wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 307720.00 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.27%)
  • Czas na rowerze: 560d 11h 19m
  • Prędkość średnia: 22.76 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Sobota, 28 kwietnia 2012Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wycieczka
Warszawa - Góra Kalwaria - Warka - Brzóza - Radom - Wierzbica - Wąchock - Nowa Słupia - Łysa Góra (595m) - Kielce

Wypad w Góry Świętokrzyskie wspólnie z Łukaszem. Ruszamy po 6 rano spod Metra Kabaty; warunki właściwie idealne do jazdy, leciutki przeciwny wiaterek i wspaniałe rześkie powietrze - widać że dziś będzie naprawdę dobra pogoda.Do Góry Kalwarii docieramy elegancko, podobnie dobrze jedzie się i do Warki, tam krótki postój, też kilka razy poprawiam ustawienia roweru, bo cały czas lekko czuję kolano. Za Warką ładny leśny odcinek, ale już w rejonie Brzózy wiatr wyraźnie przybiera na sile, a że niemal cała nasza trasa prowadzi na południe - uprzykszato jazdę. Na trasie do Radomia miałem jeszcze problemy z żołądkiem, tak więc czasu trochę się nam zeszło. W Radomiu postój w ładnie utrzymanym parku w centrum - i ruszamy w górki. odcinek do Mirca jeszcze dość płaski, więc i wiatr daje popalić, przed Wąchockiem są już większe podjazdy, dla Łukasza to górski debiut - a nie ma łatwo, bo jego rower do leciutkich nie należy ;).

Robimy krótką rundkę po Wąchocku po czym brzydką krajówką przejeżdżamy skrajem Starachowic, dopiero po skręcie na Pawłów zaczyna się fajna trasa, górki są na niej cały czas; nie jest lekko bo do podjazdów i przeciwnego wiatru dochodzi jeszcze niezły upał, temperatura oscyluje koło 31-32 stopni, ręce i nogi po paru godzinach jazdy mamy nieźle spalone. Końcówka przed Nową Słupią męcząca, tutaj z ulgą zatrzymujemy się na zasłużony postój w cieniu pod sklepem. Na dalszej trasie wspinamy się na przełączkę za Słupią (ponad 400m, dla Łukasza to rowerowy rekord wysokości), nowo wyremontowana droga zawiera w sobie ścieżkę rowerową marzenie - czyli pobocze jezdni oznaczone jako pas rowerowy - to się nazywa ścieżka z prawdziwego zdarzenia, a nie te potworki, którymi nas męczą w miastach. Przed podjazdem na Łysą Górę rozdzielamy się - Łukasz już zmęczony serią gór na trasie wolał nie ryzykować męczącego podjazdu, ja ten podjazd bardzo lubię - więc pojechałem. Miałem go wjeżdżać spokojnym tempem, ale gdy na przystanku poprawiałem ustawienie roweru minęła mnie para szosowców , więc postanowiłem za nimi pojechać. Wyprzedziłem dziewczynę, ale ta mnie szybko dogoniła i wrzuciła bardzo mocne tempo, ale dość szybko spasowała - ale ja widząc z przodu jej kolegę starałem się dogonić. Jazda bardzo ostra, tętno przed dobrych parę km non stop na poziomie 200; dogonić go nie dałem rady, utrzymywałem się w stałej odległości, ale jakieś 60-70m w pionie przed szczytem zawrócił; możliwe że tu po prostu trenowali zaliczając określony czas podjazdu. Mogłem więc trochę w samej końcóweczce odpuścić; niemniej na całym podjeździe (licząc od skrętu z drogi wojewódzkiej na szczyt koło gołoborza) wyciągnąłem średnią aż 18,7km/h i to jadąc wolniej pierwszy bardziej płaski kawałek; tak szybko pod górę to chyba nigdy jeszcze nie jechałem, pod klasztorem ledwo na nogach stałem ;)) Powrót do Kielc już łatwiejszy - bo i wiatr i nasza droga nieco skręciły i przestały przeszkadzać; robimy jeszcze krótką pętelkę by zaliczyć gminę Masłów.

Wracamy pociągiem; PKP to instytucja znana z tego, że zawsze jest w stanie zadziwić nawet największych weteranów podróży koleją - i tym razem stanęła na wysokości zadania :)) Zaczęło się od tego, że najszybszym połączeniem do Warszawy była trasa...przez Miechów, babka w kasie oczywiście nie umiała po ludzku wypisać biletu, zamieniała, podała złą cenę, w efekcie czego na peron docieramy tylko z niewielkim zapasem czasu. Sprawnie docieramy do Miechowa, gdzie PKP zafundowała nam naprawdę niezłą rozrywkę. Pociąg TLK do którego wsiadaliśmy był bardzo długi, więc jeszcze na peronie (właściwie szutrowym) wsiadamy na rowery (my i jeszcze jeden chłopak) - by zdążyć do ostatniego wagonu. Tam okazuje się, że są już rowery, więc zawracamy do kolejnych drzwi, ładujemy się z rowerami, gdy włożyliśmy dwa - pociąg zaczyna ruszać, mimo naszych krzyków oraz otwartych drzwi, a Lukasz zostaje z rowerem na peronie! Nie było wyjścia - więc zrobiłem to na co każdy pasażer PKP w skrytości serca miał ochotę - czyli pociągnąłem za czerwoną wajchę hamulca :)) Pociąg wyhamował, Łukasz dojechał i wsiadł do środka, konduktorzy na szczęście uznali swój błąd - bo nikt się do nas za użycie hamulca nie czepiał, przyszli go tylko wyłączyć.
Jednym słowem wrażeń co niemiara, powrót równie ciekawy jak i cała dzisiejsza trasa :))

Zdjęcia

Dane wycieczki: DST: 240.30 km AVS: 23.87 km/h ALT: 1467 m MAX: 63.50 km/h Temp:25.0 'C

Komentarze
fajna historia z pociągiem :p a tempo podjazdu na Łysą Górę po sporym już dystansie naprawdę świetne :)
waxmund
- 13:44 poniedziałek, 30 kwietnia 2012 | linkuj
To w Kielcach babka nie umiała porządnie wypisać biletu? Mnie tam, raz zamiast biletu na rower wystawili na bagaż, innym razem na psa :P
vagabond
- 18:34 niedziela, 29 kwietnia 2012 | linkuj
To w Kielcach babka nie umiała porządnie wypisać biletu? Mnie tam, raz zamiast biletu na rower wystawili na bagaż, innym razem na psa :P
vagabond
- 18:24 niedziela, 29 kwietnia 2012 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl