wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 295010.23 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.28%)
  • Czas na rowerze: 538d 00h 20m
  • Prędkość średnia: 22.73 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Poniedziałek, 23 sierpnia 2021Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon 2021, MRDP 2021, Ultramaraton
MRDP
II dzień
- Siemiatycze - Włodawa - Hrubieszów - Tomaszów Lubelski - Przemyśl

Spałem dobrze, tyle że za krótko, to nie sama jazda, to zwlekanie się z wyrka jest największym wyzwaniem na ultra ;)). Ale zbieram się dość sprawnie, z Siemiatycz wyjeżdżam jeszcze nocą. Początek bardzo niemrawy, muli solidnie i jakoś nie bardzo idzie ta jazda. Ale trasa dobrze mi znana, lubię te tereny, więc wkrótce się jakoś wkręcam i już odliczam minuty do świtu. Za Janowem zaczyna już dnieć, a czołg przed Terespolem już dobrze widać. Niestety mizerny to świt, liczyłem na słońce jak wczoraj, a tu Żółta Twarz za chmurami i tak od samego początku ten dzień marnie mi się zapowiadał - i jak się okazało przeczucie mnie nie myliło...

W Terespolu byłem jeszcze za wcześnie na zjedzenie czegoś ciepłego czy zakupy, więc postanawiam jechać do Sławatycz, gdzie jest kilka większych sklepów, dzięki temu wysunąłem się na trzecią pozycję, co niewątpliwie działało motywująco. Jazda w czubie mocno nakręca i motywuje do wysiłku; podobną rolę spełnia tu limit, dopóki człowiek o niego walczy to jest w stanie z siebie wykrzesać bardzo wiele; natomiast nie rozumiem zupełnie sensu jechania takiej imprezy z założeniem od razu na starcie, że się zamierza ten limit mocno przekroczyć, a parę takich osób również było. W Sławatyczach już otwarte sklepy, tutaj też po raz pierwszy spotykam zawodników jadącego w drugą stronę Wschodu 1400, parę słów udało się zamienić; bardzo niecodzienna sytuacja by dwie duże imprezy ultra spotykały się w ten sposób. 

Następny odcinek do Włodawy jadę głównie po idącym wzdłuż szosy Greenvelo, które jest w dużo lepszym stanie od szosy, na tym kawałku, spotykam już wiele grupek zawodników Wschodu, m.in. udało mi się namierzyć Wikiego (niestety wspólna fotka jaką zrobiłem .w jakiś dziwny sposób mi się skasowała). Przed samą Włodawą rowerówka już się psuje, jakieś przeskoki na drugą stronę, później kostka, więc wracam na szosę. Za Włodawą przybywa kiepskich asfaltów, jest taka przeplatanka, raz lepiej, raz gorzej; pogoda dość ponura, pochmurno, a temperatura wyżej jak 14-15'C nie chce wskoczyć. Za Doruhuskiem asfalty psują się już mocno, a liczyłem, że ten odcinek wyremontowali, podpadł mi tu Mariusz Filipek, który po zeszłorocznym Wschodzie MRDP twierdził, że ten kawałek wyremontowali ;). Niestety realia są bolesne, żadnego remontu nie było - prawie cały długi odcinek aż pod Zosin to nie są nawet dziury, a jeszcze gorsze od nich łaty; bo drogi tu się naprawia wylewając kolejne łaty na te już istniejące, trochę rozgrzanego żwirku - i gotowe. Tu mija druga doba jazdy, po 48h jazdy mam na liczniku równe BBT, czyli 1008km, tylko raz na BBT lepszy czas wykręciłem, a tu przecież spałem po drodze. Jednym słowem jest dobrze, z takim zapasem kilometrów przed górami można realnie myśleć o poprawieniu rekordu.



Kawałek dalej w Dubience bardzo miłe spotkanie z Pawłem i Rochem z forum, którzy kręcąc w okolicy kibicowali uczestnikom maratonu. Robiłem tu krótkie zakupy, więc był czas trochę pogadać z chłopakami, dostałem też i wałówkę na trasę - dzięki za spotkanie! Na odcinku do Zosina zaczyna się jechać coraz gorzej, dziury niszczą siedzenie, ale gorszy jest narastający od jakichś 100km problem z achillesem, którego zaczynam coraz mocniej odczuwać. W 2017 to właśnie kontuzja achillesa spowodowała, że musiałem odpuścić walkę w samym czubie, pomimo że świetnie mi się jechało, tak więc byłem na to bardzo wyczulony. Robię ileś zmian pozycji by zapobiec dalszemu obciążeniu ścięgna, bo bez sprawnego achillesa nie ma co marzyć o przejechaniu gór. I co się dzieje w takim momencie, gdy nic nie idzie jak potrzeba? Oczywiście zaczyna padać deszcz! :P

Jak pisałem od samego początku dnia mi ta dzisiejsza pogoda źle pachniała (sprawdzaniem prognoz nie zawracałem sobie w ogóle głowy) i niestety te ponure chmury przeszły w deszczowe. Tak więc końcówka odcinka do Zosina do niczego, coraz mocniej nawalający achilles i siedzenie, do tego już pod Hrubieszowem kilka postojów na przebieranie się, bo padający z początku umiarkowanie deszcz przechodzi w ostrzejszą ulewę. Przy okazji bardzo szybko załatwiłem skarpetki przeciwdeszczowe, które są fajne tylko dopóki nie przemokną, bo wysuszenie ich na trasie gdy nie ma słońca graniczy z cudem (od tego momentu skarpetki wiozłem głównie mokre w bagażu, ważące ze 3 razy tyle co na sucho). Porażką okazują się też nowe ochraniacze na buty Castelli Pioggia, na sucho w domu wyglądały całkiem OK; teraz przekonałem się, że są cholernie niewygodne i czasochłonne w zakładaniu, a suwak po paru deszczach bardzo topornie działał - to była największa porażka sprzętowa na tym maratonie.

Straciłem na te wszystkie zabawy ileś czasu, przed Hrubieszowem wyprzedził mnie Przemek Kijak. Za Hrubieszowem kończą się równiny, zaczyna się mocno pagórkowaty odcinek do Tomaszowa; normalnie to ciekawe urozmaicenie po setkach kilometrów równin - ale dziś jedzie się do niczego. Deszcz leje; są to opady typu konwekcyjnego, czyli raz wali mocno, na trochę przestaje i tak cały czas, do tego na drodze jest spory ruch, a przy mokrej szosie zjazdy są niebezpieczne, bo tez i zawiewa chwilami solidnie, w ogóle większość dzisiejszego dnia było pod lekki wiatr. Na pagórkach przed Tomaszowem czuję już solidnie nogi, po drodze jeszcze miłe spotkanie w locie z Rufiano, który strzelił mi tę fotkę:

(fot. Rufiano)

Jednym słowem do Tomaszowa docieram już solidnie wypruty, na Orlenie jakieś bardzo słabe zaopatrzenie było, więc podjechałem do Żabki i popas niestety musiałem robić na zewnątrz. Natomiast cieszy fakt, że wreszcie uspokoił się achilles, zmiany pozycji przyniosły pewną poprawę, ścięgno dalej czuć, ale się to już nie pogarsza. Za Tomaszowem dalej kiepska jazda, za Narolem łapie mnie zmierzch i aż do Lubaczowa jadę w deszczu i solidnym ruchu, co mnie mocno zaskoczyło; na wcześniejszych imprezach jechałem tu grubo po północy i było zupełnie puściutko; więc nie wiedziałem jak to wygląda za dnia. Za Lubaczowem wjeżdżam na boczną drogę do Wielkich Oczu i ruch się kończy, też i deszcz odpuszcza. Ale jedzie się tak sobie, zmęczenie już solidnie, organizm domaga się odpoczynku, a do planowanego w Przemyślu noclegu jeszcze kawał drogi; dziś jeszcze mocniej niż wczoraj poczułem niedogodności systemu noclegów pod dachem; choć z drugiej strony spanie na dziko w deszczowych warunkach tez pozostawia wiele do życzenia; i tak źle i tak niedobrze...

Tak więc ostatni odcinek do Przemyśla jechało mi się już bardzo topornie, rosnąca senność coraz mocniej dawała się we znaki, za Wielkimi Oczami była pętelka przy samej granicy ukraińskiej bardzo wąskimi drogami, częściowo w lesie - za dnia pewnie bardzo fajny kawałek, ale teraz po sporych opadach deszczu było mnóstwo wilgoci i mgieł, chwilami tyle, że światełko na kierownicy już nie wystarczało by drogę skutecznie oświetlić. Ale pocieszałem się, że zawsze to lepsze niż by znowu miało padać - no i gdy myślałem, ze już dociągnę do tego Przemyśla bez deszczu to tak z15km przed miastem lunęło i tym razem to już na maksa. Cały odcinek remontowaną krajówką z Medyki to wręcz surrealistyczne klimaty, szkoda, że w tych warunkach nie było jak zrobić zdjęcia, bo niesamowicie wyglądała ta ściana deszczu w światłach jadących z naprzeciwka samochodów. Do hotelu dociągam przed północą, już z wielką ulgą, ociekając deszczem; rower usmarowany od góry do dołu, więc proponowanie zabrania go do pokoju byłoby niezłą bezczelnością ;). Na szczęście było miejsce w zamkniętym korytarzu, gdzie mogłem go zostawić, a czekał już tu rower Przemka, który również w tym samym hotelu nocował, a który dotarł tu przede mną.

Ale pomimo fatalnej pogody (ze 200km na mokro) morale dalej miałem wysokie, udało się zrealizować plan maksimum i zrobić duży zapas kilometrowy przed górami, a także i nad własnym czasem z wcześniejszych lat. Pytanie było jak tak intensywna jazda pierwszej części wyścigu odbije się na dyspozycji w kolejnych dniach, bo za Przemyślem zaczynały się już góry.
Zdjęcia z wyścigu
Dane wycieczki: DST: 433.70 km AVS: 23.92 km/h ALT: 1660 m MAX: 57.40 km/h Temp:14.0 'C

Komentarze
Zajmuje to ileś czasu, ale i sporo wnosi, bo na tym wyścigu kontuzje zmuszają wielu ludzi do rezygnacji. A dzięki zmianie pizycji udało mi się zahamować kontuzję achillesa, a z tym nie ma żartów
wilk
- 23:32 czwartek, 28 października 2021 | linkuj
Twoim znakiem firmowym jest poprawianie pozycji na rowerze. Zdaje się, że już do legendy przechodzą twoje zmagania z siodełkiem i kierownicą. :)
yurek55
- 16:19 sobota, 23 października 2021 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl