wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 319318.44 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.26%)
  • Czas na rowerze: 581d 11h 01m
  • Prędkość średnia: 22.77 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

>100km

Dystans całkowity:238153.82 km (w terenie 665.00 km; 0.28%)
Czas w ruchu:10350:56
Średnia prędkość:22.86 km/h
Maksymalna prędkość:87.20 km/h
Suma podjazdów:1827518 m
Maks. tętno maksymalne:177 (94 %)
Maks. tętno średnie:151 (80 %)
Suma kalorii:580913 kcal
Liczba aktywności:1036
Średnio na aktywność:229.88 km i 10h 00m
Więcej statystyk
Poniedziałek, 13 lipca 2015Kategoria >100km, Rower szosowy, Wypad
Północna Wielkopolska - dzień 3

Rano niestety leje, zwijam mokry namiot i ruszam na trasę, prognozy na ten dzień nie pozostawiały większych złudzeń, miało cały dzień lać. Ale okazało się, ze nie taki diabeł straszny - po 10km skończył się większy deszcz i do końca dnia miałem jedynie niegroźne, przelotne opady. Teren do jazdy już sporo mniej ciekawy niż wczoraj, tereny typowo rolnicze, płaskie jak stół, na ponad 160km uzbierało się ledwie ponad 400m podjazdów, nawet na płaskim Mazowszu na 100km wchodzi z reguły 300-350m; ale Wielkopolska jest jeszcze sporo bardziej płaska ;)). Ale gminy do zaliczenia miałem - więc trochę na siłę wydusiłem te 160km, bo wielkiej chęci do jazdy nie miałem. Trochę mnie już nudzi to zbieranie gmin, bo z odcinkami naprawdę ciekawymi (jak wczorajszy dzień) przeplata się dużo nudnych kawałków - ale na tym polega ta zabawa, by zobaczyć dokładnie całą Polskę.
Zdjęcia


Zaliczone gminy
- 10 (Wągrowiec-wieś, Budzyń, MARGONIN, GOŁAŃCZ, WĄGROWIEC - miasto powiatowe, SKOKI, Kiszkowo, Mieścisko, KŁECKO, Mieleszyn)
Dane wycieczki: DST: 174.20 km AVS: 24.59 km/h ALT: 467 m MAX: 41.90 km/h Temp:21.0 'C
Niedziela, 12 lipca 2015Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wypad
Północna Wielkopolska - dzień 2

Dziś wyraźnie najciekawszy dzień wyjazdu - na pierwszy ogień zaliczamy Krainę 100 Jezior, później sporo kręcimy się po pograniczu Wielkopolski, Lubuskiego i Zachodniego Pomorza. Dużo lasów, na drogach niewielki lub wręcz symboliczny ruch, sporo jezior - wygląda to dużo ładniej niż nieciekawa południowa Wielkopolska oraz tereny zaraz na północ od Poznania. Pogoda bardzo przyjemna do jazdy - umiarkowana temperatura i wiatr, więc jechało się sprawnie. Ale gdy po ponad 100km usiedliśmy na odpoczynek w Człopie - zupełnie nie chciało się wstawać ;)). W końcówce trasy pogoda zaczęła się powoli psuć, nawet zaczęło popadywać - widomy znak tego, że Kot wracał do siebie, ja miałem jeszcze jeden dzień jazdy by dokończyć gminy z tego rejonu.
Zdjęcia


Zaliczone gminy
- 10 (SIERAKÓW, MIĘDZYCHÓD - miasto powiatowe, Drawsko, WIELEŃ, CZŁOPA, TUCZNO, TRZCIANKA, Połajewo, Ryczywół, ROGOŹNO)

Dane wycieczki: DST: 212.50 km AVS: 25.35 km/h ALT: 677 m MAX: 48.80 km/h Temp:23.0 'C
Sobota, 11 lipca 2015Kategoria >100km, Rower szosowy, Wypad
Północna Wielkopolska - dzień 1

W Wielkopolsce zostało mi jeszcze sporo gmin do zaliczenia, więc razem z Marzenką wybraliśmy się by je pozaliczać, ale że jeździliśmy blisko kociego legowiska - zaliczałem głównie ja ;)). Pierwszy dzień dość leniwy, dystans nie był duży, do tego dzięki skrótowi udało się zaoszczędzić aż 20km. Miał nam mocno przeszkadzać wiatr, ale okazało się że prognozy były przesadzone, jechaliśmy sporo pod wiatr, ale było w normie. Dzień nudny, bo w sporym paśmie na północ od Poznania są głównie rolnicze tereny i spora gęstość zaludnienia (co przekłada się też na ruch na drogach), dopiero końcówka dnia nieco ciekawsza
Zdjęcia


Zaliczone gminy - 10 (Czerwonak, Suchy Las, MUROWANA GOŚLINA, OBORNIKI - miasto powiatowe, SZAMOTUŁY - miasto powiatowe, OBRZYCKO, OSTRORÓG, Duszniki, Kuślin, Chrzypsko Wielkie)

Dane wycieczki: DST: 143.90 km AVS: 24.46 km/h ALT: 426 m MAX: 38.20 km/h Temp:26.0 'C
Sobota, 4 lipca 2015Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon, Wycieczka, >500km, Ultramaraton
Pierścień Tysiąca Jezior

W Pierścieniu (wtedy jeszcze nie pod tą nazwą) startowałem razem z kolegą 2 lata temu i zapamiętałem jako bardzo fajną imprezę. Dlatego w tym roku z przyjemnością wybrałem się tam po raz kolejny, tym razem by pojechać wspólnie razem z Kotem.

Noc przed maratonem jak dla mnie bardzo przyzwoita, spałem prawie 6h, a to już pozwala na pełną regenerację. Rano jedzenie, pakowanie rzeczy na rower oraz na bezzwrotny przepak - i ruszamy razem z Tomkiem na 11km do Lubomina, gdzie był start ostry zawodów, dojeżdżamy akurat, gdy na trasę ruszyła pierwsza, najmocniejsza grupa (w której jechali dwaj późniejsi zwycięzcy imprezy). Razem z Kotem na starcie długo czekamy, bo jedziemy dopiero w przedostatniej grupie o 9.15. Atmosfera na starcie pierwsza klasa, więc ta godzina szybko nam zlatuje i ruszamy również i my. W naszej grupie jadą znani z BBTour Jurek Ścibisz i Jan Szymkiewicz, jest też dwóch starszych rowerzystów z południa Polski (Trzebnica i bodajże Wrocław). Początek rozpoznawczy, jest też długi zjazd po wrednej kostce, po tym odcinku przestawiam siodełko (co miałem zrobić czekając na start, gdy była masa czasu, ale zapomniałem ;) i szybko gonię grupę. Jako, że nie bardzo byli chętni do dyktowania szybszego tempa sam narzucam prędkość w okolicach 30-32km/h i tak jedziemy właściwie cały odcinek do Reszla. Widać, że tempo jest solidne, bo co rusz łykamy rowerzystów z wcześniejszych grupek; Marzena bez większych problemów utrzymuje się na kole - więc jest dobrze ;))

PK1 - Reszel 88km

Na punkcie jest już wielu rowerzystów, doganiamy tu m.in. ruszającego ponad pół godziny przed nami Wąskiego, spędzamy tu niezbędne minimum - nabieramy wodę, stemplujemy książeczki i przekładamy jedzenie do kieszonek. Zaraz po tym ruszamy, dołączają się do nas jedynie starsi rowerzyści z Trzebnicy i Wrocławia - i w tym składzie dojedziemy aż do Gołdapi. Na tym odcinku większość trasy jedzie się elegancko - bo jest sprzyjający wiatr, który wieje mniej więcej z południowego zachodu. Górek jak to na Mazurach tradycyjnie sporo, ale Marzena dzielnie się utrzymuje. Rowerzysta z Trzebnicy ma bardzo oryginalny sposób zaliczania podjazdów - wszystkie, nawet te po 5-6% robi na najcięższym przełożeniu 53-11, co kto lubi ;)). Dobrze jechało się do Kętrzyna, tu w mieście dogoniliśmy kilku rowerzystów, za miastem wszystko to zjechało się w większą grupkę - i tradycyjnie zaczęła się nierówna szarpana jazda, a to ktoś wychodzi na zmianę i ciągnie ze 30km/h pod górę, a to zwalnia się do 27km/h, jednym słowem zupełnie nieefektywne jechanie, przez co grupka się rozrywała na każdej ściance i musiałem czekać na Marzenę. Dużo efektywniejsze było gdy sam jechałem na czele, trzymając równe tempo koło 30km/h bez niepotrzebnych, nagłych przyspieszeń - więc starałem się jechać na czele tej grupki i narzucać sensowne tempo.

PK2 - Harsz 137km
Razem dojeżdżamy na pięknie położony punkt w Harszu, nad samym jeziorem Dargin, tu również bardzo krótki postój, w czasie stemplowania książeczek orientuję się, że nie mam swojej, musiała wylecieć z kieszonki. Gdy już myślałem, że będę musiał jechać bez tego okazało się, że moją książeczkę leżącą na drodze znalazł i zabrał nasz Szerszeń z Trzebnicy - wielkie dzięki! Z Harszu ruszamy naszą czwórką, upał daje się już bardzo solidnie we znaki, trzyma 35-36 stopni, a górek nie brakuje, też jest tu więcej odcinków pod wiatr. Na tym kawałku powoli zaczynamy odczuwać trudy trasy, Marzenka lekko zostaje na podjazdach, nasi koledzy również. Do Bani Mazurskich jest sporo takiego sobie asfaltu, dopiero po wjeździe na drogę wojewódzką do Gołdapi zaczyna się świetna szosa, wiatr też sprzyjający. Ale upał i dystans robią swoje, przed samą Gołdapią jest seria górek, która troszkę spowalnia nasz peletonik, koledze z Trzebnicy skończyło się picie, więc pożyczyłem mu swoją butelkę. Ja mimo, że przez te 200km przez jakieś 90% ciągnąłem naszą grupkę wytrzymałościowo czułem się dobrze, za to coraz bardziej dawało mi się we znaki syfne jedzenie. Ze względu na upał zdecydowałem się na jazdę na izotonikach, których normalnie nie używam, ale po kilku godzinach miałem już tego serdecznie dość, podobnie jak i żeli i batonów energetycznych, których sporo z Kotem zakupiliśmy, marzyłem o szczoteczce do zębów ;))

PK3 - Gołdap 203km
W Gołdapi też schodzi nam tylko kilka minut, dobrym pomysłem na punkcie były pomidory, zjadłem dwa, co nieco oczyściło mi zęby zmasakrowane po tym syfnym chemicznym żarciu. Spotykamy tutaj też Pawła (Dodoelka), który na szczęście od razu po wyjeździe z punktu zorientował się, że zostawił tu swoje bidony ;)) Żegnamy się tu z sympatycznymi rowerzystami z Trzebnicy i Wrocławia, dla których nasze tempo było trochę za wysokie, serce rośnie, gdy się patrzy, że w tym wieku tak świetnie sobie radzili (jeden miał 67lat) Marzenka ruszyła sama naprzód, ja jeszcze poprawiałem nieco rower i szybko ruszyłem by ją dogonić. Za Gołdapią zaczyna się chyba najładniejszy odcinek Pierścienia - jazda wzdłuż granicy do Szypliszek, jest tu sporo górek, z których mamy szeroką panoramę na okolicę, znacznie spada gęstość zaludnienia, puste odcinki ciągną się kilometrami. Na tym odcinku towarzyszy nam Robert z Elbląga, który w maratonie oficjalnie nie startował, ale przejechał jego całą trasę, by potowarzyszyć znajomym. Marzenka powoli zaczyna płacić cenę za pierwsze 200km ściganckim tempem i bez postojów, coraz bardziej zostaje na górkach, tak więc tempo nam nieco spada - ale to jest norma na takich maratonach, pierwszą część jedzie się ile fabryka dała, na drugiej - tyle ile nam rezerw zostało ;)). Końcówka przed punktem w Rutce - to najwyższa górka Pierścienia (ok. 290m) za Wiżajnami, a z niej najdłuższy zjazd maratonu, ponad 100m w pionie, są nawet serpentyny, można się poczuć jak w górach.

PK4 - Rutka-Tartak 258km
Na punkcie w Rutce spotykamy Monikę i Kuriera, na których nasz widok zadziałał jak płachta na byka (startowaliśmy 50min później) - więc zaraz ruszyli ;). My zdecydowaliśmy się na trochę dłuższy postój, jemy serwowany tutaj żurek, wcinamy również bułkę, co było bardzo dobrym pomysłem, bo znacznie poprawiło nam stan żołądków zmęczonych śmieciową żelowo-galaretkową dietą. Kota ten postój (niecałe 20min) wyraźnie zregenerował, dzięki czemu Marzena ruszyła na trasę z nowymi siłami, po krótkiej zamułce przed Rutką nie było już śladu. Sprawnie jedziemy odcinek do Sejn, temperatura wreszcie zaczyna nieco opadać, ale 30 stopni trzymało niemal do zmierzchu. Zaraz za Rutką ostry, długi podjeździk 8-9%, później już się zaczyna wypłaszczać, jest jeszcze krótka ścianka przed Szypliszkami, a później już głównie w dół i po płaskim do Sejn. W samych Sejnach był jedynie punkt kontrolny, gdzie mieliśmy podbić książeczki, ale mimo, że miałem go poprawnie zaznaczony nie zorientowaliśmy, że to budka przed bazyliką. Żeby nie tracić czasu na szukanie robimy foto przed bazyliką jako dowód, że tu byliśmy - i jedziemy dalej na Augustów. Tę trasę dobrze znaliśmy z jazdy do Wilna, większość odcinka do Augustowa jedzie się w lesie, kawałek bardzo przyjemny, zachodzi słońce, temperatura spada do przyjemnego poziomu i do tego skończyła się pierwsza część górek, mamy tutaj ok. 200km relatywnie płaskiej części maratonu. W końcówce przed Augustowem Kota znowu łapie kryzys, więc trochę zwalniamy - wyraźny znak, że nie ma co przesadzać z czasem postojów, to już nie ta faza maratonu, gdzie możemy rezygnować z postojów, tak mogą jechać najmocniejsi, ale innym te odpoczynki znacznie pomagają zwalczyć kryzysy

DPK6 - Augustów 337km

W Augustowie był duży PK, można było tu zjeść normalny obiad, wcinamy rosół i schaboszczaka, zabieramy trochę rzeczy korzystając z przepaku. Zaraz po nas wjechała większa grupka z Dodoelkiem, ale my szybciej się zebraliśmy i po 25min we dwójkę ruszamy na trasę. Po Augustowie przejazd po kostce, widać że zaczął się już sezon urlopowy, bo po centrum kręciło się sporo turystów. Miasto opuszczamy wygodną drogą na Raczki, dzięki wybudowaniu ekspresowej obwodnicy miasta Augustów wreszcie odetchnął po długich latach maltretowania przez tiry, które teraz mają zakaz wjazdu do miasta i mogą jechać jedynie obwodnicą. Dzięki temu i na naszej drodze jest symboliczny ruch, jedzie się więc sprawnie, bo dalej jest w miarę płasko. Noc dość jasna, wygodna do jazdy, świeci nam spory księżyc, do tego na północy Polski na początku lipca zaczyna się rozjaśnia się już koło 2. Długi odcinek na punkt w Wydminach przechodzi nam w miarę sprawnie, pod koniec tempo już słabnie, ale ponad 400km w nogach to już nie byle co i organizmy domagają się postoju, do tego Marzenkę coraz bardziej morzy sen

PK7 - Wydminy 421km
Punkt bardzo przyzwoity, zjadamy tu ciepłą zupę, wcinamy kanapki i po 20min wracamy na trasę. powoli zaczyna już świtać, za Giżyckiem mamy już zupełnie jasno, dzięki czemu możemy zobaczyć jeden z ładniejszych kawałków Pierścienia - przejazd wzdłuż jeziora Jagodnego. Klimaty o świcie jak zwykle kapitalne, temperatura spadła nawet do poziomu 13-14 stopni, pojawiło się dużo mgieł, które wyglądały z daleka jak jeziora. Kawałek dalej bardzo marny odcinek do Ryna (tak się odmienia tę nazwę ;)), gdzie trzęsiemy się na dziurach. Po wjeździe na krajówkę nawierzchnia jest już dobra, ale słabiej z ruchem, bo mijają nas serie samochodów, widać kawałek wcześniej był ruch wahadłowy ze światłami, powodujący, że samochody zbierają się w większe grupy. Za Rynem kończy się też bardziej płaska część Pierścienia i zaczynają się wymagające podjazdy, które będą już do końca trasy. Do Mrągowa są trzy długie podjazdy, które bardzo zmęczyły Marzenę, żel i trochę słodyczy pozwolił dojechać na kolejny punkt.

PK8 - Mrągowo 500km
Skręt na punkt z szosy dobrze oznaczony, natomiast sam punkt beznadziejnie. Po krótkim kołowaniu mieliśmy szczęście, ze przed budynek wyszedł chłopak z obsługi punktu, bo samemu znaleźć nie było by tak prosto. Punkt bez ciepłego jedzenia, więc za długo nie posiedzieliśmy, zjedliśmy trochę suchej karmy i ruszyliśmy na ostatnią stówkę. Kawałek za Mrągowem dogonił nas Grzesiek Mazur z Lublina, który jechał od Rutki w większej grupce Dodoelka (dojechali do Mrągowa 3min po naszym odjeździe), ale mocno narzekał na długie postoje i rwany sposób jazdy, więc na końcówkę postanowił się do nas podłączyć. Za Świętą Lipką zaczął się chyba najtrudniejszy odcinek maratonu - same podjazdy i długie kilometry słabego asfaltu. Po 500km w nogach sił już za dużo nie było, więc spokojnie toczyliśmy się naprzód, średnie na dwóch ostatnich pięćdziesiątkach mieliśmy w okolicach 23,5km/h.

PK9 - Kikity 552km
Na ostatnim punkcie krótko zabawiliśmy, uzupełniliśmy wodę, zjedliśmy parę batoników i ruszyliśmy na trasę, bo z analizy listy na punkcie wynikało, że są jeszcze szanse by dogonić Monikę i Kuriera. Okazało się jednak, że pojechali ten odcinek troszkę szybciej od nas, my dalej trzymaliśmy tempo koło 23km/h, zaliczając niekończące się podjazdy. W Dobrym Mieście wreszcie się wypłaszcza, Grzesiek jechał kawałek przed nami, na wjeździe do miasta zauważywszy nas z daleka wziął nas za grupkę Dodoleka i szybko ruszył na maksa na metę ;). My powolutku toczyliśmy się ostatnie kilometry do Lubomina pod wredny wiatr i o 10.44 z czasem 25h29min zameldowaliśmy się na mecie.

Podsumowanie
Maraton dla nas bardzo udany, pierwszy raz jechaliśmy we dwójkę na zawodach - i wyszło to bardzo elegancko, udało się wykręcić świetny czas na tej trudnej trasie i w wymagających, upalnych warunkach. Zajęliśmy 20 miejsce na ponad 90 osób, które maraton ukończyły, do tego Marzena była trzecia wśród kobiet, z minimalną stratą do Moniki Kędziorek (16 minut). Udało się sensownie zminimalizować postoje, na całej trasie zeszło nam na nie tylko ok. 2,5h, co uważam za bardzo przyzwoity wynik. Przez pierwsze 200km jechaliśmy właściwie bez postojów, tak jak Hipki (Agata z fenomenalnym czasem wygrała wśród kobiet, tracąc do zwycięzcy ledwie 23minuty), którzy na całej trasie mieli jedynie koło 30min postojów (wynik wręcz nieprawdopodobny!). Ale po 200km szybkie tempo i brak odpoczynków zebrały swoje żniwo i na kolejnych postojach musieliśmy już odpoczywać by się zregenerować i móc utrzymywać sensowne tempo na kolejnych kilometrach. Do tego całą trasę przejechałem właściwie bez kontuzji - co po MP, na którym bardzo się męczyłem ze skurczami jest dobrym prognostykiem przed główną imprezą sezonu, czyli GMRDP; choć oczywiście jazda po dużych górach i maksymalnym tempem rządzi się trochę innymi prawami.

