Wpisy archiwalne w kategorii
Wypad
Dystans całkowity: | 81420.54 km (w terenie 333.00 km; 0.41%) |
Czas w ruchu: | 3572:53 |
Średnia prędkość: | 22.79 km/h |
Maksymalna prędkość: | 83.80 km/h |
Suma podjazdów: | 606506 m |
Suma kalorii: | 101309 kcal |
Liczba aktywności: | 475 |
Średnio na aktywność: | 171.41 km i 7h 31m |
Więcej statystyk |
Piątek, 18 maja 2018Kategoria >100km, Canyon 2018, Wypad
Zlot - dzień 4
Zlot to świetna okazja do spotkań i wspólnej jazdy z przyjaciółmi, więc w piątek postanowiłem wyjechać na przeciw Marka i Zbyszka, którzy na zlot ruszyli bezpośrednio z Jury, mając do pokonania trasę ponad 300km. Wyjechałem ok. 50km, w rejon Łańcuta, po drodze za Pruchnikiem wpadłem w jakąś komórkową ciemną dziurę, nie mogłem ani wysłać wiadomości, ani jej odebrać lub zadzwonić, choć telefon pokazywał, że zasięg jest. Myślałem, że coś się stało z telefonem, a nie byłem do końca pewny, którą drogą jadą chłopaki. Ale koniec końców spotykamy się kawałek przed Łańcutem i wreszcie zawracam zamieniając zimny i lodowaty wiatr w twarz na przyjemny powiew w plecy :))
Końcówka wymagająca, na ostatnich 50km jest ponad 600m w pionie, a Marek ze Zbyszkiem mają już 250km w nogach, w tym sporo w deszczu - więc jedziemy spokojnie. W Pruchniku większe zakupy, w tym kiełbaski na ognisko. Końcówka już po ciemku, przyjemną trasą wzdłuż Sanu i koło 22 docieramy na miejsce, ognisko dopiero się rozkręcało :))
Zdjęcia
Zlot to świetna okazja do spotkań i wspólnej jazdy z przyjaciółmi, więc w piątek postanowiłem wyjechać na przeciw Marka i Zbyszka, którzy na zlot ruszyli bezpośrednio z Jury, mając do pokonania trasę ponad 300km. Wyjechałem ok. 50km, w rejon Łańcuta, po drodze za Pruchnikiem wpadłem w jakąś komórkową ciemną dziurę, nie mogłem ani wysłać wiadomości, ani jej odebrać lub zadzwonić, choć telefon pokazywał, że zasięg jest. Myślałem, że coś się stało z telefonem, a nie byłem do końca pewny, którą drogą jadą chłopaki. Ale koniec końców spotykamy się kawałek przed Łańcutem i wreszcie zawracam zamieniając zimny i lodowaty wiatr w twarz na przyjemny powiew w plecy :))
Końcówka wymagająca, na ostatnich 50km jest ponad 600m w pionie, a Marek ze Zbyszkiem mają już 250km w nogach, w tym sporo w deszczu - więc jedziemy spokojnie. W Pruchniku większe zakupy, w tym kiełbaski na ognisko. Końcówka już po ciemku, przyjemną trasą wzdłuż Sanu i koło 22 docieramy na miejsce, ognisko dopiero się rozkręcało :))
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 101.60 km AVS: 19.73 km/h
ALT: 1232 m MAX: 60.10 km/h
Temp:13.0 'C
Czwartek, 17 maja 2018Kategoria Canyon 2018, Wypad
Zlot - dzień 3
Po wczorajszym załamaniu pogody dzisiaj mamy o wiele lepsze warunki, nie pada, a słońce nawet przebija się zza chmur, więc zamiast jechać najkrótszą drogą na zlot robimy sobie pętle po pogórzu. Zaliczamy ściankę przed Dynowem, następnie wymagający podjazd na Birczę. Widoki robią wrażenie, u góry zielone łąki, góry po horyzont, słońce coraz częściej operuje. W Birczy robimy postój na urokliwym małym ryneczku, wieje mocno, nawet nas zasypuje piaskiem w czasie jedzenia ;). Za miastem kolejny długi podjazd na ok. 450m, z sekcją koło 13%, z góry fajne widoki na dolinę Sanu. Po przekroczeniu rzeki na zlot nie zostało już wiele kilometrów, jeszcze jedna krótka i jedna długa ścianka i już prawie jesteśmy na miejscu. Na deser pozostaje jeszcze szutrowy zjazd do Perły Sanu i meldujemy się na zlocie jako jedni z pierwszych :)
