Wtorek, 28 czerwca 2022Kategoria Canyon Exceed 2022, Gruzja 2022
GRUZJA
XIII dzień - Achmeta - Pschavelli - Abano Pass (2850m) - Omalo
Dzisiejszego dnia czeka nas kawał wyzwania - czyli wjazd na bardzo wysoką przełęcz Abano, z poziomu zaledwie 400m musimy się wspiąć aż na 2850m. Pierwsze kilometry wróżą niezłą patelnię, gdy ruszamy temperatura już przekracza 25 stopni i szybko rośnie. Pierwszy kawałek jeszcze ulgowy, po asfalcie; w większym miasteczku Pschavelli robimy większe zakupy, bo nie wiedzieliśmy czego się można spodziewać odnośnie zaopatrzenia w Tuszetii, więc nie ryzykowaliśmy i postanowiliśmy wziąć tyle jedzenia by móc się obejść bez zakupów; nie ma to jak się mocno obładować przed rzeźnickim podjazdem ;)). Pierwsze kilometry podjazdu jeszcze dość ulgowe, asfalt kończy się mniej więcej na wysokości ok. 700m, tutaj też wykorzystujemy dzisiejszy upał i robimy sporą przepierkę, w temperaturach powyżej 30 stopni ciuchy rowerowe schną bardzo szybko, a te założone na ciało, po 15min są suche.
Tak powyżej 700-800m podjazd zaczyna się na dobre, tutaj dolina się mocno zwęża, a nachylenie drogi zdecydowanie rośnie. Droga na Abano z pewnością zasługuje na miano epickiej - z jednej strony podjazd od strony widokowej jest fenomenalny, z drugiej od strony typowo kolarskiej daje w kość straszliwie, jeden z najcięższych podjazdów jakie miałem okazję zaliczać w swoim rowerowym życiu. Przewyższenie tej drogi jest ogromne, więc podjazd trwa wiele godzin, a zdecydowana większość drogi to duże nachylenia. Najtrudniejszy jest środkowy odcinek, tak do wysokości mniej więcej 1500m, tam droga ostro wrzyna się w zbocze krótkimi serpentynami, jest ileś kawałków z solidnymi kamulcami, są odcinki, gdzie drogą płyną potoki i to wszystko przy nachyleniach solidnie powyżej 10%, fragmentami dochodzącymi pod 15-16%; więc pomimo tego, ze dysponowaliśmy odpowiednimi przełożeniami to chwilami jechało się na granicy równowagi.
Także i dla samochodów droga jest dużym wyzwaniem (jeżdżą tu tylko samochody na napędem 4x4), jest tu mnóstwo ciasnych zakrętów, nieraz trzeba jechać skrajem urwiska; nieraz zdarzały się tu wypadki, mijamy m.in. pomnik upamiętniający wypadek z 2019 roku, gdy Kamaz wiozący 7 ludzi runął w przepaść, wszyscy zginęli.
Pierwszy popas robimy na wysokości 1500m, od tego miejsca rzekę zostawiamy poniżej i długą serią serpentyn wyjeżdżamy ponad granicę lasu, na poziomie ok. 2000m zaczyna się bardzo widowiskowy trawers zielonym zboczem, widoki wbijają w siodełko. Dociągnęliśmy na ok. 2200m, tam przy płacie lodowym i bocznym strumieniu spływającym do głównej doliny robimy drugi popas, zmęczenie już mocno daje się we znaki. Końcowy odcinek na przełęcz to na coraz miększych nogach robiłem, z trudem nadążając za Byczysem, ale fantastyczne widoki rekompensowały wszystko.
W końcówce podjazdu zepsuła się pogoda, zaszło słońce, a temperatura mocno spadła, do zaledwie 10'C, niezły kontrast w porównaniu z 35 stopniami na dole; ale w końcu było to blisko 3000m. Na przełęczy Abano wita nas kamienna kapliczka, po północnej stronie przełęczy panuje zupełnie inny mikroklimat, jest dużo chłodniej, widać tu jeszcze dużo płatów śniegu.
Zjazd z Abano na góralu to była czysta przyjemność, trafił się też i solidnie rwący strumyczek, na którym już niewiele brakowało bym fiknął w lodowatą wodę ;)). Ostry zjazd jest mniej więcej do wysokości 2100m, tutaj dojeżdżamy do rzeki i kontynuujemy jazdę obniżającą się doliną. Na odcinkach, gdzie rzeka zbliża się do drogi jest sporo błota, tak więc rychło jesteśmy nieźle usmarowani. Ale pojawiają się widoki na pierwsze wioseczki Tuszetii. Całą Tuszetię niejako "robi" jej odosobnienie, potwierdza się stara prawda, że świat, gdzie nie dochodzi asfalt wygląda zupełnie inaczej, żyje się tam ciągle jak przed co najmniej 50 laty, nie ma wszechobecnej komerchy i innych wątpliwych zdobyczy cywilizacji. A do Tuszetii nie tylko nie dochodzi asfalt, ale jedyna prowadząca tutaj droga jest otwarta przez ledwie kilka miesięcy w roku i jest dostępna tylko dla samochodów terenowych, do tego wymaga sporego doświadczenia od kierowców, a jej pokonanie zajmuje ładnych parę godzin. To wszystko powoduje, że pomimo swojego piękna Tuszetia jest ciągle nieskażona masową stonką turystyczną, bo dostać tutaj jest się na tyle trudno, że tłumy tu nie docierają. Dlatego bardzo zadowoleni byliśmy z tego, że zdecydowaliśmy się jednak wybrać Tuszetię zamiast dużo bardziej skomercjalizowanego rejonu Kazbegu.
Co najlepiej charakteryzuje Tuszetię? Moim zdaniem przede wszystkim soczysta zieleń, fantastycznie prezentują się małe wioseczki na tych zielonych halach, a w tle wysokie na 4000m szczyty Kaukazu; chwilami aż trudno uwierzyć, ze w takich miejscach mogą żyć ludzie.
Mamy tutaj rozległe zielone hale i łąki, mieszkańcy żyją więc przede wszystkim z wypasu owiec i bydła; jest tu także dużo więcej koni niż w innych rejonach Gruzji. Na drodze do Omalo przez niemal 10 km towarzyszy nam całkiem spore stado koni, leciały z nami zarówno na zjazdach jak i podjazdach - po takie atrakcje to tylko do Tuszetii! Także i miejscowe budownictwo jest bardzo charakterystyczne, dominują budowle z wąskich kamiennych płyt pozyskiwanych w okolicy, w paru miejscach są tu dobrze zachowane tzw. "koszti" - charakterystyczne budowle obronne, coś można powiedzieć w rodzaju małego zamku lub fortecy, najczęściej ulokowane w naturalnie obronnym miejscu.
Do nieoficjalnej stolicy Tuszetii, czyli wioski Omalo trzeba jeszcze zaliczyć solidny podjazd, docieramy tutaj już pod wieczór. Okazało się, że w miasteczku jest całkiem sensownie zaopatrzony sklepik, a ceny jeszcze do przełknięcia, były tutaj nawet chleby puri, tak więc okazało się, ze niepotrzebnie wieźliśmy aż tyle zapasów, co nie pomagało na bardzo wymagającym podjeździe pod Abano. Wyjeżdżamy kawałek za miasto i znajdujemy całkiem fajną miejscówkę z widokiem na góry, o to zresztą w większej części Tuszetii nietrudno, bo ludzi mało, a rozległych łąk całe mnóstwo.
Był to jeden z najpiękniejszych dni tej wyprawy (jak nie najpiękniejszy). Niby tylko niecałe 90km, ale dało w kość dużo bardziej niż 200km na asfalcie, średnia ledwie 12km/h dużo mówi o tym jak wymagającym podjazdem jest Abano. Ale po takie właśnie dni, po takie widoki, po takie przygody jechaliśmy do Gruzji, to że po wielu wahaniach w końcu zdecydowaliśmy się pojechać do Tuszetii było strzałem w dziesiątkę.
Zdjęcia - Tuszetia
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
XIII dzień - Achmeta - Pschavelli - Abano Pass (2850m) - Omalo
Dzisiejszego dnia czeka nas kawał wyzwania - czyli wjazd na bardzo wysoką przełęcz Abano, z poziomu zaledwie 400m musimy się wspiąć aż na 2850m. Pierwsze kilometry wróżą niezłą patelnię, gdy ruszamy temperatura już przekracza 25 stopni i szybko rośnie. Pierwszy kawałek jeszcze ulgowy, po asfalcie; w większym miasteczku Pschavelli robimy większe zakupy, bo nie wiedzieliśmy czego się można spodziewać odnośnie zaopatrzenia w Tuszetii, więc nie ryzykowaliśmy i postanowiliśmy wziąć tyle jedzenia by móc się obejść bez zakupów; nie ma to jak się mocno obładować przed rzeźnickim podjazdem ;)). Pierwsze kilometry podjazdu jeszcze dość ulgowe, asfalt kończy się mniej więcej na wysokości ok. 700m, tutaj też wykorzystujemy dzisiejszy upał i robimy sporą przepierkę, w temperaturach powyżej 30 stopni ciuchy rowerowe schną bardzo szybko, a te założone na ciało, po 15min są suche.
Tak powyżej 700-800m podjazd zaczyna się na dobre, tutaj dolina się mocno zwęża, a nachylenie drogi zdecydowanie rośnie. Droga na Abano z pewnością zasługuje na miano epickiej - z jednej strony podjazd od strony widokowej jest fenomenalny, z drugiej od strony typowo kolarskiej daje w kość straszliwie, jeden z najcięższych podjazdów jakie miałem okazję zaliczać w swoim rowerowym życiu. Przewyższenie tej drogi jest ogromne, więc podjazd trwa wiele godzin, a zdecydowana większość drogi to duże nachylenia. Najtrudniejszy jest środkowy odcinek, tak do wysokości mniej więcej 1500m, tam droga ostro wrzyna się w zbocze krótkimi serpentynami, jest ileś kawałków z solidnymi kamulcami, są odcinki, gdzie drogą płyną potoki i to wszystko przy nachyleniach solidnie powyżej 10%, fragmentami dochodzącymi pod 15-16%; więc pomimo tego, ze dysponowaliśmy odpowiednimi przełożeniami to chwilami jechało się na granicy równowagi.
Także i dla samochodów droga jest dużym wyzwaniem (jeżdżą tu tylko samochody na napędem 4x4), jest tu mnóstwo ciasnych zakrętów, nieraz trzeba jechać skrajem urwiska; nieraz zdarzały się tu wypadki, mijamy m.in. pomnik upamiętniający wypadek z 2019 roku, gdy Kamaz wiozący 7 ludzi runął w przepaść, wszyscy zginęli.
Pierwszy popas robimy na wysokości 1500m, od tego miejsca rzekę zostawiamy poniżej i długą serią serpentyn wyjeżdżamy ponad granicę lasu, na poziomie ok. 2000m zaczyna się bardzo widowiskowy trawers zielonym zboczem, widoki wbijają w siodełko. Dociągnęliśmy na ok. 2200m, tam przy płacie lodowym i bocznym strumieniu spływającym do głównej doliny robimy drugi popas, zmęczenie już mocno daje się we znaki. Końcowy odcinek na przełęcz to na coraz miększych nogach robiłem, z trudem nadążając za Byczysem, ale fantastyczne widoki rekompensowały wszystko.
W końcówce podjazdu zepsuła się pogoda, zaszło słońce, a temperatura mocno spadła, do zaledwie 10'C, niezły kontrast w porównaniu z 35 stopniami na dole; ale w końcu było to blisko 3000m. Na przełęczy Abano wita nas kamienna kapliczka, po północnej stronie przełęczy panuje zupełnie inny mikroklimat, jest dużo chłodniej, widać tu jeszcze dużo płatów śniegu.
Zjazd z Abano na góralu to była czysta przyjemność, trafił się też i solidnie rwący strumyczek, na którym już niewiele brakowało bym fiknął w lodowatą wodę ;)). Ostry zjazd jest mniej więcej do wysokości 2100m, tutaj dojeżdżamy do rzeki i kontynuujemy jazdę obniżającą się doliną. Na odcinkach, gdzie rzeka zbliża się do drogi jest sporo błota, tak więc rychło jesteśmy nieźle usmarowani. Ale pojawiają się widoki na pierwsze wioseczki Tuszetii. Całą Tuszetię niejako "robi" jej odosobnienie, potwierdza się stara prawda, że świat, gdzie nie dochodzi asfalt wygląda zupełnie inaczej, żyje się tam ciągle jak przed co najmniej 50 laty, nie ma wszechobecnej komerchy i innych wątpliwych zdobyczy cywilizacji. A do Tuszetii nie tylko nie dochodzi asfalt, ale jedyna prowadząca tutaj droga jest otwarta przez ledwie kilka miesięcy w roku i jest dostępna tylko dla samochodów terenowych, do tego wymaga sporego doświadczenia od kierowców, a jej pokonanie zajmuje ładnych parę godzin. To wszystko powoduje, że pomimo swojego piękna Tuszetia jest ciągle nieskażona masową stonką turystyczną, bo dostać tutaj jest się na tyle trudno, że tłumy tu nie docierają. Dlatego bardzo zadowoleni byliśmy z tego, że zdecydowaliśmy się jednak wybrać Tuszetię zamiast dużo bardziej skomercjalizowanego rejonu Kazbegu.
Co najlepiej charakteryzuje Tuszetię? Moim zdaniem przede wszystkim soczysta zieleń, fantastycznie prezentują się małe wioseczki na tych zielonych halach, a w tle wysokie na 4000m szczyty Kaukazu; chwilami aż trudno uwierzyć, ze w takich miejscach mogą żyć ludzie.
Mamy tutaj rozległe zielone hale i łąki, mieszkańcy żyją więc przede wszystkim z wypasu owiec i bydła; jest tu także dużo więcej koni niż w innych rejonach Gruzji. Na drodze do Omalo przez niemal 10 km towarzyszy nam całkiem spore stado koni, leciały z nami zarówno na zjazdach jak i podjazdach - po takie atrakcje to tylko do Tuszetii! Także i miejscowe budownictwo jest bardzo charakterystyczne, dominują budowle z wąskich kamiennych płyt pozyskiwanych w okolicy, w paru miejscach są tu dobrze zachowane tzw. "koszti" - charakterystyczne budowle obronne, coś można powiedzieć w rodzaju małego zamku lub fortecy, najczęściej ulokowane w naturalnie obronnym miejscu.
Do nieoficjalnej stolicy Tuszetii, czyli wioski Omalo trzeba jeszcze zaliczyć solidny podjazd, docieramy tutaj już pod wieczór. Okazało się, że w miasteczku jest całkiem sensownie zaopatrzony sklepik, a ceny jeszcze do przełknięcia, były tutaj nawet chleby puri, tak więc okazało się, ze niepotrzebnie wieźliśmy aż tyle zapasów, co nie pomagało na bardzo wymagającym podjeździe pod Abano. Wyjeżdżamy kawałek za miasto i znajdujemy całkiem fajną miejscówkę z widokiem na góry, o to zresztą w większej części Tuszetii nietrudno, bo ludzi mało, a rozległych łąk całe mnóstwo.
Był to jeden z najpiękniejszych dni tej wyprawy (jak nie najpiękniejszy). Niby tylko niecałe 90km, ale dało w kość dużo bardziej niż 200km na asfalcie, średnia ledwie 12km/h dużo mówi o tym jak wymagającym podjazdem jest Abano. Ale po takie właśnie dni, po takie widoki, po takie przygody jechaliśmy do Gruzji, to że po wielu wahaniach w końcu zdecydowaliśmy się pojechać do Tuszetii było strzałem w dziesiątkę.
Zdjęcia - Tuszetia
Dane wycieczki:
DST: 88.30 km AVS: 12.26 km/h
ALT: 2676 m MAX: 45.90 km/h
Temp:27.0 'C
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!