wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 316004.15 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.26%)
  • Czas na rowerze: 575d 16h 49m
  • Prędkość średnia: 22.76 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Rower szosowy

Dystans całkowity:89888.50 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:3688:54
Średnia prędkość:24.37 km/h
Maksymalna prędkość:86.60 km/h
Suma podjazdów:516539 m
Liczba aktywności:836
Średnio na aktywność:107.52 km i 4h 24m
Więcej statystyk
Niedziela, 15 czerwca 2014Kategoria >100km, Rower szosowy, Wypad
Czechy z Kotem - dzień 3

Kolejnego dnia kontynuujemy jazdę górzystym pograniczem czesko-niemieckim, w pewnym momencie zachciało mi się robić skrót, w wyniku czego wrąbaliśmy się na mocno zniszczoną drogę, która chwilami przechodziła w mocno kamienisty szuter. W pewnym momencie na tym kamienistym kawałku wyprzedziło nas dwóch Czechów na leciutkich góralach, trochę sobie żartowali z naszych obładowanych szosowych rowerów na tym odcinku, więc na podjeździe postanowiłem się z nimi pościgać, żeby nabrali trochę szacunku dla wyższej formy rowerowania; za jednym utrzymałem koło, drugi został daleko z tyłu ;)) Ale generalnie na tym skrócie wyszliśmy z Kotem jak Zabłocki na mydle, dystansu trochę może przycięliśmy, przewyższeń już nie bardzo, a na pewno czasowo byliśmy znacznie do tyłu, niestety nieprecyzyjne mapy ze źle zaznaczonym asfaltem potrafią tak czasem rowerzystów wykołować; choć swoją drogą urozmaicenie trasy - było niewąskie ;)

Po powrocie na normalna drogę kierujemy się na najwyższą górę naszego wyjazdu - czyli Fichtelberg (1215m). Szczyt z charakterystyczną wieżą widać już z daleka, mocno górzysty dojazd też mamy ciekawy, m.in fajny kawałek odkrytym grzbietem z dużą liczbą farm wiatrowych. Sam podjazd na szczyt nie był jakoś specjalnie ciężki, ale rozłożony na długim odcinku i z dużą ilością zjazdów, co powodowało, że co rusz trzeba było "odrabiać" starty wysokościowe. Sama końcówka góry już po stronie niemieckiej, akurat rozgrywano tu jakiś wyścigi szosowy, więc ostatnie 100m w pionie spędziłem na ściganiu się z jadącymi na lekko szosowcami, ale trafiłem chyba na jakieś same miękkie buły, bo pomimo 10kg bagażu dość łatwo łykałem wszystkich w zasięgu wzroku; a część z nich jechała na karbonowych cudeńkach za min. 10 tys, ale jak to mawiają "nie xtr-y robią rowery" :)) Końcowa 12% ścianka pokonywana w szpalerze widzów, oklaskach, kołatkach itd. - miało to swój urok. Chwilę po mnie dojeżdża Kot i robimy sobie na rozległym szczycie długi postój, miejsce bardzo urokliwe, pogoda była dobra, a ze względu na przezroczystość powietrza widoki mieliśmy bardzo szerokie.

Z Fichtelbergu wreszcie długi i zasłużony zjazd, na którym wyciągnąłem ponad 70km/h, a Marzenie do jej rekordu zabrakło ledwie 2km/h. Do Karlovych Varów docieramy główną drogą, tutaj robimy krótką rundkę po mieście i postój w parku. Analizując trasę decydujemy się na zmiany, na dłuższy wariant przez Mariańskie Łaźnie nie było już czasu, więc trochę skróciliśmy trasę, co okazało się świetnym rozwiązaniem, bo wkrótce przekonaliśmy się, że droga na Marianske, którą mieliśmy jechać była bardzo ruchliwa, a nowym wariantem trasy zjechaliśmy z niej po paru km. Kawałek za Karlovymi Varami obydwojgu nam przypadł bardzo do gustu, boczne dróżki z zerowym ruchem, dużo podjazdów, sporo pięknych krajobrazów, z pewnością warto było tędy pojechać, z takich dróg najelpiej można podziwiać piękno Czech, jedynie trochę dziury dawały w kość. Nocleg trafił się niemal idealny, gładka trawa nad małym jeziorkiem, w pięknych barwach zachodzącego słońca.

