wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 295010.23 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.28%)
  • Czas na rowerze: 538d 00h 20m
  • Prędkość średnia: 22.73 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2014

Dystans całkowity:2743.70 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:108:10
Średnia prędkość:25.37 km/h
Maksymalna prędkość:75.30 km/h
Suma podjazdów:16726 m
Liczba aktywności:32
Średnio na aktywność:85.74 km i 3h 22m
Więcej statystyk
Sobota, 21 czerwca 2014Kategoria Treking, Użytkowo
Po mieście
Dane wycieczki: DST: 14.80 km AVS: 23.37 km/h ALT: 35 m MAX: 35.70 km/h Temp:16.0 'C
Piątek, 20 czerwca 2014Kategoria Treking, Użytkowo
Po mieście
Dane wycieczki: DST: 16.00 km AVS: 22.33 km/h ALT: 35 m MAX: 32.20 km/h Temp:20.0 'C
Czwartek, 19 czerwca 2014Kategoria Treking, Użytkowo
Po mieście
Dane wycieczki: DST: 15.00 km AVS: 23.68 km/h ALT: 35 m MAX: 35.90 km/h Temp:23.0 'C
Środa, 18 czerwca 2014Kategoria Rower szosowy, Użytkowo
Po mieście
Dane wycieczki: DST: 46.20 km AVS: 26.65 km/h ALT: 82 m MAX: 41.30 km/h Temp:28.0 'C
Wtorek, 17 czerwca 2014Kategoria Rower szosowy, Użytkowo
Po mieście
Dane wycieczki: DST: 12.60 km AVS: 26.07 km/h ALT: 23 m MAX: 53.00 km/h Temp:27.0 'C
Poniedziałek, 16 czerwca 2014Kategoria >100km, Rower szosowy, Wypad
Czechy z Kotem - dzień 4

Po zimnej nocy (było 3 stopnie, Marzena nieźle zmarzła) ostatniego dnia wyjazdu mieliśmy do pokonania 140km do Pragi, szybko okazało się, że był to odcinek wręcz naszpikowany górami, czeska klasyka w najczystszej postaci. Trafiliśmy na wiele ostrych ścianek aż do ok. 15%, nasza trasa co rusz zjeżdżała na poziom rzek, by zaraz wspinać się 200m wyżej. Długo jechaliśmy wzdłuż rzeki Berounki, płynącej w tym rejonie w głębokim kanionie, kilka razy zjeżdżaliśmy na poziom wody, by zaraz znowu atakować zbocza kanionu. Na jednej z takich ścianek nad rzeką, w Krivolacie był zbudowany piękny zamek, wspaniale panujący nad okolicą, no i jak na zamek przystało - prowadziła do niego brukowana droga, na której trzeba było się solidnie namęczyć, bo nachylenie trzymało i po 11%. Pod zamkiem robimy długi postój, tak fajnie się siedziało (pogoda tego dnia była idealna) - że zupełnie nie chciało się jechać. Ale że piękna Praga czekała - ruszyliśmy by zaliczać kolejne górki, jeszcze dwukrotnie zjeżdżając na poziom Berounki, dopiero w Berounie żegnając się z tą urokliwą rzeką na dobre. Końcówka do Pragi już mniej ciekawa, główniejszymi drogami, ale jak na wjazd do tak dużego miasta - elegancka, z góry, z wiatrem w plecy i szerokimi drogami z pasami rowerowymi, tutaj nikt rowerzystów nie męczy dziadowskimi ścieżkami rowerowymi.

Sama Praga - to przepiękne miasto, a że odjeżdżaliśmy dopiero o północy - czas na zwiedzanie był. Na pierwszy ogień poszły Hradczany, cały długi podjazd zaliczony po kostce. Tam pochodziliśmy już na piechotę po całym zabytkowym kompleksie, oglądając katedrę świętego Wita (tu wraz z naszymi rowerami staliśmy się obiektami fotograficznymi dla Chińczyków, od których w Pradze aż się roiło ;). Zaszliśmy na Złotą Uliczkę, podziwialiśmy rozległą panoramę miasta ze wzgórza; udało mi się nawet przekonać Marzenę do zjazdu nad Wełtawę po kostce ;)). Następnie wspaniałym Mostem Karola przejechaliśmy na drugą stronę rzeki i już na piechotę pochodziliśmy po pięknej starówce. Długo posiedzieliśmy na wspaniałym rynku, miejsce ma w sobie mnóstwo uroku, panuje tu bardzo luźna atmosfera, a to były jakieś śpiewy, a to jeździły dorożki, mnóstwo ludzi siadało gdzie popadnie, też na ziemi, pełen przekrój społeczny. Posiedzieliśmy i my do zmierzchu, później wybraliśmy się do pobliskiego McDonaldsa na obiad i już po zmroku wróciliśmy na pięknie podświetlony rynek.

Gdy już ruszaliśmy z rynku na położony niedaleko dworzec - Marzena zaliczyła bardzo nieprzyjemną wywrotkę z powodu pedałów SPD, hamując nie zdążyła się wypiąć i upadła równo na bok na twardy bruk, mocno obijając łokieć i biodro. Trochę trwało zanim doszła do siebie i już na piechotę poszliśmy na dworzec (na szczęście było trochę czasu w zapasie); dla Marzeny ze względu na problemy z krzepliwością krwi takie upadki są sporo bardziej bolesne i goją się dużo dłużej niż u przeciętnego człowieka. Niestety takie są minusy jazdy w SPD, przynajmniej 3/4 wywrotek jakie miałem na rowerze było spowodowane tymi pedałami - tak więc daleki jestem od piania z zachwytu nad tym systemem, co robi wielu rowerzystów; ma to swoje duże plusy, ale i duże minusy.

Wyjazd bardzo udany, jak to mawiają do odważnych świat zalezy, zaryzykowaliśmy jazdę przy bardzo marnych prognozach, gdy kupowaliśmy bilety wyglądało, że dwa dni będzie solidnie lało - i w nagrodę dostaliśmy bardzo przyzwoitą pogodę, poza sporadycznym deszczem i przeciwnym wiatrem pierwszego dnia jechało się elegancko. Wielkie brawa dla Kota, na bardzo wymagającej trasie dawała sobie świetnie radę, a jadąc z pełnym wyprawowym bagażem (sprzęt biwakowy i kuchenny) dystanse i przewyższenia robiliśmy takie, ze niejeden facet by tego nie wytrzymał. A trasę udało się zaplanować bardzo przyzwoitą, mieliśmy okazję pooglądać Czechy przede wszystkim z perspektywy małych miasteczek i bocznych dróg, myślę,że to najlepsza metoda by wyciągnąć z tego kraju jak najwięcej, w podobnym stylu zaliczyliśmy też Szwajcarską Saksonię. Podziękowania dla Marzeny za bardzo udaną wspólną trasę - i liczę, że to nie będzie nasz ostatni wyjazd ;))

Zdjęcia


Dane wycieczki: DST: 141.10 km AVS: 20.96 km/h ALT: 1869 m MAX: 57.90 km/h Temp:23.0 'C
Niedziela, 15 czerwca 2014Kategoria >100km, Rower szosowy, Wypad
Czechy z Kotem - dzień 3

Kolejnego dnia kontynuujemy jazdę górzystym pograniczem czesko-niemieckim, w pewnym momencie zachciało mi się robić skrót, w wyniku czego wrąbaliśmy się na mocno zniszczoną drogę, która chwilami przechodziła w mocno kamienisty szuter. W pewnym momencie na tym kamienistym kawałku wyprzedziło nas dwóch Czechów na leciutkich góralach, trochę sobie żartowali z naszych obładowanych szosowych rowerów na tym odcinku, więc na podjeździe postanowiłem się z nimi pościgać, żeby nabrali trochę szacunku dla wyższej formy rowerowania; za jednym utrzymałem koło, drugi został daleko z tyłu ;)) Ale generalnie na tym skrócie wyszliśmy z Kotem jak Zabłocki na mydle, dystansu trochę może przycięliśmy, przewyższeń już nie bardzo, a na pewno czasowo byliśmy znacznie do tyłu, niestety nieprecyzyjne mapy ze źle zaznaczonym asfaltem potrafią tak czasem rowerzystów wykołować; choć swoją drogą urozmaicenie trasy - było niewąskie ;)

Po powrocie na normalna drogę kierujemy się na najwyższą górę naszego wyjazdu - czyli Fichtelberg (1215m). Szczyt z charakterystyczną wieżą widać już z daleka, mocno górzysty dojazd też mamy ciekawy, m.in fajny kawałek odkrytym grzbietem z dużą liczbą farm wiatrowych. Sam podjazd na szczyt nie był jakoś specjalnie ciężki, ale rozłożony na długim odcinku i z dużą ilością zjazdów, co powodowało, że co rusz trzeba było "odrabiać" starty wysokościowe. Sama końcówka góry już po stronie niemieckiej, akurat rozgrywano tu jakiś wyścigi szosowy, więc ostatnie 100m w pionie spędziłem na ściganiu się z jadącymi na lekko szosowcami, ale trafiłem chyba na jakieś same miękkie buły, bo pomimo 10kg bagażu dość łatwo łykałem wszystkich w zasięgu wzroku; a część z nich jechała na karbonowych cudeńkach za min. 10 tys, ale jak to mawiają "nie xtr-y robią rowery" :)) Końcowa 12% ścianka pokonywana w szpalerze widzów, oklaskach, kołatkach itd. - miało to swój urok. Chwilę po mnie dojeżdża Kot i robimy sobie na rozległym szczycie długi postój, miejsce bardzo urokliwe, pogoda była dobra, a ze względu na przezroczystość powietrza widoki mieliśmy bardzo szerokie.

Z Fichtelbergu wreszcie długi i zasłużony zjazd, na którym wyciągnąłem ponad 70km/h, a Marzenie do jej rekordu zabrakło ledwie 2km/h. Do Karlovych Varów docieramy główną drogą, tutaj robimy krótką rundkę po mieście i postój w parku. Analizując trasę decydujemy się na zmiany, na dłuższy wariant przez Mariańskie Łaźnie nie było już czasu, więc trochę skróciliśmy trasę, co okazało się świetnym rozwiązaniem, bo wkrótce przekonaliśmy się, że droga na Marianske, którą mieliśmy jechać była bardzo ruchliwa, a nowym wariantem trasy zjechaliśmy z niej po paru km. Kawałek za Karlovymi Varami obydwojgu nam przypadł bardzo do gustu, boczne dróżki z zerowym ruchem, dużo podjazdów, sporo pięknych krajobrazów, z pewnością warto było tędy pojechać, z takich dróg najelpiej można podziwiać piękno Czech, jedynie trochę dziury dawały w kość. Nocleg trafił się niemal idealny, gładka trawa nad małym jeziorkiem, w pięknych barwach zachodzącego słońca.

Zdjęcia


Dane wycieczki: DST: 164.70 km AVS: 20.33 km/h ALT: 2617 m MAX: 75.30 km/h Temp:17.0 'C
Sobota, 14 czerwca 2014Kategoria >100km, Rower szosowy, Wypad
Czechy z Kotem - dzień 2

Po wczorajszym długim odcinku dojazdowym dziś jedziemy już właściwą, sporo ciekawszą trasę. Na pierwszy ogień idą pagórki Szwajcarskiej Saksonii, zaliczamy sporo solidnych górek, a za Neustadt wjeżdżamy na piękną turystyczną drogę prowadzącą dość wąskim kanionem, na szosie są też tory, którymi jeździ specjalny tramwaj dla turystów. Kończymy ten ładny odcinek nad Łabą, nad którą jedziemy kilkanaście km, następnie odbijamy ponownie na południe i jednocześnie pod górę, z poziomu niecałych 200m aż na ponad 800m. Ale ten podjazd jest łagodny i rozłożony na wiele km, więc męczy mniej niz wcześniejsze pagórki Szwajcarii Saksońskiej. Kawałek przed Altenbergiem zorientowałem się, że nie mam aparatu fotograficznego, przypuszczałem, ze zostawiłem go ok. 10km wcześniej, w miejscu gdzie się przebieraliśmy. Zostawiam więc Marzenie mój bagaż, a sam na lekkim rowerze ruszam w dół. Poleciała na to wszystko z godzina, ale aparat udało się odnaleźć; kto nie ma w głowie - ten musi mieć w nogach, dobrze że to nie była jakaś naprawdę ciężka góra, bo wtedy taki powrót byłby bardzo bolesny ;))

W międzyczasie pogoda się zdążyła popsuć i gdy już wspólnie z Kotem ruszamy w górę do Altenbergu złapał nas solidny deszcz, na szczęście krótkotrwały, gdy zaliczamy solidną 14% ścianę przed czeską granicą już tylko szosa jest mokra. Pierwszy odcinek w Czechach elegancki - boczna droga prowadząca bezleśnym grzbietem, dzięki czemu mamy szerokie widoki na okolicę. Nawierzchnie w Czechach sporo gorsze niż w idealnych pod tym względem Niemczech, ale rekompensuje to minimalny ruch na drogach, w ogóle to rejony z bardzo niewielką gęstością zaludnienia, tereny z gatunku tych "gdzie diabeł mówi dobranoc". Już solidnie zmęczeni nabieramy wody w miejscowości Kliny i rozbijamy się na nocleg w lesie. Niestety miejsce nie było najszczęśliwsze, bo szybko okazało się, że są tu setki krwiożerczych meszek, które strasznie mnie pocięły, a Marzeny która ma dość rzadką krew - w ogóle nie ruszały ;). A te małe bydlaki są sporo gorsze od komarów, wcisną się wszędzie, do tego są aktywne nie tylko wieczorami, ale też i rano tną w nalepsze.

Zdjęcia


Dane wycieczki: DST: 173.60 km AVS: 20.87 km/h ALT: 2322 m MAX: 61.10 km/h Temp:17.0 'C
Piątek, 13 czerwca 2014Kategoria >100km, >200km, >300km, Rower szosowy, Wypad
Czechy z Kotem - dzień 1

Po krótkich przygotowaniach i sporych obawach o pogodę ruszyliśmy z Kotem na wymagający 4-dniowy wyjazd z Poznania do Pragi, ze sporą ilością gór na niemiecko-czeskim pograniczu. Pierwszego dnia mieliśmy do przejechania długi odcinek dojazdowy, aż 300km. Spotykamy się o 4.30 w Poznaniu - i od razu ruszamy na trasę. Pierwsze niemal 200km to ta sama trasa, którą pokonowaliśmy razem z Krzyśkiem w czasie wyjazdu do Berlina, więc dobrze nam znana. Róznica w porównaniu do tamtej trasy jest jednak zasadnicza, wtedy mieliśmy wiatr w plecy, teraz wieje nam w twarz ;) Na pierwszym odcinku do Zbąszynia jeszcze to tak nie przeszkadzało, ale później dawało juz solidnie popalić. Ale spodziewaliśmy się tego, więc byliśmy mentalnie przygotowani na solidną orkę. Jechało się bardzo sprawnie, szybko docieramy do Świebodzina, tutaj obowiązkowa wizyta pod statuą Chrystusa, która choć już tyle razy przeze mnie widziana - zawsze odpowiednie wrażenie wywiera ;)) Do Krosna Odrzańskiego długi leśny odcinek, w markecie robimy ostatnie w Polsce zakupy, Marzena przy okazji spotyka tego samego policjanta z którym tu rozmawiała podczas trasy do Berlina ;))

Na odcinku do Gubina mamy apogeum walki z wiatrem, który mocno daje popalić, na szczęście po przekroczeniu granicy droga solidniej odbijała na południe, co nam jazdę znacznie ułatwiło. Pogoda generalnie była niespecjalna, parę razy też popadywało, na szczęście nie tak solidnie, żeby nas porządniej zmoczyć. W Niemczech trochę więcej góreczek, szczególnie w końcówce trasy za Hoyerswerdą, już mocno zmęczeni długim dystansem w okolicach zachodu słońca rozkładamy się na biwak pod lasem, po zarwanej nocy zasypiamy błyskawicznie.

Zdjęcia



Dane wycieczki: DST: 303.00 km AVS: 24.08 km/h ALT: 1017 m MAX: 46.30 km/h Temp:17.0 'C
Czwartek, 12 czerwca 2014Kategoria Rower szosowy, Użytkowo
Po mieście
Dane wycieczki: DST: 23.40 km AVS: 26.49 km/h ALT: 58 m MAX: 41.80 km/h Temp:19.0 'C

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl