Wpisy archiwalne w kategorii
Canyon 2017
Dystans całkowity: | 17410.40 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 752:01 |
Średnia prędkość: | 23.15 km/h |
Maksymalna prędkość: | 75.50 km/h |
Suma podjazdów: | 113758 m |
Liczba aktywności: | 131 |
Średnio na aktywność: | 132.90 km i 5h 44m |
Więcej statystyk |
Sobota, 10 czerwca 2017Kategoria >100km, Canyon 2017, Wyprawa
Ściana Wschodnia - dzień 1
Dane wycieczki:
DST: 125.00 km AVS: 21.31 km/h
ALT: 451 m MAX: 41.40 km/h
Temp:22.0 'C
Sobota, 3 czerwca 2017Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon 2017, Ultramaraton, >500km
Maraton Podróżnika
Maraton Podróżnika już na stałe wszedł do kalendarza polskich imprez ultra - i moim zdaniem jest to jedna z lepszych imprez, trasy są ciekawe i często bardzo wymagające, puszczone po drogach bez większego ruchu. W 2017 wybrana została trasa w Karkonosze, w której tworzeniu miałem pewien udział, trasa bardzo wymagająca i mocno górzysta, z ikoną polskich podjazdów, czyli przełęczą Karkonoską na czele.
Pogoda na starcie jak na wszystkich wcześniejszych trzech Podróżnikach - bardzo dobra, jadę w przedostatniej grupie, m.in. z Waxmundem, Gavkiem i Krzyśkiem Sobieckim. Od początku ostre tempo, które dyktuje głównie dwójka w koszulkach Brower - Michał Więcki i Paweł Ilba, którzy w ostatnim BBT mieli świetny czas w okolicach 40h. Trasa pagórkowata, chwilami już muszę walczyć by na podjazdach utrzymać się w grupie, doganiamy większość ludzi z wcześniejszych grup. W Strzelinie zaczął mi przycierać o koło czujnik kadencji, na chwilkę stanąłem by go poprawić, ale akurat trafiło się czerwone światło i grupa na 300-400m mi odjechała, nieźle się namęczyłem by ich dogonić, na pierwszych 50km średnią mieliśmy 35,2km/h. Za Jaworem zaczyna się pierwszy większy podjazd na ok.400m, tutaj dogania nas ostatnia, najmocniejsza grupa, do której podłącza się parę osób z naszej grupy. Dla mnie było już za mocno, więc odpuszczam i dalej jadę zgodnie z planem swoim tempem.
Na odcinku do Kaczorowa jadę trochę z Byczysem, któremu zaczął nawalać GPS, na szczęście udało się go namówić do poprawnej pracy, bo na tej trasie bez GPS byłoby cienko. Po ponad 100km zaczyna się jedna z dwóch wisienek na torcie Podróżnika - czyli podjazd na przełęcz Rędzińską, ze 3km z nachyleniem średnim ok. 12%, z maksami 15-17%. Na dole doganiają mnie Rysiek Herc i Wojtek Gubała, okazało się, że mieli starą wersję trasy, która niedługo przed maratonem została zmieniona, by uniknąć odcinków z budową S-3; stracili na tym 7km i ze 20min, teraz ostro gonią czołówkę. Ja wjeżdżam swoim tempem, na maraton założyłem specjalnie kasetę MTB, by mieć komfortowy zakres biegów na tak ciężkie ściany. Na szczycie na uczestników czeka Jelona robiąc fotki zdechniętym kolarzom ;)). Maraton był tak fajnie zaplanowany, że trasa 300km podjeżdżała przełęcz Rędzińską z drugiej strony, tak więc na zjeździe z przełęczy spotykałem właśnie podjeżdżające "trzysetki", mignęli mi m.in. Księgowy i Zbyszek.
Na Rędzińskiej spotykam Ryśka Herca, który na razie odpuścił jazdę z bardzo mocnym Wojtkiem, razem jedziemy przez przełęcz Kowarską, aż do podnóży przełęczy Karkonoskiej. W Podgórzynie tankujemy wodę, która schodzi szybko, bo temperatura jest koło 30 stopni, przed sklepem spotykamy Michała i Pawła, którzy ruszają trochę przed nami. Na podjeździe każdy jedzie swoim tempem, Rysiek szybko mi ucieka. Przełęcz Karkonoska to duże wyzwanie nawet na świeżo, a my mamy już nogach prawie 150km z 2000m w pionie i ze średnią 29km/h, do tego środek dnia i największy upał - i to wszystko się zdecydowanie czuje, zupełnie co innego niż na świeżo. Mimo lekkich przełożeń podjazd strasznie daje w kość, a nachylenia po 23% wykańczają, na dole wyprzedzam wpychającego Michała, mi się udało całość wjechać, aczkolwiek przed ostatnią ścianą ponad 20% na jakieś 20 sekund stanąłem by odzipnąć. Na samej przełęczy doganiam Pawła, który wpychał końcówkę i nie odpoczywając wjeżdżam do Czech, wiedząc, że odpocząć można doskonale na świetnym, ponad 20km zjeździe. Po drodze doganiam przebierającego się Ryśka i już razem jedziemy spory odcinek po Czechach.
Kawałek za Vrchlabi mignął nam Wojtek ruszający ze stacji, my tankujemy szybko schodzącą wodę kawałek dalej, już na podjeździe do Cernego Dulu. Na drugiej części podjazdu Rysiek mi odjeżdża, spotykam też Szafara, który startował z pierwszej grupy, 30min przede mną, trochę jedziemy w zasięgu wzroku. Z Trutnova trasa odbija na Polskę i po paru krótkich podjazdach docieram do na trzeci PK w Lubawce. A stąd już blisko na punkt żywnościowy w Mieroszowie, w połowie trasy na 250km. Punkt świetnie zorganizowany, obsługiwany przez mamę Emesa, Dewunską, Oszeja i oczywiście mojego Kota - wielkie podziękowania za pracę i włożony wysiłek w organizację maratonu! Dzięki bardzo sprawnej obsłudze pobyt na punkcie jest ekspresowy, nie więcej niż 10min mi poleciało, a zjadłem dobry makaron z gulaszem, pogadałem też z Przemkiem; w międzyczasie na punkt dotarli Michał i Paweł.
Zaraz za punktem kolejny raz wjeżdżam do Czech, ten odcinek bardzo przyjemny - z drogi dobrze widać Skalne Miasto, zaliczyć trzeba jeden niewielki podjazd i potem do Kudowy jest już głównie w dół, po fajnych, bocznych drogach. W Kudowie na czwartym PK, gdy pisałem SMS do relacji i sprawdzałem sytuacje na wyścigu dogonili mnie Michał i Paweł, zaraz za nimi ruszyłem, od tego miejsca aż na metę jechaliśmy już wspólnie. Podjazd Drogą Stu Zakrętów dość łatwy, nachylenia po 5-7%, ale długi, bo trzeba wjechać ok. 400m w pionie, załapaliśmy się jeszcze na widok na Szczeliniec Wielki za dnia, na zjeździe już powoli zaczyna łapać zmierzch. Droga do Bystrzycy lekko pagórkowata, kawałek przed miastem nieoczekiwanie doganiamy Kosmę, Ryśka i Gavka, którzy zatrzymywali się na stacji benzynowej. Rysiek i Gavek szybko nam odjechali, ale Kosma dołączył do naszej ekipy i razem jechaliśmy na metę. Za Bystrzycą ostatnia trudna ściana wyścigu - czyli Puchaczówka, podjazd wymagający z nachyleniami pod 10% i prawie 500m w pionie. Paweł I Michał odjeżdżają, my z Kosmą jedziemy wolniejszym tempem, gdy na przełęczy ich nie było przestraszyłem się, bo wcześniej pożyczałem Michałowi kabelek do ładowania Garmina, a w moim już niewiele zostało, na szczęście Michał pamiętał o tym i czekali na dole, w Stroniu, gdzie się przebierali na nocną jazdę, bo zrobiło się już chłodno, koło 12 stopni.
W Lądku szukamy wody, bo Michał i Paweł już spory kawałek jadą na pustych bidonach, ale w nocy to niełatwa sprawa, od jakiegoś lokalsa dowiedzieliśmy się, że jest tu niedaleko kranik, który udało się nam zlokalizować. Ale okazało się, że jak to w uzdrowisku to jakaś specjalna woda, może i lecznicza, ale ohydna w smaku, zalatująca szambem ;)). Ale że wyboru nie mieliśmy trzeba było nabrać tego, ja jeszcze miałem trochę zwykłej wody, do butelki nabrałem na zapas tego szamba ;). Za miastem ostatnia większa przełęcz - Lądecka, stąd po raz trzeci wjeżdżamy do Czech, tym razem na ledwie kilkanaście km. Ale na zjeździe zaczynają się problemy z moim tylnym kołem - bębenek zaczyna zawijać łańcuch, przy tym nieludzko wyjąc, wkurzające, bo koło było nowe. Efekt jest taki, że przez całe pozostałe ponad 100km na metę cały czas muszę kręcić, w ogóle nie można dawać nogom odpocząć. A na tak długich dystansach, jak się ma już kilkaset km w nogach to mocno to przeszkadza, na zjazdach bardzo rzadko się dokręca, wtedy nogom i kolanom daje się odpocząć, a teraz nawet podnieść się z siodełka, by odciążyć tyłek mogłem jedynie pod górę. A do tego jak na złość, gdy wjechaliśmy do Polski zaczął się zdecydowanie najgorszy odcinek maratonu, czyli strasznie dziurawe dolnośląskie drogi, więc telepało potężnie, a siedzenie nieźle obrywało.
Po kilkunastu km jazdy w Polsce w miejscowości Stolec mijamy kończącą się imprezę, postanawiamy spróbować załatwić normalną wodę - udaje się doskonale, nie dość, że dostaliśmy wreszcie normalną wodę zamiast syfu z Lądka to jeszcze załapaliśmy się na niezłą wyżerkę, ze świetnymi krokietami, po batonowo-żelowej diecie dobre, normalne jedzenie smakowało znakomicie, jednym słowem nie ma to jak udana wyżerka w Stolcu :)).
Końcowy odcinek to żmudna rąbanina po dziurach na metę, kilometry się dłużyły, dopiero za Niemczą drogi zaczynały się poprawiać, powoli zaczyna też świtać. Na końcowym odcinku przed ostatnią górką maratonu czyli przełęczą Tąpadła mijamy ekipę "trzysetek" w której jedzie Zbyszek. Ostatnia ścianka, krótki zjazd - i o 5.18 meldujemy się na mecie. Wraz z Michałem i Pawłem zajęliśmy 6 miejsceex aequo(na 65 które wystartowały na 500km, a jechało wiele mocnych osób) z czasem 20h 48min, do zwycięzców Tomka Niepokoja i Ryśka Herca tracąc 59min.
Start bardzo udany, przed maratonem zakładałem że jak na tak trudnej trasie uda się złamać 24h to będzie wielki sukces, a tymczasem udało się zejść poniżej 21h, tracąc tylko godzinę do zwycięzców. Złożyła się na to dobra jazda po górach i mała ilość postojów, niewiele czasu marnowałem na regulacje pozycji na rowerze, bez bólu się nie obeszło, ale nie było to nic z czym sobie rady nie można dać rady ;). Podziękowania dla organizatorów, świetnej obsługi na punkcie, dla chłopaków z którymi jechaliśmy ostatni odcinek na metę i dla wszystkich uczestników maratonu. Impreza kolejny raz wypaliła, mimo bardzo selektywnej trasy maraton ukończyło aż 60 osób z 65, które stanęły na starcie.
Maraton Podróżnika już na stałe wszedł do kalendarza polskich imprez ultra - i moim zdaniem jest to jedna z lepszych imprez, trasy są ciekawe i często bardzo wymagające, puszczone po drogach bez większego ruchu. W 2017 wybrana została trasa w Karkonosze, w której tworzeniu miałem pewien udział, trasa bardzo wymagająca i mocno górzysta, z ikoną polskich podjazdów, czyli przełęczą Karkonoską na czele.
Pogoda na starcie jak na wszystkich wcześniejszych trzech Podróżnikach - bardzo dobra, jadę w przedostatniej grupie, m.in. z Waxmundem, Gavkiem i Krzyśkiem Sobieckim. Od początku ostre tempo, które dyktuje głównie dwójka w koszulkach Brower - Michał Więcki i Paweł Ilba, którzy w ostatnim BBT mieli świetny czas w okolicach 40h. Trasa pagórkowata, chwilami już muszę walczyć by na podjazdach utrzymać się w grupie, doganiamy większość ludzi z wcześniejszych grup. W Strzelinie zaczął mi przycierać o koło czujnik kadencji, na chwilkę stanąłem by go poprawić, ale akurat trafiło się czerwone światło i grupa na 300-400m mi odjechała, nieźle się namęczyłem by ich dogonić, na pierwszych 50km średnią mieliśmy 35,2km/h. Za Jaworem zaczyna się pierwszy większy podjazd na ok.400m, tutaj dogania nas ostatnia, najmocniejsza grupa, do której podłącza się parę osób z naszej grupy. Dla mnie było już za mocno, więc odpuszczam i dalej jadę zgodnie z planem swoim tempem.
Na odcinku do Kaczorowa jadę trochę z Byczysem, któremu zaczął nawalać GPS, na szczęście udało się go namówić do poprawnej pracy, bo na tej trasie bez GPS byłoby cienko. Po ponad 100km zaczyna się jedna z dwóch wisienek na torcie Podróżnika - czyli podjazd na przełęcz Rędzińską, ze 3km z nachyleniem średnim ok. 12%, z maksami 15-17%. Na dole doganiają mnie Rysiek Herc i Wojtek Gubała, okazało się, że mieli starą wersję trasy, która niedługo przed maratonem została zmieniona, by uniknąć odcinków z budową S-3; stracili na tym 7km i ze 20min, teraz ostro gonią czołówkę. Ja wjeżdżam swoim tempem, na maraton założyłem specjalnie kasetę MTB, by mieć komfortowy zakres biegów na tak ciężkie ściany. Na szczycie na uczestników czeka Jelona robiąc fotki zdechniętym kolarzom ;)). Maraton był tak fajnie zaplanowany, że trasa 300km podjeżdżała przełęcz Rędzińską z drugiej strony, tak więc na zjeździe z przełęczy spotykałem właśnie podjeżdżające "trzysetki", mignęli mi m.in. Księgowy i Zbyszek.
Na Rędzińskiej spotykam Ryśka Herca, który na razie odpuścił jazdę z bardzo mocnym Wojtkiem, razem jedziemy przez przełęcz Kowarską, aż do podnóży przełęczy Karkonoskiej. W Podgórzynie tankujemy wodę, która schodzi szybko, bo temperatura jest koło 30 stopni, przed sklepem spotykamy Michała i Pawła, którzy ruszają trochę przed nami. Na podjeździe każdy jedzie swoim tempem, Rysiek szybko mi ucieka. Przełęcz Karkonoska to duże wyzwanie nawet na świeżo, a my mamy już nogach prawie 150km z 2000m w pionie i ze średnią 29km/h, do tego środek dnia i największy upał - i to wszystko się zdecydowanie czuje, zupełnie co innego niż na świeżo. Mimo lekkich przełożeń podjazd strasznie daje w kość, a nachylenia po 23% wykańczają, na dole wyprzedzam wpychającego Michała, mi się udało całość wjechać, aczkolwiek przed ostatnią ścianą ponad 20% na jakieś 20 sekund stanąłem by odzipnąć. Na samej przełęczy doganiam Pawła, który wpychał końcówkę i nie odpoczywając wjeżdżam do Czech, wiedząc, że odpocząć można doskonale na świetnym, ponad 20km zjeździe. Po drodze doganiam przebierającego się Ryśka i już razem jedziemy spory odcinek po Czechach.
Kawałek za Vrchlabi mignął nam Wojtek ruszający ze stacji, my tankujemy szybko schodzącą wodę kawałek dalej, już na podjeździe do Cernego Dulu. Na drugiej części podjazdu Rysiek mi odjeżdża, spotykam też Szafara, który startował z pierwszej grupy, 30min przede mną, trochę jedziemy w zasięgu wzroku. Z Trutnova trasa odbija na Polskę i po paru krótkich podjazdach docieram do na trzeci PK w Lubawce. A stąd już blisko na punkt żywnościowy w Mieroszowie, w połowie trasy na 250km. Punkt świetnie zorganizowany, obsługiwany przez mamę Emesa, Dewunską, Oszeja i oczywiście mojego Kota - wielkie podziękowania za pracę i włożony wysiłek w organizację maratonu! Dzięki bardzo sprawnej obsłudze pobyt na punkcie jest ekspresowy, nie więcej niż 10min mi poleciało, a zjadłem dobry makaron z gulaszem, pogadałem też z Przemkiem; w międzyczasie na punkt dotarli Michał i Paweł.
Zaraz za punktem kolejny raz wjeżdżam do Czech, ten odcinek bardzo przyjemny - z drogi dobrze widać Skalne Miasto, zaliczyć trzeba jeden niewielki podjazd i potem do Kudowy jest już głównie w dół, po fajnych, bocznych drogach. W Kudowie na czwartym PK, gdy pisałem SMS do relacji i sprawdzałem sytuacje na wyścigu dogonili mnie Michał i Paweł, zaraz za nimi ruszyłem, od tego miejsca aż na metę jechaliśmy już wspólnie. Podjazd Drogą Stu Zakrętów dość łatwy, nachylenia po 5-7%, ale długi, bo trzeba wjechać ok. 400m w pionie, załapaliśmy się jeszcze na widok na Szczeliniec Wielki za dnia, na zjeździe już powoli zaczyna łapać zmierzch. Droga do Bystrzycy lekko pagórkowata, kawałek przed miastem nieoczekiwanie doganiamy Kosmę, Ryśka i Gavka, którzy zatrzymywali się na stacji benzynowej. Rysiek i Gavek szybko nam odjechali, ale Kosma dołączył do naszej ekipy i razem jechaliśmy na metę. Za Bystrzycą ostatnia trudna ściana wyścigu - czyli Puchaczówka, podjazd wymagający z nachyleniami pod 10% i prawie 500m w pionie. Paweł I Michał odjeżdżają, my z Kosmą jedziemy wolniejszym tempem, gdy na przełęczy ich nie było przestraszyłem się, bo wcześniej pożyczałem Michałowi kabelek do ładowania Garmina, a w moim już niewiele zostało, na szczęście Michał pamiętał o tym i czekali na dole, w Stroniu, gdzie się przebierali na nocną jazdę, bo zrobiło się już chłodno, koło 12 stopni.
W Lądku szukamy wody, bo Michał i Paweł już spory kawałek jadą na pustych bidonach, ale w nocy to niełatwa sprawa, od jakiegoś lokalsa dowiedzieliśmy się, że jest tu niedaleko kranik, który udało się nam zlokalizować. Ale okazało się, że jak to w uzdrowisku to jakaś specjalna woda, może i lecznicza, ale ohydna w smaku, zalatująca szambem ;)). Ale że wyboru nie mieliśmy trzeba było nabrać tego, ja jeszcze miałem trochę zwykłej wody, do butelki nabrałem na zapas tego szamba ;). Za miastem ostatnia większa przełęcz - Lądecka, stąd po raz trzeci wjeżdżamy do Czech, tym razem na ledwie kilkanaście km. Ale na zjeździe zaczynają się problemy z moim tylnym kołem - bębenek zaczyna zawijać łańcuch, przy tym nieludzko wyjąc, wkurzające, bo koło było nowe. Efekt jest taki, że przez całe pozostałe ponad 100km na metę cały czas muszę kręcić, w ogóle nie można dawać nogom odpocząć. A na tak długich dystansach, jak się ma już kilkaset km w nogach to mocno to przeszkadza, na zjazdach bardzo rzadko się dokręca, wtedy nogom i kolanom daje się odpocząć, a teraz nawet podnieść się z siodełka, by odciążyć tyłek mogłem jedynie pod górę. A do tego jak na złość, gdy wjechaliśmy do Polski zaczął się zdecydowanie najgorszy odcinek maratonu, czyli strasznie dziurawe dolnośląskie drogi, więc telepało potężnie, a siedzenie nieźle obrywało.
Po kilkunastu km jazdy w Polsce w miejscowości Stolec mijamy kończącą się imprezę, postanawiamy spróbować załatwić normalną wodę - udaje się doskonale, nie dość, że dostaliśmy wreszcie normalną wodę zamiast syfu z Lądka to jeszcze załapaliśmy się na niezłą wyżerkę, ze świetnymi krokietami, po batonowo-żelowej diecie dobre, normalne jedzenie smakowało znakomicie, jednym słowem nie ma to jak udana wyżerka w Stolcu :)).
Końcowy odcinek to żmudna rąbanina po dziurach na metę, kilometry się dłużyły, dopiero za Niemczą drogi zaczynały się poprawiać, powoli zaczyna też świtać. Na końcowym odcinku przed ostatnią górką maratonu czyli przełęczą Tąpadła mijamy ekipę "trzysetek" w której jedzie Zbyszek. Ostatnia ścianka, krótki zjazd - i o 5.18 meldujemy się na mecie. Wraz z Michałem i Pawłem zajęliśmy 6 miejsceex aequo(na 65 które wystartowały na 500km, a jechało wiele mocnych osób) z czasem 20h 48min, do zwycięzców Tomka Niepokoja i Ryśka Herca tracąc 59min.
Start bardzo udany, przed maratonem zakładałem że jak na tak trudnej trasie uda się złamać 24h to będzie wielki sukces, a tymczasem udało się zejść poniżej 21h, tracąc tylko godzinę do zwycięzców. Złożyła się na to dobra jazda po górach i mała ilość postojów, niewiele czasu marnowałem na regulacje pozycji na rowerze, bez bólu się nie obeszło, ale nie było to nic z czym sobie rady nie można dać rady ;). Podziękowania dla organizatorów, świetnej obsługi na punkcie, dla chłopaków z którymi jechaliśmy ostatni odcinek na metę i dla wszystkich uczestników maratonu. Impreza kolejny raz wypaliła, mimo bardzo selektywnej trasy maraton ukończyło aż 60 osób z 65, które stanęły na starcie.
Dane wycieczki:
DST: 492.70 km AVS: 25.27 km/h
ALT: 6086 m MAX: 61.20 km/h
Temp:21.0 'C
Piątek, 2 czerwca 2017Kategoria Canyon 2017, Wycieczka
Dojazd na Podróżnika z Wrocławia. Przebijanie się przez miasto beznadziejne, później przyjemna droga ze Ślężą na horyzoncie
Dane wycieczki:
DST: 41.70 km AVS: 25.02 km/h
ALT: 190 m MAX: 43.70 km/h
Temp:27.0 'C
Środa, 31 maja 2017Kategoria Canyon 2017, Wycieczka
Pętelka przez Górę. Mocny wiatr zachodni, w kilku miejscach nawet połamane gałęzie na drodze się trafiały
Dane wycieczki:
DST: 64.60 km AVS: 28.29 km/h
ALT: 145 m MAX: 40.80 km/h
Temp:24.0 'C
Wtorek, 30 maja 2017Kategoria >100km, Canyon 2017, Wycieczka
Pętelka pod Warkę, upał koło 30 stopni połączony z mocnym ciśnięciem spowodował, że w końcówce już mnie nieźle odcinało ;)
Dane wycieczki:
DST: 114.30 km AVS: 29.56 km/h
ALT: 213 m MAX: 52.60 km/h
Temp:29.0 'C
Poniedziałek, 29 maja 2017Kategoria Canyon 2017, Wycieczka
Wieczorna krótka pętelka do Gassów
Dane wycieczki:
DST: 33.30 km AVS: 29.82 km/h
ALT: 37 m MAX: 37.60 km/h
Temp:22.0 'C
Sobota, 27 maja 2017Kategoria Canyon 2017, Wycieczka
Pętelka do Czerska, przyjemna letnia pogoda
Dane wycieczki:
DST: 88.70 km AVS: 29.90 km/h
ALT: 148 m MAX: 49.90 km/h
Temp:25.0 'C
Niedziela, 21 maja 2017Kategoria >100km, Canyon 2017, Wypad
Majówka - dzień 6
Po dniu leniuchowania wracam rowerem do Warszawy, tym razem z wiatrem już tak elegancko nie było, bo wiało z kierunków północnych. Ale aż tak źle też nie było, bo wiało z północnego zachodu, a ja odbijałem na północny-wschód, więc jakoś mocno mnie nie wytarmosił ;). Pierwszy odcinek to fajna jazda wzdłuż Pilicy, dużo zielonych łąk i zupełnie puste drogi, odpoczynek robię w Inowłodzu. Po drodze groźna sytuacja spowodowana przez idiotę za kierownicą mercedesa, na zakręcie wąskiej drogi, z zerową widocznością drogi przed nim wyprzedzał z ogromną prędkością aż dwa samochody naraz! Nie miałem innego wyjścia poza ucieczką na pobocze, a gdybym akurat na krótką chwilkę się zamyślił czy spojrzał na licznik to i sam bym skończył na masce, bo na wąskiej drodze jechał grubo ponad 100km/h. Na takich ludzi po prostu nóż się w kieszeni otwiera, przez swój debilizm i skrajną brawurę co roku tacy kretyni zabijają wielu ludzi w Polsce. Końcówka trasy już nudna, od Nowego Miasta do Grójca duży ruch, no i trasy dobrze znane, do Warszawy docieram przed 19.
Zdjęcia
Po dniu leniuchowania wracam rowerem do Warszawy, tym razem z wiatrem już tak elegancko nie było, bo wiało z kierunków północnych. Ale aż tak źle też nie było, bo wiało z północnego zachodu, a ja odbijałem na północny-wschód, więc jakoś mocno mnie nie wytarmosił ;). Pierwszy odcinek to fajna jazda wzdłuż Pilicy, dużo zielonych łąk i zupełnie puste drogi, odpoczynek robię w Inowłodzu. Po drodze groźna sytuacja spowodowana przez idiotę za kierownicą mercedesa, na zakręcie wąskiej drogi, z zerową widocznością drogi przed nim wyprzedzał z ogromną prędkością aż dwa samochody naraz! Nie miałem innego wyjścia poza ucieczką na pobocze, a gdybym akurat na krótką chwilkę się zamyślił czy spojrzał na licznik to i sam bym skończył na masce, bo na wąskiej drodze jechał grubo ponad 100km/h. Na takich ludzi po prostu nóż się w kieszeni otwiera, przez swój debilizm i skrajną brawurę co roku tacy kretyni zabijają wielu ludzi w Polsce. Końcówka trasy już nudna, od Nowego Miasta do Grójca duży ruch, no i trasy dobrze znane, do Warszawy docieram przed 19.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 198.00 km AVS: 26.23 km/h
ALT: 684 m MAX: 48.30 km/h
Temp:17.0 'C
Piątek, 19 maja 2017Kategoria >100km, Canyon 2017, Wypad
Majówka - dzień 4
Dzień zaczynam szybkim zjazdem, po czym walczę z wiatrem jadąc na Święty Krzyż, tym razem jego siła tylko mnie cieszy, bo po nawrotce stanie się moim sprzymierzeńcem. Podjazd na Święty Krzyż wchodzi sprawnie, pod klasztorem robię sobie duży, godzinny postój. Wycieczek szkolnych prawdziwe zatrzęsienie, w okolicy soczysta wiosna, pięknie prezentowała się rozległa łąka u stóp klasztoru, z setkami kwitnących mleczy. Po zjeździe wiatr wyraźnie pomaga, często przekraczam 30km/h, zaplanowaną trasę nieco zmieniłem by ominąć ruchliwy rejon Kielc, niestety nie uniknąłem fatalnego kawałka Morawica - Chęciny, gdzie waliło mnóstwo tirów. Polska bije smutny rekord ilości tirów w całej UE - i to niestety coraz mocniej widać na drogach, które są regularnie niszczone przez te ogromne pudła produkujące tony spalin, a i kolarstwo szosowe mocno na tym cierpi. W Chęcinach lody na rynku, za miastem ruch maleje, a od Małogoszcza wjeżdżam na boczne drogi, za Ludynią to już leśna szutrówka, którą jadę parę km. We Włoszczowie spotykam pierwszych rowerzystów jadących na zlot, po zakupach robię jeszcze postój na rynku. Do Małuszyna odcinek z ruchem wahadłowym, ale sprawnie przejechany, ostatni kawałek to bardzo przyjemna, boczna droga z dużą ilością zieleni wzdłuż Pilicy. Do Krzętowa docieram po 18, była okazja spotkać wielu znajomych, pogadać z innymi rowerzystami i oczywiście Kotem :)) oraz m.in. Mariuszem i Dodoelkiem, którzy na zlot zrobili trasę ponad 600km i to w większości pod wiatr!
Zdjęcia
Dzień zaczynam szybkim zjazdem, po czym walczę z wiatrem jadąc na Święty Krzyż, tym razem jego siła tylko mnie cieszy, bo po nawrotce stanie się moim sprzymierzeńcem. Podjazd na Święty Krzyż wchodzi sprawnie, pod klasztorem robię sobie duży, godzinny postój. Wycieczek szkolnych prawdziwe zatrzęsienie, w okolicy soczysta wiosna, pięknie prezentowała się rozległa łąka u stóp klasztoru, z setkami kwitnących mleczy. Po zjeździe wiatr wyraźnie pomaga, często przekraczam 30km/h, zaplanowaną trasę nieco zmieniłem by ominąć ruchliwy rejon Kielc, niestety nie uniknąłem fatalnego kawałka Morawica - Chęciny, gdzie waliło mnóstwo tirów. Polska bije smutny rekord ilości tirów w całej UE - i to niestety coraz mocniej widać na drogach, które są regularnie niszczone przez te ogromne pudła produkujące tony spalin, a i kolarstwo szosowe mocno na tym cierpi. W Chęcinach lody na rynku, za miastem ruch maleje, a od Małogoszcza wjeżdżam na boczne drogi, za Ludynią to już leśna szutrówka, którą jadę parę km. We Włoszczowie spotykam pierwszych rowerzystów jadących na zlot, po zakupach robię jeszcze postój na rynku. Do Małuszyna odcinek z ruchem wahadłowym, ale sprawnie przejechany, ostatni kawałek to bardzo przyjemna, boczna droga z dużą ilością zieleni wzdłuż Pilicy. Do Krzętowa docieram po 18, była okazja spotkać wielu znajomych, pogadać z innymi rowerzystami i oczywiście Kotem :)) oraz m.in. Mariuszem i Dodoelkiem, którzy na zlot zrobili trasę ponad 600km i to w większości pod wiatr!
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 139.20 km AVS: 26.26 km/h
ALT: 905 m MAX: 59.10 km/h
Temp:29.0 'C
Czwartek, 18 maja 2017Kategoria >100km, Canyon 2017, Wypad
Majówka - dzień 3
Pierwsze 70km to zupełnie płaska trasa do Sandomierza, niestety po dojechaniu do Sanu ruch znacznie się zwiększył, bo wzdłuż rzeki jest sporo miast, a co za tym idzie i samochodów. Ale z wiatrem jechało się szybko i sprawnie więc odcinek do Sandomierza szybko zleciał. Dotąd było słonecznie, ale temperatura w okolicach 22-24'C, dziś robi się już upalnie, koło 30'C. W Sandomierzu robię długi odpoczynek, rynek przeżywa prawdziwe zatrzęsienie szkolnych wycieczek (chyba okres zielonych szkół), więc szybko ewakuowałem się na skraj skarpy, gdzie znalazłem fajne, zacienione miejsce na odpoczynek. Za Sandomierzem wjeżdżam w krainę sadów, przyjemne boczne drogi na Klimontów i Iwaniska, małe górki są cały czas, dzięki czemu trasa jest sporo ciekawsza od nudy do Sandomierza. Drugi postój robię pod zamkiem Krzyżtopór, ruiny robią duże wrażenie. Prowadzi tu szlak Greenvelo, są też punkty odpoczynkowe dla rowerzystów z wygodnymi wiatami, niestety w tak turystycznych miejscach jak to hołota już odciska swoje piętno śmieciami. W Rakowie robię zakupy, po czym jadę jeszcze kawałek na kolejny leśny nocleg. Wieczorem sporo emocji, 10m od mojego namiotu pojawiły się 3 wielkie dziki, na szczęście bez wrogich zamiarów ;)
Zdjęcia
Pierwsze 70km to zupełnie płaska trasa do Sandomierza, niestety po dojechaniu do Sanu ruch znacznie się zwiększył, bo wzdłuż rzeki jest sporo miast, a co za tym idzie i samochodów. Ale z wiatrem jechało się szybko i sprawnie więc odcinek do Sandomierza szybko zleciał. Dotąd było słonecznie, ale temperatura w okolicach 22-24'C, dziś robi się już upalnie, koło 30'C. W Sandomierzu robię długi odpoczynek, rynek przeżywa prawdziwe zatrzęsienie szkolnych wycieczek (chyba okres zielonych szkół), więc szybko ewakuowałem się na skraj skarpy, gdzie znalazłem fajne, zacienione miejsce na odpoczynek. Za Sandomierzem wjeżdżam w krainę sadów, przyjemne boczne drogi na Klimontów i Iwaniska, małe górki są cały czas, dzięki czemu trasa jest sporo ciekawsza od nudy do Sandomierza. Drugi postój robię pod zamkiem Krzyżtopór, ruiny robią duże wrażenie. Prowadzi tu szlak Greenvelo, są też punkty odpoczynkowe dla rowerzystów z wygodnymi wiatami, niestety w tak turystycznych miejscach jak to hołota już odciska swoje piętno śmieciami. W Rakowie robię zakupy, po czym jadę jeszcze kawałek na kolejny leśny nocleg. Wieczorem sporo emocji, 10m od mojego namiotu pojawiły się 3 wielkie dziki, na szczęście bez wrogich zamiarów ;)
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 160.50 km AVS: 26.17 km/h
ALT: 908 m MAX: 57.80 km/h
Temp:25.0 'C