wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 295010.23 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.28%)
  • Czas na rowerze: 538d 00h 20m
  • Prędkość średnia: 22.73 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wtorek, 24 sierpnia 2021Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon 2021, MRDP 2021, Ultramaraton
MRDP 
III dzień -
Przemyśl - Ustrzyki Górne - Krempna - Piwniczna-Zdrój

Pobudka niełatwa, przed wyruszeniem na trasę (przy okazji orientuję się, że przybyło kilka rowerów, bo po mnie do hotelu dojechali kolejni zawodnicy) jeszcze dłubię przy rowerze zmieniając mostek na dłuższy, idea była taka, żeby w górach odciążyć siedzenie, ale jak się później okazało był to bardzo kiepski pomysł, tak poważnych zmian jednak nie można robić w trakcie imprezy. Ale na tamtą chwilę, gdy na odcinku do Zosina siedzenie mocno oberwało obawiałem się sporo większych problemów. Ruszam jeszcze nocą, jedzie się do niczego, miasto całe mokre, wilgoć wszędzie, chwilami lekko popaduje. Na wyjeździe z Przemyśla powoli zaczyna dnieć, ale ten świt specjalnym optymizmem nie nastraja ;). Ale zawsze plus, że póki co nie pada, a za Przemyślem zaczynają się już prawdziwe góry. Na pierwszy ogień idą Aksamanice, solidny podjeździk, na mokrym i krętym zjeździe trzeba bardzo uważać. 

Kawałek dalej na długim podjeździe pod Arłamów spotykam Waldka Chodania, który narzeka, że tyłek ostro mu się daje we znaki. Pierwszą noc jechał, drugiej spał na kwaterze razem z innym zawodnikiem, który tak strasznie chrapał, że ledwie godzinę pospał, a ostatnią noc spędził w całości na rowerze. Do tego jeszcze na tych deszczach rozwalił mu się suwak w torbie pod ramą, gdzie miał całą elektronikę, przez co mu ją częściowo zalało. Pamiętam jak Waldek mocno mi wtedy zaimponował - widać było, że jest już mocno przeczesany; ale jednocześnie było widać, że nic go nie jest w stanie rozwalić, że jest niezniszczalny. Pomimo tylu przeciwności, zalanej elektroniki, gównianej pogody, tyłka już do krwi startego i mocnego niedospania - nawet przez myśl mu nie przeszedł wycof, jechał twardo naprzód, prawdziwy Człowiek ze Stali (Waldek jest ze Stalowej Woli). Po tym co zobaczyłem byłem pewien, że ukończy wyścig (przez ukończenie rozumiem przyjechanie w limicie 10 dni) i się nie pomyliłem. Mocna głowa to jest podstawa na takiej imprezie, a im trudniejsze warunki się robią, im większe zmęczenie - tym rola psychiki rośnie; osoba z mocną głową na takim wyścigu zawsze objedzie sporo silniejszego fizycznie, ale psychicznie miękką bułę. Wielu ludzi jak nie idzie to zaczyna szybko wymiękać, szuka pretekstów by odpuścić, a tacy jak Waldek co na nich nie spadnie - to zawsze jadą, tu żaden The Art of DNF nie przejdzie.

Chwilę po naszym spotkaniu zaczęło się ostre uderzenie pogody, na podjeździe znad ukraińskiej granicy za Kwaszeniną walnęło z całą siłą, a to zupełnie odkryty podjazd, już nawet kapoty od deszczu nie zdążyłem włożyć, a tak nawalało, że wolałem torby nie otwierać by w czasie tej operacji nie zamoczyć suchych rzeczy w środku. Dopiero jak zmarzłem, a deszcz deczko odpuścił to już na szczycie dołożyłem kurtkę od deszczu i te nieszczęsne ochraniacze, z kolei po zjechaniu na drugą stronę szybko się ociepliło i znowu trzeba było się przebierać. Mijaliśmy się na tym odcinku z Waldkiem kilka razy, w pobliżu jechał też Rafał Szyszka. Za Ustrzykami Dolnymi trasa doskonale znana z BBT, w Czarnej robię sobie postój śniadaniowy pod sklepem, a na podjeździe przed Lutowiskami dogania mnie Przemek Kijak, który wystartował z Przemyśla trochę po mnie. Z kultowego punktu widokowego nad Lutowiskami całkiem elegancka panorama, nieźle się prezentowały kłębowiska chmur nad Bieszczadami.


Zjeżdżamy się wszyscy (Przemek, Waldek i Rafał) na postoju oczywiście w Caryńskiej, chłopaki wzięli ciepłe jedzenie, ja tylko przebierałem się i robiłem poprawki w rowerze, a zjadłem jedynie kanapkę ze sklepu w Czarnej, co było błędem, który wkrótce odczułem, trzeba było zjeść coś porządnego, bo za Cisną było sporo słabiej z zaopatrzeniem. Przemek pocieszał nas, że podobno prognozy są już optymistyczne, że już na radarach fajnie to zaczyna wyglądać i najgorsze za nami; mając teraz wiedzę co się działo do samego końca MRDP - mogę się jedynie szeroko uśmiechnąć :)) . Ale chwilowo pogoda odpuściła, popaduje co prawda co jakiś czas, ale nie za mocno. Zaliczam przełęcze Wyżniańską i Wyżną, ta druga to jedna z ładniejszych dróg w Polsce, serpentyny z szerokim widokiem.


Tutaj dogania mnie Paweł Pieczka, który miał długi nocleg za Przemyślem i teraz ruszył pełną parą; Paweł dobrze to rozegrał, bo większość załamania, włącznie z tym porannym spędził pod dachem i na długim noclegu wyspał się do oporu dobrze się regenerując, co zaprocentowało na dalszej trasie; podczas, gdy prowadzący Paweł Sojecki, choć jadąc w nocy zrobił sporą przewagę to zapłacił za to wysoką cenę, bo organizm dopomniał się o swoje.

W miarę sprawnie jadę przez Bieszczady, na przełęczy za Cisną gdy zmieniałem baterię w czujniku znowu zaczęło padać, tutaj mija mnie Przemek Kijak. Kawałek dalej udało mi się go dogonić, co mnie zaskoczyło, bo Przemek normalnie jeździ sporo mocniej ode mnie, w tym roku wygrał bardzo trudnego Beskidzkiego Zbója. Ale okazało się, że jedzie z kontuzją kolan i siedzenia; niestety trasa MRDP zbiera duże żniwo, a dużo deszczu jeszcze sprawę pogarsza. Mnie odpukać na razie kontuzje oszczędzają, w górach po wczorajszej kontuzji achillesa nie ma śladu, udało mi się ją skutecznie przyhamować. Jechaliśmy blisko siebie do Komańczy, tu na chwilkę stanąłem, robiąc  obowiązkową fotkę ;))


Dalszy odcinek, czyli przejazd przez Beskid Niski mocno upierdliwy - jedzie się tu odkrytym terenem, zielonymi łąkami, normalnie to ekstra kawałek, ale teraz zaczęło mocno wiać z zachodu i na tych bezleśnych odcinkach zaczęło wycinać. Do tego pogoda mocno w kratkę, chwilami się przejaśnia niemal całkowicie, są już przebłyski słońca i gdy człowiek już łapie nadzieję na koniec załamania pogody - to znowu uderza deszcz. Ale tendencja tych zmian jest wyraźnie zniżkowa, coraz mniej przejaśnień, coraz więcej deszczu ;). Za Tylawą zrąbało się już całkowicie, zaczęło solidnie padać, temperatura spadła na poziom ok.8 stopni, a wiatr niszczył. Przed Krempną apogeum złej pogody, na większej górce przed miasteczkiem znowu zjechaliśmy się z Przemkiem, na dojeździe do samej Krempnej już ostro lało i wywiewało. Tak więc do Krempnej dojechaliśmy mocno wypruci, tam robimy dłuższy postój pod małym sklepikiem, w czasie którego dogonił nas ostro cisnący Rysiek Herc. Z Ryśkiem na maratonach zawsze jest wesoło, zawsze ma też sporo ciekawych patentów, także i teraz stosował nietypowe, ale bardzo skuteczne nakrycie głowy ;).


Chłopaki na przełęcz Hałbowską ruszyli chwilę przede mną, pogoda dalej do niczego, co chwilę pada i mocno wieje. Ale podjazd spokojnie wciągnąłem, natomiast zjazd był tragiczny, jeden z dwóch najgorszych na całym maratonie. Zjeżdżało się dość odkrytym terenem i strasznie mocno tam wiało i to głównie z boku, przy kołach stożkowych potrafiło rzucić rowerem na ponad metr w bok, a do tego na mokrej drodze było bardzo ślisko; chwilami to już musiałem do poziomu 15-20km/h wyhamowywać i to na prostej. Po jeszcze jednej górce wjeżdżam na szosę do Gorlic, w tej edycji trasa na tym odcinku jest dużo trudniejsza w porównaniu do wcześniejszych lat. Wtedy jechało się przez Gorlice, gdzie było w miarę płasko i był dobry punkt zaopatrzeniowy z wypasionymi stacjami, a teraz trasa na tym kawałku jest najeżona podjazdami, do tego jedzie się zadupiami, gdzie na nic więcej niż wiejskie spożywczaki nie ma co liczyć. Po zjechaniu z szosy do Gorlic zaczyna się ściemniać, omyłkowo ogarniam nocleg aż w Piwnicznej (pomyliła mi się z rejonem Krynicy). Na tym kawałku znowu mocno walnął deszcz, tutaj też wyjechał do mnie na rowerze kibic z Gorlic, który potowarzyszył mi z 10km, duży szacunek, że w takich warunkach chciało mu się wyjeżdżać na trasę!

Przed Małastowską już nie wyrobiłem i w końcu założyłem spodnie od deszczu, nie cierpię w tym jeździć, dlatego dopóki mogłem to unikałem jazdy w tym worku (na całym MRDP spodnie od deszczu to może 2-3 razy założyłem i to na krótkich odcinkach), na szczęście przed samym podjazdem się uspokoiło i mogłem je zdjąć. Jako, że dostaję sporo pytań o strój na jazdę w takich warunkach, takie krótkie wyjaśnienie. IMO nie ma strojów skutecznych na duży deszcz, nie wierzę w wodoodporność w takich warunkach, ciuchami można jedynie trochę zniwelować niedogodności jazdy na mokro, nawet te najdroższe puszczą, kwestia ilości opadów i czasu ekspozycji na deszcz. Tak więc to niestety zupełnie tak nie działa, że wydając grubą kasę na stroje zapewnimy sobie komfortową jazdę; w takich warunkach decyduje przede wszystkim osobista odporność na deszcz, na zimno. Moim zdaniem dużo więcej tu daje mocna głowa niż super ciuchy, nieraz widziałem ludzi co na poważnych załamaniach spokojnie wyrabiali z ciuchami na najtańszym decathlonowym poziomie.

Podjazd na Małastowską bardzo specyficzny, u góry mnóstwo mgieł, chwilami tak gęstych, że światełko lampki zupełnie się w tym rozpraszało. Ale podjazd to jeszcze było pół biedy, bo zjazd z przełęczy to był właśnie drugi z tych dwóch najgorszych. Widoczność przez te mgły i masę wilgoci w powietrzu była bardzo słaba, w skrócie ciemno jak w d. u Murzyna; nawet lampka na 800 lumenach nie starczała by skutecznie oświetlić drogę; do tego zjazd z przełęczy jest bardzo kręty, jest tu ileś zakrętów po 180 stopni, na których na bardzo śliskiej drodze trzeba było wyhamowywać niemal do zera, a obręczowe hamulce na karbonowych obręczach słabo hamują na mokro. Tak więc zakończyłem ten zjazd z dużą ulgą, później jeszcze była jedna fatalna ścianka, bardzo duże nachylenie na wąziutkiej, bocznej dróżce, zjazd tez wredny, ale już sporo krótszy niż z Małastowskiej.

Kawałek dalej spotykam ponownie Przemka, który właśnie skończył naprawiać oświetlenie, jak pamiętam w głównej lampce miał problemy ze stykami i musiał zainstalować zapasową, która optymalna do takiej jazdy nie była. Jechaliśmy obok siebie odcinek do Krynicy, Przemek podobnie jak Waldek mocno mi zaimponował na tym odcinku, pomimo solidnych problemów z kolanami wciągnął bez pchania bardzo ostre podjazdy na Banicę i Piorun; było widać, że to zawodnik co nie odpuści i nawet bardzo ciężkie warunki go nie zatrzymają. Po zaliczeniu Pioruna czekał nas długi odcinek zjazdu do Muszyny, kawałek przed Muszyną Przemek zjeżdża na nocleg, a ja przez to, że się pomyliłem przy załatwianiu noclegu jeszcze musiałem dymać ponad 20km do Piwnicznej, ale już po względnie płaskim terenie. Jak na mój stopień wyprucia to nawet całkiem dobrze ten ostatni odcinek wszedł, miała klimat ta nocna rajza nad Popradem po zupełnie pustej drodze. Ale generalnie byłem już strasznie ujechany, 360km i 4600m w pionie, w fatalnej pogodzie, pod wiatr i w deszczu potrafi skutecznie zniszczyć; poza ostatnim to był mój najcięższy dzień na tegorocznym MRDP.

Dojechałem do Piwnicznej dopiero po 1 w nocy, w hotelu, gdzie miałem nocleg recepcja była tylko do 24, ale byłem umówiony, że mam przedzwonić do właściciela i przyjedzie mi otworzyć. Dzwonię więc - a tam nikt nie odbiera, a hotel zamknięty na głucho. Rozwaliło mnie to zupełnie, wypruty byłem całkowicie, kolejnej nocy na rowerze to bym nie wyrobił, a sprzętu do spania w takich temperaturach też nie miałem. Innych opcji noclegowych w tym rejonie nie było, poza hotelem za 500zł. Bez specjalnej nadziei nawalałem telefonem do oporu i jakimś cudem za którymś razem gościu odebrał i przyjechał, niemniej blisko godzina poleciała zanim znalazłem się w pokoju. To też jak na dłoni pokazało mi minusy systemu spania po kwaterach. To dobrze działa jak się dojeżdża o normalnej godzinie, ale na wyścigach tego typu to mocno ogranicza, bo mało kto kończy dzień koło 20-22, często dojeżdża się w środku nocy i wtedy nieźle można się załatwić licząc na nocleg, nawet w takiej sytuacji jak ja, gdy właściciel wiedział jak późno dotrę. Przykładowo Rysiek Herc, który dotarł do Piwnicznej godzinę przede mną - nie znalazł nic i musiał jechać całą noc po górach, znajdując nocleg dopiero w Zakopanem, już za dnia; a z takim bagażem kilometrów w nogach nie była to efektywna jazda.
Zdjęcia z wyścigu
Dane wycieczki: DST: 363.30 km AVS: 20.33 km/h ALT: 4665 m MAX: 60.30 km/h Temp:11.0 'C

Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl