Niedziela, 26 kwietnia 2020Kategoria Wycieczka, Giant Anthem 2020, >300km, >200km, >100km
Krwawa Pętla - po raz szósty
Ostatni raz na Krwawej Pętli byłem w 2016, w tym roku postanowiłem, więc wrócić do starej dobrej tradycji - i zapisałem na maraton organizowany przez Koło Ultra, który miał prowadzić trasą tego szlaku. Niestety sytuacja związana z epidemią koronawirusa spowodowała, że planowany na czerwiec maraton został w tym roku odwołany. Ale uznałem, że rok to na przejechanie Krwawej czekać nie będę i postanowiłem wziąć sprawę w swoje ręce ;))
Ruszam z Warszawy jeszcze nocą, na trasę Krwawej Pętli wjeżdżam o 4.45. Tradycyjnie próbowałem się wyspać i tradycyjnie nic z tego nie wyszło, więc jadę w ogóle bez snu. Dokładnie sprawdziłem prognozy pogody by wiedzieć jakich najniższych temperatur można się spodziewać, te pokazywały poziom ok. 4 stopni. Uznałem więc, że pojadę w letnim stroju, tyle to jeszcze się wytrzyma. Okazało się, że 4 stopnie rzeczywiście były, tyle, że na minusie, co już było deczko bolesne jak na cienkie letnie portki i buty z siateczką bez żadnych ochraniaczy ;)). Już na wyjeździe z Konstancina temperatura spadła poniżej zera, koło świtu za Górą było już -4'C, w sumie na mrozie przejechałem ponad 50km, uda pod nogawkami całe czerwone, ale dało się wytrzymać ;). Natomiast już po ok. 50km widzę, że dużym błędem było zabranie tego modelu spodenek z dość cienką wkładką, a przede wszystkim to, że nie przekręciłem siodełka z roweru szosowego. Tu miałem Fizika bez dziury, na krótkich dystansach OK, ale za zaryzykowanie tego na taką trasę miałem tu zapłacić cenę.
Pierwszy odcinek to Lasy Chojnowskie, raczej mało widowiskowe. Od 2016 dużo się pozmieniało w topografii szlaku, bo w tym okresie zbudowano lub dalej się buduje wiele dróg ekspresowych i autostrad z Warszawy, co wymusiło zmianę przebiegu szlaku. Pierwszą taką zmianę widać już w Magdalence, na przecięciu S7, niestety wypadł fajny kawałek z singlami i górkami. Widać też na całej trasie, że jest bardzo sucho, nawet rosy praktycznie nie było. Od Nadarzyna zaczyna się już zauważalnie ocieplać, po dojechaniu do Podkowy Leśnej można już było zdjąć część ubrań. Od Podkowy najłatwiejszy i najmniej ciekawy kawałek pętli, czyli odcinek przerzutowy pod Kampinos. Tam przekraczam 100km i na skraju Puszczy robię sobie pierwszy duży popas, zrobiło się już na tyle ciepło, że dało się jechać w krótkich spodenkach. Za mną 1/3 trasy, ale ta zdecydowanie najłatwiejsza.
Kampinos już nieco trudniejszy, najpierw fajny interwałowy w części odcinek do Leszna, następnie przejazd do centrum Puszczy i kapitalnego pasa łąk otoczonych lasem. Z Kampinosu szlak prowadzi nad Wisłę, jest miejsce w którym można zjechać nad samą rzekę, imponująco prezentującą się w tym miejscu (kawałek po ujściu Narwi). Tutaj mija półmetek trasy, więc planowałem zrobić postój obiadowym w Macu w Nowym Dworze, ten niestety czynny jedynie w formie McDrive, a kolejka samochodów długa, więc zdecydowałem się na zapiekanki ze stacji benzynowej. Tym razem już odpuściłem zjazd na oficjalny początek szlaku na PKP Modlin (trzeba dwa razy jechać ten sam nieciekawy i ruchliwy odcinek) i ruszam dalej. Kawałek wiślanym wałem i wjeżdżam w Lasy Chotomowskie, tutaj już skala trudności jazdy zaczyna rosnąć, coraz więcej piaszczystych wydm, jednym słowem odcinek do Nieporętu solidny. Za Nieporętem zaledwie 15m ode mnie spotykam wielkiego łosia, a kawałek dalej matkę z młodym, ale zdjęcie nie bardzo wyszło.
Od Marek coraz więcej zmian na szlaku, związanych z budowami nowy szos, najwięcej tu namieszała S8 prowadząca przy samym Horowym Bagnie. W tamtym rejonie orientuję się, że coś źle zaczynają mi się zmieniać biegi, sprawdzam napęd - i okazuje się, że łańcuch jest już prawie zerwany. W pierwszej chwili myślałem, że to game over i że w narzędziach mam tylko spinki do szosowego 11-rzędowego łańcucha, ale okazało się, że na szczęście mam i te starsze do 9-rzędowego. Przy usuwaniu walniętego ogniwka niestety wygiął mi się bolec w ściągaczu, ale na szczęście udało się to wymienić i ruszam dalej. Skala trudności szlaku zaczyna coraz bardziej rosnąć, zbliżają się tereny MPK z wieloma piaszczystymi wydmami. Do tego największa zmiana na szlaku jest na wysokości Wesołej by wyeliminować stare przejście przez bardzo ruchliwą szosę lubelską, gdzie trzeba było skakać przez barierki. Nowa wersja szlaku prowadzi do Wesołej bardzo fajnym, mocno interwałowym szlakiem po wydmach, także i na wyjeździe z Wesołej są duże górki, jednym słowem doszło parę kilometrów i to bardzo wymagających. Do Międzylesia dojeżdżam później niż planowałem (za późno wystartowałem) i już widzę, że najbardziej wymagającą część Krwawej Pętli trzeba będzie robić po ciemku, coś czego właśnie chciałem uniknąć ;)
Szlak do Wiązowny tradycyjnie ciągnie się w nieskończoność, tutaj z kolei przecina się budowę A2, serce się kraje jak się widzi ile lasów wyrżnęli pod te budowy. W samej Wiązownie też zmiany bo tu z kolei jest S17. Na prawdziwą perełkę Krwawej, czyli dolinkę Mieni wjeżdżam już nocą, daje to sporo adrenaliny, bo często jedzie się 20-30cm od parumetrowego urwiska. Po tym w rejonie Otwocka jest wjazd na Meran, tu zaliczam glebę na chamskim korzeniu, którą Garmin określił jako "skok", bo taką funkcję liczenia skoków w MTB teraz niektóre Garminy posiadają ;). Ciągnie się ta końcówka niesamowicie, bo szlak w tym rejonie raz, że jest bardzo pokręcony, a dwa wymagający, kupa górek, piachów. Najbardziej wnerwiający odcinek całej Krwawej Pętli jest przed Pogorzelą, szlak kręci tam maksymalnie, jest wiele zwalonych drzew, nocą jedzie się to bardzo powoli. W Pogorzeli już najgorsze za mną, zostają jeszcze bunkry i końcówka do Góry, czyli sporo asfaltów i parę kilometrów wałem do mostu. W Górze Kalwarii jeszcze królewski 13% podjazd po chamskim bruku - i kończę Krwawą Pętle z czasem 18h 41min.
Satysfakcja jak zawsze wielka, podobnie jak zmęczenie, bo ten szlak daje strasznie w kość, a jadąc w takim kierunku jak ja najtrudniejszy odcinek wypada pod koniec, na największym zmęczeniu, a często i nocą. Ale o to w tej zabawie chodzi, żeby za lekko nie było. Z tyłkiem pod koniec szlaku już masakra, mięśnie też dają mocno popalić, jednym słowem za to się płaci! ;) A szlak jest niesamowity, przekrój i różnorodność wielka, są wszystkie możliwe typy terenu spotykane na podwarszawskich terenach, każdemu polecam!
Zdjęcia
Komentarze
Ostatni raz na Krwawej Pętli byłem w 2016, w tym roku postanowiłem, więc wrócić do starej dobrej tradycji - i zapisałem na maraton organizowany przez Koło Ultra, który miał prowadzić trasą tego szlaku. Niestety sytuacja związana z epidemią koronawirusa spowodowała, że planowany na czerwiec maraton został w tym roku odwołany. Ale uznałem, że rok to na przejechanie Krwawej czekać nie będę i postanowiłem wziąć sprawę w swoje ręce ;))
Ruszam z Warszawy jeszcze nocą, na trasę Krwawej Pętli wjeżdżam o 4.45. Tradycyjnie próbowałem się wyspać i tradycyjnie nic z tego nie wyszło, więc jadę w ogóle bez snu. Dokładnie sprawdziłem prognozy pogody by wiedzieć jakich najniższych temperatur można się spodziewać, te pokazywały poziom ok. 4 stopni. Uznałem więc, że pojadę w letnim stroju, tyle to jeszcze się wytrzyma. Okazało się, że 4 stopnie rzeczywiście były, tyle, że na minusie, co już było deczko bolesne jak na cienkie letnie portki i buty z siateczką bez żadnych ochraniaczy ;)). Już na wyjeździe z Konstancina temperatura spadła poniżej zera, koło świtu za Górą było już -4'C, w sumie na mrozie przejechałem ponad 50km, uda pod nogawkami całe czerwone, ale dało się wytrzymać ;). Natomiast już po ok. 50km widzę, że dużym błędem było zabranie tego modelu spodenek z dość cienką wkładką, a przede wszystkim to, że nie przekręciłem siodełka z roweru szosowego. Tu miałem Fizika bez dziury, na krótkich dystansach OK, ale za zaryzykowanie tego na taką trasę miałem tu zapłacić cenę.
Pierwszy odcinek to Lasy Chojnowskie, raczej mało widowiskowe. Od 2016 dużo się pozmieniało w topografii szlaku, bo w tym okresie zbudowano lub dalej się buduje wiele dróg ekspresowych i autostrad z Warszawy, co wymusiło zmianę przebiegu szlaku. Pierwszą taką zmianę widać już w Magdalence, na przecięciu S7, niestety wypadł fajny kawałek z singlami i górkami. Widać też na całej trasie, że jest bardzo sucho, nawet rosy praktycznie nie było. Od Nadarzyna zaczyna się już zauważalnie ocieplać, po dojechaniu do Podkowy Leśnej można już było zdjąć część ubrań. Od Podkowy najłatwiejszy i najmniej ciekawy kawałek pętli, czyli odcinek przerzutowy pod Kampinos. Tam przekraczam 100km i na skraju Puszczy robię sobie pierwszy duży popas, zrobiło się już na tyle ciepło, że dało się jechać w krótkich spodenkach. Za mną 1/3 trasy, ale ta zdecydowanie najłatwiejsza.
Kampinos już nieco trudniejszy, najpierw fajny interwałowy w części odcinek do Leszna, następnie przejazd do centrum Puszczy i kapitalnego pasa łąk otoczonych lasem. Z Kampinosu szlak prowadzi nad Wisłę, jest miejsce w którym można zjechać nad samą rzekę, imponująco prezentującą się w tym miejscu (kawałek po ujściu Narwi). Tutaj mija półmetek trasy, więc planowałem zrobić postój obiadowym w Macu w Nowym Dworze, ten niestety czynny jedynie w formie McDrive, a kolejka samochodów długa, więc zdecydowałem się na zapiekanki ze stacji benzynowej. Tym razem już odpuściłem zjazd na oficjalny początek szlaku na PKP Modlin (trzeba dwa razy jechać ten sam nieciekawy i ruchliwy odcinek) i ruszam dalej. Kawałek wiślanym wałem i wjeżdżam w Lasy Chotomowskie, tutaj już skala trudności jazdy zaczyna rosnąć, coraz więcej piaszczystych wydm, jednym słowem odcinek do Nieporętu solidny. Za Nieporętem zaledwie 15m ode mnie spotykam wielkiego łosia, a kawałek dalej matkę z młodym, ale zdjęcie nie bardzo wyszło.
Od Marek coraz więcej zmian na szlaku, związanych z budowami nowy szos, najwięcej tu namieszała S8 prowadząca przy samym Horowym Bagnie. W tamtym rejonie orientuję się, że coś źle zaczynają mi się zmieniać biegi, sprawdzam napęd - i okazuje się, że łańcuch jest już prawie zerwany. W pierwszej chwili myślałem, że to game over i że w narzędziach mam tylko spinki do szosowego 11-rzędowego łańcucha, ale okazało się, że na szczęście mam i te starsze do 9-rzędowego. Przy usuwaniu walniętego ogniwka niestety wygiął mi się bolec w ściągaczu, ale na szczęście udało się to wymienić i ruszam dalej. Skala trudności szlaku zaczyna coraz bardziej rosnąć, zbliżają się tereny MPK z wieloma piaszczystymi wydmami. Do tego największa zmiana na szlaku jest na wysokości Wesołej by wyeliminować stare przejście przez bardzo ruchliwą szosę lubelską, gdzie trzeba było skakać przez barierki. Nowa wersja szlaku prowadzi do Wesołej bardzo fajnym, mocno interwałowym szlakiem po wydmach, także i na wyjeździe z Wesołej są duże górki, jednym słowem doszło parę kilometrów i to bardzo wymagających. Do Międzylesia dojeżdżam później niż planowałem (za późno wystartowałem) i już widzę, że najbardziej wymagającą część Krwawej Pętli trzeba będzie robić po ciemku, coś czego właśnie chciałem uniknąć ;)
Szlak do Wiązowny tradycyjnie ciągnie się w nieskończoność, tutaj z kolei przecina się budowę A2, serce się kraje jak się widzi ile lasów wyrżnęli pod te budowy. W samej Wiązownie też zmiany bo tu z kolei jest S17. Na prawdziwą perełkę Krwawej, czyli dolinkę Mieni wjeżdżam już nocą, daje to sporo adrenaliny, bo często jedzie się 20-30cm od parumetrowego urwiska. Po tym w rejonie Otwocka jest wjazd na Meran, tu zaliczam glebę na chamskim korzeniu, którą Garmin określił jako "skok", bo taką funkcję liczenia skoków w MTB teraz niektóre Garminy posiadają ;). Ciągnie się ta końcówka niesamowicie, bo szlak w tym rejonie raz, że jest bardzo pokręcony, a dwa wymagający, kupa górek, piachów. Najbardziej wnerwiający odcinek całej Krwawej Pętli jest przed Pogorzelą, szlak kręci tam maksymalnie, jest wiele zwalonych drzew, nocą jedzie się to bardzo powoli. W Pogorzeli już najgorsze za mną, zostają jeszcze bunkry i końcówka do Góry, czyli sporo asfaltów i parę kilometrów wałem do mostu. W Górze Kalwarii jeszcze królewski 13% podjazd po chamskim bruku - i kończę Krwawą Pętle z czasem 18h 41min.
Satysfakcja jak zawsze wielka, podobnie jak zmęczenie, bo ten szlak daje strasznie w kość, a jadąc w takim kierunku jak ja najtrudniejszy odcinek wypada pod koniec, na największym zmęczeniu, a często i nocą. Ale o to w tej zabawie chodzi, żeby za lekko nie było. Z tyłkiem pod koniec szlaku już masakra, mięśnie też dają mocno popalić, jednym słowem za to się płaci! ;) A szlak jest niesamowity, przekrój i różnorodność wielka, są wszystkie możliwe typy terenu spotykane na podwarszawskich terenach, każdemu polecam!
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 302.00 km AVS: 18.27 km/h
ALT: 950 m MAX: 42.10 km/h
Temp:8.0 'C
Komentarze
Fajna wyrypa, w najdłuższy dzień to i pewnie bym się zmieścił w czasie. Może jednak lepiej na dwa dni rozbić?
MARECKY - 15:48 piątek, 1 maja 2020 | linkuj
gravelem na cienkich będzie dużo pchania po piasku ?
dodoelk - 08:17 wtorek, 28 kwietnia 2020 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!