Zdjęcia


Dane wycieczki: DST: 164.70 km AVS: 20.33 km/h ALT: 2617 m MAX: 75.30 km/h Temp:17.0 'C
Sobota, 14 czerwca 2014Kategoria >100km, Rower szosowy, Wypad
Czechy z Kotem - dzień 2

Po wczorajszym długim odcinku dojazdowym dziś jedziemy już właściwą, sporo ciekawszą trasę. Na pierwszy ogień idą pagórki Szwajcarskiej Saksonii, zaliczamy sporo solidnych górek, a za Neustadt wjeżdżamy na piękną turystyczną drogę prowadzącą dość wąskim kanionem, na szosie są też tory, którymi jeździ specjalny tramwaj dla turystów. Kończymy ten ładny odcinek nad Łabą, nad którą jedziemy kilkanaście km, następnie odbijamy ponownie na południe i jednocześnie pod górę, z poziomu niecałych 200m aż na ponad 800m. Ale ten podjazd jest łagodny i rozłożony na wiele km, więc męczy mniej niz wcześniejsze pagórki Szwajcarii Saksońskiej. Kawałek przed Altenbergiem zorientowałem się, że nie mam aparatu fotograficznego, przypuszczałem, ze zostawiłem go ok. 10km wcześniej, w miejscu gdzie się przebieraliśmy. Zostawiam więc Marzenie mój bagaż, a sam na lekkim rowerze ruszam w dół. Poleciała na to wszystko z godzina, ale aparat udało się odnaleźć; kto nie ma w głowie - ten musi mieć w nogach, dobrze że to nie była jakaś naprawdę ciężka góra, bo wtedy taki powrót byłby bardzo bolesny ;))

W międzyczasie pogoda się zdążyła popsuć i gdy już wspólnie z Kotem ruszamy w górę do Altenbergu złapał nas solidny deszcz, na szczęście krótkotrwały, gdy zaliczamy solidną 14% ścianę przed czeską granicą już tylko szosa jest mokra. Pierwszy odcinek w Czechach elegancki - boczna droga prowadząca bezleśnym grzbietem, dzięki czemu mamy szerokie widoki na okolicę. Nawierzchnie w Czechach sporo gorsze niż w idealnych pod tym względem Niemczech, ale rekompensuje to minimalny ruch na drogach, w ogóle to rejony z bardzo niewielką gęstością zaludnienia, tereny z gatunku tych "gdzie diabeł mówi dobranoc". Już solidnie zmęczeni nabieramy wody w miejscowości Kliny i rozbijamy się na nocleg w lesie. Niestety miejsce nie było najszczęśliwsze, bo szybko okazało się, że są tu setki krwiożerczych meszek, które strasznie mnie pocięły, a Marzeny która ma dość rzadką krew - w ogóle nie ruszały ;). A te małe bydlaki są sporo gorsze od komarów, wcisną się wszędzie, do tego są aktywne nie tylko wieczorami, ale też i rano tną w nalepsze.

Zdjęcia


Dane wycieczki: DST: 173.60 km AVS: 20.87 km/h ALT: 2322 m MAX: 61.10 km/h Temp:17.0 'C
Piątek, 13 czerwca 2014Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wypad
Czechy z Kotem - dzień 1

Po krótkich przygotowaniach i sporych obawach o pogodę ruszyliśmy z Kotem na wymagający 4-dniowy wyjazd z Poznania do Pragi, ze sporą ilością gór na niemiecko-czeskim pograniczu. Pierwszego dnia mieliśmy do przejechania długi odcinek dojazdowy, aż 300km. Spotykamy się o 4.30 w Poznaniu - i od razu ruszamy na trasę. Pierwsze niemal 200km to ta sama trasa, którą pokonowaliśmy razem z Krzyśkiem w czasie wyjazdu do Berlina, więc dobrze nam znana. Róznica w porównaniu do tamtej trasy jest jednak zasadnicza, wtedy mieliśmy wiatr w plecy, teraz wieje nam w twarz ;) Na pierwszym odcinku do Zbąszynia jeszcze to tak nie przeszkadzało, ale później dawało juz solidnie popalić. Ale spodziewaliśmy się tego, więc byliśmy mentalnie przygotowani na solidną orkę. Jechało się bardzo sprawnie, szybko docieramy do Świebodzina, tutaj obowiązkowa wizyta pod statuą Chrystusa, która choć już tyle razy przeze mnie widziana - zawsze odpowiednie wrażenie wywiera ;)) Do Krosna Odrzańskiego długi leśny odcinek, w markecie robimy ostatnie w Polsce zakupy, Marzena przy okazji spotyka tego samego policjanta z którym tu rozmawiała podczas trasy do Berlina ;))

Na odcinku do Gubina mamy apogeum walki z wiatrem, który mocno daje popalić, na szczęście po przekroczeniu granicy droga solidniej odbijała na południe, co nam jazdę znacznie ułatwiło. Pogoda generalnie była niespecjalna, parę razy też popadywało, na szczęście nie tak solidnie, żeby nas porządniej zmoczyć. W Niemczech trochę więcej góreczek, szczególnie w końcówce trasy za Hoyerswerdą, już mocno zmęczeni długim dystansem w okolicach zachodu słońca rozkładamy się na biwak pod lasem, po zarwanej nocy zasypiamy błyskawicznie.

Zdjęcia



Dane wycieczki: DST: 303.00 km AVS: 24.08 km/h ALT: 1017 m MAX: 46.30 km/h Temp:17.0 'C
Czwartek, 12 czerwca 2014Kategoria Rower szosowy, Użytkowo
Po mieście
Dane wycieczki: DST: 23.40 km AVS: 26.49 km/h ALT: 58 m MAX: 41.80 km/h Temp:19.0 'C
Wtorek, 10 czerwca 2014Kategoria Rower szosowy, Użytkowo
Po mieście
Dane wycieczki: DST: 16.10 km AVS: 26.11 km/h ALT: 35 m MAX: 39.00 km/h Temp:25.0 'C
Poniedziałek, 9 czerwca 2014Kategoria Rower szosowy, Użytkowo
Po mieście
Dane wycieczki: DST: 29.70 km AVS: 25.10 km/h ALT: 76 m MAX: 38.00 km/h Temp:32.0 'C
Niedziela, 8 czerwca 2014Kategoria >300km, >200km, >100km, Wycieczka, Rower szosowy, >500km, Ultramaraton
Maraton Podróżnika

Nocka przed maratonem - jak to już nieraz w moim przypadku przed większymi imprezami bywało, była fatalna, nie wiem czy godzinę spałem; pomimo idealnych warunków do spania, więc od razu na starcie jestem na minusie ;))

Rano razem z Krzyśkiem szybko się zbieramy, jem solidne śniadanie - i jedziemy pod kościół w Skrzeszewie, skąd startowaliśmy. Tutaj dzielimy się na 3 grupy, na których czele jechali Transatlantyk, Waxmund i ja. Założenia przedstartowe były takie, że miał to być przejazd grupowy tempem ok. 25km/h - tak by pomóc jak największej liczbie osób zrobić kwalifikację do BBTouru (limit na 510km wynosił 27h). Ruszyłem z pierwszą grupką tak by pilnować tego tempa, bo zawsze na początkach takich imprez trafiają się "koksiki", którzy bardzo podkręcają tempo, a mniej doświadczone osoby próbując się za nimi utrzymać niepotrzebnie tracą siły, za co później płacą kryzysami.

Ale szybko okazało się to sprawą beznadziejną, parę osób zalecenia na które się przed startem umawialiśmy - miało głęboko gdzieś, co rusz wstawiali jakieś szydercze komentarze na temat tempa jakim jedziemy, nie interesowało ich pociągnięcie słabszych i turystyczny przejazd grupowy - a jedynie to, żeby samemu ostro pociągnąć, ciągle podkręcali tempo, grupa która jechała za moją wbrew przepisom drogowym zlewała się z moją grupą w której trzymałem ustalone tempo 25-27km/h. Ileś razy wyjeżdżałem na czoło wyhamowując grupę, parę osób opieprzyłem; ale w tych staraniach byłem osamotniony. Grupami dojechaliśmy do Łukowa, tam postój na rynku, dzięki samochodowi technicznemu Michała było to wygodnie zorganizowane, tam mieliśmy nasze rzeczy i jedzenie na trasę, więc nie trzeba było tracić czasu na zakupy, bo gdyby naraz 50 osób kupowało w sklepie - poleciałoby na to mnóstwo czasu.

Za Łukowem grupki startowe ostatecznie się rozleciały, wiele osób zaczęło mocno cisnąć, jadąc po 30km/h i więcej; a ja zupełnie straciłem ochotę na to, by próbować to jakoś ogarnąć, kopać się z koniem sensu nie było - jednym słowem odtąd każdy już jechał na własny rachunek. Na tym odcinku jechałem w kilkuosobowej grupie m.in. z Eranis, Krzyśkiem (Blondasem), Wąskim. Pogoda była idealna, lekki wiaterek w plecy, ciepło, ale też nie jakoś wielce gorąco - wymarzone warunki na rower. Za postojem w Kozłówce zaczęły się solidniejsze górki, od postoju jedziemy razem z Kotami (czyli Kotem wraz z jej mężem Krzyśkiem ;)). Lublin to nieciekawy i ruchliwy przejazd DK19, ale ten odcinek do Niedrzwicy był jedynym ruchliwym na maratonie, na reszcie dróg ruch był symboliczny. Z Lublina jechaliśmy już razem z Kotami, fragmentami w naszej grupce było paru innych rowerzystów. Na górkach przed Bychawą mijamy parę osób, które poodpadały z czołowej grupki, między innym wolniutko jadącego Księgowego, który właśnie za za szybką jazdę płacił tu kryzysem.

Postój w Bychawie w parku, za tym zaczynał się najciekawszy, pagórkowaty odcinek maratonu. Tutaj widząc czołową grupkę wjeżdżającą na wzniesienie za miastem postanowiłem ten kawałek mocniej pocisnąć, grupkę sprawnie dogoniłem i podłączyłem się do Kuriera, Waxmunda i Gabriela, reszta grupki "koksików" nie wytrzymała podjazdów, na których z łatwością zostawiliśmy ich w tyle, dopiero na podjazdach widać kto rzeczywiście jest mocny, tu jazda na kole już wiele nie da, tu każdy zostaje sam. Tempo było naprawdę solidne, na dziurawej drodze do Wysokiego 40km/h długo nie schodziło z licznika, na wybojach przy takiej prędkości jedzie się ciekawie ;) Sprawnie przeleciał odcinek remontowaną drogą wojewódzką na Biłgoraj, na wahadłach nie musieliśmy zjeżdżać na bok. W rejonie Turobina płaski odcinek z dalej mocnym tempem, Gabriel odpuścił, tak więc jechaliśmy we trójkę, przypomniał się od razu wypad na Hel, gdzie w podobnym składzie walczyliśmy ponad 300km z bardzo silnym wiatrem. W Radecznicy odłączyłem się od grupki, bo musiałem zaczekać na Marzenę, dla której wiozłem bułki (ten odcinek między postojami był dłuższy); Kurier i Waxmund w końcu też zdecydowali się ze mną poczekać; średnia na ponad 40km z Bychawy była 34,5km/h. W rejonie pierwszych solidniejszych górek jedziemy już spokojniej większą grupką, porobiłem trochę zdjęć - bardzo przyjemny kawałek. Na tym odcinku pecha miał Kurier, kilka razy spadał mu łańcuch, w końcu pękł, a w czasie naprawy przewracający się rower wbił mu się wystającą śrubą w kolano, w efekcie Kurier do Szczebrzeszyna musiał dojechać naszym busikiem, a całą resztę trasy pokonał z bardzo bolesną kontuzją. Następnie płaski dojazd pod widoczną z daleka ścianę przed Szczebrzeszynem - i tutaj najcięższy podjazd maratonu, na którym z Waxmundem wyrwaliśmy daleko do przodu, rozgrywając premię górską (była kreska i podawane odległości do niej) na szczycie ;). Zjazd szarpany, kilka ścianek też pod górkę, ale za to piękne widoki. Razem z Kotami, Waxem i Góralem Nizinnym meldujemy się na rynku, tam oczywiście obowiązkowa fotka z chrząszczem ;) Na ok. 80km pagórkowatej trasy do Szczebrzeszyna, ze sporą ilością dziur średnia wyszła mi 31,1km/h, bardzo rzadko jeżdżę w stylu sportowym, więc trochę byłem zaskoczony, że udawało mi się dość szybko jechać.

Główny postój obiadowy był w Szczebrzeszynie w barze Klemens, fajne miejsce, dobra obsługa, duże porcje - jak na taką ilość osób dobrze się to udało zorganizować. Odpoczywaliśmy tu ponad godzinę, później po 10km w Nieliszu robiliśmy zakupy, a czekając na samochód, który miał zabrać nasze większe zakupy - nieźle nas komary pożarły ;). Odcinek za Nieliszem jechaliśmy nocą, sporo tu było dziur i pagóreczków, ale z mocną lampką te dziury nie robiły na mnie większego wrażenia, tyle że trochę trzęsło na zjazdach. Grupek było kilka, ja razem z Kotami jechaliśmy razem większość tego kawałka, z 15km przed Piaskami połączyliśmy się z tymi co byli przed nami, tutaj wyszedłem na czoło tej grupki i solidnym tempem ponad 30km/h dociągnąłem ją aż do samego miasta. W Piaskach zaczekałem na Kotów i już spokojnym tempem pojechaliśmy do Łęcznej, po wielu km dziur miło było pojechać dobrym asfaltem na krajówce do Dorohuska. Łęczna wita nas poświatą ze stadionu Górnika, wszystkie reflektory na maksa, pomimo, że był to środek nocy. Postój marnie wypadł, miejsce było kiepskie, z tego co pamiętałem za dnia - były tam gdzieś ławki, ale mogłem się pomylić, więc staliśmy po ciemku przy drodze, lepszym rozwiązaniem na nocny postój byłoby miasto, ale tam z kolei mocno rozryte było centrum wraz z rynkiem.

Za Łęczną zaczął się zupełnie płaski odcinek, jedno z najbardziej płaskich miejsc w Polsce, na dystansie 125km było zaledwie 170m podjazdów. Po krótkim postoju na Orlenie w Parczewie szybko ruszamy do przodu, wkrótce grupka z tyłu  nas dogoniła, a później wyprzedziła przy okazji się rozbijając na części ;), trochę sobie pocisnąłem sprawnie przeskakując z tyłu na początek. Po postoju na siku poczekaliśmy na resztę grupy, a jako że Kotowie długo nie nadjeżdżali przedzwoniłem do Marzeny - i okazało się, że na tym kawałku problemy żołądkowe złapały Krzyśka, po obiedzie w Szczebrzeszynie zemdliło go od obfitej panierki, przez co przez wiele kilometrów nie mógł nic zjeść, co z kolei zaowocowało osłabieniem. Od Międzyrzeca pojechaliśmy więc spokojnie w grupce z Gabrielem, Keto i Góralem Nizinnym już do końca, a jako, że nie stawiliśmy jak grupka przed nami na Orlenie w Międzyrzecu - wyprzedziliśmy ich (przez brak jazdy grupowej samochód z naszymi rzeczami czekał na tych z tyłu i na dwóch ostatnich postojach już nie mieliśmy dostępu do rzeczy). Na normalnie ruchliwej DK19 - o świcie zupełnie puściutko, odcinek do Łosic przejeżdżamy elegancko, Krzysiek powoli dochodzi już do siebie. Kawałek za Łosicami zaczął się "odcinek specjalny" - najsolidniejsze dziury na maratonie, kilka szutrowych dziur w asfalcie z obfitą ilością kamyczków; w sam raz na dobicie zmęczonych maratończyków ;))

Końcóweczka to już elegancki asfalt wzdłuż Bugu, widoczny z daleka kościół w Skrzeszewie od razu dodaje nam nowych sił - i z impetem meldujemy się na mecie! Przed nami dojechał tylko Turysta, który od początku jechał solo, w typowym rytmie maratonowym, nie korzystając z wozu, z minimalną ilością postojów. A wśród dziewczyn jako pierwsza dojechała Marzena - duże gratulacje; nasza grupka z Kotami, Keto, Gabrielem i Góralem Nizinnym na 510km miała czas 22h54min, więc całkiem przyzwoicie


Maraton bez wątpienia bardzo udany, ludzie na mecie byli bardzo zadowoleni, jak na debiut takiej imprezy (której byłem jednym z organizatorów i sędzią weryfikującym kwalifikacje do BBTour) wypadło bardzo przyzwoicie, wiec bardzo możliwe, że za rok dojdzie do powtórki. System jazdy w grupach szybko okazał się fikcją, bardzo możliwe, że było to nierealne przy tej liczbie uczestników; niemniej na początku byłem nieprzyjemnie zaskoczony, jak łatwo wiele osób olało te ustalenia by pomóc słabszym - na rzecz własnej przyjemności. Ale po tym zgrzycie na początku, gdy już sposób jazdy się wyklarował - jechało się bardzo przyjemnie, jak to na maratonach - bardzo wiele się działo, ciągle się to wszystko tasowało, składy grupek co rusz się zmieniały, trasa ciekawa i urozmaicona, fajnie, że był ten ciekawy kawałek po Roztoczu, który niewątpliwie dodał smaczku trasie. Podziękowania za wspólną jazdę dla Marzeny i Krzyśka z którymi przejechałem większość trasy, elegancko nam się jechało, pewnie jeszcze nie raz w tym składzie pojeździmy ;) Podziękowania dla Krzyśka za towarzystwo i transport busem do Warszawy; no i oczywiście podziękowania dla wszystkich uczestników za świetną zabawę!

Zdjęcia z maratonu



Dane wycieczki: DST: 509.70 km AVS: 27.90 km/h ALT: 2094 m MAX: 60.40 km/h Temp:19.0 'C
Piątek, 6 czerwca 2014Kategoria >100km, Rower szosowy, Wycieczka
Dojazd na MP

Z Warszawy ruszam po 14, pogodę zapowiedziano taką sobie, ale pomimo to wolałem pojechać rowerem nie pociągiem do Siedlec. Początek do niczego, fatalny przejazd przez Warszawę w korkach, dopiero za Sulejówkiem zaczęła się normalna jazda. Kawałek dalej, gdy pisałem sms-a przy drodze mijają mnie Hipki, którzy również jadą na maraton. Jako, że mnie nie rozpoznali - pojechali dalej, a że przyjemniej jechać w ekipie - dogoniłem ich w Stanisławowie, dalej już jechaliśmy razem, trochę zbaczając z głównej drogi, żeby zaliczyć 2 okoliczne gminy potrzebne Hipkom. Niestety zaczęło padać, wielki opad to nie był, ale wystarczyło, żeby przemoczyć buty. W Sokołowie robimy zakupy, ja kupuję jedzenie na cały maraton, pozostałe 20km do Skrzeszewa jadę już obładowany na maksa, wraz z rzeczami wiezionymi dla znajomych miałem z 15kg bagażu, a bez sakw ciężko to pomieścić. W końcówce trasy zaczęły mnie łapać coraz silniejsze skurcze (jechaliśmy szybkim tempem); trochę mnie to zaniepokoiło. Dopiero po ok. 150km maratonu zorientowałem się, że to (jak niemal zawsze) kwestia odpowiedniej pozycji, po zmianie problem ustąpił, mimo, że na maratonie trzeba było mocniej cisnąć.
Dane wycieczki: DST: 128.40 km AVS: 29.07 km/h ALT: 383 m MAX: 48.50 km/h Temp:18.0 'C
Czwartek, 5 czerwca 2014Kategoria Rower szosowy, Użytkowo
Po mieście
Dane wycieczki: DST: 37.40 km AVS: 27.70 km/h ALT: 100 m MAX: 47.90 km/h Temp:28.0 'C
Środa, 4 czerwca 2014Kategoria Rower szosowy, Wycieczka
Pętla nad Wisłą, krótko po mocniejszym deszczu, bardzo przyjemne powietrze
Dane wycieczki: DST: 62.20 km AVS: 28.27 km/h ALT: 111 m MAX: 43.80 km/h Temp:16.0 'C

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl