oznaczone jako pas rowerowy - to się nazywa ścieżka z prawdziwego zdarzenia, a nie te potworki, którymi nas męczą w miastach. Przed podjazdem na Łysą Górę rozdzielamy się - Łukasz już zmęczony serią gór na trasie wolał nie ryzykować męczącego podjazdu, ja ten podjazd bardzo lubię - więc pojechałem. Miałem go wjeżdżać spokojnym tempem, ale gdy na przystanku poprawiałem ustawienie roweru minęła mnie para szosowców , więc postanowiłem za nimi pojechać. Wyprzedziłem dziewczynę, ale ta mnie szybko dogoniła i wrzuciła bardzo mocne tempo, ale dość szybko spasowała - ale ja widząc z przodu jej kolegę starałem się dogonić. Jazda bardzo ostra, tętno przed dobrych parę km non stop na poziomie 200; dogonić go nie dałem rady, utrzymywałem się w stałej odległości, ale jakieś 60-70m w pionie przed szczytem zawrócił; możliwe że tu po prostu trenowali zaliczając określony czas podjazdu. Mogłem więc trochę w samej końcóweczce odpuścić; niemniej na całym podjeździe (licząc od skrętu z drogi wojewódzkiej na szczyt koło gołoborza) wyciągnąłem średnią aż 18,7km/h i to jadąc wolniej pierwszy bardziej płaski kawałek; tak szybko pod górę to chyba nigdy jeszcze nie jechałem, pod klasztorem ledwo na nogach stałem ;)) Powrót do Kielc już łatwiejszy - bo i wiatr i nasza droga nieco skręciły i przestały przeszkadzać; robimy jeszcze krótką pętelkę by zaliczyć gminę Masłów.
Wracamy pociągiem; PKP to instytucja znana z tego, że zawsze jest w stanie zadziwić nawet największych weteranów podróży koleją - i tym razem stanęła na wysokości zadania :)) Zaczęło się od tego, że najszybszym połączeniem do Warszawy była trasa...przez Miechów, babka w kasie oczywiście nie umiała po ludzku wypisać biletu, zamieniała, podała złą cenę, w efekcie czego na peron docieramy tylko z niewielkim zapasem czasu. Sprawnie docieramy do Miechowa, gdzie PKP zafundowała nam naprawdę niezłą rozrywkę. Pociąg TLK do którego wsiadaliśmy był bardzo długi, więc jeszcze na peronie (właściwie szutrowym) wsiadamy na rowery (my i jeszcze jeden chłopak) - by zdążyć do ostatniego wagonu. Tam okazuje się, że są już rowery, więc zawracamy do kolejnych drzwi, ładujemy się z rowerami, gdy włożyliśmy dwa - pociąg zaczyna ruszać, mimo naszych krzyków oraz otwartych drzwi, a Lukasz zostaje z rowerem na peronie! Nie było wyjścia - więc zrobiłem to na co każdy pasażer PKP w skrytości serca miał ochotę - czyli pociągnąłem za czerwoną wajchę hamulca :)) Pociąg wyhamował, Łukasz dojechał i wsiadł do środka, konduktorzy na szczęście uznali swój błąd - bo nikt się do nas za użycie hamulca nie czepiał, przyszli go tylko wyłączyć.
Jednym słowem wrażeń co niemiara, powrót równie ciekawy jak i cała dzisiejsza trasa :))
Zdjęcia
Wypad w Góry Świętokrzyskie wspólnie z Łukaszem. Ruszamy po 6 rano spod Metra Kabaty; warunki właściwie idealne do jazdy, leciutki przeciwny wiaterek i wspaniałe rześkie powietrze - widać że dziś będzie naprawdę dobra pogoda.Do Góry Kalwarii docieramy elegancko, podobnie dobrze jedzie się i do Warki, tam krótki postój, też kilka razy poprawiam ustawienia roweru, bo cały czas lekko czuję kolano. Za Warką ładny leśny odcinek, ale już w rejonie Brzózy wiatr wyraźnie przybiera na sile, a że niemal cała nasza trasa prowadzi na południe - uprzykszato jazdę. Na trasie do Radomia miałem jeszcze problemy z żołądkiem, tak więc czasu trochę się nam zeszło. W Radomiu postój w ładnie utrzymanym parku w centrum - i ruszamy w górki. odcinek do Mirca jeszcze dość płaski, więc i wiatr daje popalić, przed Wąchockiem są już większe podjazdy, dla Łukasza to górski debiut - a nie ma łatwo, bo jego rower do leciutkich nie należy ;).
Robimy krótką rundkę po Wąchocku po czym brzydką krajówką przejeżdżamy skrajem Starachowic, dopiero po skręcie na Pawłów zaczyna się fajna trasa, górki są na niej cały czas; nie jest lekko bo do podjazdów i przeciwnego wiatru dochodzi jeszcze niezły upał, temperatura oscyluje koło 31-32 stopni, ręce i nogi po paru godzinach jazdy mamy nieźle spalone. Końcówka przed Nową Słupią męcząca, tutaj z ulgą zatrzymujemy się na zasłużony postój w cieniu pod sklepem. Na dalszej trasie wspinamy się na przełączkę za Słupią (ponad 400m, dla Łukasza to rowerowy rekord wysokości), nowo wyremontowana droga zawiera w sobie ścieżkę rowerową marzenie - czyli pobocze jezdni oznaczone jako pas rowerowy - to się nazywa ścieżka z prawdziwego zdarzenia, a nie te potworki, którymi nas męczą w miastach. Przed podjazdem na Łysą Górę rozdzielamy się - Łukasz już zmęczony serią gór na trasie wolał nie ryzykować męczącego podjazdu, ja ten podjazd bardzo lubię - więc pojechałem. Miałem go wjeżdżać spokojnym tempem, ale gdy na przystanku poprawiałem ustawienie roweru minęła mnie para szosowców , więc postanowiłem za nimi pojechać. Wyprzedziłem dziewczynę, ale ta mnie szybko dogoniła i wrzuciła bardzo mocne tempo, ale dość szybko spasowała - ale ja widząc z przodu jej kolegę starałem się dogonić. Jazda bardzo ostra, tętno przed dobrych parę km non stop na poziomie 200; dogonić go nie dałem rady, utrzymywałem się w stałej odległości, ale jakieś 60-70m w pionie przed szczytem zawrócił; możliwe że tu po prostu trenowali zaliczając określony czas podjazdu. Mogłem więc trochę w samej końcóweczce odpuścić; niemniej na całym podjeździe (licząc od skrętu z drogi wojewódzkiej na szczyt koło gołoborza) wyciągnąłem średnią aż 18,7km/h i to jadąc wolniej pierwszy bardziej płaski kawałek; tak szybko pod górę to chyba nigdy jeszcze nie jechałem, pod klasztorem ledwo na nogach stałem ;)) Powrót do Kielc już łatwiejszy - bo i wiatr i nasza droga nieco skręciły i przestały przeszkadzać; robimy jeszcze krótką pętelkę by zaliczyć gminę Masłów.
Wracamy pociągiem; PKP to instytucja znana z tego, że zawsze jest w stanie zadziwić nawet największych weteranów podróży koleją - i tym razem stanęła na wysokości zadania :)) Zaczęło się od tego, że najszybszym połączeniem do Warszawy była trasa...przez Miechów, babka w kasie oczywiście nie umiała po ludzku wypisać biletu, zamieniała, podała złą cenę, w efekcie czego na peron docieramy tylko z niewielkim zapasem czasu. Sprawnie docieramy do Miechowa, gdzie PKP zafundowała nam naprawdę niezłą rozrywkę. Pociąg TLK do którego wsiadaliśmy był bardzo długi, więc jeszcze na peronie (właściwie szutrowym) wsiadamy na rowery (my i jeszcze jeden chłopak) - by zdążyć do ostatniego wagonu. Tam okazuje się, że są już rowery, więc zawracamy do kolejnych drzwi, ładujemy się z rowerami, gdy włożyliśmy dwa - pociąg zaczyna ruszać, mimo naszych krzyków oraz otwartych drzwi, a Lukasz zostaje z rowerem na peronie! Nie było wyjścia - więc zrobiłem to na co każdy pasażer PKP w skrytości serca miał ochotę - czyli pociągnąłem za czerwoną wajchę hamulca :)) Pociąg wyhamował, Łukasz dojechał i wsiadł do środka, konduktorzy na szczęście uznali swój błąd - bo nikt się do nas za użycie hamulca nie czepiał, przyszli go tylko wyłączyć.
Jednym słowem wrażeń co niemiara, powrót równie ciekawy jak i cała dzisiejsza trasa :))
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 240.30 km AVS: 23.87 km/h
ALT: 1467 m MAX: 63.50 km/h
Temp:25.0 'C