Impreza doskonale zorganizowana, Robert Janik robi bez wątpienia najlepsze ultramaratony w Polsce, nie boi się wyzwań organizacyjnych, dzięki czemu mogliśmy jechać piękną trasę 600km, a nie 3 czy 4 razy tą samą pętlę jak na wielu imprezach szosowych, co niewątpliwie wiele łatwiej zorganizować. Trasa kapitalna, wiele urokliwych mazurskich szos, ruch niewielki. Jednym słowem impreza godna polecenia każdemu, idealna reklama ultramaratońskiej jazdy.

Podziękowania dla Marzenki za wspólną trasę i współpracę na maratonie, wielkie brawa za hart ducha i umiejętność jazdy na maksimum swoich możliwości na tak długiej i wymagającej trasie, jeśli uwzględnić różnicę płci to jest sporo mocniejszym ode mnie maratończykiem ;)). Zdjęć nie robiłem, ale Marzena ma ich sporo, więc na pewno wrzuci galerię z naszej trasy.



Dane wycieczki: DST: 608.60 km AVS: 25.90 km/h ALT: 3354 m MAX: 58.00 km/h Temp:26.0 'C
Środa, 1 lipca 2015Kategoria >100km, >200km, Canyon, Wycieczka
Wypad w Góry Świętokrzyskie, klasyczna trasa z Warszawy przez Radom i Nową Słupię. Jechało się przyzwoicie, wiatr z północy wyraźnie pomagał aż do Nowej Słupi, upał w środku dnia, a w weekend zapowiada się sporo większy. Dobra przejrzystość powietrza, dzięki czemu ze Świętego Krzyża można było podziwiać szeroką panoramę okolicy.


Dane wycieczki: DST: 224.70 km AVS: 28.75 km/h ALT: 1357 m MAX: 65.60 km/h Temp:27.0 'C
Czwartek, 25 czerwca 2015Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon, Wycieczka
Zakopane

Sezon bez trasy do Zakopanego - to sezon stracony, więc i w tym roku postanowiłem ruszyć pod Tatry ;))
Startuję przed 17, początek to kiepski przejazd przez Piaseczno, dobrze znana trasa do Grójca, dopiero dalej ruch zauważalnie maleje. Okazało się też, że od Grójca do Mogielnicy jest położony nowy asfalt, dobrze że akurat się nie załapałem na okres, gdy droga była remontowana. Wiatr zauważalny, wieje z boku, sporo bardziej przeszkadzając niż pomagając. Do Końskich docieram już po zmroku, koło 22, w barze jem obiad - i z pełnym żołądkiem ruszam dalej. Nocna jazda do Jędrzejowa przebiega sprawnie, ruch niewielki, a w końcówce już wręcz symboliczny.

Sporo gorzej się robi za to za Jędrzejowem, wjeżdżam tu na szosę krakowską, a na tym jej odcinku akurat trwa budowa ekspresówki, więc droga jest zwężona i z pobocza, które robiło tę ruchliwą drogę całkiem wygodną na rower - nie można korzystać. I tak jest długi kawałek, budowa kończy się dopiero za Wodzisławiem, na granicy województwa świętokrzyskiego. Wydawało mi się, że S7 na tym odcinku będzie prowadzona nowym wariantem, ale jak widać byłem w błędzie i już za rok-dwa skończy się wygodna trasa rowerowa do Krakowa, bo z Jędrzejowa bocznymi drogami trzeba nadrabiać aż z 15km. Od początku Małopolski - jedzie się już wygodnie, górek cała masa, takie przetarcie przed prawdziwymi górami, powoli zaczyna się już rozwidniać, nie ma to jak czerwiec na całonocne trasy! Do tego został poprawiony odcinek drogi przed Krakowem, wcześniej już solidnie dziurawy, teraz da się tam wygodnie jechać. Do Krakowa dojeżdżam przed 6, więc w mieście jeszcze pusto, sprawnie przebijam się do Skawiny.

Tym razem jadąc do Zakopanego wybrałem wariant bardziej na południowy-zachód od Krakowa, najpierw docieram do Kalwarii Zebrzydowskiej (przyjemna i zielona droga przez pogórza ze Skawiny), tam wjeżdżam na trasę niedawno pokonywanego MP, tylko w przeciwnym kierunku. Od tej strony droga jest trudniejsza, pierwsza przełęcz za Stryszowem to już 16%, ale gwóźdź programu to Makowska Góra pokonywana od południa. Na MP wąską dróżką zjeżdżaliśmy, teraz musiałem tędy wjechać. Podjazd bardzo trudny, na początku dochodzi do 19% i trzyma powyżej 15% na długich kawałkach, dopiero w drugiej części są fragmenty, gdzie można lekko odzipnąć; dało się wjechać bez stawania. Szybko zjeżdżam do Makowa i jak na MP zatrzymuję się na Statoilu kilka km za miastem na większy popas. Z Makowa skręcam na boczne drogi by ominąć ruchliwą krajówkę i górami przebijam się do zakopianki. Tą jadę tylko krótki kawałek, odbijając do Rabki, tak by Obidową zaatakować kolejną rzeźnicką ścianą, wariantem przez Rdzawkę. Kolejny bardzo trudny podjazd, udało mi się w całości wjechać, jedynie na 10 sekund musiałem stanąć, bo drogą jechał wielki pojazd do kładzenia asfaltu, zajmując całą jej szerokość. Bo jechałem krótko po położeniu nowiutkiego asfaltu, idealnie równiutką szosą - w tym rejonie sporo się buduje i remontuje dróg w górach. Z Obidowej znowu jadę zakopianką, ruch bardzo solidny, do Nowego Targu docieram szybko, bo jest tu sporo w dół, ale za Nowym Targiem zaczynają się korki, bo również i na tym fragmencie są remonty. Ale dzięki temu polepszyła się jakość zakopianki, dalej pobocza brak, ale przynajmniej usunięte zostały koleiny, które tu bardzo przeszkadzały.

Planowałem zaliczyć trzecią bardzo ostrą ścianę - czyli Gliczarów, niestety źle pojechałem i zamiast wariantem przez Gliczarów Dolny pojechałem do Górnego. Podjazd też ciężki, na długich kawałkach trzyma 13-15%, ale to jednak nie ta skala trudności co ponad 20%. Z mojej drogi doskonale było widać tę, którą planowałem jechać, więc z miejsca, gdzie się spotykają postanowiłem zjechać 150m w dół tak by na koniec tej wymagającej wycieczki zaliczyć ten "prawdziwy Gliczarów". Podjazd z tej "wielkiej trójki" (Makowska, Obidowa, Gliczarów) najłatwiejszy, bo sporo krótszy od dwóch pozostałych - ale nachylenie największe, 21% gdy się ma już 400km w nogach daje popalić niewąsko. Na grzbiecie nad Gliczarowem na poziomie prawie 1000m już chłodno, ledwie 10-11 stopni, jadę jeszcze na Głodówkę (Tatry w chmurach, więc widoki mizerniutkie) i górzystą drogą przez Wierch Poroniec docieram do Zakopanego. Tam na Krupówkach spotykam jeszcze Remiego z forum, który zauważył mnie przebijającego się przez tłumek ;))

Trasa udana, udało się zaliczyć Zakopane bardzo trudnym wariantem, z trzema ostrymi podjazdami, w sumie wyszło prawie 5000m w pionie, więc wynik bardzo godziwy, z czego 3000m było na ostatnich 130km, gdy zmęczenie było największe.

Zdjęcia

Dane wycieczki: DST: 438.50 km AVS: 24.14 km/h ALT: 4894 m MAX: 67.40 km/h Temp:14.0 'C
Środa, 17 czerwca 2015Kategoria >100km, Canyon, Wycieczka
Szybka pętla do Warki
Dane wycieczki: DST: 113.70 km AVS: 30.32 km/h ALT: 304 m MAX: 43.20 km/h Temp:23.0 'C
Sobota, 13 czerwca 2015Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon, Wycieczka, >500km, Ultramaraton
Maraton Podróżnika

Po sukcesie pierwszej edycji Maratonu Podróżnika organizacja kolejnej była naturalną koleją rzeczy. Tym razem jednak impreza miała zupełnie inny charakter. O ile ta pierwsza była stosunkowo łatwa (oczywiście jak na trasę 500km, bo taki dystans juz z zasady jest bardzo wymagający), pomyślana tak by wiele osób jadących po raz pierwszy taki dystans miało szansę zobaczyć jak się jeździ tego typu trasy oraz by jak najwięcej osób mogło zdobyć kwalifikację BBTour. W tym roku w głosowaniu wygrała trasa zgłoszona przeze mnie, bardzo ambitna, typowo górska, z przewyższeniem aż koło 7000m.

Metą maratonu była położona pod Krakowem Brandysówka, do której piątkowym popołudniem dojeżdżali kolejni maratończycy. W nocy tradycyjnie spałem niespecjalnie, ale koło 4h udało się zdrzemnąć - a na takim poziomie snu można już sensownie jechać ;). Przed 8 wszyscy są już gotowi do startu, a Kot nawet już od 4h na trasie (wyjątkowo jechała solo, ze względu na sprawy rodzinne i konieczność szybkiego powrotu). Pierwsze 45km trasy - to dojazd spokojniejszym tempem do Wieliczki, przez aglomerację Krakowa, pomyślane tak by ludzi nie kusić do naginania przepisów. Ale już na tym kawałku, pokonywanym wcześnie rano widać, że dzisiaj przeciwnikiem rowerzystów nie będę jedynie wysokie góry, ale także i upał, o godzinie 10 temperatura już wyraźnie przekracza 30 stopni!

Po krótkim oczekiwaniu na pozostałe 2 grupy z dystansu 500km - właściwy start maratonu, zgodnie z tym co przypuszczałem od razu zaczyna się szybka jazda, a grupka na pofałdowanej drodze do Gdowa błyskawicznie się rozrywa, wkrótce na czele zostaję tylko z Waxmundem, Tomkiem, Gavkiem, Hipkami i Góralem Nizinnym. Hipki wkrótce zostają kawałek z tyłu woląc jechać swoim równym tempem, zamiast naszym, bardziej szarpanym. Za Gdowem zostajemy już w czwórkę, bo Gabrielowi z głośnym hukiem eksplodowała dętka, prawdopodobnie przez upał. W czwórkę pokonujemy pierwszy duży podjazd na Stare Rybie, w Limanowej stając na zakupy, bo już na pierwszych 90km poleciało ponad 3 litry wody. W czasie zakupów dochodzą nas Hipki, więc zaraz za nimi ruszamy, doganiając ich na początku podjazdu na Ostrą. Na tym podjeździe pojechałem rzeczywiście bardzo ostro (411m na 11km ze średnią 20,3km/h); jak pokazało się później - za ostro. Na szczyt docieram jako pierwszy, a tu całkiem nieoczekiwanie spotykam WujkaG, który jak się okazało wyjechał naprzeciw maratonowi, by trochę się z nami przejechać. Zjeżdżam razem z Wojtkiem w dół, przy okazji obserwując mistrzostwo techniczne z jakim jedzie w dół, w Kamienicy Wujek zostaje poczekać na resztę, ja jadę dalej. Na odcinku do Zabrzeża wyraźnie zaczynam odczuwać pierwsze skurcze, więc przestawiam pozycję w rowerze, w tym czasie dochodzą mnie Tomek i Wax wraz z Wujkiem. Na odcinku do Krościenka jechaliśmy bardzo mocnym tempem za Wujkiem, co było niewątpliwie błędem, bo zarówno Waxa jak i mnie zaczęły coraz mocniej męczyć skurcze, tempo Wojtka to nie nasza liga ;)) Najpierw odpuszcza Wax, a ja pod Krościenkiem znowu przestawiam rower, bo znogami jest coraz gorzej, przy każdym mocniejszym depnięciu czuć skurcze. Tomka doganiam na podjeździe pod Hałuszową, na szczycie znowu rower, więc Tomek mi trochę odjeżdża. W Łapszach na punkcie nie staję, zrobiłem jedynie zakupy, podjazd pod Łapszankę idzie mi mizernie jadę powoli, muszę stawać, na szczycie pod kapliczką jestem już niewąsko umordowany, każde mocniejsze obciążenie mięśni to są skurcze, przy zsiadaniu też muszę się poruszać prawie w kucki, bo przy wyproście nogi od razu pojawiają się skurcze.

Na Łapszance chwilę po mnie pojawia się Tomek (minęliśmy się w Łapszach) i razem jedziemy dalej, rozłączając się zaraz po granicy, gdy znowu przestawiałem rower. Dogonić mi się go udało dopiero na podjeździe przed Tatrzańską Łomnicą, ale coraz bardziej jasne stawało się dla mnie, że będę musiał zwolnić, bo z tymi skurczami nie da się jechać, masę czasu tracę na przestawianie pozycji w rowerze, łudząc się, że znajdę coś co mi pomoże na te skurcze. Gdzieś w rejonie Smokovca dochodzą mnie Hipki i razem jedziemy już właściwie na punkt na 240km w Podbanskiem, pod koniec podjazdu do Strbskiego Plesa Hipkowi pęka linki do przerzutki, na szczęście przerzutka blokuje się na środku kasety, więc na dość łagodnym podjeździe da się tak jechać, a dalej na punkt jest już tylko w dół.

Na punkcie pożyczam Hipkowi zapasową linkę do przerzutki, spotykam tutaj też Kota, która jak wspominałem ruszała 4h przed nami - twardo jedzie swoje i nieskutecznie usiłuje mnie zarazić swoją nieodłączną dawką maratonowego pesymizmu (czyli gadanie jak to ona jedzie żenująco, jaka jest słaba i inne tego typu bajania :)). Ja chociaż mam niezłą jazdę z tymi skurczami wcale nie uważałem, że jadę żenująco, albo słabo; po prostu jadę ile w danej chwili mogę i przede wszystkim staram się mieć z tej jazdy dużo frajdy! Punkt Vooya Macieja zorganizowany perfekcyjnie - duże podziękowania dla Maćka, Magdy i Tereski za bezinteresowną pomoc dla maratończyków. Jedzenia jest w brud, niestety przez ten upał mam spore problemy z przyswajaniem jedzenia, z trudem to we mnie wchodzi, jem niewiele. Tak więc ledwo dałem radę wmusić w siebie nie za duży talerz makaronu, zabieram zestaw bułek, drożdżówkę i banany - i jadę dalej.

Pierwsza część za punktem łatwiutka - druga część długiego zjazdu, dalej jedzie się marnie, wkrótce doganiają mnie Hipki, a podczas kolejnej regulacji roweru odjeżdżają, tym razem już ostatecznie, po doskonałe drugie miejsce na maratonie. Długi podjazd pod Kvacanske marnie idzie, znowu postoje na poprawki, na szczyt wjeżdżam już po zmroku. Zjazd bardzo szybki, doganiam na nim Kota, chwilkę jedziemy razem. Za Zubercem mija mnie 3-osobowa ekipa Symfoniana, ja staję na odpoczynek i jedzenie w Tvrdosinie. Na tym odcinku zastanawiałem się czy nie pojechać dalszej części trasy spokojnym tempem razem z Kota, ale jako, że na tym dłuższym, płaskim odcinku przed Glinnem trochę odzyłem - postanowiłem jeszcze trochę powalczyć. Na Glinne docieram razem z ekipą Symfoniana, razem jedziemy dłuższy kawałek, zaliczamy ostry podjazd za Jeleśnią. Tutaj każdy inaczej stawał, więc się to rozbija, ja traciłem masę czasu na regulacje roweru. Przełęcz Przysłop daje w kość, ostre nachylenie do 14%, a zjazd mizerny, bo sporo dziur w nocy. Przed Krowiarkami zaczyna powoli świtać, tutaj mija mnie Symfonian z jednym już kolegą, dalej prawie do końca jadę już sam.

Za Krowiarkami krótki podjazd na Zubrzycką, z której bardzo fajny zjazd na którym przekraczam 75km/h; przed Makowem staję na Statoilu, bo już solidnie zgłodniałem. O czas już nie walczę, więc można trochę odpocząć, zjadam półtorej zapiekanki (połówki drugiej już nie wcisnąłem). Za Makowem czeka mnie Makowska Góra - czyli najtrudniejszy podjazd maratonu, początek po serpentynach koło 9%, a następnie długa prosta nachylona koło 13-14%, która nie chce się skończyć. Zjazd na drugą stronę jeszcze bardziej nachylony, wąska, kręta droga - jak to często na ostrych ścianach; ten zjazd sprawił spore problemy wielu osobom, kolega z dystansu 300km jadąc tu nocą miał tu groźny wypadek przy którym złamał obojczyk (i pomimo złamania dał radę dojechać rowerem na metę!). Cała końcówka pozostała na metę - to niekończące się podjazdy, niby wysokości coraz mniejsze, ale górki są cały czas, nie brakuje i całkiem ostrych; do tego słońce już zaczyna palić. W samej końcówce jeszcze mija mnie Przemielony, jeszcze tracę ponad 10min na rozmowę telefoniczną, po czym zaliczam ostatnią 14% ściankę w rejonie Łazów - i po 2km melduję się na mecie w Brandysówce!

Maraton morderczy, juz same parametry trasy budzą duży respekt, a my do tego musieliśmy się zmagać z chyba najcieplejszym dniem w tym roku, jak wspominałem pierwszego dnia temperatury grubo przekraczały 30'C. A takie warunki znacząco wpływają na wydolność organizmu, upał parę całkiem mocnych osób zmusił do wycofania się. Sportowo - wypadłem mizernie, dopiero 8 miejsce z czasem 27h52min, niestety ze względu na skurcze musiałem jechać wolniej niż bym mógł jadąc w pełni sprawny, ale odporność na kontuzje to nieodłączna część tej zabawy, jak coś człowieka łapie - to jednak znaczy, że pod pewnym względem był źle przygotowany. W moim przypadku była to najpewniej zła pozycja na rowerze, ustawiona pod spokojną i wygodną jazdę długich dystansów (jak 500km z Kotem do Wilna); a maraton, gdzie się często ciśnie na maksa to jednak coś innego, dopiero pod koniec znalazłem pozycję która nieco skurcze zredukowała, lub mi się tylko tak wydawało, bo pod koniec tez już sporo wolniej jechałem. Ale poza tym impreza bardzo udana - masa gór, wspaniałe widoki, satysfakcja z dojazdu na metę w takiej imprezie zawsze jest wielka, bo tak naprawdę najważniejsza jest frajda z jazdy i przeżycia na trasie.


Dane wycieczki: DST: 534.30 km AVS: 23.66 km/h ALT: 6785 m MAX: 75.80 km/h Temp:25.0 'C
Niedziela, 7 czerwca 2015Kategoria >100km, Canyon, Wypad
Lubuskie - dzień 4
Zdjęcia

Zaliczone gminy - 11 (Deszczno, GORZÓW WIELKOPOLSKI - miasto na prawach powiatu i miasto powiatowe, Lubiszyn, Kłodawa, Santok, Zwierzyn, Stare Kurowo, STRZELCE KRAJEŃSKIE - miasto powiatowe, DOBIEGNIEW, DREZDENKO, KRZYŻ WIELKOPOLSKI)
Dane wycieczki: DST: 170.30 km AVS: 23.60 km/h ALT: 610 m MAX: 46.00 km/h Temp:20.0 'C
Sobota, 6 czerwca 2015Kategoria >100km, >200km, Canyon, Wypad
Lubuskie - dzień 3
Zdjęcia

Zaliczone gminy - 8 (NOWOGRÓD BOBRZAŃSKI, Bobrowice, CZERWIEŃSK, Trzebiechów, KARGOWA, BABIMOST, Przytoczna, SKWIERZYNA)
Dane wycieczki: DST: 201.20 km AVS: 22.44 km/h ALT: 644 m MAX: 45.00 km/h Temp:31.0 'C

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl