wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 307720.00 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.27%)
  • Czas na rowerze: 560d 11h 19m
  • Prędkość średnia: 22.76 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Wypad

Dystans całkowity:81420.54 km (w terenie 333.00 km; 0.41%)
Czas w ruchu:3572:53
Średnia prędkość:22.79 km/h
Maksymalna prędkość:83.80 km/h
Suma podjazdów:606506 m
Suma kalorii:101309 kcal
Liczba aktywności:475
Średnio na aktywność:171.41 km i 7h 31m
Więcej statystyk
Środa, 13 maja 2015Kategoria Wypad, Canyon, >200km, >100km
Dojazd na zlot - dzień 1

Nocnym autobusem dojeżdżam do Pragi - i zaraz po opuszczeniu autobusu ruszam na piękne praskie Stare Miasto. Przed 6 rano mam rzadką okazję zobaczenia wspaniałego rynku w Pradze niemal zupełnie pustego, normalnie kręcą się tu setki ludzi. Robię krótką rundkę po fantastycznym centrum Pragi, wjeżdżam na most Karola oglądając Hradczany.

Po zwiedzaniu ruszam na właściwą trasę na północ, pierwszy odcinek nieciekawy, wyjazd z praskiej aglomeracji, spory ruch, bo to okres porannego szczytu. Dopiero po przejechaniu Łaby w Roudnicach robi się ciekawiej, na horyzoncie pierwsze górki. Sporo kombinuję z ustawieniami nowego roweru, w końcu udało się znaleźć w miarę przyzwoite, choć nie idealne. Górek tego dnia na trasie miałem co niemiara, ale wszystko były to raczej krótsze podjazdy, choć w dużych ilościach. Jechałem niemal wyłącznie po bocznych drogach, często bardzo wąziutkich, niestety w sporej części słabej jakości, tak więc lepsza amortyzacja jaką daje karbon była bardzo pożądana. pogoda elegancka, słonecznie, rano trochę przeszkadzał wiatr, przestał gdy odbiłem na wschód.

Końcówka to już większe górki, na koniec dnia docieram na Przełęcz Szklarską (886m), przez którą wjeżdżam do Polski, z Kotliny Jeleniogórskiej mam piękne widoki na ścianę Karkonoszy

Zdjęcia z wyjazdu



Dane wycieczki: DST: 246.20 km AVS: 22.21 km/h ALT: 3458 m MAX: 65.40 km/h Temp:18.0 'C
Niedziela, 10 maja 2015Kategoria >100km, Canyon, Wypad
Olsztyn

Z Krynicy Morskiej rozważaliśmy dwie opcje powrotu - przez Gdańsk i przez Olsztyn, ta druga sporo atrakcyjniejsza, więc na nią się ostatecznie zdecydowaliśmy. Jej sporą atrakcją był prom przez Zalew Wiślany z Krynicy do Fromborka. Sam rejs przyjemny, natomiast nie wiedzieliśmy, że będzie trwać aż ok. 1,5h, bo ze względu na liczne mielizny na zalewie statki nie mogą płynąć najkrótszą drogą łączące te dwa porty - to spowodowało, że nie wyrobiliśmy się na wcześniejszy pociąg z Olsztyna. Pod koniec rejsu wyraźnie zaczęła się psuć pogoda, na horyzoncie pojawiły się ciemne chmury, z których we Fromborku już lało. Na szczęście dzisiejszego dnia opady były typowo burzowe, więc lało dużo, ale krótko, jeszcze parę razy nas dopadały takie burze. Z Fromborka jedziemy na Młynary, droga bardzo fajna, wąska, w ciasnym szpalerze drzew, na szczęście na Warmię i Mazury jeszcze nie dotarła fala barbarzyństwa naszych drogowców, którzy w wielu częściach kraju tną przydrożne drzewa na potęgę. Za to stan drogi fatalny, dziura na dziurze, co spowalnia o parę km/h.

Ale generalnie w tutejszym rejonie jakość dróg zauważalnie się poprawia, w stosunku do mojej ostatniej wizyty podczas zaliczania gmin - parę nowych nawierzchni się pojawiło. Za lubominem zjeżdżamy na ładną trasę przez Jonkowo, sporo dobrego asfaltu i piękna jazda po warmińskich góreczkach i lasach. Ruchliwie zrobiło się dopiero przed Olsztynem, w mieście szybko docieramy na dworzec i tuż przed odjazdem wsiadając do pociągu.

Wyjazd bardzo udany, pierwszego dnia mieliśmy piękną pogodę, udało się dotrzeć do Krynicy, zobaczyć morze, drugiego pogoda już się zepsuła, ale nie na tyle by znacząco utrudnić jazdę. Wielkie podziękowania dla Kota za towarzystwo na trasie, elegancko nam się wspólnie jechało.

Wyjazd był też testem nowego roweru, z którym przez cała trasę się docierałem, co nie do końca się udało, bo drugiego dnia mnie rozbolało kolano. Ale z tym oczywiście się liczyłem, proces adaptacji do nowego roweru na pewno taki szybki nie będzie i wymaga sporo cierpliwości. Zgodnie z przewidywaniami zawiodło siodło, dobre było na 50km, nie 300km, ale na to byłem przygotowany wioząc to do którego jestem lepiej przyzwyczajony. Sam rower daje bonusy karbonu, jest sztywniejszy i zauważalnie lepiej amortyzuje nierówności, szybkościowo wypadają podobnie.

Zdjęcia z wyjazdu


Dane wycieczki: DST: 123.90 km AVS: 25.03 km/h ALT: 749 m MAX: 46.40 km/h Temp:14.0 'C
Sobota, 9 maja 2015Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon, Wypad
Kot i Wilk nad morzem

Plany na ten weekend ułożyliśmy dość spontanicznie, generalnie zależało mi na długiej trasie, żeby wypróbować nowy rower, a Kota na takie smakowite kąski jak dystanse powyżej 300km nie trzeba specjalnie namawiać ;))

Spotykamy się o 21 na Dworcu Centralnym, tutaj kawa dla Kota - i ruszamy. Najpierw długi przejazd przez Warszawę, wpakowaliśmy się w remont na Marymonckiej, na boczniejsze drogi wjeżdżamy w Łomiankach, Naprawdę ciemno robi się dopiero za Nowym Dworem Mazowieckim, wioski już dość rzadko, do tego sporo lasów. Do Ciechanowa docieramy jadąc po bocznych drogach wzdłuż linii kolejowej, a jako, że wszystko było pozamykane, a temperatura niska, poniżej 10 stopni - postanowiliśmy postój zrobić sobie na dworcu. Pierwsze co od razu w nas uderzyło po wejściu na dworzec - to straszny smród, w malutkiej sali dworca spało kilku bezdomnych, którzy nieprawdopodobnie śmierdzieli. Ale wyboru żadnego nie mieliśmy, więc ten fetor musieliśmy wytrzymywać przez kilkanaście minut postoju ;)

Za Ciechanowem powoli już zaczęło się rozjaśniać, mimo że do wschodu były jeszcze 2h, za to jeszcze bardziej spadła temperatura, aż do poziomu 3 stopni na łąkach nad samym ranem. Trasę mieliśmy fajnie ułożoną - nocą przejechaliśmy najmniej ciekawy odcinek, za Mławą opuszczamy Mazowsze i wjeżdżamy w Warmińsko-Mazurskie, za Działdowem zaczyna się już robić wyraźnie ciekawiej, pojawiają się pierwsze jeziorka, pierwsze morenowe pagórki. Hitem tego odcinka była piękna, wąziutka droga z Rybna do Lubawy, soczysta zieleń pełnej wiosny towarzyszy nam cały czas. Z Lubawy do Iławy mamy już blisko, tutaj robimy zakupy, oglądamy Jeziorak, a kawałek dalej stajemy na Orlenie na jedzenie. Z Iławy do Malborka elegancka jazda, wiatr zaczyna nam pomagać, krajobrazy typowo warmińskie - przyjemny odcinek.

Do Malborka Kot dociera już z zamykającymi się oczyma, troszkę pokręciliśmy się po centrum, po czym stanęliśmy na postój po drugiej stronie Nogatu z wspaniałą panoramą na ogromny zamek krzyżacki. Jako, że Marzena bardzo narzekała na łapiącą ją senność - myślałem, że pozostały odcinek do Krynicy będziemy mocno zamulać; a tymczasem nic podobnego, gdy zostałem jeszcze chwilę robiąc zdjęcie zamku - Kota już na horyzoncie nie było. Ruszam więc za Marzeną, jadę 30km/h przez kilka km - i dalej nic ;)). Dopiero jak rozpędziłem się aż do 35km/h, to już solidnie zmachany dogoniłem Kota po kolejnych kilku km i dalej wspólnie pruliśmy powyżej 30km/h nad morze, od Malborka do wjazdu na Mierzeję Wiślaną - mieliśmy średnią 31km/h, tak właśnie jeżdżą zasypiające Koty ;))

Mierzeją docieramy do Krynicy Morskiej, tutaj załatwiamy sobie kwaterę, oczywiście idziemy nad morze, obserwując słońce odbijające się w falach Bałtyku, a następnie Kot dostaje wreszcie swoją rybkę, po którą tyle kilometrów przejechał ;)). I to porcję tak wielką, że aż jej nie dał rady zjeść, a Ci co znają lepiej Kota wiedzą jaka to rzadkość :))

Zdjęcia z wyjazdu


Zaliczone gminy - 8 (PRABUTY, Mikołajki Pomorskie, SZTUM - miasto powiatowe, Malbork-wieś, MALBORK - miasto powiatowe, NOWY DWÓR GDAŃSKI - miasto powiatowe, Sztutowo, KRYNICA MORSKA)
Dane wycieczki: DST: 357.90 km AVS: 25.84 km/h ALT: 1304 m MAX: 63.90 km/h Temp:13.0 'C
Niedziela, 15 lutego 2015Kategoria >100km, Rower szosowy, Wypad
Góry Świętokrzyskie z Transatlantykiem - dzień 2

Drugiego dnia postanawiam dojechać na pociąg do Skarżyska, tak by przejechać przez najwyższe pasma Gór Świętokrzyskich. Od samego początku dnia mamy doskonałą pogodę, za dnia okolice Sandomierza bardzo ładnie się prezentują, w okocy królują sady, ale wyglądają o wiele lepiej niż sady na Mazowszu, bo położone są na stromych wzgórzach, na które co rusz wspinamy się ściankami po 9-10%. W Garbowie złożyliśmy wizytę słynnemu Zawiszy Czarnemu, który stąd wlaśnie pochodził; żegnamy się z Transatlantykiem na skrzyżowaniu z szosą z Warszawy do Sandomierza - dzięki za gościnę i wspólną trasę! Szybko wjeżdżam na krajówkę do Kielc, którą zaczęła się bardzo przyjemna jazda. Pogoda wybitna, do tego zaczęło solidniej wiać w plecy, a szosa świetnej jakości, z minimalnym ruchem. Tak więc prawie 45km do Lechowa przeleciało bardzo szybko, a trasa urozmaicona, sporo górek i zjazdów, a od poziomu 300m nie brakuje śniegu w okolicy. W Lechowie odbijam w bok, tu już czuć, że solidnie wieje z boku, w lesie też pojawia się trochę lodu.