Podziękowania dla Karoliny za wspólny dojazd na zlot, rośnie nam kolejny ultramaratończyk :)) Przejechała wymagającą trasę, z dużymi dystansami, złą pogodą, górami na koniec, a łatwo jej nie było bo miała kasetę z 28 ząbkami, która na ostre podjazdy jakie mieliśmy była sporo za twarda. I to wszystko bez najmniejszego narzekania i marudzenia, co wśród dziewczyn jest już wielką rzadkością ;)
Zdjęcia
Po wczorajszym załamaniu pogody dzisiaj mamy o wiele lepsze warunki, nie pada, a słońce nawet przebija się zza chmur, więc zamiast jechać najkrótszą drogą na zlot robimy sobie pętle po pogórzu. Zaliczamy ściankę przed Dynowem, następnie wymagający podjazd na Birczę. Widoki robią wrażenie, u góry zielone łąki, góry po horyzont, słońce coraz częściej operuje. W Birczy robimy postój na urokliwym małym ryneczku, wieje mocno, nawet nas zasypuje piaskiem w czasie jedzenia ;). Za miastem kolejny długi podjazd na ok. 450m, z sekcją koło 13%, z góry fajne widoki na dolinę Sanu. Po przekroczeniu rzeki na zlot nie zostało już wiele kilometrów, jeszcze jedna krótka i jedna długa ścianka i już prawie jesteśmy na miejscu. Na deser pozostaje jeszcze szutrowy zjazd do Perły Sanu i meldujemy się na zlocie jako jedni z pierwszych :)
Podziękowania dla Karoliny za wspólny dojazd na zlot, rośnie nam kolejny ultramaratończyk :)) Przejechała wymagającą trasę, z dużymi dystansami, złą pogodą, górami na koniec, a łatwo jej nie było bo miała kasetę z 28 ząbkami, która na ostre podjazdy jakie mieliśmy była sporo za twarda. I to wszystko bez najmniejszego narzekania i marudzenia, co wśród dziewczyn jest już wielką rzadkością ;)
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 93.00 km AVS: 20.51 km/h
ALT: 1198 m MAX: 57.00 km/h
Temp:18.0 'C
Środa, 16 maja 2018Kategoria >100km, Canyon 2018, Wypad
Zlot - dzień 2
Rano sprawnie w trójkę przygotowujemy się do wyjazdu, niestety na dzisiejszy dzień prognozy nie pozostawiały żadnych złudzeń - miało padać i to ostro! Dobrze, że wczoraj nadrobiliśmy ze 30km w stosunku do planu, też z tego powodu odpuściliśmy sobie nieco dłuższą i bardziej pagórkowatą trasę przez Sandomierz, bo ze zwiedzania w czasie deszczu i tak by nic nie wyszło - i ruszamy po prawej stronie Wisły kierując się na Stalową Wolę. Na sucho przejechaliśmy może z 15km, potem zaczęło padać, a po kolejnych 10km już mocno lać. Temperatury też niespecjalne, ledwie 11-12 stopni. Przed mostem na Sanie orientuję się, że przestał mi działać tylny hamulec, krótka inspekcja - i udaje się znaleźć winnego, pękł pancerz, a wraz z nim linka. Pancerza nie miałem, więc potrzebna była wizyta w sklepie rowerowym. Na wjeździe do miasta żegnamy się z Markiem, który dziś miał nocleg u kolegi ok. 20km za Stalową Wolą. My znajdujemy w zalanym wodą mieście sklep rowerowy, tam kupuję niezbędne części i montuję je na rowerze, co było dość upierdliwe, bo musiałem zdjąć owijkę z kierownicy; Karolina w tym czasie grzeje się w pobliskim barku z kebabem.
Po naprawie jedziemy na dłuższą i zasłużoną regenerację w Macu. Kolejne kilometry za Stalową to jazda w ulewnym deszczu i 12 stopniach, warunki do jazdy wymagające nawet dla największych wyjadaczy, ale Karolina pomimo, że to jej debiut na takich wyjazdach radzi sobie z tym bardzo dobrze. Opady kończą się dopiero w okolicach setnego kilometra, ale dalej jest chłodno, ponuro i wilgotno. Zaczynają się też pierwsze górki,przeszkadza też wiatr. W Łańcucie oglądamy zamek z którego miasto słynie (niestety akurat ustawiano przed nim scenę), a następnie robimy większe zakupy na biwak.
Za miastem zaliczamy długi podjazd, prawie 200m w pionie, dla Karoliny to debiut również w górach. Kawałek za szczytem mieliśmy w planach nocleg, znajdujemy ładną miejscówkę i zabieramy się do ustawienia namiotów. I wtedy okazuje się, że zapomniałem zabrać maszt do namiotu!!! Na świętego Liboriusza z Padebornu - pierwszy raz w życiu mi się coś takiego zdarzyło, pamięć jak widać już nie ta ;). To niestety przekreśliło możliwość noclegu na dziko, Karolina sama też nie chciała nocować, więc postanowiliśmy poszukać noclegu na kwaterze. Trochę trzeba było poszukać, przejechaliśmy też kolejną dużą górkę - ale w końcu udało się znaleźć nocleg w Dylągówce, agroturystyka pod którą prowadziła ostra 14% ściana, tak w sam raz na dobicie po tym bardzo wymagającym dniu ;))
Zdjęcia
Rano sprawnie w trójkę przygotowujemy się do wyjazdu, niestety na dzisiejszy dzień prognozy nie pozostawiały żadnych złudzeń - miało padać i to ostro! Dobrze, że wczoraj nadrobiliśmy ze 30km w stosunku do planu, też z tego powodu odpuściliśmy sobie nieco dłuższą i bardziej pagórkowatą trasę przez Sandomierz, bo ze zwiedzania w czasie deszczu i tak by nic nie wyszło - i ruszamy po prawej stronie Wisły kierując się na Stalową Wolę. Na sucho przejechaliśmy może z 15km, potem zaczęło padać, a po kolejnych 10km już mocno lać. Temperatury też niespecjalne, ledwie 11-12 stopni. Przed mostem na Sanie orientuję się, że przestał mi działać tylny hamulec, krótka inspekcja - i udaje się znaleźć winnego, pękł pancerz, a wraz z nim linka. Pancerza nie miałem, więc potrzebna była wizyta w sklepie rowerowym. Na wjeździe do miasta żegnamy się z Markiem, który dziś miał nocleg u kolegi ok. 20km za Stalową Wolą. My znajdujemy w zalanym wodą mieście sklep rowerowy, tam kupuję niezbędne części i montuję je na rowerze, co było dość upierdliwe, bo musiałem zdjąć owijkę z kierownicy; Karolina w tym czasie grzeje się w pobliskim barku z kebabem.
Po naprawie jedziemy na dłuższą i zasłużoną regenerację w Macu. Kolejne kilometry za Stalową to jazda w ulewnym deszczu i 12 stopniach, warunki do jazdy wymagające nawet dla największych wyjadaczy, ale Karolina pomimo, że to jej debiut na takich wyjazdach radzi sobie z tym bardzo dobrze. Opady kończą się dopiero w okolicach setnego kilometra, ale dalej jest chłodno, ponuro i wilgotno. Zaczynają się też pierwsze górki,przeszkadza też wiatr. W Łańcucie oglądamy zamek z którego miasto słynie (niestety akurat ustawiano przed nim scenę), a następnie robimy większe zakupy na biwak.
Za miastem zaliczamy długi podjazd, prawie 200m w pionie, dla Karoliny to debiut również w górach. Kawałek za szczytem mieliśmy w planach nocleg, znajdujemy ładną miejscówkę i zabieramy się do ustawienia namiotów. I wtedy okazuje się, że zapomniałem zabrać maszt do namiotu!!! Na świętego Liboriusza z Padebornu - pierwszy raz w życiu mi się coś takiego zdarzyło, pamięć jak widać już nie ta ;). To niestety przekreśliło możliwość noclegu na dziko, Karolina sama też nie chciała nocować, więc postanowiliśmy poszukać noclegu na kwaterze. Trochę trzeba było poszukać, przejechaliśmy też kolejną dużą górkę - ale w końcu udało się znaleźć nocleg w Dylągówce, agroturystyka pod którą prowadziła ostra 14% ściana, tak w sam raz na dobicie po tym bardzo wymagającym dniu ;))
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 152.50 km AVS: 22.00 km/h
ALT: 805 m MAX: 55.20 km/h
Temp:13.0 'C
Wtorek, 15 maja 2018Kategoria >100km, Canyon 2018, Wypad
Zlot - dzień 1
Na tegoroczny zlot jadę z Karoliną, dla której jest to pierwsza jazda w stylu UL, a szosówkę zakupiła dopiero kilka miesięcy temu ;). Ruszamy z Centralnego, ścieżkami rowerowymi przejeżdżamy przez Warszawę, zabudowa miejska kończy się dopiero za Konstancinem, po prawie 30km. Prognozy były niespecjalne, przeciwny wiatr, a pod koniec dnia zagrożenie opadami. Ale na szczęście nie było tak źle, wiatr bardziej boczny, jedynie chwilami mocniej przeszkadzający. Pierwszy postój robimy na ładnym rynku w Warce, dalej kończą się bardziej ruchliwe szosy i zaczyna ładniejsza trasa, jest trochę lasów itd.
Pierwotnie mieliśmy nocować za Kazimierzem pod namiotem, ale ze względu na późny start spowodowany dojazdem pociągiem (ruszyliśmy przed 12) było ryzyko, że nie wyrobimy się na ostatni prom na Wiśle w Janowcu. Skontaktowałem się więc z Transatlantykiem, mieszkającym w Annopolu, który bez problemów zgodził się nas przenocować. Przerobiłem więc trasę i dalej pojechaliśmy na Zwoleń, tutaj złapały nas chwilowe drobne opady, które na szczęście długo nie potrwały. Po kawałku krajówką odbijamy do Solca, zmierzch łapie nas w rejonie mostu na Wiśle. Ostatni odcinek do Annopola, już po prawej stronie Wisły mocno pagórkowaty, po dużym dystansie w nogach dał trochę w kość. Marek wyjechał nam naprzeciw ok. 15km, tak więc ostatnie kilometry pokonujemy już w trójkę.
Zdjęcia
Na tegoroczny zlot jadę z Karoliną, dla której jest to pierwsza jazda w stylu UL, a szosówkę zakupiła dopiero kilka miesięcy temu ;). Ruszamy z Centralnego, ścieżkami rowerowymi przejeżdżamy przez Warszawę, zabudowa miejska kończy się dopiero za Konstancinem, po prawie 30km. Prognozy były niespecjalne, przeciwny wiatr, a pod koniec dnia zagrożenie opadami. Ale na szczęście nie było tak źle, wiatr bardziej boczny, jedynie chwilami mocniej przeszkadzający. Pierwszy postój robimy na ładnym rynku w Warce, dalej kończą się bardziej ruchliwe szosy i zaczyna ładniejsza trasa, jest trochę lasów itd.
Pierwotnie mieliśmy nocować za Kazimierzem pod namiotem, ale ze względu na późny start spowodowany dojazdem pociągiem (ruszyliśmy przed 12) było ryzyko, że nie wyrobimy się na ostatni prom na Wiśle w Janowcu. Skontaktowałem się więc z Transatlantykiem, mieszkającym w Annopolu, który bez problemów zgodził się nas przenocować. Przerobiłem więc trasę i dalej pojechaliśmy na Zwoleń, tutaj złapały nas chwilowe drobne opady, które na szczęście długo nie potrwały. Po kawałku krajówką odbijamy do Solca, zmierzch łapie nas w rejonie mostu na Wiśle. Ostatni odcinek do Annopola, już po prawej stronie Wisły mocno pagórkowaty, po dużym dystansie w nogach dał trochę w kość. Marek wyjechał nam naprzeciw ok. 15km, tak więc ostatnie kilometry pokonujemy już w trójkę.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 187.10 km AVS: 23.63 km/h
ALT: 841 m MAX: 42.60 km/h
Temp:18.0 'C
Niedziela, 22 kwietnia 2018Kategoria Canyon 2018, Wypad
Rankiem na pociąg w Bystrzycy
Dane wycieczki:
DST: 3.80 km AVS: 19.00 km/h
ALT: 18 m MAX: 32.00 km/h
Temp:7.0 'C
Sobota, 21 kwietnia 2018Kategoria >100km, Canyon 2018, Wypad
Czechy - dzień 4
Początek dnia to jazda po terenach, gdzie diabeł mówi dobranoc, nieliczne wioseczki jak wymarłe, wszystko na głucho zamknięte, a szukałem sklepu, bo miałem już resztkę wody. Ale jazda bardzo przyjemna choć wymagająca, bo w wyższych rejonach Czech i deniwalacje robią się większe ;) Po ok. 25km głupio się załatwiłem, jechałem drogą dobrej jakości, chwilę się zamyśliłem i nie zauważyłem wielkiej dziury, która nagle się pojawiła. Nie widząc jej przywaliłem całym ciężarem, skończyło się snejkiem i znowu trzeba było łatać i to podwójnie, bo za pierwszym razem puściło. A kawałek dalej na dłuższym podjeździe pod ramię masywu Pradziada okazało się że dalej lekko schodzi. Kolejna naprawa, wjechałem na szczyt, a na zjeździe przyłączył się do mnie kolega mieszkający na granicy z Czechami, który rozpoznał mnie z BS ;)).
Miłe spotkanie, pogadaliśmy sobie na zjeździe, za jego poradą zmieniłem trochę trasę by dojechać do Sumperka, bo musiałem koniecznie kupić dętkę, bo moja już zupełnie nie wyrabiała, znowu coś lekko schodzić zaczęło. Ale niestety w Sumperku, mimo że to całkiem spore miasto - wszystkie sklepy rowerowe już zamknięte, czynne w sobotę w godzinach mniej więcej 9-11. Niestety z zaopatrzeniem pod kątem roweru w Czechach jest w porównaniu z Polską bardzo słabiutko, na prowincji sklepy czynne góra do 17, w weekendy tylko w sobotę rano, jedynie w dużych miastach można liczyć na więcej, duża różnica w porównaniu z Polską, gdzie w sobotę w prawie każdej dziurze się coś znajdzie czynnego do 19, do tego wiele stacji 24h.
Tak więc w Sumperku tylko czas zmarnowałem, załatałem jeszcze raz koło i ruszam dalej na Hanusovice, a następnie w stronę Gór Orlickich. Tam się zaczęła super-jazda, wąskie, boczne drogi, niewielki ruch i piękne widoki, do tego mocno urozmaicone, najładniejszy kawałek wyjazdu.
Dojechałem do Mostowic, tutaj postanowiłem wrócić do Polski, wcześniej rozważałem jeszcze jeden dzień na trasie, ale w niedzielę (do tego w Polsce bez handlu) szans na zakup dętki nie było, a już mi się klej i łatki kończyły i bałem się, że mi się rower rozkraczy na jakimś zadupiu, kolejna guma na fatalnym zjeździe ze Spalonej potwierdziła słuszność tej koncepcji ;).
Wyjazd bardzo udany, 4 dni intensywnej jazdy w doskonałych warunkach pogodowych (opaliłem się jak w Egipcie :)), wiosna to ten czas, gdy takie wyjazdy smakują najlepiej, bo po długiej zimie jest duży głód prawdziwej jazdy w dobrej pogodzie. Do tego kolory soczystej zieleni, kwitnących drzew i krzewów dodają jeździe wiele kolorytu. Trasa wyszła ciekawa, wiele górek, poza pierwszym dniem bardzo urozmaicona - cały czas się coś działo, przejechałem przez wiele ciekawych rejonów, Czechy na rower polecam każdemu!
Zdjęcia
Początek dnia to jazda po terenach, gdzie diabeł mówi dobranoc, nieliczne wioseczki jak wymarłe, wszystko na głucho zamknięte, a szukałem sklepu, bo miałem już resztkę wody. Ale jazda bardzo przyjemna choć wymagająca, bo w wyższych rejonach Czech i deniwalacje robią się większe ;) Po ok. 25km głupio się załatwiłem, jechałem drogą dobrej jakości, chwilę się zamyśliłem i nie zauważyłem wielkiej dziury, która nagle się pojawiła. Nie widząc jej przywaliłem całym ciężarem, skończyło się snejkiem i znowu trzeba było łatać i to podwójnie, bo za pierwszym razem puściło. A kawałek dalej na dłuższym podjeździe pod ramię masywu Pradziada okazało się że dalej lekko schodzi. Kolejna naprawa, wjechałem na szczyt, a na zjeździe przyłączył się do mnie kolega mieszkający na granicy z Czechami, który rozpoznał mnie z BS ;)).
Miłe spotkanie, pogadaliśmy sobie na zjeździe, za jego poradą zmieniłem trochę trasę by dojechać do Sumperka, bo musiałem koniecznie kupić dętkę, bo moja już zupełnie nie wyrabiała, znowu coś lekko schodzić zaczęło. Ale niestety w Sumperku, mimo że to całkiem spore miasto - wszystkie sklepy rowerowe już zamknięte, czynne w sobotę w godzinach mniej więcej 9-11. Niestety z zaopatrzeniem pod kątem roweru w Czechach jest w porównaniu z Polską bardzo słabiutko, na prowincji sklepy czynne góra do 17, w weekendy tylko w sobotę rano, jedynie w dużych miastach można liczyć na więcej, duża różnica w porównaniu z Polską, gdzie w sobotę w prawie każdej dziurze się coś znajdzie czynnego do 19, do tego wiele stacji 24h.
