Wpisy archiwalne w kategorii
>200km
Dystans całkowity: | 150814.69 km (w terenie 220.00 km; 0.15%) |
Czas w ruchu: | 6222:14 |
Średnia prędkość: | 23.99 km/h |
Maksymalna prędkość: | 80.19 km/h |
Suma podjazdów: | 1011035 m |
Suma kalorii: | 470843 kcal |
Liczba aktywności: | 434 |
Średnio na aktywność: | 347.50 km i 14h 22m |
Więcej statystyk |
Czwartek, 8 sierpnia 2024Kategoria >100km, >200km, Canyon 2024, Wyprawa


Dane wycieczki:
DST: 263.30 km AVS: 23.72 km/h
ALT: 2581 m MAX: 64.06 km/h
Temp:23.0 'C



Dane wycieczki:
DST: 560.73 km AVS: 24.10 km/h
ALT: 4881 m MAX: 58.76 km/h
Temp:19.0 'C
Sobota, 27 lipca 2024Kategoria >100km, >200km, Canyon 2024, Wypad
Poranek mamy deszczowy, na szczęście udało się zebrać przed opadami, które na szczęście nie były obfite i szybko się skończyły. Pierwsza część dnia to pagórki na czesko-niemieckim pograniczu, na jakieś 20km wracamy do Czech, by kolejny raz wrócić do Saksonii i zjechać na jej nizinną część, czyli Łużyce.

Za Budziszynem krajobraz zupełnie się zmienia - robi się zupełnie płasko, jest zielono, a wkrótce wjeżdżamy na swoiste "pojezierze". W większości są to jeziora poprzemysłowe, ale świetnie zagospodarowane pod turystykę rowerową, jest tu cała sieć dróg rowerowych, niektóre naprawdę fajnie pomyślane, poprowadzone z szerokim widokiem na jeziora

Po zawrotce na wschód mamy elegancki wiatr w plecy, więc kilometry do polskiej granicy bardzo szybko schodzą. Do Polski wracamy przez Mużaków, którego znakiem firmowym jest piękny parku (po obu stronach granicy), do tego świetnie wpasowany w parkowy krajobraz zamek

Po przejechaniu granicy niestety się rozpadało, więc do Zielonej Góry jedziemy na mokro, kończąc jazdę już po ciemku; jako, że pociąg mieliśmy kolejnego dnia rankiem, więc robimy jeszcze krótki nocleg w lasach pod miastem.
Podziękowania dla Rafała za wspólną jazdę - był to dla niego pierwszy wyjazd rowerowy pod namiot i bardzo sprawnie nam się jechało na tej dość wymagającej trasie.
Zdjęcia z wyjazdu

Za Budziszynem krajobraz zupełnie się zmienia - robi się zupełnie płasko, jest zielono, a wkrótce wjeżdżamy na swoiste "pojezierze". W większości są to jeziora poprzemysłowe, ale świetnie zagospodarowane pod turystykę rowerową, jest tu cała sieć dróg rowerowych, niektóre naprawdę fajnie pomyślane, poprowadzone z szerokim widokiem na jeziora

Po zawrotce na wschód mamy elegancki wiatr w plecy, więc kilometry do polskiej granicy bardzo szybko schodzą. Do Polski wracamy przez Mużaków, którego znakiem firmowym jest piękny parku (po obu stronach granicy), do tego świetnie wpasowany w parkowy krajobraz zamek

Po przejechaniu granicy niestety się rozpadało, więc do Zielonej Góry jedziemy na mokro, kończąc jazdę już po ciemku; jako, że pociąg mieliśmy kolejnego dnia rankiem, więc robimy jeszcze krótki nocleg w lasach pod miastem.
Podziękowania dla Rafała za wspólną jazdę - był to dla niego pierwszy wyjazd rowerowy pod namiot i bardzo sprawnie nam się jechało na tej dość wymagającej trasie.
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 257.92 km AVS: 24.84 km/h
ALT: 1553 m MAX: 62.22 km/h
Temp:20.0 'C
Piątek, 26 lipca 2024Kategoria >100km, >200km, Canyon 2024, Wypad
Rano ze względu na wysokość dość chłodno, koło 10-11'C, ale widać że czeka nas kolejny piękny dzień. Wjeżdżamy do Niemiec, sprawnie zaliczamy Fichtelberg.

Byliśmy tu z Marzeną 10 lat temu (i to była nasza pierwsza wspólna trasa), wtedy jechaliśmy w odwrotnym kierunku - z Niemiec do Pragi. Teraz ponadto dalszą trasę mamy atrakcyjniejszą - do Drezna jedziemy głównie bocznymi drogami, na których roi się od ładnych widoków. Górki kończą się tak ze 30km przed Dreznem - i czeka nas kolejne piękne miasto. Robimy rundkę po centrum oglądając Dresdener Zwinger i katedrę, następnie przejeżdżamy do pięknych ogrodów, po czym przerzucamy się na drugą stronę Łaby by zobaczyć awangardową dzielnicę.


Ale to nie był koniec atrakcji na dzisiaj - z Drezna jadąc wygodną drogą rowerową wzdłuż Łaby kierujemy się do największej atrakcji Saksonii, czyli Parku Narodowego Szwajcarii Saksońskiej. 10 lat temu z Marzeną też przez ten park przejeżdżaliśmy, ale omijając jego serce, czyli rejon Basteibrucke i przełom Łaby. A jest co oglądać - niezwykłe formacje skalne, głębokie wąwozy, które można pokonać na rowerze robią ogromne wrażenie.



Warto tu też napisać o realiach podróżowania rowerem po Niemczech. Infrastruktura rowerowa jest na naprawdę wysokim poziomie, było to widać szczególnie dobrze w samym Dreznie - tam drogi rowerowe buduje się po to by rowerzystom ułatwić jazdę, a nie jak w Polsce by ich wyrzucić z jezdni. I daje to duży efekt - jak na miasto tej wielkości ruch samochodowy w centrum jest niewielki, a rowerzystów całe tłumy i są równoprawnym uczestnikiem ruchu drogowego.
Natomiast jadąc na rowerze całkowitą porażką jest system kaucji za plastikowe butelki i puszki. Kaucje są bardzo wysokie (25 centów, czyli ponad 1zł za dowolnych rozmiarów butelkę czy puszkę) i funkcjonuje to tak, że w większych marketach są automaty do zwrotu, ale nie jest to wcale normą, np. w Netto nie było w ogóle takiego automatu, a w Lidlu był tylko do butelek, ale już nie do puszek. Ale z takiego automatu dostajemy nie pieniądze - a kwitek, z którym musimy iść do kasy, kolejny raz stać w kolejce (a te w Niemczech są dużo dłuższe niż w Polsce, bo nie ma tu kas samoobsługowych, a kasjerów mało). Ale co najgorsze - kwitki z danego automatu do butelek są ważne tylko w tym konkretnym sklepie, co już uważam za zwykłe złodziejstwo. Więc kupując wodę, po przelaniu jej do bidonów nie możemy oddać do automatu i później bez stania w kolejce uzyskać zwrot w kolejnym sklepie. Więc efekt jest taki, że wyrzuca się w błoto ileś pieniędzy na kaucje, a butelki wywala, bo stanie drugi raz w kolejce przy dystansach po 200km odpada całkowicie - i tak się na zakupy traci mnóstwo czasu.
Zdjęcia z wyjazdu

Byliśmy tu z Marzeną 10 lat temu (i to była nasza pierwsza wspólna trasa), wtedy jechaliśmy w odwrotnym kierunku - z Niemiec do Pragi. Teraz ponadto dalszą trasę mamy atrakcyjniejszą - do Drezna jedziemy głównie bocznymi drogami, na których roi się od ładnych widoków. Górki kończą się tak ze 30km przed Dreznem - i czeka nas kolejne piękne miasto. Robimy rundkę po centrum oglądając Dresdener Zwinger i katedrę, następnie przejeżdżamy do pięknych ogrodów, po czym przerzucamy się na drugą stronę Łaby by zobaczyć awangardową dzielnicę.


Ale to nie był koniec atrakcji na dzisiaj - z Drezna jadąc wygodną drogą rowerową wzdłuż Łaby kierujemy się do największej atrakcji Saksonii, czyli Parku Narodowego Szwajcarii Saksońskiej. 10 lat temu z Marzeną też przez ten park przejeżdżaliśmy, ale omijając jego serce, czyli rejon Basteibrucke i przełom Łaby. A jest co oglądać - niezwykłe formacje skalne, głębokie wąwozy, które można pokonać na rowerze robią ogromne wrażenie.



Warto tu też napisać o realiach podróżowania rowerem po Niemczech. Infrastruktura rowerowa jest na naprawdę wysokim poziomie, było to widać szczególnie dobrze w samym Dreznie - tam drogi rowerowe buduje się po to by rowerzystom ułatwić jazdę, a nie jak w Polsce by ich wyrzucić z jezdni. I daje to duży efekt - jak na miasto tej wielkości ruch samochodowy w centrum jest niewielki, a rowerzystów całe tłumy i są równoprawnym uczestnikiem ruchu drogowego.
Natomiast jadąc na rowerze całkowitą porażką jest system kaucji za plastikowe butelki i puszki. Kaucje są bardzo wysokie (25 centów, czyli ponad 1zł za dowolnych rozmiarów butelkę czy puszkę) i funkcjonuje to tak, że w większych marketach są automaty do zwrotu, ale nie jest to wcale normą, np. w Netto nie było w ogóle takiego automatu, a w Lidlu był tylko do butelek, ale już nie do puszek. Ale z takiego automatu dostajemy nie pieniądze - a kwitek, z którym musimy iść do kasy, kolejny raz stać w kolejce (a te w Niemczech są dużo dłuższe niż w Polsce, bo nie ma tu kas samoobsługowych, a kasjerów mało). Ale co najgorsze - kwitki z danego automatu do butelek są ważne tylko w tym konkretnym sklepie, co już uważam za zwykłe złodziejstwo. Więc kupując wodę, po przelaniu jej do bidonów nie możemy oddać do automatu i później bez stania w kolejce uzyskać zwrot w kolejnym sklepie. Więc efekt jest taki, że wyrzuca się w błoto ileś pieniędzy na kaucje, a butelki wywala, bo stanie drugi raz w kolejce przy dystansach po 200km odpada całkowicie - i tak się na zakupy traci mnóstwo czasu.
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 217.78 km AVS: 23.05 km/h
ALT: 2556 m MAX: 70.47 km/h
Temp:20.0 'C
Czwartek, 25 lipca 2024Kategoria >100km, >200km, Canyon 2024, Wypad
Drugiego dnia wita nas piękny poranek, kilometry do Pragi szybko schodzą. Za to na samą Pragę poświęcamy sporo czasu - bo zdecydowanie warto, to przepiękne miasto, jedno z najładniejszych w świecie (i nie jest to żadna przesada).

Robimy dużą rundę po centrum miasta odwiedzając Stare Miasto, a następnie mostem Karola przenosząc się na Hradczany


Dalsza część dnia wymagająca - długi dystans po czeskich hopkach, praktycznie cały czas pod wiatr; do tego na sam koniec dnia czeka nas duży podjazd w rejonie granicy z Niemcami na poziom ok. 1000m. Dojeżdżamy zmęczeni - ale w nagrodę dostajemy świetną miejscówkę biwakową z szerokim widokiem na Fichtelberg, na który jutro będziemy wjeżdżać

Zdjęcia z wyjazdu

Robimy dużą rundę po centrum miasta odwiedzając Stare Miasto, a następnie mostem Karola przenosząc się na Hradczany


Dalsza część dnia wymagająca - długi dystans po czeskich hopkach, praktycznie cały czas pod wiatr; do tego na sam koniec dnia czeka nas duży podjazd w rejonie granicy z Niemcami na poziom ok. 1000m. Dojeżdżamy zmęczeni - ale w nagrodę dostajemy świetną miejscówkę biwakową z szerokim widokiem na Fichtelberg, na który jutro będziemy wjeżdżać

Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 226.12 km AVS: 22.54 km/h
ALT: 2827 m MAX: 70.14 km/h
Temp:21.0 'C
Białe Noce w Inflantach
...czyli z Warszawy do Tallina w 60h
Pomysłem na ten wyjazd wyjazd było przejechanie przez całą Pribałtykę w okresie białych nocy. Wyjazd wypalił jak mało kiedy - wstrzeliłem się idealną pogodę, upału miałem tylko koło 100km w Polsce, poza tym temperatury perfekcyjne do jazdy, w okolicach 20-25 stopni, podczas gdy w Polsce była w tym okresie gęsta zupa i gwałtowne burze, również i wiatr większość trasy miałem korzystny. Trasa z mocną nutką sportową, blisko 1100km do Tallina pokonałem w 60h, więc można powiedzieć w limicie BBT i MPP, wliczając w to krótki nocleg na Łotwie.
Ale to co "zrobiło" tę trasę to magia wschodów i zachodów słońca, o tej porze roku te barwy są niesamowite, a fazy zarówno brzasku jak i świtu ciągną się długo, więc te magiczne chwile trwają dużo dłużej niż na naszej szerokości geograficznej. Wspaniale się to komponowało to z moim prywatnym filmem drogi na tak długiej trasie, na możliwości obserwowania jak "day destroys the night. night divides the day" - jednym słowem czysta poezja! Tego można doświadczyć tylko jadąc w stylu ultra, bo przy tradycyjnej jeździe z noclegami większość tych magicznych chwil na trasie nas omija.



Zdjęcia z wyjazdu
...czyli z Warszawy do Tallina w 60h
Pomysłem na ten wyjazd wyjazd było przejechanie przez całą Pribałtykę w okresie białych nocy. Wyjazd wypalił jak mało kiedy - wstrzeliłem się idealną pogodę, upału miałem tylko koło 100km w Polsce, poza tym temperatury perfekcyjne do jazdy, w okolicach 20-25 stopni, podczas gdy w Polsce była w tym okresie gęsta zupa i gwałtowne burze, również i wiatr większość trasy miałem korzystny. Trasa z mocną nutką sportową, blisko 1100km do Tallina pokonałem w 60h, więc można powiedzieć w limicie BBT i MPP, wliczając w to krótki nocleg na Łotwie.
Ale to co "zrobiło" tę trasę to magia wschodów i zachodów słońca, o tej porze roku te barwy są niesamowite, a fazy zarówno brzasku jak i świtu ciągną się długo, więc te magiczne chwile trwają dużo dłużej niż na naszej szerokości geograficznej. Wspaniale się to komponowało to z moim prywatnym filmem drogi na tak długiej trasie, na możliwości obserwowania jak "day destroys the night. night divides the day" - jednym słowem czysta poezja! Tego można doświadczyć tylko jadąc w stylu ultra, bo przy tradycyjnej jeździe z noclegami większość tych magicznych chwil na trasie nas omija.



Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 1089.14 km AVS: 27.48 km/h
ALT: 3363 m MAX: 58.48 km/h
Temp:21.0 'C
Sobota, 6 lipca 2024Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon 2024, Wycieczka
Trasą RAP na punkt w Czemiernikach by potowarzyszyć Ani i Rafałowi jadącym na dystansie 300km

Dane wycieczki:
DST: 331.12 km AVS: 25.44 km/h
ALT: 1118 m MAX: 51.59 km/h
Temp:28.0 'C
Sobota, 8 czerwca 2024Kategoria >500km, >300km, >200km, >100km, Canyon 2024, Ultramaraton
Maraton Podróznika 2024
Maraton Podróżnika to obowiązkowa pozycja w moim kalendarzu startów, jak dotąd udało mi się zaliczyć wszystkie 10 edycji (na dystansie 500km), więc i na jedenastej nie mogło mnie zabraknąć. W tym roku Podróżnik jedzie po Jurze, więc to świetna okazja do spotkania z Markiem Dembowskim i Zbyszkiem, przed maratonem nocuję u Marka w Ogrodzieńcu (podziękowania dla Uli i Marka za gościnę!), wstajemy wcześnie rano przed 5 i zbierając po drodze Zbyszka autem dojeżdżamy do bazy maratonu w Siedlcu.
Dystans 300km w którym startują chłopaki rusza wcześniej, więc z tego powodu przepisałem się do pierwszej grupy startowej, by nie czekać długo na starcie. Okazało się, że jedzie w niej Ania Kopytowska poznana na zimowym maratonie WOŚP z Tyczyna do Warszawy, razem z Michałem Matlą strzelamy sobie fotkę klubu "Chorych Pojebów" ;))

Pierwsze kilometry po starcie od razu pokazują, że łatwo to dzisiaj nie będzie, tempo jest ostre od samego początku, żeby się utrzymać w grupie trzeba walczyć na każdej górce. Bo jak to na Jurze - trasa jest wybitnie interwałowa, nie ma wielkich podjazdów, ale małe górki, nierzadko całkiem solidnie nachylone są cały czas. Ania tradycyjnie niszczy psychikę facetom na podjazdach, z łatwością nam odjeżdżając na każdej hopce, stopniowo urywając z grupki kolejne osoby, tak że po jakiś 40-50km jedziemy już tylko w czwórkę.

fot. Koło Ultra
Tempo było dla mnie zabójcze, po 350-400W na każdym podjeździe, więc już ledwo się trzymałem na tych górkach, bojąc się by znowu nie naciągnąć mięśnia jak to miało miejsce na RTP. I w takim 4-os składzie dojeżdżamy do Wolbromia (ok.100km), tutaj reszta ekipy decyduje się na pierwszy postój, dla mnie jeszcze było na to za wcześnie, więc już samotnie ruszam dalej. Trochę uspokajam tempo, już tak nie szarżując pod górę, ale dalej staram się jechać dość mocno, póki są siły. Dojeżdżam w ten sposób do Krzeszowic na ok. 160km, tutaj zgodnie z planem staję na pierwszy postój i tankowanie, bo jako że zrobiło się ciepło woda zaczyna szybko schodzić.
Od Krzeszowic zaczyna się najtrudniejszy fragment Podróżnika, aż do Miechowa są to niekończące się podjazdy, płaskiego prawie nie ma, tylko co chwilę 100m w górę i w dół. W rejonie dolinek podkrakowskich na trasie jako kibica spotykam Jędruchę z dzieciakami, bardzo miłe spotkanie! Maraton prowadzi między innymi przez Ojcowski Park Narodowy, wczesnym sobotnim popołudniem jest tu mnóstwo turystów, ale droga dość szeroka, więc nie stanowiło to problemu. Starałem się dociągnąć na postój na 290km do Książa Wielkiego, ale już pod Miechowem skończyła mi się woda, więc robię tam szybki postój na tankowanie, a 20km później w Książu (po drodze nieoczekiwane parę kilometrów szutru, ale po RTP to weszło bez mrugnięcia okiem ;)) staję na właściwy postój pod Żabką, Źle to rozegrałem, nie sprawdziłem dobrze lokalizacji, bo okazało się że do Żabki trzeba było zjechać ze 300m z trasy, no ale już trudno.

fot. Koło Ultra
Za Książem wreszcie kończą się górki, moja strategia jazdy z małą ilością postojów zdecydowanie zaprocentowała, przeglądając na postoju monitoring okazało się, że jadę w okolicy 7 miejsca, co oczywiście zwiększyło moją motywację by dalej pocisnąć. Na płaskich odcinkach jechało mi się przyzwoicie, zmierzch łapie mnie w okolicach Pińczowa, na tym fragmencie trasy kilka razy mijamy się z Tomkiem Górniakiem i Kamilem Partyką, którzy gdzieś tak od okolic Chęcin zaczęli jechać wspólnie, trzymając trochę większe tempo od mojego. Przed Włoszczową tracę jeszcze głupio z 5min wymieniając baterię w lampce, zapomniałem przygotować zapasowe ogniwo, musiałem szukać tego po ciemku w bagażu, a chłopaki w tym czasie odjechały, a te migające z przodu lampki to jest zawsze świetny motywator do jazdy. Więc już trochę odpuściłem, ale gdy za Włoszczową sprawdziłem monitoring okazało się, ze chłopaki stanęli tam na stacji, a do tego, co już było dla mnie sporym zaskoczeniem mocno zbliżyłem się do zajmującego trzecią pozycję Jarosława Piekarza. Więc choć już byłem wypruty naprawdę solidnie - postanawiam spróbować powalczyć o pudło, bo o takim wyniku przed startem nawet nie marzyłem.
Tak więc końcówka na metę to już jazda na bardzo dużym zmęczeniu, Jarka Piekarza w końcu udało mi się dogonić kawałek za Koniecpolem, akurat wtedy gdy dorwała nas zapowiadana burza, od dobrych dwóch godzin błyskało cały czas na niebie, aż w końcu lunęło. Była to totalna ściana deszczu, jadąc ciemną nocą na zupełnie odkrytym terenie miało to swoisty urok, na szczęście nie aż tak długo to potrwało, ze 20-30min może, tak więc nawet nie zakładałem kapoty przeciwdeszczowej, bo było w miarę ciepło. By zająć trzecie miejsce Jarka Piekarza nie wystarczyło wyprzedzić, musiałem jeszcze nadrobić 5min ze startu - co na szczęście się udało, ale na metę wjechałem już na bardzo miękkich nogach ;))

Ale było warto, satysfakcja z zajęcia trzeciego miejsca bardzo duża, zupełnie nie spodziewałem się takiego wyniku, tym bardziej, że 400km jechałem samotnie. Do tego trasy typu interwałowego nigdy nie były moją specjalnością, ale najwyraźniej zaprocentował przejechany niecałe dwa tygodnie wcześniej RTP, a przede wszystkim wytrzymałość. Bo kluczem do dobrego wyniku był mój czas postojów, zaledwie 51min, tak mało na samowystarczalnym maratonie 500km to jeszcze nigdy mi się nie udało osiągnąć. Trasa mi się podobała - zaprojektowana przez Żubra z dużym znawstwem terenu, było mnóstwo ciekawych jurajskich ścianek, też dobrym rozwiązaniem było wstawienie na noc znacznie bardziej płaskiego odcinka, w zdecydowanej większości z dobrymi asfaltami.
Zdjęcia z maratonu
Maraton Podróżnika to obowiązkowa pozycja w moim kalendarzu startów, jak dotąd udało mi się zaliczyć wszystkie 10 edycji (na dystansie 500km), więc i na jedenastej nie mogło mnie zabraknąć. W tym roku Podróżnik jedzie po Jurze, więc to świetna okazja do spotkania z Markiem Dembowskim i Zbyszkiem, przed maratonem nocuję u Marka w Ogrodzieńcu (podziękowania dla Uli i Marka za gościnę!), wstajemy wcześnie rano przed 5 i zbierając po drodze Zbyszka autem dojeżdżamy do bazy maratonu w Siedlcu.
Dystans 300km w którym startują chłopaki rusza wcześniej, więc z tego powodu przepisałem się do pierwszej grupy startowej, by nie czekać długo na starcie. Okazało się, że jedzie w niej Ania Kopytowska poznana na zimowym maratonie WOŚP z Tyczyna do Warszawy, razem z Michałem Matlą strzelamy sobie fotkę klubu "Chorych Pojebów" ;))

Pierwsze kilometry po starcie od razu pokazują, że łatwo to dzisiaj nie będzie, tempo jest ostre od samego początku, żeby się utrzymać w grupie trzeba walczyć na każdej górce. Bo jak to na Jurze - trasa jest wybitnie interwałowa, nie ma wielkich podjazdów, ale małe górki, nierzadko całkiem solidnie nachylone są cały czas. Ania tradycyjnie niszczy psychikę facetom na podjazdach, z łatwością nam odjeżdżając na każdej hopce, stopniowo urywając z grupki kolejne osoby, tak że po jakiś 40-50km jedziemy już tylko w czwórkę.

fot. Koło Ultra
Tempo było dla mnie zabójcze, po 350-400W na każdym podjeździe, więc już ledwo się trzymałem na tych górkach, bojąc się by znowu nie naciągnąć mięśnia jak to miało miejsce na RTP. I w takim 4-os składzie dojeżdżamy do Wolbromia (ok.100km), tutaj reszta ekipy decyduje się na pierwszy postój, dla mnie jeszcze było na to za wcześnie, więc już samotnie ruszam dalej. Trochę uspokajam tempo, już tak nie szarżując pod górę, ale dalej staram się jechać dość mocno, póki są siły. Dojeżdżam w ten sposób do Krzeszowic na ok. 160km, tutaj zgodnie z planem staję na pierwszy postój i tankowanie, bo jako że zrobiło się ciepło woda zaczyna szybko schodzić.
Od Krzeszowic zaczyna się najtrudniejszy fragment Podróżnika, aż do Miechowa są to niekończące się podjazdy, płaskiego prawie nie ma, tylko co chwilę 100m w górę i w dół. W rejonie dolinek podkrakowskich na trasie jako kibica spotykam Jędruchę z dzieciakami, bardzo miłe spotkanie! Maraton prowadzi między innymi przez Ojcowski Park Narodowy, wczesnym sobotnim popołudniem jest tu mnóstwo turystów, ale droga dość szeroka, więc nie stanowiło to problemu. Starałem się dociągnąć na postój na 290km do Książa Wielkiego, ale już pod Miechowem skończyła mi się woda, więc robię tam szybki postój na tankowanie, a 20km później w Książu (po drodze nieoczekiwane parę kilometrów szutru, ale po RTP to weszło bez mrugnięcia okiem ;)) staję na właściwy postój pod Żabką, Źle to rozegrałem, nie sprawdziłem dobrze lokalizacji, bo okazało się że do Żabki trzeba było zjechać ze 300m z trasy, no ale już trudno.

fot. Koło Ultra
Za Książem wreszcie kończą się górki, moja strategia jazdy z małą ilością postojów zdecydowanie zaprocentowała, przeglądając na postoju monitoring okazało się, że jadę w okolicy 7 miejsca, co oczywiście zwiększyło moją motywację by dalej pocisnąć. Na płaskich odcinkach jechało mi się przyzwoicie, zmierzch łapie mnie w okolicach Pińczowa, na tym fragmencie trasy kilka razy mijamy się z Tomkiem Górniakiem i Kamilem Partyką, którzy gdzieś tak od okolic Chęcin zaczęli jechać wspólnie, trzymając trochę większe tempo od mojego. Przed Włoszczową tracę jeszcze głupio z 5min wymieniając baterię w lampce, zapomniałem przygotować zapasowe ogniwo, musiałem szukać tego po ciemku w bagażu, a chłopaki w tym czasie odjechały, a te migające z przodu lampki to jest zawsze świetny motywator do jazdy. Więc już trochę odpuściłem, ale gdy za Włoszczową sprawdziłem monitoring okazało się, ze chłopaki stanęli tam na stacji, a do tego, co już było dla mnie sporym zaskoczeniem mocno zbliżyłem się do zajmującego trzecią pozycję Jarosława Piekarza. Więc choć już byłem wypruty naprawdę solidnie - postanawiam spróbować powalczyć o pudło, bo o takim wyniku przed startem nawet nie marzyłem.
Tak więc końcówka na metę to już jazda na bardzo dużym zmęczeniu, Jarka Piekarza w końcu udało mi się dogonić kawałek za Koniecpolem, akurat wtedy gdy dorwała nas zapowiadana burza, od dobrych dwóch godzin błyskało cały czas na niebie, aż w końcu lunęło. Była to totalna ściana deszczu, jadąc ciemną nocą na zupełnie odkrytym terenie miało to swoisty urok, na szczęście nie aż tak długo to potrwało, ze 20-30min może, tak więc nawet nie zakładałem kapoty przeciwdeszczowej, bo było w miarę ciepło. By zająć trzecie miejsce Jarka Piekarza nie wystarczyło wyprzedzić, musiałem jeszcze nadrobić 5min ze startu - co na szczęście się udało, ale na metę wjechałem już na bardzo miękkich nogach ;))

Ale było warto, satysfakcja z zajęcia trzeciego miejsca bardzo duża, zupełnie nie spodziewałem się takiego wyniku, tym bardziej, że 400km jechałem samotnie. Do tego trasy typu interwałowego nigdy nie były moją specjalnością, ale najwyraźniej zaprocentował przejechany niecałe dwa tygodnie wcześniej RTP, a przede wszystkim wytrzymałość. Bo kluczem do dobrego wyniku był mój czas postojów, zaledwie 51min, tak mało na samowystarczalnym maratonie 500km to jeszcze nigdy mi się nie udało osiągnąć. Trasa mi się podobała - zaprojektowana przez Żubra z dużym znawstwem terenu, było mnóstwo ciekawych jurajskich ścianek, też dobrym rozwiązaniem było wstawienie na noc znacznie bardziej płaskiego odcinka, w zdecydowanej większości z dobrymi asfaltami.
Zdjęcia z maratonu
Dane wycieczki:
DST: 526.79 km AVS: 26.99 km/h
ALT: 5431 m MAX: 68.40 km/h
Temp:19.0 'C
Poniedziałek, 27 maja 2024Kategoria >100km, >200km, >300km, >500km, Ultramaraton
RTP - część druga
Relacja
Relacja
Dane wycieczki:
DST: 631.63 km AVS: 19.11 km/h
ALT: 9110 m MAX: 68.18 km/h
Temp:15.0 'C
Sobota, 25 maja 2024Kategoria >100km, >200km, >300km, >500km, Canyon 2024, Ultramaraton
RTP - część pierwsza
Relacja
Relacja
Dane wycieczki:
DST: 826.04 km AVS: 22.66 km/h
ALT: 9935 m MAX: 69.67 km/h
Temp:16.0 'C