Wpisy archiwalne w miesiącu
Sierpień, 2015
Dystans całkowity: | 3148.10 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 134:15 |
Średnia prędkość: | 23.45 km/h |
Maksymalna prędkość: | 76.60 km/h |
Suma podjazdów: | 25954 m |
Liczba aktywności: | 26 |
Średnio na aktywność: | 121.08 km i 5h 09m |
Więcej statystyk |
Tour de Pologne Amatorów - dzień 2
Rano jedziemy na start Tour de Pologne Amatorów pod hotel w Bukowinie, tłumy ogromne (kilka koszulek BBTour też widziałem), w trakcie oczekiwania na start dowiadujemy się, że jedzie aż 1800 osób! Pierwszy odcinek wyścigu to start honorowy i zjazd do Poronina, ogromny peleton na górskiej drodze robi wielkie wrażenie, choćby dlatego warto wziąć udział w tej imprezie. W Poroninie start ostry, startowałem w miarę na początku. Krótki kawałek po starcie zaczyna się podjazd do Zębu, tempo od razu idzie mocne, sporo więcej osób wyprzedzam niż mnie wyprzedzają. Niestety, gdy zrzucałem na mała tarczę z przodu zaklinował mi się łańcuch i musiałem stanąć i ręcznie go założyć, ze 20-30 sekund poleciało. Podjazd ostrym tempem, tętno cały czas na poziomie ok. 200. Na zjazdach z kolei mnie znacznie więcej osób wyprzedza - widać jednak braki w technice, przy tej ilości osób wolałem jechać ostrożnie, niektórzy mocno ryzykowali, jadąc slalomikiem, czy też nawet zahaczając o nieasfaltowe pobocze przy 60km/h.
Za Zębem czeka nas królewski podjazd TdP, czyli Gliczarów, na dojeździe pod górę, jeszcze przed samą ścianką jakieś 100m przede mną widzę samochód serwisowy Mavica, który na chama ciągnie kolarza trzymającego się za drzwi, bezczelność niektórych ludzi nie zna granic, wszystko to na oczach wielu jadących uczciwie zawodników. Pod Gliczarów podjazd wymagający, wspomniany samochód Mavica zablokował go mocno, bo wlókł się za stającymi kolarzami, przez co dla zawodników zostało koło metra szerokości trasy, zezwolenie na wjeżdżanie samochodów na takie miejsce (gdzie wiadomo, ze wiele osób prowadzi) to nieporozumienie, mimo wyplutych płuc jeszcze opieprzyłem tego oszusta. Do tego na Gliczarowie widzę kolejne oszustwa, kilka jadących wyścig osób było umówionych ze znajomymi (znali ich imiona, więc to nie były przypadkowe osoby), którzy ich pchali na podjeździe i nie mówię tu o symbolicznym pchaniu, a wpychaniu ich na połowę góry; trzeba być naprawdę małym fiutkiem, żeby coś takiego robić, osobiście wolałbym pchać całą górę o własnych siłach niż uzyskać najlepszy ze wszystkich czas dzięki oszustwu.
Z Gliczarowa znowu dość wymagający, kręty zjazd, z odcinkami dziurawej nawierzchni, potem krótki kawałeczek delikatnego podjazdu do ronda na Jurgów - i zaczyna się końcowy podjazd do Bukowiny. Najprostszy z tych trzech, ale byłem tu już mocno wypruty, jeszcze trochę pościgałem się z kolegą z mojej drużyny, ale nie dałem rady utrzymać koła, płuca już wypluwałem. Na metę docieram z przyzwoitym czasem 1h11:07, co dało 195 miejsce na 1668 osób, które wyścig ukończyły. Na liście z wynikami na 186 miejscu widzę Dariusza Bulandę, który wygrał klasyfikację Open BBTour 2014, więc chyba nie tak źle mi poszło ;). Całość jechałem na maksa, wczorajszy rekord maksymalnego tętna podniosłem do poziomu 209, średnie tętno aż 189, a średnia z właściwej jazdy była ze 195, bo trzeba uwzględnić zjazdy, niewątpliwie upał miał na to wpływ, bo na trasie było 33-35 stopni. Ze 3-4min można było zyskać na zjazdach, ale do tego trzeba przejechać ileś takich wyścigów by się oswoić z szybkimi zjazdami w dużym peletonie. No i co najważniejsze - takie jazdy to zupełnie co innego niż ultramaratony, zupełnie inny typ wysiłku, tu trzeba ponad godzinę jechać na zupełnego maksa, tam się jedzie bardzo długo, ale na innym poziomie intensywności, zupełnie inaczej się to trenuje. Trasa TdP Amatorów bardzo krótka, właściwy wyścig to ledwie 31km, ale na tak krótkim kawałku jest aż 840m podjazdów, przejechanie tego na maksa daje ostro w kość, przed startem jednak tego nie doceniłem, za szybko po króciutkim dystansie uznałem to za łatwiznę, jeśli walczymy o swój wynik, a nie jedziemy na przejechanie - to takie 30km po górach ostro daje popalić. Ale generalnie zadowolony jestem że tu startowałem, warto taką masową imprezę przejechać, trasa bardzo ciekawa i wymagająca, wkurzały mnie jedynie jawne oszustwa w okolicach Gliczarowa, warto tez wspomnieć, że dla wielu osób na mecie zabrakło medali, co przy tej wysokości wpisowego miejsca mieć nie powinno, szczególnie, że dla większości z jadących samo ukończenie trasy jest najważniejsze i ten medal to dla nich miła nagroda. Jako ciekawostkę warto dodać,ze wyścig przejechał tżz Czesław Lang, ze świetnym czasem 1h06:55, co dało drugie miejsce w kategorii powyżej 60 lat, sekundę straty do pierwszego.
Wraz z pakietem startowym był darmowy wstęp na wypasione termy w Bukowinie, musiałem użyć całych pokładów swojej odporności psychicznej, żeby w tym upale zgodnie z planem pojechać kolejne 170km do Krakowa ;)). Ale po tym jak doszedłem do siebie po wyścigu - jednak ruszam dalej, na trasie kupa gór - Głodówka, Gubałówka, w Jabłonce postój na lody i obiad. Następnie wjeżdżam na trasę MP i zaliczam Zubrzycką, Makowską i ciężki podjazd do Zachełmna, odbijam też do Lanckorony. Tam łapie mnie zmierzch, dopiero koło 19.30 temperatura spadła poniżej 30 stopni. Nocny kawałek z Kalwarii Zebrzydowskiej do Krakowa przyjemny, wreszcie trochę chłodniej, ale w samym Krakowie (położonym w kotlinie) jeszcze o 22 jest 28-30 stopni!
Kilka fotek
Rano jedziemy na start Tour de Pologne Amatorów pod hotel w Bukowinie, tłumy ogromne (kilka koszulek BBTour też widziałem), w trakcie oczekiwania na start dowiadujemy się, że jedzie aż 1800 osób! Pierwszy odcinek wyścigu to start honorowy i zjazd do Poronina, ogromny peleton na górskiej drodze robi wielkie wrażenie, choćby dlatego warto wziąć udział w tej imprezie. W Poroninie start ostry, startowałem w miarę na początku. Krótki kawałek po starcie zaczyna się podjazd do Zębu, tempo od razu idzie mocne, sporo więcej osób wyprzedzam niż mnie wyprzedzają. Niestety, gdy zrzucałem na mała tarczę z przodu zaklinował mi się łańcuch i musiałem stanąć i ręcznie go założyć, ze 20-30 sekund poleciało. Podjazd ostrym tempem, tętno cały czas na poziomie ok. 200. Na zjazdach z kolei mnie znacznie więcej osób wyprzedza - widać jednak braki w technice, przy tej ilości osób wolałem jechać ostrożnie, niektórzy mocno ryzykowali, jadąc slalomikiem, czy też nawet zahaczając o nieasfaltowe pobocze przy 60km/h.
Za Zębem czeka nas królewski podjazd TdP, czyli Gliczarów, na dojeździe pod górę, jeszcze przed samą ścianką jakieś 100m przede mną widzę samochód serwisowy Mavica, który na chama ciągnie kolarza trzymającego się za drzwi, bezczelność niektórych ludzi nie zna granic, wszystko to na oczach wielu jadących uczciwie zawodników. Pod Gliczarów podjazd wymagający, wspomniany samochód Mavica zablokował go mocno, bo wlókł się za stającymi kolarzami, przez co dla zawodników zostało koło metra szerokości trasy, zezwolenie na wjeżdżanie samochodów na takie miejsce (gdzie wiadomo, ze wiele osób prowadzi) to nieporozumienie, mimo wyplutych płuc jeszcze opieprzyłem tego oszusta. Do tego na Gliczarowie widzę kolejne oszustwa, kilka jadących wyścig osób było umówionych ze znajomymi (znali ich imiona, więc to nie były przypadkowe osoby), którzy ich pchali na podjeździe i nie mówię tu o symbolicznym pchaniu, a wpychaniu ich na połowę góry; trzeba być naprawdę małym fiutkiem, żeby coś takiego robić, osobiście wolałbym pchać całą górę o własnych siłach niż uzyskać najlepszy ze wszystkich czas dzięki oszustwu.
Z Gliczarowa znowu dość wymagający, kręty zjazd, z odcinkami dziurawej nawierzchni, potem krótki kawałeczek delikatnego podjazdu do ronda na Jurgów - i zaczyna się końcowy podjazd do Bukowiny. Najprostszy z tych trzech, ale byłem tu już mocno wypruty, jeszcze trochę pościgałem się z kolegą z mojej drużyny, ale nie dałem rady utrzymać koła, płuca już wypluwałem. Na metę docieram z przyzwoitym czasem 1h11:07, co dało 195 miejsce na 1668 osób, które wyścig ukończyły. Na liście z wynikami na 186 miejscu widzę Dariusza Bulandę, który wygrał klasyfikację Open BBTour 2014, więc chyba nie tak źle mi poszło ;). Całość jechałem na maksa, wczorajszy rekord maksymalnego tętna podniosłem do poziomu 209, średnie tętno aż 189, a średnia z właściwej jazdy była ze 195, bo trzeba uwzględnić zjazdy, niewątpliwie upał miał na to wpływ, bo na trasie było 33-35 stopni. Ze 3-4min można było zyskać na zjazdach, ale do tego trzeba przejechać ileś takich wyścigów by się oswoić z szybkimi zjazdami w dużym peletonie. No i co najważniejsze - takie jazdy to zupełnie co innego niż ultramaratony, zupełnie inny typ wysiłku, tu trzeba ponad godzinę jechać na zupełnego maksa, tam się jedzie bardzo długo, ale na innym poziomie intensywności, zupełnie inaczej się to trenuje. Trasa TdP Amatorów bardzo krótka, właściwy wyścig to ledwie 31km, ale na tak krótkim kawałku jest aż 840m podjazdów, przejechanie tego na maksa daje ostro w kość, przed startem jednak tego nie doceniłem, za szybko po króciutkim dystansie uznałem to za łatwiznę, jeśli walczymy o swój wynik, a nie jedziemy na przejechanie - to takie 30km po górach ostro daje popalić. Ale generalnie zadowolony jestem że tu startowałem, warto taką masową imprezę przejechać, trasa bardzo ciekawa i wymagająca, wkurzały mnie jedynie jawne oszustwa w okolicach Gliczarowa, warto tez wspomnieć, że dla wielu osób na mecie zabrakło medali, co przy tej wysokości wpisowego miejsca mieć nie powinno, szczególnie, że dla większości z jadących samo ukończenie trasy jest najważniejsze i ten medal to dla nich miła nagroda. Jako ciekawostkę warto dodać,ze wyścig przejechał tżz Czesław Lang, ze świetnym czasem 1h06:55, co dało drugie miejsce w kategorii powyżej 60 lat, sekundę straty do pierwszego.
Wraz z pakietem startowym był darmowy wstęp na wypasione termy w Bukowinie, musiałem użyć całych pokładów swojej odporności psychicznej, żeby w tym upale zgodnie z planem pojechać kolejne 170km do Krakowa ;)). Ale po tym jak doszedłem do siebie po wyścigu - jednak ruszam dalej, na trasie kupa gór - Głodówka, Gubałówka, w Jabłonce postój na lody i obiad. Następnie wjeżdżam na trasę MP i zaliczam Zubrzycką, Makowską i ciężki podjazd do Zachełmna, odbijam też do Lanckorony. Tam łapie mnie zmierzch, dopiero koło 19.30 temperatura spadła poniżej 30 stopni. Nocny kawałek z Kalwarii Zebrzydowskiej do Krakowa przyjemny, wreszcie trochę chłodniej, ale w samym Krakowie (położonym w kotlinie) jeszcze o 22 jest 28-30 stopni!
Kilka fotek
Dane wycieczki:
DST: 206.00 km AVS: 24.33 km/h
ALT: 2732 m MAX: 76.60 km/h
Temp:29.0 'C
Tour de Pologne Amatorów - dzień 1
Jako, że trafiła mi się szansa startu w Tour de Pologne Amatorów z opłaconym startem - postanowiłem ją wykorzystać. Sam wyścig na niecałe 40km to trochę za mało na wyjazd z Warszawy do Zakopanego, więc start w tej imprezie połączyłem z dłuższym górskim dojazdem w góry.
Rano pierwszym pociągiem docieram do Krakowa, wysiadam na dworcu Płaszów, by ominąć krakowskie centrum; zaraz z dworca wjeżdżam na drogę wyjazdową na Wieliczkę. Do Bukowiny jadę trasą tegorocznego MP, warunki tez trafiłem podobne, bo już od rana praży słońce, a temperatura szybko przekracza poziom 30 stopni ;). Sprawnie zaliczam podjazdy przed Gdowem, a następnie długą ścianę na Stare Rybie. Ze zjazdu nie skręcam do Limanowej, a jadę w lewo do Laskowej. Tutaj czekał mnie gwóźdź dzisiejszego programu - czyli rzeźnicki podjazd na Laskową, obecnie najcięższy kawałek asfaltu w Polsce, średnio 20% na kilometrze (na moim GPS wyszło 892m z przewyższeniem 179m, co daje średnio 20,07%). Większość bagażu zostawiłem na dole, podjazd z szosowymi przełożeniami cholernie ciężki do wjechania. Bez odpoczynków mi się nie udało, jakieś 50m w pionie przed końcem lekko mi skręciło rower i musiałem stanąć, żeby się nie przewrócić, trochę szkoda, bo choć mocno mnie odcinało, chyba bym te 50m dał radę wciągnąć bo widziałem już koniec ściany. Podniosłem za to swój poziom maksymalnego tętna do 206 (dość rzadko używam pulsometr) ;). Ale podjazd w całości wjechałem, a to na szosówce jest już spory wyczyn, choć za wiele sensu nie ma, szkoda mięśni i kolan, na takie nachylenia trzeba mieć przełożenia MTB. Maksymalne nachylenie to aż 28%, dla mnie podjazd o wiele cięższy niż Karkonoska, choć sporo krótszy, jednak bez odpoczynkowych kawałków i średnio dużo mocniej nachylony.
Po Laskowej wracam na na trasę MP, spokojnym tempem zaliczam Ostrą, tam zrobiłem sobie obiad na przełęczy (miałem kuchenkę). Po zjeździe dość ruchliwy kawałek wzdłuż Dunajca, po tym już przyjemne boczne drogi do końca trasy - Pieniny, Łapszanka oraz skrót na rondo w Bukowinie z Jurgowa. W Bukowinie odbieram pakiet startowy i zjeżdżam do Białki, gdzie miałem załatwiony nocleg.
Kilka zdjęć
Jako, że trafiła mi się szansa startu w Tour de Pologne Amatorów z opłaconym startem - postanowiłem ją wykorzystać. Sam wyścig na niecałe 40km to trochę za mało na wyjazd z Warszawy do Zakopanego, więc start w tej imprezie połączyłem z dłuższym górskim dojazdem w góry.
Rano pierwszym pociągiem docieram do Krakowa, wysiadam na dworcu Płaszów, by ominąć krakowskie centrum; zaraz z dworca wjeżdżam na drogę wyjazdową na Wieliczkę. Do Bukowiny jadę trasą tegorocznego MP, warunki tez trafiłem podobne, bo już od rana praży słońce, a temperatura szybko przekracza poziom 30 stopni ;). Sprawnie zaliczam podjazdy przed Gdowem, a następnie długą ścianę na Stare Rybie. Ze zjazdu nie skręcam do Limanowej, a jadę w lewo do Laskowej. Tutaj czekał mnie gwóźdź dzisiejszego programu - czyli rzeźnicki podjazd na Laskową, obecnie najcięższy kawałek asfaltu w Polsce, średnio 20% na kilometrze (na moim GPS wyszło 892m z przewyższeniem 179m, co daje średnio 20,07%). Większość bagażu zostawiłem na dole, podjazd z szosowymi przełożeniami cholernie ciężki do wjechania. Bez odpoczynków mi się nie udało, jakieś 50m w pionie przed końcem lekko mi skręciło rower i musiałem stanąć, żeby się nie przewrócić, trochę szkoda, bo choć mocno mnie odcinało, chyba bym te 50m dał radę wciągnąć bo widziałem już koniec ściany. Podniosłem za to swój poziom maksymalnego tętna do 206 (dość rzadko używam pulsometr) ;). Ale podjazd w całości wjechałem, a to na szosówce jest już spory wyczyn, choć za wiele sensu nie ma, szkoda mięśni i kolan, na takie nachylenia trzeba mieć przełożenia MTB. Maksymalne nachylenie to aż 28%, dla mnie podjazd o wiele cięższy niż Karkonoska, choć sporo krótszy, jednak bez odpoczynkowych kawałków i średnio dużo mocniej nachylony.
Po Laskowej wracam na na trasę MP, spokojnym tempem zaliczam Ostrą, tam zrobiłem sobie obiad na przełęczy (miałem kuchenkę). Po zjeździe dość ruchliwy kawałek wzdłuż Dunajca, po tym już przyjemne boczne drogi do końca trasy - Pieniny, Łapszanka oraz skrót na rondo w Bukowinie z Jurgowa. W Bukowinie odbieram pakiet startowy i zjeżdżam do Białki, gdzie miałem załatwiony nocleg.
Kilka zdjęć
Dane wycieczki:
DST: 176.30 km AVS: 21.90 km/h
ALT: 2634 m MAX: 66.80 km/h
Temp:29.0 'C
Środa, 5 sierpnia 2015Kategoria Rower szosowy, Użytkowo
Po mieście
Dane wycieczki:
DST: 15.00 km AVS: 23.08 km/h
ALT: 35 m MAX: 35.50 km/h
Temp:33.0 'C
Wtorek, 4 sierpnia 2015Kategoria Rower szosowy, Użytkowo
Po mieście
Dane wycieczki:
DST: 29.00 km AVS: 23.84 km/h
ALT: 50 m MAX: 37.70 km/h
Temp:32.0 'C
Po mieście
Dane wycieczki:
DST: 4.80 km AVS: 24.00 km/h
ALT: 6 m MAX: 32.00 km/h
Temp:35.0 'C
Maraton w Kórniku
Maraton w Kórniku miał być z założenia imprezą inną od imprez rozgrywanych na podobnym dystansie - czyli przede wszystkim towarzyską imprezą, na której większą grupą pokonamy dystans 500km. Dla niejednej osoby miał to być rekord dystansu, w czym owa grupowa jazda miała znacząco pomóc - zarówno fizycznie (łatwiej i szybciej jedzie się większą grupą) jak i psychicznie (łatwiej można zwalczyć nieuchronne na takim dystansie kryzysy).
Na kemping w Kórniku, który był bazą imprezy docieramy z Kotem pod wieczór, rozkładamy namioty i przyłączamy się do wieczornego ogniska. W nocy tradycyjnie mizeria, niecałe 3h pospałem, znowu trzeba będzie pozamulać ;). Na start jedziemy po 7.30, ten jest na rynku w Kórniku. Po krótkich oficjalnych wystąpieniach - ruszamy na trasę. Pierwsze kilometry po ruchliwszych drogach pod Poznaniem, skutkiem czego nasza spora grupka zrobiła nieźle korki, więc chwilowo podzieliliśmy się na dwie, by nieco ułatwić kierowcom wyprzedzanie. Za Mosiną ruch maleje, więc jedziemy z powrotem razem, dystans z wiatrem w plecy szybko schodzi i docieramy do Grodziska (70km), gdzie zatrzymujemy się na pierwszy postój na stacji. Temperatura po porannym chłodku robi się idealna do jazdy, koło 26-28 stopni, w tym sporo cienia. Do Pniewów mamy jeszcze mniej ciekawą trasę, głównie rolnicze tereny, w mieście (130km) stajemy na kolejny postój na stacji, czas przejazdu nie miał dla nas znaczenia, więc postoje robiliśmy dość często, tak by ułatwić mniej doświadczonym osobom pokonanie tak dużego dystansu. Na dziurawym wyjeździe z Pniew jedna osoba łapie gumę, na przodzie grupy dowiadujemy się o tym po ok. kilometrze, zatrzymujemy się więc by poczekać, naprawa poszła bardzo szybko, więc po paru minutach już lecimy dalej.
Za Pniewami zaczęła się najciekawsza część maratonu - wiele lasów, przejazd przez Krainę 100 Jezior, długie odcinki wzdłuż Warty. Tutaj powoli tempo zaczyna się różnicować, osoby mocniejsze bardziej wyrywają do przodu, słabsze zostają z tyłu, więc parę razy trzeba było spowolnić tych z przodu i poczekać na zostających na małych górkach, część mocniejszych z Tomkiem pojechała trochę szybciej. Na punkt obiadowy docieramy w dobrej formie, ten był zorganizowany świetnie, z bardzo smacznym makaronem, który wszystkim smakował, wiele osób jadło po dwie, a nawet i trzy porcje (jak Kot i ja ;)). Do tego miejsce było sensownie dobrane, można sobie było wygodnie poleżeć na trawie. Jednym słowem - zupełnie nie chciało się jechać dalej, ale po godzince zmobilizowaliśmy się do dalszej jazdy, po 20km jeszcze krótki postój w sklepie, by uzupełnić zapasy wody, tutaj ostatni raz widzieliśmy Werronę, która jechała z nami 200km, ale pod koniec tempo było dla niej trochę za duże (jechała na ciężkim góralu) i dalej pojechała już sama, na co się od początku nastawiała. Do następnego punktu mieliśmy długi kawałek (100km), było tu też sporo górek. Po troszkę szarpanej jeździe parę razy musieliśmy zbierać grupkę, więc wpadliśmy z Tomkiem na pomysł by jechać dwójkami - w ten sposób było i sprawniej i bezpiecznej (przy trzech na jednym pasie łatwiej o zahaczenie kierownicami i wywrotkę). Na czele jechaliśmy Tomek i ja, za nami dziewczyny (Kaha i Marzena) - i ten system jazdy był dobrym pomysłem, bo trzymaliśmy sensowne tempo koło 25-27km/h, starając się jechać tak by nie urywać słabszych, tak by w pełni korzystali z bonusów grupowej jazdy. Jedynie na większych podjazdach (a tych było tylko kilka) to się rozpadało i trochę trzeba było poczekać, by wrócić do starego szyku jazdy. Co jakiś czas mocniejsze osoby wyjeżdżały też na przód dyktując mocniejsze tempo, ale poproszone by jechać spokojniej bez problemu wracały do tyłu - i dzięki takiej wewnętrznej dyscyplinie jadących udało nam się dużą grupą przejechać całą trasę. I taki system jazdy szczególnie sporo dawał na długim kawałku od Chodzieży aż do Słupcy, gdzie jechaliśmy pod wiatr i to wcale nie symboliczny, dzięki temu że jechaliśmy zwartym peletonem - nie porwało się to, jak miałoby miejsce w przypadku luźniejszych grupek z osobami jadącymi szybciej i jadącymi wolniej.
Kawałek przed Wągrowcem łapie nas zmierzch, robimy krótki postój na przebranie się i montaż oświetlenia, na postój na Orlenie docieramy już nocą, stacja bardzo komfortowa, z wygodnymi kanapami do siedzenia, więc sporo tu zabawiliśmy. Kolejny nocny odcinek to również dość długi przerzut, aż do Słupcy (niemal 90km i to prawie cały czas pod wiatr), tutaj część osób walczyła z kryzysami, Wąskiego bardzo męczyła senność, musiał się nawet zatrzymać na 15min drzemkę. Zgubiliśmy też Młodego, jak się później okazało zmagał się z kontuzją kolana i w efekcie musiał zrezygnować z dalszej jazdy i wrócić ze Słupcy pociągiem. W Słupcy musieliśmy nadrobić ze 2km by dojechać na stację, ale było warto bo było za chłodno (12 stopni) na postój na powietrzu, a wielu przydały się ciepłe napoje i zapiekanki na stacji. Zabawiliśmy tu trochę czasu, a że nie było za bardzo gdzie usiąść,a stacja z tych mniejszych - więc porozsiadaliśmy się na podłodze, przy tym poziomie zmęczenia już się za bardzo nie dba o pozory ;))
Kawałek za Słupią powoli zaczyna się rozwidniać, no i wreszcie wiatr zaczyna pomagać. Jest w tym rejonie większa górka wyprowadzająca znad Warty, odcinek na metę był jeszcze spory, a stacje w okolicy tak się układały, że postanowiliśmy jechać z dwoma postojami. Pierwszy robimy w Nowym Mieście nad Wartą na 430km, po kolejnych 50km (sporo górek jak na Wielkopolskę na tym odcinku) - stajemy po raz ostatni w Śremie. W końcówce jeszcze trochę wymęczył nas wiatr - i po 515km meldujemy się na mecie w Kórniku, gdzie czekają nas medale i smaczne wypieki w kształcie rowerów.
Maraton udał się doskonale, duże podziękowania należą się głównemu organizatorowi - Elizjum, który we współpracy z lokalnymi władzami załatwił nam medale i świetny punkt obiadowy i to bez żadnych kosztów ze strony jadących, szkoda, że z powodu złamania obojczyka sam nie mógł z nami pojechać. Założenie przejechania ultramaratońskiego dystansu w sposób turystyczny - udało się zrealizować w 100%, dzięki sensownej organizacji jazdy i odpowiednim ludziom, którzy pewnemu rygorowi się podporządkowali, udało się trasę ponad 500km pokonać wspólnie dużą grupą. Wiadomo, że dużo czasu schodziło w ten sposób na postoje (choćby samo obsłużenie na stacji czy w sklepie koło 20 osób dobrych kilkanaście minut zajmuje) - ale czas ukończenia nie miał tu żadnego znaczenia, celem było pokonanie tego dystansu tak by ułatwić to troszkę słabszym osobom. I zdało to niewątpliwie egzamin, a atmosfera w grupie była na medal, nikt się nie gorączkował, że trzeba wolniej czy szybciej jechać; jako towarzyska impreza maraton udał się doskonale.
Zdjęcia z maratonu
Maraton w Kórniku miał być z założenia imprezą inną od imprez rozgrywanych na podobnym dystansie - czyli przede wszystkim towarzyską imprezą, na której większą grupą pokonamy dystans 500km. Dla niejednej osoby miał to być rekord dystansu, w czym owa grupowa jazda miała znacząco pomóc - zarówno fizycznie (łatwiej i szybciej jedzie się większą grupą) jak i psychicznie (łatwiej można zwalczyć nieuchronne na takim dystansie kryzysy).
Na kemping w Kórniku, który był bazą imprezy docieramy z Kotem pod wieczór, rozkładamy namioty i przyłączamy się do wieczornego ogniska. W nocy tradycyjnie mizeria, niecałe 3h pospałem, znowu trzeba będzie pozamulać ;). Na start jedziemy po 7.30, ten jest na rynku w Kórniku. Po krótkich oficjalnych wystąpieniach - ruszamy na trasę. Pierwsze kilometry po ruchliwszych drogach pod Poznaniem, skutkiem czego nasza spora grupka zrobiła nieźle korki, więc chwilowo podzieliliśmy się na dwie, by nieco ułatwić kierowcom wyprzedzanie. Za Mosiną ruch maleje, więc jedziemy z powrotem razem, dystans z wiatrem w plecy szybko schodzi i docieramy do Grodziska (70km), gdzie zatrzymujemy się na pierwszy postój na stacji. Temperatura po porannym chłodku robi się idealna do jazdy, koło 26-28 stopni, w tym sporo cienia. Do Pniewów mamy jeszcze mniej ciekawą trasę, głównie rolnicze tereny, w mieście (130km) stajemy na kolejny postój na stacji, czas przejazdu nie miał dla nas znaczenia, więc postoje robiliśmy dość często, tak by ułatwić mniej doświadczonym osobom pokonanie tak dużego dystansu. Na dziurawym wyjeździe z Pniew jedna osoba łapie gumę, na przodzie grupy dowiadujemy się o tym po ok. kilometrze, zatrzymujemy się więc by poczekać, naprawa poszła bardzo szybko, więc po paru minutach już lecimy dalej.
Za Pniewami zaczęła się najciekawsza część maratonu - wiele lasów, przejazd przez Krainę 100 Jezior, długie odcinki wzdłuż Warty. Tutaj powoli tempo zaczyna się różnicować, osoby mocniejsze bardziej wyrywają do przodu, słabsze zostają z tyłu, więc parę razy trzeba było spowolnić tych z przodu i poczekać na zostających na małych górkach, część mocniejszych z Tomkiem pojechała trochę szybciej. Na punkt obiadowy docieramy w dobrej formie, ten był zorganizowany świetnie, z bardzo smacznym makaronem, który wszystkim smakował, wiele osób jadło po dwie, a nawet i trzy porcje (jak Kot i ja ;)). Do tego miejsce było sensownie dobrane, można sobie było wygodnie poleżeć na trawie. Jednym słowem - zupełnie nie chciało się jechać dalej, ale po godzince zmobilizowaliśmy się do dalszej jazdy, po 20km jeszcze krótki postój w sklepie, by uzupełnić zapasy wody, tutaj ostatni raz widzieliśmy Werronę, która jechała z nami 200km, ale pod koniec tempo było dla niej trochę za duże (jechała na ciężkim góralu) i dalej pojechała już sama, na co się od początku nastawiała. Do następnego punktu mieliśmy długi kawałek (100km), było tu też sporo górek. Po troszkę szarpanej jeździe parę razy musieliśmy zbierać grupkę, więc wpadliśmy z Tomkiem na pomysł by jechać dwójkami - w ten sposób było i sprawniej i bezpiecznej (przy trzech na jednym pasie łatwiej o zahaczenie kierownicami i wywrotkę). Na czele jechaliśmy Tomek i ja, za nami dziewczyny (Kaha i Marzena) - i ten system jazdy był dobrym pomysłem, bo trzymaliśmy sensowne tempo koło 25-27km/h, starając się jechać tak by nie urywać słabszych, tak by w pełni korzystali z bonusów grupowej jazdy. Jedynie na większych podjazdach (a tych było tylko kilka) to się rozpadało i trochę trzeba było poczekać, by wrócić do starego szyku jazdy. Co jakiś czas mocniejsze osoby wyjeżdżały też na przód dyktując mocniejsze tempo, ale poproszone by jechać spokojniej bez problemu wracały do tyłu - i dzięki takiej wewnętrznej dyscyplinie jadących udało nam się dużą grupą przejechać całą trasę. I taki system jazdy szczególnie sporo dawał na długim kawałku od Chodzieży aż do Słupcy, gdzie jechaliśmy pod wiatr i to wcale nie symboliczny, dzięki temu że jechaliśmy zwartym peletonem - nie porwało się to, jak miałoby miejsce w przypadku luźniejszych grupek z osobami jadącymi szybciej i jadącymi wolniej.
Kawałek przed Wągrowcem łapie nas zmierzch, robimy krótki postój na przebranie się i montaż oświetlenia, na postój na Orlenie docieramy już nocą, stacja bardzo komfortowa, z wygodnymi kanapami do siedzenia, więc sporo tu zabawiliśmy. Kolejny nocny odcinek to również dość długi przerzut, aż do Słupcy (niemal 90km i to prawie cały czas pod wiatr), tutaj część osób walczyła z kryzysami, Wąskiego bardzo męczyła senność, musiał się nawet zatrzymać na 15min drzemkę. Zgubiliśmy też Młodego, jak się później okazało zmagał się z kontuzją kolana i w efekcie musiał zrezygnować z dalszej jazdy i wrócić ze Słupcy pociągiem. W Słupcy musieliśmy nadrobić ze 2km by dojechać na stację, ale było warto bo było za chłodno (12 stopni) na postój na powietrzu, a wielu przydały się ciepłe napoje i zapiekanki na stacji. Zabawiliśmy tu trochę czasu, a że nie było za bardzo gdzie usiąść,a stacja z tych mniejszych - więc porozsiadaliśmy się na podłodze, przy tym poziomie zmęczenia już się za bardzo nie dba o pozory ;))
Kawałek za Słupią powoli zaczyna się rozwidniać, no i wreszcie wiatr zaczyna pomagać. Jest w tym rejonie większa górka wyprowadzająca znad Warty, odcinek na metę był jeszcze spory, a stacje w okolicy tak się układały, że postanowiliśmy jechać z dwoma postojami. Pierwszy robimy w Nowym Mieście nad Wartą na 430km, po kolejnych 50km (sporo górek jak na Wielkopolskę na tym odcinku) - stajemy po raz ostatni w Śremie. W końcówce jeszcze trochę wymęczył nas wiatr - i po 515km meldujemy się na mecie w Kórniku, gdzie czekają nas medale i smaczne wypieki w kształcie rowerów.
Maraton udał się doskonale, duże podziękowania należą się głównemu organizatorowi - Elizjum, który we współpracy z lokalnymi władzami załatwił nam medale i świetny punkt obiadowy i to bez żadnych kosztów ze strony jadących, szkoda, że z powodu złamania obojczyka sam nie mógł z nami pojechać. Założenie przejechania ultramaratońskiego dystansu w sposób turystyczny - udało się zrealizować w 100%, dzięki sensownej organizacji jazdy i odpowiednim ludziom, którzy pewnemu rygorowi się podporządkowali, udało się trasę ponad 500km pokonać wspólnie dużą grupą. Wiadomo, że dużo czasu schodziło w ten sposób na postoje (choćby samo obsłużenie na stacji czy w sklepie koło 20 osób dobrych kilkanaście minut zajmuje) - ale czas ukończenia nie miał tu żadnego znaczenia, celem było pokonanie tego dystansu tak by ułatwić to troszkę słabszym osobom. I zdało to niewątpliwie egzamin, a atmosfera w grupie była na medal, nikt się nie gorączkował, że trzeba wolniej czy szybciej jechać; jako towarzyska impreza maraton udał się doskonale.
Zdjęcia z maratonu
Dane wycieczki:
DST: 516.30 km AVS: 25.73 km/h
ALT: 1354 m MAX: 57.40 km/h
Temp:19.0 'C