Tak więc w Sumperku tylko czas zmarnowałem, załatałem jeszcze raz koło i ruszam dalej na Hanusovice, a następnie w stronę Gór Orlickich. Tam się zaczęła super-jazda, wąskie, boczne drogi, niewielki ruch i piękne widoki, do tego mocno urozmaicone, najładniejszy kawałek wyjazdu.
Dojechałem do Mostowic, tutaj postanowiłem wrócić do Polski, wcześniej rozważałem jeszcze jeden dzień na trasie, ale w niedzielę (do tego w Polsce bez handlu) szans na zakup dętki nie było, a już mi się klej i łatki kończyły i bałem się, że mi się rower rozkraczy na jakimś zadupiu, kolejna guma na fatalnym zjeździe ze Spalonej potwierdziła słuszność tej koncepcji ;).
Wyjazd bardzo udany, 4 dni intensywnej jazdy w doskonałych warunkach pogodowych (opaliłem się jak w Egipcie :)), wiosna to ten czas, gdy takie wyjazdy smakują najlepiej, bo po długiej zimie jest duży głód prawdziwej jazdy w dobrej pogodzie. Do tego kolory soczystej zieleni, kwitnących drzew i krzewów dodają jeździe wiele kolorytu. Trasa wyszła ciekawa, wiele górek, poza pierwszym dniem bardzo urozmaicona - cały czas się coś działo, przejechałem przez wiele ciekawych rejonów, Czechy na rower polecam każdemu!
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 164.70 km AVS: 20.85 km/h
ALT: 2204 m MAX: 59.90 km/h
Temp:23.0 'C
Piątek, 20 kwietnia 2018Kategoria >100km, >200km, Canyon 2018, Wypad
Czechy - dzień 3
Na dzień dobry szybko kończę podjazd na Kocierz, następnie zjeżdżam na Żywiec (kawałek rozwalonej drogi). Po 40km w Milówce orientuję się, że schodzi mi powietrze z koła, jechałem na już za bardzo zużytej oponie z tyłu i niestety to zaowocowało problemami, wczoraj jeden kapeć, dziś kolejny, więc już trzeba było kleić, a to zawsze większe ryzyko, że coś pójdzie nie tak i trzeba będzie poprawiać. Po naprawie ruszam do góry na piekielną ściankę na Ochodzitą, najcięższy podjazd MRDP, 20% po płytach ażurowych, ale pomimo jazdy z bagażem mniej mnie to zmęczyło niż jazda na MRDP czy GMRDP. Później jeszcze kawałek do Zwardonia - i wjeżdżam na Słowację.
A na Słowacji od razu idzie petarda, czyli zjazd z przełęczy, prawie 80km/h (jest tam długa prosta, gdzie się można rozpędzić) Odcinek po tym kraju mało ciekawy, obrzydliwy rejon Cadcy z wielkim ruchem, następnie podjazd na kolejną przełęcz i wjeżdżam do Czech. Odcinek do Valasskie Mezirici też do niczego, tak mi to z mapy wyglądało, że będzie tu marnie - i rzeczywiście było ;). Ale za to jechało się szybko, sporo łagodnie w dół, więc w miarę szybko przeleciało. Odetchnąłem dopiero gdy za tym miastem zjechałem z ekspresówki (choć nieoznakowana jako ekspresówka, więc legalna na rower). Tam zaczęły się prawdziwe Czechy - klimatyczna jazda, mnóstwo małych ślicznych miasteczek, zielone wzgórza itd. Sama końcówka to już większe górki, zaczynają się te przysłowiowe rowerowe "czechy" - czyli niekończące się podjazdy. Kraj dla mnie sporo ładniejszy niż Słowacja, gdzie zdecydowanie brakuje tego klimatu, tych kapitalnych miasteczek ze ślicznymi rynkami, widać wyraźnie inną ścieżkę rozwoju jaką przeszły te kraje; można powiedzieć, że Czechy to taka Francja lub Włochy wschodniej Europy ;)). Czeskim widokom też wiele uroku dodaje fakt, że na wzgórzach prawie nic się nie sadzi, rzadko są zboża czy inne uprawy, w większość są to zielone łąki przeznaczone pod wypas. A na wiosnę ta zieleń ma taki soczysty kolor, całość robi duże wrażenie
Pod wieczór docieram w rejon Pradziada, szczyt z charakterystycznym nadajnikiem już się pojawia na horyzoncie; nocuję w lasku.
Zdjęcia
Na dzień dobry szybko kończę podjazd na Kocierz, następnie zjeżdżam na Żywiec (kawałek rozwalonej drogi). Po 40km w Milówce orientuję się, że schodzi mi powietrze z koła, jechałem na już za bardzo zużytej oponie z tyłu i niestety to zaowocowało problemami, wczoraj jeden kapeć, dziś kolejny, więc już trzeba było kleić, a to zawsze większe ryzyko, że coś pójdzie nie tak i trzeba będzie poprawiać. Po naprawie ruszam do góry na piekielną ściankę na Ochodzitą, najcięższy podjazd MRDP, 20% po płytach ażurowych, ale pomimo jazdy z bagażem mniej mnie to zmęczyło niż jazda na MRDP czy GMRDP. Później jeszcze kawałek do Zwardonia - i wjeżdżam na Słowację.
A na Słowacji od razu idzie petarda, czyli zjazd z przełęczy, prawie 80km/h (jest tam długa prosta, gdzie się można rozpędzić) Odcinek po tym kraju mało ciekawy, obrzydliwy rejon Cadcy z wielkim ruchem, następnie podjazd na kolejną przełęcz i wjeżdżam do Czech. Odcinek do Valasskie Mezirici też do niczego, tak mi to z mapy wyglądało, że będzie tu marnie - i rzeczywiście było ;). Ale za to jechało się szybko, sporo łagodnie w dół, więc w miarę szybko przeleciało. Odetchnąłem dopiero gdy za tym miastem zjechałem z ekspresówki (choć nieoznakowana jako ekspresówka, więc legalna na rower). Tam zaczęły się prawdziwe Czechy - klimatyczna jazda, mnóstwo małych ślicznych miasteczek, zielone wzgórza itd. Sama końcówka to już większe górki, zaczynają się te przysłowiowe rowerowe "czechy" - czyli niekończące się podjazdy. Kraj dla mnie sporo ładniejszy niż Słowacja, gdzie zdecydowanie brakuje tego klimatu, tych kapitalnych miasteczek ze ślicznymi rynkami, widać wyraźnie inną ścieżkę rozwoju jaką przeszły te kraje; można powiedzieć, że Czechy to taka Francja lub Włochy wschodniej Europy ;)). Czeskim widokom też wiele uroku dodaje fakt, że na wzgórzach prawie nic się nie sadzi, rzadko są zboża czy inne uprawy, w większość są to zielone łąki przeznaczone pod wypas. A na wiosnę ta zieleń ma taki soczysty kolor, całość robi duże wrażenie
Pod wieczór docieram w rejon Pradziada, szczyt z charakterystycznym nadajnikiem już się pojawia na horyzoncie; nocuję w lasku.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 209.10 km AVS: 23.10 km/h
ALT: 2181 m MAX: 77.30 km/h
Temp:22.0 'C
Czwartek, 19 kwietnia 2018Kategoria >100km, >200km, Canyon 2018, Wypad
Czechy - dzień 2
Dziś już takiej sielanki nie ma, co prawda pogoda dalej świetna, niebo bezchmurne i szybko robi się ciepło. Ale moja trasa odbija dużo na zachód, a stamtąd głównie wieje - i to solidnie, 5-6m/s. Na dzień dobry kapitalne mury Szydłowa, następnie pagórkowate tereny porośnięte kwitnącymi sadami, ekstra to wszystko wyglądało
Za Wiślicą, gdy droga skręca zdecydowanie na zachód zaczyna się walka z wiatrem. Te rejony Wyżyny Krakowskiej są prawie zupełnie odkryte, prawie nie ma tu lasów, więc wiatr hula w dwujnasób, najgorsze były delikatne podjazdy po 2-3%, za małe by sobą zatrzymać wiatr, a skuteczne w spowalnianiu. Powalczyłem z wiatrem pod Miechów, dalej już się zaczęła lepsza jazda i solidniejsze pagórki Jury, a kulminacją przejazd przez kapitalny Ojcowski Park Narodowy.
Jazda przez podkrakowskie dolinki to niekończące się podjazdy, sporo bardziej dające w kość niż wyższe góry, tylko 100m w górę, 150m w dół - i tak bez końca. Do Brandysówki dojechałem ekstra dróżką z północy, bardzo wąski asfalcik zamknięty dla samochodów i nachylony powyżej 10% (ja jechałem w dół). Później jeszcze kilka kolejnych ścianek i melduję się nad Wisłą. Końcówka to trasa po pogórzach do Wadowic oraz większość podjazdu pod przełęcz Kocierską, nocuję kawałek przed szczytem.
Zdjęcia
Dziś już takiej sielanki nie ma, co prawda pogoda dalej świetna, niebo bezchmurne i szybko robi się ciepło. Ale moja trasa odbija dużo na zachód, a stamtąd głównie wieje - i to solidnie, 5-6m/s. Na dzień dobry kapitalne mury Szydłowa, następnie pagórkowate tereny porośnięte kwitnącymi sadami, ekstra to wszystko wyglądało
Za Wiślicą, gdy droga skręca zdecydowanie na zachód zaczyna się walka z wiatrem. Te rejony Wyżyny Krakowskiej są prawie zupełnie odkryte, prawie nie ma tu lasów, więc wiatr hula w dwujnasób, najgorsze były delikatne podjazdy po 2-3%, za małe by sobą zatrzymać wiatr, a skuteczne w spowalnianiu. Powalczyłem z wiatrem pod Miechów, dalej już się zaczęła lepsza jazda i solidniejsze pagórki Jury, a kulminacją przejazd przez kapitalny Ojcowski Park Narodowy.
Jazda przez podkrakowskie dolinki to niekończące się podjazdy, sporo bardziej dające w kość niż wyższe góry, tylko 100m w górę, 150m w dół - i tak bez końca. Do Brandysówki dojechałem ekstra dróżką z północy, bardzo wąski asfalcik zamknięty dla samochodów i nachylony powyżej 10% (ja jechałem w dół). Później jeszcze kilka kolejnych ścianek i melduję się nad Wisłą. Końcówka to trasa po pogórzach do Wadowic oraz większość podjazdu pod przełęcz Kocierską, nocuję kawałek przed szczytem.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 219.40 km AVS: 22.24 km/h
ALT: 2514 m MAX: 61.80 km/h
Temp:20.0 'C
Środa, 18 kwietnia 2018Kategoria >100km, >200km, Canyon 2018, Wypad
Czechy - dzień 1
Okres świetnej pogody postanowiłem wykorzystać na pierwszy w tym roku kilkudniowy wypad. Za cel postawiłem sobie Czechy i wszystko to co po drodze do nich zobaczę ;)
Ruszam rano z Warszawy, od początku jedzie się elegancko, bo wiatr zdecydowanie pomaga. Do Warki jeszcze trochę ruchu, dalej już robi się puściutko. Podwarszawskie sady właśnie kwitną - więc to najlepsza pora w roku na takie trasy, pięknie wyglądają takie ogromne połacie kwitnące na biało.
Za Pionkami jadę przez nieznane tereny, tak by ominąć główne drogi i wylecieć na Ostrowiec. Pustka prawie totalna, także prawie zupełnie płasko. Większe górki zaczynają się za Ostrowcem, tu po odbiciu na zachód zaczyna też przeszkadzać wiatr. Przed Nową Słupią fajne widoczki na Święty Krzyż.
Za Nową Słupią jeszcze trochę przyjemnych, świętokrzyskich podjazdów i na nocleg za Rakowem docieram sporo wcześniej niż zakładałem.
Zdjęcia
Okres świetnej pogody postanowiłem wykorzystać na pierwszy w tym roku kilkudniowy wypad. Za cel postawiłem sobie Czechy i wszystko to co po drodze do nich zobaczę ;)
Ruszam rano z Warszawy, od początku jedzie się elegancko, bo wiatr zdecydowanie pomaga. Do Warki jeszcze trochę ruchu, dalej już robi się puściutko. Podwarszawskie sady właśnie kwitną - więc to najlepsza pora w roku na takie trasy, pięknie wyglądają takie ogromne połacie kwitnące na biało.
Za Pionkami jadę przez nieznane tereny, tak by ominąć główne drogi i wylecieć na Ostrowiec. Pustka prawie totalna, także prawie zupełnie płasko. Większe górki zaczynają się za Ostrowcem, tu po odbiciu na zachód zaczyna też przeszkadzać wiatr. Przed Nową Słupią fajne widoczki na Święty Krzyż.
Za Nową Słupią jeszcze trochę przyjemnych, świętokrzyskich podjazdów i na nocleg za Rakowem docieram sporo wcześniej niż zakładałem.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 212.40 km AVS: 26.44 km/h
ALT: 1303 m MAX: 63.10 km/h
Temp:17.0 'C
Poniedziałek, 18 września 2017Kategoria Canyon 2017, Wypad
Rano wizyta w szpitalu w Końskich, następnie spokojnym tempem do Kielc
Dane wycieczki:
DST: 52.60 km AVS: 21.04 km/h
ALT: 512 m MAX: 52.40 km/h
Temp:17.0 'C