Ale gwoździem dzisiejszego programu był oczywiście podjazd na Święty Krzyż, do poziomu ok. 500m jechało się bez problemów, ale wyżej droga wjeżdża w las - i od razu pojawia się śnieg i lód. Z początku wydawało mi się, że nie ma szans po tym jechać, ale okazało się, że rower całkiem sensownie się trzyma, lód był dość "tępy", dobrze ubity kołami samochodów i wozów konnych. Sama jazda była OK, natomiast słabo się ruszało po postojach na zdjęcia, bo niedociążone tylne koło od razu buzowało. Na szczyt wjechałem w całości bez pchania, pod klasztor już nie zajeżdżałem, bo sporo było samochodów (w niedzielę w klasztorze są msze, na które przyjeżdża wielu ludzi z okolicy). Za to fantastycznie prezentowała się okolica gołoborza na Łysej Górze, same kamienie były pod śniegiem, ale na drzewach były jeszcze duże czapy śniegu, niektóre wystawione na wiatr miały fantazyjne kształty.

Wjeżdżając na szczyt myślałem, że w dół po tym lodzie na bank trzeba będzie sprowadzać, ale wbrew pozorom dało się jechać, choć oczywiście cały czas na hamulcu, 10-15km/h uważając by się za bardzo nie rozpędzić; oczywiście tylko do końca lasu, bo niżej dało się już normalnie jechać. Po kilkunastu km staję na obiad w Górznie, obiad dobry, ale zdecydowanie za dużo zjadłem, a duży posiłek w środku dnia to nie jest dobry pomysł. Tak więc cały podjazd pod przełęcz Krajeńską męczyłem się z pełnym żołądkiem ;)). A do końca trasy jeszcze sporo górek miałem, płaskich odcinków właściwie nie było. Z podjazdu za Bodzentynem miałem piękne widoki na masyw Łysogór, zaraz po tym zepsuła się pogoda, temperatura szybko spadła z 5-6 stopni do 0 a silny wiatr zmienił się na północny i na końcówce do Skarżyska wyraźnie przeszkadzał. Ale na pociąg udało mi się wyrobić, choć z niewielkim zapasem. Dworzec w Skarżysku niby nowy, ale jakość i pomysłowość typowa dla PKP - wejście na perony po wysokich kładkach, a same perony oczywiście niskie, więc wsiadanie z rowerem do pociągu niewygodne, poślizgnąłem się na wąskim stopniu i boleśnie uderzyłem się w piszczel, rozcinając nogę na parę centymetrów.

Cały wyjazd bardzo udany - prawie 400km w dwa dni, dobre towarzystwo i przede wszystkim doskonała pogoda, bardzo rzadka u nas o tej porze roku.

Zdjęcia

Dane wycieczki: DST: 145.50 km AVS: 23.85 km/h ALT: 1435 m MAX: 65.20 km/h Temp:4.0 'C
Sobota, 14 lutego 2015Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wypad
Góry Świętokrzyskie z Transatlantykiem - dzień 1

Na weekend zapowiadała się świetna pogoda, a jako, że akurat miałem wolne - postanowiłem przejechać się na dłuższy wyjazd. Ostatnio jeździłem głównie po płaskich trasach, więc tym razem ruszyłem w Góry Świętokrzyskie. Umawiam się z Transatlantykiem na spotkanie w Łagowie i po 6 ruszam z Warszawy. Początek mroźny, trzyma koło -3 stopni, ale już od rana jest piękna słoneczna pogoda, a cała okolica pokryta malowniczą szadzią. Mróz trzymał długo, dopiero po ok. 70km temperatura przekroczyła 0. Ale pomimo jazdy pod niewielki wiatr do Radomia dojechałem sprawnie, prawie bez postojów. Na dłuższy odpoczynek zatrzymuję się dopiero w centrum Radomia, pod pomnikiem Kochanowskiego. Po 15-20min ruszam dalej, po czym za 1,5km orientuję się, że nie mam telefonu! Wracam ekspresowym tempem do parku - telefonem na szczęście nikt nie zdążył się jeszcze zainteresować, pomimo że to dość uczęszczane miejsce ;)

Z Radomia kieruję się na Wierzbicę, za którą na horyzoncie pojawiają się pierwsze zarysy Gór Świętokrzyskich. Za Mircem ostrzejszy podjazd w stronę Wąchocka, tam oglądam jeszcze częściowo zamarznięty zalew na Kamiennej (Wąchock w ostatnich latach znacznie "odpicowano"). Przed Starachowicami łapie mnie kryzys, musiałem stanąć na zakupy i zjeść trochę słodyczy po których wyraźnie odżyłem. Za Starchowicami juz cały czas jedzie się po górkach, pogoda jest tak piękna, że nogi same kręcą. Przed Nową Słupią wyjechal mi naprzeciw Transatlantyk (bo trochę się spóźniałem) - i dalej jedziemy już wspólnie. Za Nową Słupią robimy sobie postój na pierogi w  Świętokrzyskim Dworze (elegancki lokal, a ceny w normie). Po obiedzie zaliczamy podjazd w stronę Łagowa, kawałek za tym miastem odbijamy bocznymi, bardzo fajnymi drogami na Iwaniska. Po dłuższym zjeździe zmiana krajobrazu - na wysokości koło 300m było sporo śniegu w okolicy, a 80-100m niżej jest zupełnie zielono. Ale, że to ciągle zima przypomina nam kawałek przez las, krótko po zachodzie słońca złapał mróz, a w lesie było jeszcze sporo zalodzeń, więc jechaliśmy tam bardzo ostrożnie, bo o wywrotkę na wąskich kołach nietrudno.

Z Iwanisk już nocą jedziemy do Marka (po drodze mijamy pięknie prezentujący się zamek Krzyżtopór), do Dwikozów, trasa męcząca, niby to już tylko "przedmurze" Gór Świętokrzyskich, ale małych podjazdów jest tu od groma, a po bardzo długiej trasie w lutym to się już w nogach wyraźnie czuło. Tak więc z ulgą meldujemy się w Dwikozach po 19 i z dużym apetytem wcinamy smaczny rosół przygotowany przez Marka.

Zdjęcia


Dane wycieczki: DST: 251.30 km AVS: 23.97 km/h ALT: 1637 m MAX: 51.10 km/h Temp:4.0 'C
Środa, 31 grudnia 2014Kategoria Wypad, Treking
Zima w Tatrach - dzień 3

Noc bardzo zimna -19'C, a w takich temperaturach wszystko sztywnieje, namiotów nie dało się w całości pochować do pokrowców, tyle miejsca po zwinięciu zajmowały. Pogoda od samego rano ekstra, z naszej miejscówki mamy szeroki widok na Liptów, obserwujemy pięknie wschodzące słońce. Pierwsza część dnia to podjazd do Strbskiego Plesa, odbijamy z drogi w bok tak by dojechać nad samo jezioro. To oczywiście jest zamarznięte, więc przejechaliśmy w jego poprzek po lodzie. Widoki wspaniałe, bo jezioro otaczają wysokie szczyty, a do tego wcześnie rano jest tu puściutko, ledwie parę osób. Ze Strbskiego Plesa wracamy na Drogę Wolności i kontynnujemy jazdę pod Tatrami podziwiając kolejno masywy Gerlacha i Łomnicy. Na zjeździe Gabriel zaliczył na lodzie wywrotkę, na szczęście niegroźną - ale generalnie droga jest w zdedcydowanej większości czarna, bo jest w sporej części wystawiona na słońce. Z Tatrzańskiej Kotlinki odbijamy na północ długim podjazdem na przełęcz Żdiarską, te rejony są bardziej osłonięte, więc i śniegu w okolicy dużo więcej, do tego droga ciekawsza, bo dość wąska, więc i bardziej "klimatyczna" niż szeroka Droga Wolności. Kawałek przed przełęczą robimy sobie postój na stoku narciarskim, fajnie prezentowały się nasze rowery oparte o płotek razem z nartami odpoczywających miłośników białego szaleństwa ;))

Z przełęczy Żdiarskiej do Zakopanego czekało nas jeszcze sporo gór, droga w tym rejonie jest bardzo pofalowana. Odcinek do Łysej Polany chyba najpięknieszy na całym wyjeździe - biała droga po sosnowym lesie z wielkim czapami śniegu na drzewach, dalej pozamarzane domki Tatrzańskiej Jaworzyny z wielkimi soplami. Po drodze do Zakopanego jeszcze odbiliśmy kawałek na Głodówkę tak by zobaczyć słynną panoramę Tatr - i z pewnością było warto, bo przy pełnym słońcu góry prezentowały się fantastycznie. Końcówka do Zakopanego w większości po białej drodze, do miasta wjeżdżamy od strony Toporowej Cyrhli. Na dworcu znowu ta sama użerka, nie można kupić biletów na rower, bo system pokazuje, że wszystko zajęte, a tępa kasjerka odmawia wydania nam kwitka, że nie może sprzedać biletu na roweru (co upoważnia do zakupu biletu na rower u konduktora bez dopłat) - jednym słowem dno, PKP nigdy nie umie niczego zrobić poprawnie, po zmianach w systemie komputerowym przy wejściu Pendolino "wyprodukowali" taki piękny kwiatek.

Wyjazd bardzo udany - zaliczyliśmy cała planowaną trasę, mieliśmy okazję pojeździć w wymagających, prawdziwie zimowych warunkach - w śnieżycy, na silnym mrozie, po białych drogach, zaliczyliśmy dwa zimowe biwaki. Świetnie trafiliśmy z pogodą, mieliśmy idealne warunki, bo silny mróz bardzo często łączy się ze słoneczną, wyżową pogodą, a Tatry w zimowej szacie w słońcu wyglądają kapitalnie. Podziękowania dla Gabriela, który na trasie doskonale dawał sobie radę, choć był to jego pierwszy zimowy wypad, do tego ma ogromną odporność na niskie temperatury, całą trasę przejechał w butach SPD i ani razu nie było mu zimno w stopy, a jechaliśmy nawet przy -18'C. Podziękowanie dla Krzyśka za pożyczenie zimowego śpiwora. Ostatnie dwa lata jeździłem na tego typu wypady w płaskie rejony Suwalszczyzny i w porównaniu z tą typowo górską trasą widać dużą różnicę, jest wiele ciężej, długie podjazdy w takich temperaturach, po ośnieżonych drogach, z bagażem przekraczającym 20kg - dają w kość sporo bardziej, 100km na takiej trasie to już bardzo wymagający dystans.

Zdjęcia z wyjazdu

Dane wycieczki: DST: 96.20 km AVS: 18.21 km/h ALT: 1242 m MAX: 49.00 km/h Temp:-10.0 'C
Wtorek, 30 grudnia 2014Kategoria Wypad, Treking, >100km
Zima w Tatrach - dzień 2

W nocy było -12'C, gdy ruszamy rano jest -10'C. Drogi w dobrym stanie, pierwszy odcinek to płaski kawałek w stronę Tvrdosina. Pochmurna rankiem pogoda szybko zaczyna się klarować i gdy skręcamy na Zuberec jest już piękne słońce, więc zimowa jazda zapowiada się doskonale. Podjazd na Kvacanske Sedlo długi i wymagający, sporą część jedzie się już po białych drogach, większa część podjazdu zacieniona, więc i zimniej, -12-13'C. Spod przełęczy piękny widok na Liptów u naszych stóp. Zjazd szybki, obawialiśmy się trochę o jakość drogi, bo nachylenia są tu duże, ale zjechało się bez problemów, z prędkościami nawet koło 40km/h, sporo łatwiej niż wczoraj z Glinnego. Na dole zaczął silnie wiać wiatr, był nieprzyjemny odcinek z bocznym wiatrem nawiewającym śnieg na drogę. Ale gdy dojechaliśmy do Mikulasza pogoda się uspokoiła, robimy tu krótki postój na stacji, a następnie parę km dalej większy postój na dworcu kolejowym w Liptowskim Hradoku.

Stąd zaczyna się już podjazd drogą pod Tatrami, w zachodzącym słońcu mamy kapitalne widoki na ośnieżony masyw Tatr, z górującym nad wszystkim wspaniałym masywem Krywania. Po zachodzie słonca temperatura szybko zaczęła spadać, za Podbanskiem było już -17-18'C. Końcówka męcząca, podjazdy dają popalić, a chcieliśmy wjechać aż na poziom ok.1200m, tak by jutro wiele do góry już nie zostało. Ale ta zimowa nocna jazda po Tatrach miała i wiele uroku, noc była jasna i góry było widać jeszcze długo po zachodzie słońca.

Na nocleg rozkładamy się parę kilometrów przed Strbskim Plesem, tak by ten atrakcyjny rejon zobaczyć jutro rano, już za dnia.

Zdjęcia z wyjazdu

Dane wycieczki: DST: 112.80 km AVS: 17.18 km/h ALT: 1486 m MAX: 47.70 km/h Temp:-12.0 'C
Poniedziałek, 29 grudnia 2014Kategoria Wypad, Treking
Zima w Tatrach - dzień 1

Ostatnimi czasy zimy mamy króciutkie i mało intensywne - więc gdy już się taka prawdziwa zima u nas wreszcie pojawi trzeba to od razu wykorzystać. Taka właśnie była idea tego wypadu dookoła Tatr na który wybraliśmy się pod koniec roku wraz z Gavkiem.

Pociągami dojeżdżamy do Pszczyny (od pewnego czasu w systemie informatycznym PKP jest bardzo wkurzający błąd i na pociągi spółki Intercity nie można kupić w kasie biletów na rower, bo system pokazuje, że wszystkie takie miejsca na rowery są zajęte). Z Pszczyny ruszamy już na rowerach, warunki przyzwoite, -5'C i wiatr w plecy. Pierwszy odcinek mało ciekawy - szosą katowicką do Bielska, tam robimy duże zakupy na 3 dni w sklepie. Za Bielskiem zaczyna mocniej padać śnieg, wkrótce opady są na tyle solidne, że korkują szosę do Żywca. A że droga jest wąska, bez pobocza - w korku musieliśmy sporo stać i my, bo z dużymi bagażami przeciskanie się środkiem ruchliwej jezdni było ryzykowne. Przemęczyliśmy się w ten sposób do Żywca (do miasta dojeżdżamy już po ciemku), za Żywcem skończył się korek, natomiast śnieg padał cały czas, coraz więcej zbierało się go na drodze i oczywiście na naszych rowerach ;). Za Żywcem jedzie się już cały czas do góry, początkowo to łagodny podjazd, ostrzej robi się dopiero po kilkunastu km za Korbielowem. Do Korbielowa jechało się prawie cały czas w światłach licznych wiosek, dalej już zupełnie po ciemku. Podjazd na koniec dnia dał nam w kość, jazda zimą z ciężkim bagażem po górach to zupełnie inna bajka niż latem, tym bardziej w gęsto padającym śniegu. Ale podjazd to była ta łatwiejsza część - bo w takich warunkach to zjazd był bardziej wymagający, trzeba było bardzo uważać jadąc poniżej 20km/h. Gabriel miał jeszcze gorzej, bo jechał na rowerze przełajowym, z oponami 32mm i barankiem, w którym hamuje się sporo mniej wygodnie niż na prostej kierownicy; przez to lekko odmroził koniec palca, jadąc z małymi dziurkami w rękawiczkach, bo temperatura spadła do -9'C.

Ale zjechaliśmy bez wywrotek, pociągnęliśmy jeszcze kawałek przez ciąg wiosek po słowackiej stronie i na nocleg rozstawiliśmy się kawałek przed Namestovem.

Zdjęcia z wyjazdu

Dane wycieczki: DST: 94.10 km AVS: 18.76 km/h ALT: 933 m MAX: 39.70 km/h Temp:-7.0 'C
Piątek, 31 października 2014Kategoria >100km, Rower szosowy, Wypad
Południowa Wielkopolska - dzień 4

Ostatniego dnia wyjazdu rano nadspodziewanie ciepło, 4-6 stopni, pochmurno, chwilami nawet lekka mżawka, ale padać na szczęście nie zaczęło. Dzień nieciekawy, zdecydowanie za dużo główniejszych dróg, a tymi po południowej Wielkopolsce jeździ się do niczego. To rejon Polski z najwiekszą ilością zakazów jazdy na rowerach, stawia się je tylko po to by wyrzucić rowerzystów z jezdni, oferując w zamian alternatywę w postaci beznadziejnej ścieżki, którą nie da się sensownie jechać, tym bardziej na rowerze szosowym. Takim idealnym tego przykładem był parukilometrowy odcinek między Racotem a Kościanem, gdzie przy drodze była ścieżka ze żwiru. Ale zakaz stał, co kierowców oczywiście prowokuje do trąbienia i czepiania się, a to że taka droga rowerowa na szosówce do jazdy się nie nadaje niewiele ich obchodzi. I takich dróg z zakazami jest w Wielkopolsce wiele, przez co IMO to słabiutki rejon na rower, tereny nudne, głównie rolnicze, myślę że północna Wielkopolska czy Lubuskie będą sporo atrakcyjniejsze; ale na tym polega zabawa w zaliczanie gmin, że trzeba objechac dokładnie całą Polskę ;)

Za to końcówka wyjazdu bardzo przyjemna, w Poznaniu spotkanie z Kotem, która odprowadziła mnie na autobus, razem zrobiliśmy też krótką rundkę po centrum Poznania.

Fotki

Zaliczone gminy - 14 (POGORZELA, Piaski, GOSTYŃ - miasto powiatowe, DOLSK, ŚREM - miasto powiatowe, KRZYWIŃ, Krzemieniewo, Kościan-wieś, KOŚCIAN - miasto powiatowe, CZEMPIŃ, Brodnica, MOSINA, PUSZCZYKOWO, LUBOŃ)
Dane wycieczki: DST: 155.10 km AVS: 23.68 km/h ALT: 349 m MAX: 39.90 km/h Temp:8.0 'C
Czwartek, 30 października 2014Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wypad
Południowa Wielkopolska - dzień 3

Trzeciego dnia zmiana pogody, już nie jest słonecznie, dzień pochmurny i przez to zauważalnie zimniejszy, koło 8 stopni w dzień, choć ranek cieplejszy. Pierwszy odcinek to ładne tereny w rejonie Nadwarciańskiego Parku Krajobrazowego, wreszcie jest trochę odcinków z mniejszą gęstością zaludnienia. Wieje trochę z zachodu, więc dłuższy odcinek w rejon Kórnika mniej przyjemny. Sam Kórnik mnie trochę rozczarował, po zamku spodziewałem się czegoś ciekawszego, może od strony parku (i w okresie gdy kwitnie sporo kwiatów) wygląda sporo lepiej, ale od strony drogi na kolana mnie nie rzucił. W końcówce znowu trochę bocznych, leśnych dróg.

Fotki

Zaliczone gminy - 18 (JAROCIN - miasto powiatowe, ŻERKÓW, Gizałki, ZAGÓRÓW, Lądek, PYZDRY, Kołaczkowo, MIŁOSŁAW, Dominowo, ŚRODA WIELKOPOLSKA - miasto powiatowe, Kleszczewo, KÓRNIK, Zaniemyśl, Krzykosy, Nowe Miasto nad Wartą, KSIĄŻ WIELKOPOLSKI, Jaraczewo, BOREK WIELKOPOLSKI)
Dane wycieczki: DST: 207.70 km AVS: 23.83 km/h ALT: 480 m MAX: 36.80 km/h Temp:6.0 'C

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl