Wpisy archiwalne w kategorii
Wycieczka
Dystans całkowity: | 107164.05 km (w terenie 504.00 km; 0.47%) |
Czas w ruchu: | 4232:57 |
Średnia prędkość: | 25.32 km/h |
Maksymalna prędkość: | 78.00 km/h |
Suma podjazdów: | 456390 m |
Suma kalorii: | 228598 kcal |
Liczba aktywności: | 900 |
Średnio na aktywność: | 119.07 km i 4h 42m |
Więcej statystyk |
Sobota, 7 lutego 2015Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wycieczka
Terespol
Zima, choć mizerna ciągle trzyma, więc trudno o dobre warunki. Postanowiliśmy więc z Krzyśkiem pojechać do Terespola w warunki jakie "dają" ;))
Ruszamy wcześnie rano, przed 6 jesteśmy już na rowerach. Sprawnie przebijamy się nocą przez Warszawę, za Sulejówkiem już świta. Na drogach pusto, chwilami popaduje drobny śnieżek i trzyma mróz -3-4'C. Pierwszy odcinek to nudna trasa w stronę Stanisławowa, za którym zaczyna się niedawno wyremontowana, elegancka droga do Węgrowa. Wiatr pomaga, więc kilometry lecą sprawnie, na postój postanawiamy się zatrzymać dopiero po 100km w Sokołowie Podlaskim. Po odpoczynku w cieple - i na dworze robi się cieplej, temperatura z lekkiego mrozu skoczyła do ok. 0'C, a dalsza trasa też sporo ciekawsza. Jest trochę górek, a we Frankopolu oddzielającym Mazowsze od Podlasia wita nas rolnicza blokada na drodze ;)). Ale rowerzystom problemów nie robili, więc spokojnie pojechaliśmy w dół nad Bug. Co ciekawe, za Sokołowem nie ma w ogóle śniegu w okolicy, gdy tymczasem pod Warszawą leżało go całkiem sporo. Za Bugiem ładny pagórkowaty odcinek w stronę Siemiatycz. Krótki kawałek na północ do Sarnaków pokazał nam, że wiatr znacząco się od rana zwiększył, jadąc z wiatrem w plecy jego siły tak się nie odczuwa, ale gdy jest z boku zaczyna już przeszkadzać, a mocny wiatr przy temperaturze koło 0 daje popalić.
Z Sarnaków ładnymi bocznymi drogami jedziemy do Konstantynowa, tam już mnie trochę zaczęło odcinać, bo za mało zjadłem w Sokołowie, w sklepie robimy sobie drugi postój. Tu z kolei zjadłem za dużo słodyczy, więc mnie zemdliło ;). Końcówka to ładne, dość puste tereny ściany wschodniej, do Terespola docieramy ze sporym zapasem czasowym, więc skoczyliśmy jeszcze na kiełbaski do baru pod dworcem.
Kilka zdjęć
Zima, choć mizerna ciągle trzyma, więc trudno o dobre warunki. Postanowiliśmy więc z Krzyśkiem pojechać do Terespola w warunki jakie "dają" ;))
Ruszamy wcześnie rano, przed 6 jesteśmy już na rowerach. Sprawnie przebijamy się nocą przez Warszawę, za Sulejówkiem już świta. Na drogach pusto, chwilami popaduje drobny śnieżek i trzyma mróz -3-4'C. Pierwszy odcinek to nudna trasa w stronę Stanisławowa, za którym zaczyna się niedawno wyremontowana, elegancka droga do Węgrowa. Wiatr pomaga, więc kilometry lecą sprawnie, na postój postanawiamy się zatrzymać dopiero po 100km w Sokołowie Podlaskim. Po odpoczynku w cieple - i na dworze robi się cieplej, temperatura z lekkiego mrozu skoczyła do ok. 0'C, a dalsza trasa też sporo ciekawsza. Jest trochę górek, a we Frankopolu oddzielającym Mazowsze od Podlasia wita nas rolnicza blokada na drodze ;)). Ale rowerzystom problemów nie robili, więc spokojnie pojechaliśmy w dół nad Bug. Co ciekawe, za Sokołowem nie ma w ogóle śniegu w okolicy, gdy tymczasem pod Warszawą leżało go całkiem sporo. Za Bugiem ładny pagórkowaty odcinek w stronę Siemiatycz. Krótki kawałek na północ do Sarnaków pokazał nam, że wiatr znacząco się od rana zwiększył, jadąc z wiatrem w plecy jego siły tak się nie odczuwa, ale gdy jest z boku zaczyna już przeszkadzać, a mocny wiatr przy temperaturze koło 0 daje popalić.
Z Sarnaków ładnymi bocznymi drogami jedziemy do Konstantynowa, tam już mnie trochę zaczęło odcinać, bo za mało zjadłem w Sokołowie, w sklepie robimy sobie drugi postój. Tu z kolei zjadłem za dużo słodyczy, więc mnie zemdliło ;). Końcówka to ładne, dość puste tereny ściany wschodniej, do Terespola docieramy ze sporym zapasem czasowym, więc skoczyliśmy jeszcze na kiełbaski do baru pod dworcem.
Kilka zdjęć
Dane wycieczki:
DST: 230.90 km AVS: 27.60 km/h
ALT: 892 m MAX: 62.30 km/h
Temp:-1.0 'C
Piątek, 6 lutego 2015Kategoria Rower szosowy, Wycieczka
Przejażdżka do Gassów,nad Wisłę z Krzyśkiem
Dane wycieczki:
DST: 43.50 km AVS: 25.34 km/h
ALT: 60 m MAX: 54.80 km/h
Temp:0.0 'C
Środa, 4 lutego 2015Kategoria Wycieczka, Użytkowo, Rower szosowy
Po mieście z Krzyśkiem, następnie krótka przejażdżka nad Wisłę i powrót przez konstancin
Dane wycieczki:
DST: 60.30 km AVS: 24.78 km/h
ALT: 190 m MAX: 46.10 km/h
Temp:0.0 'C
Piątek, 30 stycznia 2015Kategoria Rower szosowy, Wycieczka
Krótki wypad do Baniochy, wreszcie się zmobilizowałem do jazdy, bo ostatnio zupełnie mi się nie chciało nigdzie ruszać :)
Dane wycieczki:
DST: 53.40 km AVS: 27.38 km/h
ALT: 131 m MAX: 36.40 km/h
Temp:4.0 'C
Sobota, 17 stycznia 2015Kategoria >100km, >200km, >300km, Wycieczka, Rower szosowy
Styczniowa Warszawa
Styczeń to nie jest raczej miesiąc na długie dystanse, ale że zimę w tym roku mamy słabiutką - postanowiliśmy wraz z Kotem spróbować trzysetki. Dojeżdżam nocą do Poznania i po nieprzespanej nocy ruszam od razu na trasę. Po kilkunastu km spotykamy się o 5 rano z Marzeną w Swarzędzu i już wspólnie ruszamy w kierunku Warszawy. Udało mi się Kota namówić do jazdy po DK92, której się bardzo obawiała, ale znając realia tej drogi, wiedziałem że są to strachy na Lachy, a droga bardzo wygodna do jazdy rowerem. A przy dystansie ponad 300km w styczniu nie ma co sobie dokładać jeszcze dodatkowych trudności, bocznymi drogami wyszłoby ponad 350km i jechałoby się wolniej, po sporo gorszych nawierzchniach.
Początek to nocna jazda do Wrześni, na tym odcinku jest dwujezdniowa droga, pobocze na większości odcinków. Po drodze malutkie góreczki, do Wrześni docieramy jeszcze nocą, Marzenie mocno zmarzły stopy, więc rozgrzewamy się na stacji benzynowej. Temperatura to 1 stopień, ale i spora wilgotność, co zwiększa odczucie zimna. We Wrześni podziwiamy piękne dekoracje świąteczne na ratuszu, na drodze do Słupcy powoli zaczyna się przejaśniać. Z Wrześni do Goliny nie ma pobocza, ale jedzie się wygodnie, bo ruch sobotnim świtem symboliczny. Przy wyjeździe ze Słupcy króciutką chwilę podziwiamy wschodzące słońce - i to było tyle co się słońca dziś naoglądaliśmy :)). Wraz ze świtem warunki do jazdy robią się coraz lepsze, wiatr zaczyna pomagać, więc do Konina docieramy bardzo sprawnie, zjeżdżając kawałek do miasta, by odpocząć w cieple w McDonaldzie.
Wziąłem się tutaj za wymianę klocków hamulcowych na tyle, bo już się kończyły, a przy hamowaniu koło nieźle łupało. Przy zakładaniu ich na rower i regulacji hamulca okazało się jednak, że złe hamowanie nie było spowodowane klockami, a pękniętą obręczą. To już problem sporo poważniejszy, który szybko mógł zakończyć jazdę. Ale wyjścia specjalnego nie było, pojechałem więc na pękniętej obręczy dalej, licząc, że pęknięcie nie powiększy się na tyle, by obręcz przestała trzymać oponę. Za Koninem najciekawszy kawałek dzisiejszej trasy - ciąg góreczek kończący się przed Kołem. Od podjazdu znad Warty w Kole robi się już zupełnie płasko, odtąd jedyne zauważalne wzniesienia to wiadukty. Ale wiatr pomaga, więc gładziutki asfalt niesie nas elegancko, ociepliło się też do 4 stopni, więc na drugi postój w Kutnie docieramy bardzo sprawnie.
Z Kutna dalszy ciąg nudnej drogi, kawałek przed Łowiczem łapie nas zmrok, niestety długie trasy w styczniu oznaczają bardzo krótki dzień. Nocą centrum Łowicza prezentuje się bardzo ładnie, a duży rynek nie jest obstawiony samochodami jak to często bywa. Wyjazd z miasta nieprzyjemny, parę km ruchliwą drogą na Skierniewice, z której odbijamy przed Nieborowem. Pałac mnie rozczarował, myślałem, że będzie ładnie podświetlony, a ledwo go było widać, do tego wejście do parku zamknięte. Dalej jedziemy bocznymi drogami przez Bolimów, trafia się trochę dziur, ale i pięknych szpalerów drzew, gdy włączam lampkę na maksymalnym trybie świecą na wprost - taki szpaler robi wrażenie. Na DK92 wracamy w Niepokalanowie, stąd jeszcze mamy kawałek do Warszawy. Czuć już dystans w nogach, a kilometry ciągną się i ciągną. Do Warszawy docieramy po 20 - i dzięki temu mamy puste drogi w bardzo ruchliwym normalnie mieście. Podjeżdżamy jeszcze do Krzyśka, od którego pożyczam nowiutkie szosowe koło (moja obręcz wytrzymała!) i z kołem na plecach jedziemy do mnie ;))
Trasa udana, udało się przejechać ponad 300km, a to w styczniu nie byle co; podziękowania dla Kota za miłe towarzystwo na trasie!
Zdjęcia
Styczeń to nie jest raczej miesiąc na długie dystanse, ale że zimę w tym roku mamy słabiutką - postanowiliśmy wraz z Kotem spróbować trzysetki. Dojeżdżam nocą do Poznania i po nieprzespanej nocy ruszam od razu na trasę. Po kilkunastu km spotykamy się o 5 rano z Marzeną w Swarzędzu i już wspólnie ruszamy w kierunku Warszawy. Udało mi się Kota namówić do jazdy po DK92, której się bardzo obawiała, ale znając realia tej drogi, wiedziałem że są to strachy na Lachy, a droga bardzo wygodna do jazdy rowerem. A przy dystansie ponad 300km w styczniu nie ma co sobie dokładać jeszcze dodatkowych trudności, bocznymi drogami wyszłoby ponad 350km i jechałoby się wolniej, po sporo gorszych nawierzchniach.
Początek to nocna jazda do Wrześni, na tym odcinku jest dwujezdniowa droga, pobocze na większości odcinków. Po drodze malutkie góreczki, do Wrześni docieramy jeszcze nocą, Marzenie mocno zmarzły stopy, więc rozgrzewamy się na stacji benzynowej. Temperatura to 1 stopień, ale i spora wilgotność, co zwiększa odczucie zimna. We Wrześni podziwiamy piękne dekoracje świąteczne na ratuszu, na drodze do Słupcy powoli zaczyna się przejaśniać. Z Wrześni do Goliny nie ma pobocza, ale jedzie się wygodnie, bo ruch sobotnim świtem symboliczny. Przy wyjeździe ze Słupcy króciutką chwilę podziwiamy wschodzące słońce - i to było tyle co się słońca dziś naoglądaliśmy :)). Wraz ze świtem warunki do jazdy robią się coraz lepsze, wiatr zaczyna pomagać, więc do Konina docieramy bardzo sprawnie, zjeżdżając kawałek do miasta, by odpocząć w cieple w McDonaldzie.
Wziąłem się tutaj za wymianę klocków hamulcowych na tyle, bo już się kończyły, a przy hamowaniu koło nieźle łupało. Przy zakładaniu ich na rower i regulacji hamulca okazało się jednak, że złe hamowanie nie było spowodowane klockami, a pękniętą obręczą. To już problem sporo poważniejszy, który szybko mógł zakończyć jazdę. Ale wyjścia specjalnego nie było, pojechałem więc na pękniętej obręczy dalej, licząc, że pęknięcie nie powiększy się na tyle, by obręcz przestała trzymać oponę. Za Koninem najciekawszy kawałek dzisiejszej trasy - ciąg góreczek kończący się przed Kołem. Od podjazdu znad Warty w Kole robi się już zupełnie płasko, odtąd jedyne zauważalne wzniesienia to wiadukty. Ale wiatr pomaga, więc gładziutki asfalt niesie nas elegancko, ociepliło się też do 4 stopni, więc na drugi postój w Kutnie docieramy bardzo sprawnie.
Z Kutna dalszy ciąg nudnej drogi, kawałek przed Łowiczem łapie nas zmrok, niestety długie trasy w styczniu oznaczają bardzo krótki dzień. Nocą centrum Łowicza prezentuje się bardzo ładnie, a duży rynek nie jest obstawiony samochodami jak to często bywa. Wyjazd z miasta nieprzyjemny, parę km ruchliwą drogą na Skierniewice, z której odbijamy przed Nieborowem. Pałac mnie rozczarował, myślałem, że będzie ładnie podświetlony, a ledwo go było widać, do tego wejście do parku zamknięte. Dalej jedziemy bocznymi drogami przez Bolimów, trafia się trochę dziur, ale i pięknych szpalerów drzew, gdy włączam lampkę na maksymalnym trybie świecą na wprost - taki szpaler robi wrażenie. Na DK92 wracamy w Niepokalanowie, stąd jeszcze mamy kawałek do Warszawy. Czuć już dystans w nogach, a kilometry ciągną się i ciągną. Do Warszawy docieramy po 20 - i dzięki temu mamy puste drogi w bardzo ruchliwym normalnie mieście. Podjeżdżamy jeszcze do Krzyśka, od którego pożyczam nowiutkie szosowe koło (moja obręcz wytrzymała!) i z kołem na plecach jedziemy do mnie ;))
Trasa udana, udało się przejechać ponad 300km, a to w styczniu nie byle co; podziękowania dla Kota za miłe towarzystwo na trasie!
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 328.70 km AVS: 25.85 km/h
ALT: 834 m MAX: 42.90 km/h
Temp:4.0 'C
Wypad do Kampinosu z Krzyśkiem, Tomkiem i Reniferem. Solidny mróz -9'C, po ostatniej obrzydliwej pogodzie wreszcie zima złapała solidnie, śniegu w samym lesie niewiele, ale ośnieżone drzewa od razu wyglądają o niebo lepiej niż to by było przed świętami. Ciekawa trasa przez Sieraków do Palmir, następnie do Wierszy, powrót żółtym i zielonym szlakiem do Lipkowa
Kilka fotek z trasy
Kilka fotek z trasy
Dane wycieczki:
DST: 71.60 km AVS: 17.90 km/h
ALT: 234 m MAX: 35.20 km/h
Temp:-9.0 'C
Sobota, 20 grudnia 2014Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wycieczka
Mława z Kotem
Po grudniowej trasie do Wilna nie myślałem, że w tym roku będę robił jeszcze jakąś dłuższą trasę. Ale, że pogodę w grudniu mamy bardziej jak w marcu, więc trafiła się okazja do kolejnego długiego przejazdu tym razem już nie samotnie, a w bardzo miłym towarzystwie Kota ;))
O kierunku trasy zdecydował kierunek wiatru, bo zapowiedziano solidną wichurę z zachodu. Wieczorem dojeżdżam do Poznania, po 22 ruszam z dworca, w Swarzędzu spotykam się z Marzeną i już wspólnie jedziemy dalej. Pierwsza część trasy to dużo bocznych dróg w rejonie Poznania, można powiedzieć - legowisko Kota ;)). Jedzie się bardzo sprawnie, bo wiatr wyraźnie sprzyja, w miarę ciepło 4-5 stopni, a noc dość jasna, widać sporo gwiazd, nawet się zatrzymaliśmy i wyłączając lampki pooglądaliśmy rozgwieżdżone niebo. Po drodze mijamy sporo małych miasteczek, ze względu na liczne świąteczne iluminacje pod koniec grudnia nocą jedzie się przyjemniej. Na odcinku do Trzemeszna odbijaliśmy na północ, by zaliczyć brakującą mi gminę - tutaj dopiero czuć jak solidnie wieje, wiatr jest zauważalnie mocniejszy niż był na mojej trasie do Wilna, gdzie nagadano bzdur o rzekomym orkanie, a był jedynie wiatr jakich wiele. W Trzemesznie odcinek po kostce, jest też niebrzydka wieża - i znowu zatapiamy się w ciemność bocznych dróg. Trochę się zastanawialiśmy jak to będzie z postojem, bo przy takich temperaturach zdecydowanie lepiej odpoczywać w cieple, a jechaliśmy po takich zadupiach, gdzie nie było co marzyć o całonocnej stacji benzynowej. Nadzieję dawał jedynie Skulsk położony na 130km, gdzie był krótki kawałek krajówki i tam postanowiliśmy dociągnąć. I był to dobry pomysł, bo kawałek za miasteczkiem była stacja Orlenu na której zrobiliśmy ok. 30min przerwy.
Ze Skulska czekało nas jeszcze 70km jazdy nocą do Włocławka, odcinek przeleciał bardzo sprawnie, większość dróg na tym kawałku była idealnie z wiatrem, za Lubrańcem, gdy wjechaliśmy na drogę wojewódzką zaczął się już poranny ruch, a na krajówce za Brześciem Kujawskim był już całkiem spory. Na horyzoncie zaczęły się pojawiać już pierwsze przejaśnienia, do Włocławka wjeżdżaliśmy już w świetle dziennym. Tu w McDonaldzie zrobiliśmy sobie długi postój, prawie 2h - aż tak długo bo akurat w ten sposób układały nam się pociągi z Mławy, lepiej było odpoczywać tu (w McDonaldach zawsze dobrze grzeją ;)) niż na kiepskim dworcu w Mławie. Marzena na nocnej i zimnej trasie trochę podziębiła krtań, tak więc od Włocławka coraz częściej pokasływała, by móc normalnie oddychać, takie niestety są uroki długich tras zimą, wiele godzin na chłodnym powietrzu swoje robi.
Przejazd przez Włocławek niezły, przede wszystkim ciekawy most nad szeroką Wisłą z którego nieźle widać miasto i drugi wysoki brzeg, na który trzeba było podjechać, nachylenie dochodziło aż do 10%. Wraz ze świtem siła wiatru jeszcze wzrosła, teraz wiało już koło 9-10m/s, a przy takim wietrze dobrze się jedzie jedynie jak jest równo w plecy, bo gdy wieje z boku bardzo to już zaczyna przeszkadzać. My mieliśmy to szczęście, że niemal całą trasę mieliśmy równo z wiatrem, tak więc odcinek do Sierpca i dalej do Bieżunia zleciał elegancko, a 30km/h często gościło na liczniku. Za to między Bieżuniem a Żurominem droga odbijała na północ i tam jadąc z bocznym wiatrem było już ciężko, wiatr często szarpał kołami, do tego droga była wąska i dość ruchliwa, więc dodatkowym utrudnieniem były ciężarowe samochody wytwarzające solidne podmuchy. Ale to było jedynie 10-12km, po czym końcówkę od Żuromina do samej Mławy mamy już z wiatrem. Przed Mławą trafiły się jeszcze dwie trochę większe góreczki, na dworzec przypominający czasy PRL-u dojeżdżamy krótko przed zachodem słońca.
Pociągiem dojeżdżamy do Warszawy Gdańskiej i tu mieliśmy zaledwie 40min na ekspresowe zwiedzanie Warszawy, do odjazdu pociągu Kota do Poznania. Ale to wystarczyło by się przejechać Traktem Królewskim, którego świąteczne iluminacje robią wielkie wrażenie, pierwszy raz tam byłem w tym roku, tak pięknego oświetlenia nigdy w Polsce nie widziałem, bez żadnego naciągania można powiedzieć, że to światowa klasa, niestety zdjęcia kiepskim aparatem tego zupełnie nie oddają.
Jednym słowem - cała trasa bardzo udana, dobrze zaplanowana tak by optymalnie wykorzystać pogodę, ponad 300km w grudniu to już kawał trasy, wymaga długiej jazdy w ciemnościach (my przejechaliśmy nocą 200km). Podziękowania za wspólną jazdę dla Kota, która bez problemów wytrzymała tak wymagający dystans, nie wierzcie w to co często pisze, że nie umie jeździć zimą ;))
Zdjęcia
Zaliczone gminy - 2 (CZERNIEJEWO, TRZEMESZNO)
Po grudniowej trasie do Wilna nie myślałem, że w tym roku będę robił jeszcze jakąś dłuższą trasę. Ale, że pogodę w grudniu mamy bardziej jak w marcu, więc trafiła się okazja do kolejnego długiego przejazdu tym razem już nie samotnie, a w bardzo miłym towarzystwie Kota ;))
O kierunku trasy zdecydował kierunek wiatru, bo zapowiedziano solidną wichurę z zachodu. Wieczorem dojeżdżam do Poznania, po 22 ruszam z dworca, w Swarzędzu spotykam się z Marzeną i już wspólnie jedziemy dalej. Pierwsza część trasy to dużo bocznych dróg w rejonie Poznania, można powiedzieć - legowisko Kota ;)). Jedzie się bardzo sprawnie, bo wiatr wyraźnie sprzyja, w miarę ciepło 4-5 stopni, a noc dość jasna, widać sporo gwiazd, nawet się zatrzymaliśmy i wyłączając lampki pooglądaliśmy rozgwieżdżone niebo. Po drodze mijamy sporo małych miasteczek, ze względu na liczne świąteczne iluminacje pod koniec grudnia nocą jedzie się przyjemniej. Na odcinku do Trzemeszna odbijaliśmy na północ, by zaliczyć brakującą mi gminę - tutaj dopiero czuć jak solidnie wieje, wiatr jest zauważalnie mocniejszy niż był na mojej trasie do Wilna, gdzie nagadano bzdur o rzekomym orkanie, a był jedynie wiatr jakich wiele. W Trzemesznie odcinek po kostce, jest też niebrzydka wieża - i znowu zatapiamy się w ciemność bocznych dróg. Trochę się zastanawialiśmy jak to będzie z postojem, bo przy takich temperaturach zdecydowanie lepiej odpoczywać w cieple, a jechaliśmy po takich zadupiach, gdzie nie było co marzyć o całonocnej stacji benzynowej. Nadzieję dawał jedynie Skulsk położony na 130km, gdzie był krótki kawałek krajówki i tam postanowiliśmy dociągnąć. I był to dobry pomysł, bo kawałek za miasteczkiem była stacja Orlenu na której zrobiliśmy ok. 30min przerwy.
Ze Skulska czekało nas jeszcze 70km jazdy nocą do Włocławka, odcinek przeleciał bardzo sprawnie, większość dróg na tym kawałku była idealnie z wiatrem, za Lubrańcem, gdy wjechaliśmy na drogę wojewódzką zaczął się już poranny ruch, a na krajówce za Brześciem Kujawskim był już całkiem spory. Na horyzoncie zaczęły się pojawiać już pierwsze przejaśnienia, do Włocławka wjeżdżaliśmy już w świetle dziennym. Tu w McDonaldzie zrobiliśmy sobie długi postój, prawie 2h - aż tak długo bo akurat w ten sposób układały nam się pociągi z Mławy, lepiej było odpoczywać tu (w McDonaldach zawsze dobrze grzeją ;)) niż na kiepskim dworcu w Mławie. Marzena na nocnej i zimnej trasie trochę podziębiła krtań, tak więc od Włocławka coraz częściej pokasływała, by móc normalnie oddychać, takie niestety są uroki długich tras zimą, wiele godzin na chłodnym powietrzu swoje robi.
Przejazd przez Włocławek niezły, przede wszystkim ciekawy most nad szeroką Wisłą z którego nieźle widać miasto i drugi wysoki brzeg, na który trzeba było podjechać, nachylenie dochodziło aż do 10%. Wraz ze świtem siła wiatru jeszcze wzrosła, teraz wiało już koło 9-10m/s, a przy takim wietrze dobrze się jedzie jedynie jak jest równo w plecy, bo gdy wieje z boku bardzo to już zaczyna przeszkadzać. My mieliśmy to szczęście, że niemal całą trasę mieliśmy równo z wiatrem, tak więc odcinek do Sierpca i dalej do Bieżunia zleciał elegancko, a 30km/h często gościło na liczniku. Za to między Bieżuniem a Żurominem droga odbijała na północ i tam jadąc z bocznym wiatrem było już ciężko, wiatr często szarpał kołami, do tego droga była wąska i dość ruchliwa, więc dodatkowym utrudnieniem były ciężarowe samochody wytwarzające solidne podmuchy. Ale to było jedynie 10-12km, po czym końcówkę od Żuromina do samej Mławy mamy już z wiatrem. Przed Mławą trafiły się jeszcze dwie trochę większe góreczki, na dworzec przypominający czasy PRL-u dojeżdżamy krótko przed zachodem słońca.
Pociągiem dojeżdżamy do Warszawy Gdańskiej i tu mieliśmy zaledwie 40min na ekspresowe zwiedzanie Warszawy, do odjazdu pociągu Kota do Poznania. Ale to wystarczyło by się przejechać Traktem Królewskim, którego świąteczne iluminacje robią wielkie wrażenie, pierwszy raz tam byłem w tym roku, tak pięknego oświetlenia nigdy w Polsce nie widziałem, bez żadnego naciągania można powiedzieć, że to światowa klasa, niestety zdjęcia kiepskim aparatem tego zupełnie nie oddają.
Jednym słowem - cała trasa bardzo udana, dobrze zaplanowana tak by optymalnie wykorzystać pogodę, ponad 300km w grudniu to już kawał trasy, wymaga długiej jazdy w ciemnościach (my przejechaliśmy nocą 200km). Podziękowania za wspólną jazdę dla Kota, która bez problemów wytrzymała tak wymagający dystans, nie wierzcie w to co często pisze, że nie umie jeździć zimą ;))
Zdjęcia
Zaliczone gminy - 2 (CZERNIEJEWO, TRZEMESZNO)
Dane wycieczki:
DST: 339.80 km AVS: 26.07 km/h
ALT: 1232 m MAX: 50.90 km/h
Temp:5.0 'C
Poniedziałek, 15 grudnia 2014Kategoria Rower szosowy, Wycieczka
Krótka pętelka nadwiślańska przez Habdzin. Piękna pogoda, aż 8 stopni, sporo słońca - można się było poczuć jak wczesną wiosną
Dane wycieczki:
DST: 28.70 km AVS: 25.32 km/h
ALT: 40 m MAX: 36.10 km/h
Temp:8.0 'C
Wilno grudniową nocą
W tym roku, podobnie jak w 2013 planowałem w grudniu długą całonocną trasę. W takim terminie wszystko zależy od pogody, dlatego czatowałem na dobre warunki. Na piątek i sobotę zapowiedziano silny wiatr z południa, w sam raz na Wilno, ale z kolei zapowiadano również całą noc opadów co do jazdy na pewno nie zachęcało. W efekcie, więc w czwartek wieczorem z trasy zrezygnowałem, długo siedziałem nad komputerem, spać się położyłem dopiero o 4. Gdy wstałem po 10 okazało się, że prognozy się poprawiły, mniej intensywnego deszczu miało już być jakieś 6-9h, a za oknem w Warszawie całkiem dobra pogoda. Więc szybka decyzja - jednak ruszam!
Zanim zjadłem śniadanie i zrobiłem zakupy na podróż trochę czasu się zeszło i w efekcie zamiast planowanej 12 ruszam dopiero o 14, dość ambitnie, bo do odjazdu autobusu w Wilnie miałem zaledwie 25h - ale liczyłem na ten wiatr ;)) A ten rzeczywiście pomaga, sprawnie przejeżdżam przez zatłoczoną Warszawę, kawałek za Sulejówkiem łapie mnie zachód słońca, odtąd aż 16h będę jechał po ciemku. W stronę Węgrowa jedzie się przyzwoicie, dobra droga, wiatr pomaga. Ale kilkanaście km przed miastem coraz mocniej zaczynają mnie boleć mięśnie nóg, przed miastem to już poważny kryzys, jadę z wiatrem tylko lekko ponad 20km/h; jak tak to będzie dalej wyglądać - to szybko się ta trasa zakończy. W Węgrowie odpocząłem na stacji i ruszając dalej obniżyłem siodełko. To zauważalnie pomogło, ból mięśni zaczął powoli ustępować i po kilkunastu km mogłem już normalnie jechać. Kolejne kilometry dość monotonne, mazowieckie rejony - nadbużańskie łąki, Czyżew, Wysokie Mazowieckie. Ruch na drogach coraz mniejszy, wiatr cały czas korzystny, jadąc spokojnym tempem utrzymuję średnią na poziomie 27km/h. Na drugi postój planowałem stanąć na skrzyżowaniu z szosą białostocką w Starym Jeżewie, chciałem tu zjeść normalny obiad, niestety czynna była jedynie stacja Orlenu, do której z kilometr trzeba było zjechać. A od pewnego czasu w tych barkach na stacjach zaczęli wprowadzać bardzo brzydki zwyczaj - czyli usuwanie krzeseł dla gości, by za długo w środku nie przesiadywali, co zważywszy na ceny jakie tam mają jest bardzo nieprzyjemne. Bardzo mnie to irytuje, bo na stojąco to nic nie odpocznę, ani się nie zregeneruję. Ale odpoczywanie na zewnątrz w temperaturze 2-3 stopnie jest jeszcze gorsze, więc trzeba robić wiochę i siadać na stacjach na podłodze.
Za Jeżewem jadę szosą wojewódzką do Korycina, totalnie puściutko, na 45km minął mnie zaledwie JEDEN samochód! Wreszcie zrobiono drogę do Tykocina, od szosy białostockiej jest już gładki asfalt. Sam Tykocin ma klimat, nocą ekstra wyglądają brukowane uliczki w świetle małych latarni. Za Knyszynem jest kilkanaście km gorszego asfaltu, trochę też zaczyna popadywać, więc jadę na mocnym trybie lampki, by się na jakiejś dziurze nie przewrócić. Za Jasionówką wraca dobry asfalt, a w Korycinie dojeżdżam do Via Baltica. Najbliższe 30km do Sztabina jedzie się kiepsko, na drodze pomimo, że jest już po północy dużo tirów i to kierowców najgorszego sortu - czyli ruskiej hołoty. W skrócie nie liczą się z nikim, kilkanaście razy mijały mnie kolumny tirów po 5-6 jednym ciągiem, a były stada i po 10, ładnych parę razy byłem wytrąbiony, a przecież byłem doskonale wyposażony na nocną jazdę - z dobrą lampką, odblaskami na kurtce, spodniach i butach, a na tej drodze wolno legalnie jeździć rowerem. Ale kierowcę tira to guzik obchodzi, jego wkurza, że musi przez rower czasem wyhamować i znowu się rozpędzić - i to wystarczy, żeby trąbić. Za Sztabinem pojawia się już pobocze i jazda robi się dużo bezpieczniejsza. Przed Augustowem droga skręca na zachód, tu wiatr wyraźnie przeszkadza, ale też trzeba przyznać, że daleko mu do orkanu, który tak zapowiadano, więcej jak 7-8m/s to nie wieje. I przede wszystkim wieje bardzo równo, bez mocnych podmuchów utrudniających jazdę rowerem. W Augustowie po 300km robię długi, godzinny postój na stacji benzynowej, bo trafiła się większa, gdzie można wreszcie normalnie usiąść, a czasu jeszcze mam sporo w zapasie.
W samym Augustowie puściutko jak nigdy - wreszcie zrobiono długo oczekiwaną obwodnicę miasta i mieszkańcy tego pięknie położonego miasta mogą odetchnąć. Za Augustowem jadę lasami w stronę Gib, za Gibami już bardziej odkrytym terenem na granicę w Ogrodnikach. Niestety kawałek przed granicą zaczęło solidnie padać, dotąd popadywało w sumie ze 40km, ale nie był to odczuwalny deszcz, teraz już leje porządnie. W takim deszczu jechałem ponad 20km, nie tak dużo, ale wystarczyło, żeby zamoczyć stopy. Kawałek za Łoździejami wreszcie zaczyna świtać, świt co prawda ponury z licznymi chmurami na horyzoncie - ale zawsze to jednak dzień. Aczkolwiek noc zniosłem bardzo przyzwoicie, mniej mnie znużyła niż rok temu, mimo, że więcej po ciemku przejechałem - bo aż 330km. Ale wtedy jechałem na lekkim mrozie, a teraz jest 2-4 stopnie, a to wbrew pozorom spora różnica przede wszystkim dla oczu, które na mrozie szybciej zachodzą mgiełką i łatwiej robią się przekrwione.
Na Litwie od razu widać różnicę w porównaniu do Polski - czyli przede wszystkim małe górki, nie są to znaczące podjazdy, ale są niemal cały czas, odcinków naprawdę płaskich jest tu niewiele. No i pojawia się coraz więcej śniegu przy drodze, co od razu dodaje uroku trasie. Do tego szybko zaczęło się rozpogadzać, słońce zaczyna już przebłyskiwać zza chmur. Do tego mam spore szczęście co do wiatru, bo ten miał wiać głównie z południa, a na Litwie jadę przede wszystkim na wschód. A tymczasem wiatr mocniej skręcił i tutaj też zauważalnie pomaga. Na ostatni większy postój staję w parku w Alytusie, gdy ruszam dalej - jest już piękna słoneczna pogoda, przy której mijam przepływający przez to miasto Niemen. Najbliższe 50km w stronę Rudiszek to najładniejszy odcinek tej trasy, piękne słońce, dużo góreczek, puściutkie drogi. Śniegu przy drodze coraz więcej, do tego zrobiło się ślisko, przede wszystkim w zacienionych miejscach (lasów jest tu dużo), gdy ostrzej przyhamowałem by zrobić zdjęcie - rowerem rzuciło mi na metr w bok, mało brakowało do wywrotki. A kawałek dalej mijałem samochód leżący w rowie i akcję ratowniczą by go wyciągnąć. Ostatnia atrakcja wyjazdu to pięknie położony zamek w Trokach, z pewnością warto kawałek zjechać w bok by go zobaczyć. Końcówka do Wilna już niespecjalna, wjazd główną drogą, tyle dobrego, że tirów na niej prawie nie było. Samego Wilna już nie zwiedzałem, po 500km w nogach nie ma ochoty na miejską jazdę z licznymi zatrzymaniami i ruszaniami, z powrotem autokarem tym razem nie było żadnych problemów (2 lata temu mi roweru nie zabrali i musiałem wracać koleją, która w tym rejonie ma bardzo marne połączenia).
Trasa bardzo udana, udało się przejechać aż 500km, a w grudniu to już nie byle co. Trafiłem na przyzwoite warunki, wiatr pomagał przez niemal całą trasę, padało nie tak dużo i do tego cały czas było powyżej zera. A w takim terminie to bardzo istotne ze względu na stan dróg, bo gdyby w nocy zaczęło spadać poniżej zera to byłoby spore ryzyko powstania gołoledzi, co mogłoby zmusić do szybkiego zakończenia trasy.
Zdjęcia z wyjazdu
W tym roku, podobnie jak w 2013 planowałem w grudniu długą całonocną trasę. W takim terminie wszystko zależy od pogody, dlatego czatowałem na dobre warunki. Na piątek i sobotę zapowiedziano silny wiatr z południa, w sam raz na Wilno, ale z kolei zapowiadano również całą noc opadów co do jazdy na pewno nie zachęcało. W efekcie, więc w czwartek wieczorem z trasy zrezygnowałem, długo siedziałem nad komputerem, spać się położyłem dopiero o 4. Gdy wstałem po 10 okazało się, że prognozy się poprawiły, mniej intensywnego deszczu miało już być jakieś 6-9h, a za oknem w Warszawie całkiem dobra pogoda. Więc szybka decyzja - jednak ruszam!
Zanim zjadłem śniadanie i zrobiłem zakupy na podróż trochę czasu się zeszło i w efekcie zamiast planowanej 12 ruszam dopiero o 14, dość ambitnie, bo do odjazdu autobusu w Wilnie miałem zaledwie 25h - ale liczyłem na ten wiatr ;)) A ten rzeczywiście pomaga, sprawnie przejeżdżam przez zatłoczoną Warszawę, kawałek za Sulejówkiem łapie mnie zachód słońca, odtąd aż 16h będę jechał po ciemku. W stronę Węgrowa jedzie się przyzwoicie, dobra droga, wiatr pomaga. Ale kilkanaście km przed miastem coraz mocniej zaczynają mnie boleć mięśnie nóg, przed miastem to już poważny kryzys, jadę z wiatrem tylko lekko ponad 20km/h; jak tak to będzie dalej wyglądać - to szybko się ta trasa zakończy. W Węgrowie odpocząłem na stacji i ruszając dalej obniżyłem siodełko. To zauważalnie pomogło, ból mięśni zaczął powoli ustępować i po kilkunastu km mogłem już normalnie jechać. Kolejne kilometry dość monotonne, mazowieckie rejony - nadbużańskie łąki, Czyżew, Wysokie Mazowieckie. Ruch na drogach coraz mniejszy, wiatr cały czas korzystny, jadąc spokojnym tempem utrzymuję średnią na poziomie 27km/h. Na drugi postój planowałem stanąć na skrzyżowaniu z szosą białostocką w Starym Jeżewie, chciałem tu zjeść normalny obiad, niestety czynna była jedynie stacja Orlenu, do której z kilometr trzeba było zjechać. A od pewnego czasu w tych barkach na stacjach zaczęli wprowadzać bardzo brzydki zwyczaj - czyli usuwanie krzeseł dla gości, by za długo w środku nie przesiadywali, co zważywszy na ceny jakie tam mają jest bardzo nieprzyjemne. Bardzo mnie to irytuje, bo na stojąco to nic nie odpocznę, ani się nie zregeneruję. Ale odpoczywanie na zewnątrz w temperaturze 2-3 stopnie jest jeszcze gorsze, więc trzeba robić wiochę i siadać na stacjach na podłodze.
Za Jeżewem jadę szosą wojewódzką do Korycina, totalnie puściutko, na 45km minął mnie zaledwie JEDEN samochód! Wreszcie zrobiono drogę do Tykocina, od szosy białostockiej jest już gładki asfalt. Sam Tykocin ma klimat, nocą ekstra wyglądają brukowane uliczki w świetle małych latarni. Za Knyszynem jest kilkanaście km gorszego asfaltu, trochę też zaczyna popadywać, więc jadę na mocnym trybie lampki, by się na jakiejś dziurze nie przewrócić. Za Jasionówką wraca dobry asfalt, a w Korycinie dojeżdżam do Via Baltica. Najbliższe 30km do Sztabina jedzie się kiepsko, na drodze pomimo, że jest już po północy dużo tirów i to kierowców najgorszego sortu - czyli ruskiej hołoty. W skrócie nie liczą się z nikim, kilkanaście razy mijały mnie kolumny tirów po 5-6 jednym ciągiem, a były stada i po 10, ładnych parę razy byłem wytrąbiony, a przecież byłem doskonale wyposażony na nocną jazdę - z dobrą lampką, odblaskami na kurtce, spodniach i butach, a na tej drodze wolno legalnie jeździć rowerem. Ale kierowcę tira to guzik obchodzi, jego wkurza, że musi przez rower czasem wyhamować i znowu się rozpędzić - i to wystarczy, żeby trąbić. Za Sztabinem pojawia się już pobocze i jazda robi się dużo bezpieczniejsza. Przed Augustowem droga skręca na zachód, tu wiatr wyraźnie przeszkadza, ale też trzeba przyznać, że daleko mu do orkanu, który tak zapowiadano, więcej jak 7-8m/s to nie wieje. I przede wszystkim wieje bardzo równo, bez mocnych podmuchów utrudniających jazdę rowerem. W Augustowie po 300km robię długi, godzinny postój na stacji benzynowej, bo trafiła się większa, gdzie można wreszcie normalnie usiąść, a czasu jeszcze mam sporo w zapasie.
W samym Augustowie puściutko jak nigdy - wreszcie zrobiono długo oczekiwaną obwodnicę miasta i mieszkańcy tego pięknie położonego miasta mogą odetchnąć. Za Augustowem jadę lasami w stronę Gib, za Gibami już bardziej odkrytym terenem na granicę w Ogrodnikach. Niestety kawałek przed granicą zaczęło solidnie padać, dotąd popadywało w sumie ze 40km, ale nie był to odczuwalny deszcz, teraz już leje porządnie. W takim deszczu jechałem ponad 20km, nie tak dużo, ale wystarczyło, żeby zamoczyć stopy. Kawałek za Łoździejami wreszcie zaczyna świtać, świt co prawda ponury z licznymi chmurami na horyzoncie - ale zawsze to jednak dzień. Aczkolwiek noc zniosłem bardzo przyzwoicie, mniej mnie znużyła niż rok temu, mimo, że więcej po ciemku przejechałem - bo aż 330km. Ale wtedy jechałem na lekkim mrozie, a teraz jest 2-4 stopnie, a to wbrew pozorom spora różnica przede wszystkim dla oczu, które na mrozie szybciej zachodzą mgiełką i łatwiej robią się przekrwione.
Na Litwie od razu widać różnicę w porównaniu do Polski - czyli przede wszystkim małe górki, nie są to znaczące podjazdy, ale są niemal cały czas, odcinków naprawdę płaskich jest tu niewiele. No i pojawia się coraz więcej śniegu przy drodze, co od razu dodaje uroku trasie. Do tego szybko zaczęło się rozpogadzać, słońce zaczyna już przebłyskiwać zza chmur. Do tego mam spore szczęście co do wiatru, bo ten miał wiać głównie z południa, a na Litwie jadę przede wszystkim na wschód. A tymczasem wiatr mocniej skręcił i tutaj też zauważalnie pomaga. Na ostatni większy postój staję w parku w Alytusie, gdy ruszam dalej - jest już piękna słoneczna pogoda, przy której mijam przepływający przez to miasto Niemen. Najbliższe 50km w stronę Rudiszek to najładniejszy odcinek tej trasy, piękne słońce, dużo góreczek, puściutkie drogi. Śniegu przy drodze coraz więcej, do tego zrobiło się ślisko, przede wszystkim w zacienionych miejscach (lasów jest tu dużo), gdy ostrzej przyhamowałem by zrobić zdjęcie - rowerem rzuciło mi na metr w bok, mało brakowało do wywrotki. A kawałek dalej mijałem samochód leżący w rowie i akcję ratowniczą by go wyciągnąć. Ostatnia atrakcja wyjazdu to pięknie położony zamek w Trokach, z pewnością warto kawałek zjechać w bok by go zobaczyć. Końcówka do Wilna już niespecjalna, wjazd główną drogą, tyle dobrego, że tirów na niej prawie nie było. Samego Wilna już nie zwiedzałem, po 500km w nogach nie ma ochoty na miejską jazdę z licznymi zatrzymaniami i ruszaniami, z powrotem autokarem tym razem nie było żadnych problemów (2 lata temu mi roweru nie zabrali i musiałem wracać koleją, która w tym rejonie ma bardzo marne połączenia).
Trasa bardzo udana, udało się przejechać aż 500km, a w grudniu to już nie byle co. Trafiłem na przyzwoite warunki, wiatr pomagał przez niemal całą trasę, padało nie tak dużo i do tego cały czas było powyżej zera. A w takim terminie to bardzo istotne ze względu na stan dróg, bo gdyby w nocy zaczęło spadać poniżej zera to byłoby spore ryzyko powstania gołoledzi, co mogłoby zmusić do szybkiego zakończenia trasy.
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 508.10 km AVS: 26.70 km/h
ALT: 2204 m MAX: 53.90 km/h
Temp:4.0 'C
Piątek, 28 listopada 2014Kategoria Rower szosowy, Wycieczka
Pętla do Baniochy. Zimno, odcinek do Góry Kalwarii nieprzyjemny, pod wychładzający wiatr
Dane wycieczki:
DST: 53.30 km AVS: 26.43 km/h
ALT: 133 m MAX: 39.40 km/h
Temp:-2.0 'C