Wpisy archiwalne w kategorii
>100km
Dystans całkowity: | 238153.82 km (w terenie 665.00 km; 0.28%) |
Czas w ruchu: | 10350:56 |
Średnia prędkość: | 22.86 km/h |
Maksymalna prędkość: | 87.20 km/h |
Suma podjazdów: | 1827518 m |
Maks. tętno maksymalne: | 177 (94 %) |
Maks. tętno średnie: | 151 (80 %) |
Suma kalorii: | 580913 kcal |
Liczba aktywności: | 1036 |
Średnio na aktywność: | 229.88 km i 10h 00m |
Więcej statystyk |
Poniedziałek, 20 kwietnia 2015Kategoria >100km, Rower szosowy, Wyprawa
Hiszpania - dzień 3
Dane wycieczki:
DST: 137.80 km AVS: 21.04 km/h
ALT: 1992 m MAX: 57.90 km/h
Temp:25.0 'C
Niedziela, 19 kwietnia 2015Kategoria >100km, Rower szosowy, Wyprawa
Hiszpania - dzień 2
Dane wycieczki:
DST: 162.90 km AVS: 22.11 km/h
ALT: 2157 m MAX: 61.80 km/h
Temp:22.0 'C
Sobota, 18 kwietnia 2015Kategoria >100km, Rower szosowy, Wyprawa
Hiszpania - dzień 1
Dane wycieczki:
DST: 118.10 km AVS: 24.35 km/h
ALT: 896 m MAX: 55.00 km/h
Temp:20.0 'C
Niedziela, 12 kwietnia 2015Kategoria >100km, Rower szosowy, Wyprawa
Izrael - dzień 6
Dane wycieczki:
DST: 131.30 km AVS: 19.40 km/h
ALT: 1070 m MAX: 51.20 km/h
Temp:15.0 'C
Sobota, 11 kwietnia 2015Kategoria >100km, Rower szosowy, Wyprawa
Izrael - dzień 5
Dane wycieczki:
DST: 163.20 km AVS: 22.36 km/h
ALT: 1759 m MAX: 56.80 km/h
Temp:12.0 'C
Piątek, 10 kwietnia 2015Kategoria >100km, Rower szosowy, Wyprawa
Izrael - dzień 4
Dane wycieczki:
DST: 145.20 km AVS: 18.54 km/h
ALT: 2719 m MAX: 75.30 km/h
Temp:15.0 'C
Czwartek, 9 kwietnia 2015Kategoria >100km, Rower szosowy, Wyprawa
Izrael - dzień 3
Dane wycieczki:
DST: 135.50 km AVS: 19.04 km/h
ALT: 1527 m MAX: 62.60 km/h
Temp:23.0 'C
Czwartek, 19 marca 2015Kategoria Wycieczka, Rower szosowy, >100km
Dłuższa pętla do Warki, pokonywana mocnym tempem, piękna pogoda, słonecznie, suchutko, sporo trasy powyżej 10 stopni, dopiero pod wieczór się ochłodziło
Dane wycieczki:
DST: 114.30 km AVS: 29.95 km/h
ALT: 315 m MAX: 44.20 km/h
Temp:11.0 'C
Niedziela, 15 marca 2015Kategoria >100km, >200km, Rower szosowy, Wycieczka
Marcówka z Kotem
Ostatnio Kot odwiedził mnie w Warszawie - więc w ramach rewanżu tym razem ja wybrałem się do Wielkopolski ;))
Spotkanie postanowiliśmy połączyć z dłuższą trasą, a jako, że miało nieźle wiać ze wschodu - wybraliśmy się w kierunku zachodniej granicy. Po zarwanej nocce dojeżdżam do Poznania, tu przed 5 spotykam się z Marzeną i przez mokre i ciemne miasto jedziemy w kierunku Tarnowa Podgórnego. Aura nas nie rozpieszczała, koło 3 stopni i dużo wody na drogach, co nieźle usmarowało rowery i Kota jadącego na moim kole ;). Po krótkim skoku w bok po gminę Rokietnica wracamy na puściutką DK92 i jedziemy na Pniewy, zaczyna już świtać. Droga na Pniewy dość monotonna, przed samym miastem skusił nas ciepłem McDonald, a Kota darmową kawą ;). Za Pniewami droga robi się ciekawsza, więcej jest lasów, wiatr na większej części odcinków pomaga. Przed Trzcielem wjeżdżamy do województwa lubuskiego, które dosłownie po kilkuset metrach wita nas kostką.
Za Trzcielem wjeżdżamy na bardzo spokojną drogę DW137 i jadąc po lasach kierujemy się na Międzyrzec i dalej bocznymi drogami na Lubniewice. Zaskakuje jakość dróg, asfalty bardzo przyzwoite, nie ma się do czego przyczepić, a lubuskie z tego raczej nie słynęło. Drugi postój robimy po 150km w Lubniewicach, najładniejsze miasteczko na naszej dzisiejszej trasie, położone w małej kotlince, nad jeziorami; a odpoczywamy w Parku Miłości; szkoda że jeszcze nie ma liści na drzewach, bo park wyglądałby sporo lepiej. Z Lubniewic do Sulęcina trochę nas pomęczył wiatr, było też tu najwięcej górek, z Sulęcina już głównie w dół. Za Muszkowem zaczynają się już rozległe łąki nadwarciańskie, a jako, że jest tu zupełnie płasko to taka przestrzeń robi wrażenie. Ale naszą uwagę zaczyna zaprzątać przede wszystkim wiatr, bo bez osłony lasów na odkrytej przestrzeni wiatr pokazuje swoją klasę, a od rana sporo się zwiększył. Więc zanim dojechaliśmy do rzeki trochę dał nam popalić. Zaliczamy kilka gmin w okolicy i kierujemy się na prom za Witnicą. Kawałek za miastem okazuje się, że promu jednak nie będzie, a my musimy wracać spory kawał do mostu na Warcie, czołowo pod ten wiatr.
Zrobiło się też cieniutko z czasem, bo przez konieczność nadłożenia dystansu pojawiło się ryzyko, że możemy nie zdążyć na pociąg z Rzepina. Trzeba było więc jechać bez odpoczynków, do Krzepic jechało się ciężko, bo wiatr mocno przeszkadzał, dalej było już OK, kierunek zmieniliśmy na korzystniejszy, wjechaliśmy w lasy, a do tego pod wieczór wiatr znacznie osłabł. Tak więc sumarycznie do Rzepina dojechaliśmy z zapasem niemal pół godziny, powrót ekspresem, bilety drogie, ale pociąg bardzo szybki, do Warszawy spod niemieckiej granicy jedzie ledwie 4h, a po tak wymagającej trasie i zarwanej nocy tak szybki powrót zamiast wielogodzinnej jazdy jest bardzo pożądany.
Podziękowania dla Kota za kolejną udaną trasę, prawie 300km (Marzena nawet więcej!) w marcu to nie byle co, tym bardziej, że dziś warunki nie rozpieszczały, rano mokro, a po południu sporo zimnego wiatru.
Zdjęcia
Zaliczone gminy - 17 (Rokietnica, Kaźmierz, PNIEWY, Kwilcz, LWÓWEK, Miedzichowo, TRZCIEL, Pszczew, MIĘDZYRZECZ - miasto powiatowe, Bledzew, LUBNIEWICE, SULĘCIN - miasto powiatowe, Krzeszyce, Bogdaniec, WITNICA, Słońsk, OŚNO LUBUSKIE)
Ostatnio Kot odwiedził mnie w Warszawie - więc w ramach rewanżu tym razem ja wybrałem się do Wielkopolski ;))
Spotkanie postanowiliśmy połączyć z dłuższą trasą, a jako, że miało nieźle wiać ze wschodu - wybraliśmy się w kierunku zachodniej granicy. Po zarwanej nocce dojeżdżam do Poznania, tu przed 5 spotykam się z Marzeną i przez mokre i ciemne miasto jedziemy w kierunku Tarnowa Podgórnego. Aura nas nie rozpieszczała, koło 3 stopni i dużo wody na drogach, co nieźle usmarowało rowery i Kota jadącego na moim kole ;). Po krótkim skoku w bok po gminę Rokietnica wracamy na puściutką DK92 i jedziemy na Pniewy, zaczyna już świtać. Droga na Pniewy dość monotonna, przed samym miastem skusił nas ciepłem McDonald, a Kota darmową kawą ;). Za Pniewami droga robi się ciekawsza, więcej jest lasów, wiatr na większej części odcinków pomaga. Przed Trzcielem wjeżdżamy do województwa lubuskiego, które dosłownie po kilkuset metrach wita nas kostką.
Za Trzcielem wjeżdżamy na bardzo spokojną drogę DW137 i jadąc po lasach kierujemy się na Międzyrzec i dalej bocznymi drogami na Lubniewice. Zaskakuje jakość dróg, asfalty bardzo przyzwoite, nie ma się do czego przyczepić, a lubuskie z tego raczej nie słynęło. Drugi postój robimy po 150km w Lubniewicach, najładniejsze miasteczko na naszej dzisiejszej trasie, położone w małej kotlince, nad jeziorami; a odpoczywamy w Parku Miłości; szkoda że jeszcze nie ma liści na drzewach, bo park wyglądałby sporo lepiej. Z Lubniewic do Sulęcina trochę nas pomęczył wiatr, było też tu najwięcej górek, z Sulęcina już głównie w dół. Za Muszkowem zaczynają się już rozległe łąki nadwarciańskie, a jako, że jest tu zupełnie płasko to taka przestrzeń robi wrażenie. Ale naszą uwagę zaczyna zaprzątać przede wszystkim wiatr, bo bez osłony lasów na odkrytej przestrzeni wiatr pokazuje swoją klasę, a od rana sporo się zwiększył. Więc zanim dojechaliśmy do rzeki trochę dał nam popalić. Zaliczamy kilka gmin w okolicy i kierujemy się na prom za Witnicą. Kawałek za miastem okazuje się, że promu jednak nie będzie, a my musimy wracać spory kawał do mostu na Warcie, czołowo pod ten wiatr.
Zrobiło się też cieniutko z czasem, bo przez konieczność nadłożenia dystansu pojawiło się ryzyko, że możemy nie zdążyć na pociąg z Rzepina. Trzeba było więc jechać bez odpoczynków, do Krzepic jechało się ciężko, bo wiatr mocno przeszkadzał, dalej było już OK, kierunek zmieniliśmy na korzystniejszy, wjechaliśmy w lasy, a do tego pod wieczór wiatr znacznie osłabł. Tak więc sumarycznie do Rzepina dojechaliśmy z zapasem niemal pół godziny, powrót ekspresem, bilety drogie, ale pociąg bardzo szybki, do Warszawy spod niemieckiej granicy jedzie ledwie 4h, a po tak wymagającej trasie i zarwanej nocy tak szybki powrót zamiast wielogodzinnej jazdy jest bardzo pożądany.
Podziękowania dla Kota za kolejną udaną trasę, prawie 300km (Marzena nawet więcej!) w marcu to nie byle co, tym bardziej, że dziś warunki nie rozpieszczały, rano mokro, a po południu sporo zimnego wiatru.
Zdjęcia
Zaliczone gminy - 17 (Rokietnica, Kaźmierz, PNIEWY, Kwilcz, LWÓWEK, Miedzichowo, TRZCIEL, Pszczew, MIĘDZYRZECZ - miasto powiatowe, Bledzew, LUBNIEWICE, SULĘCIN - miasto powiatowe, Krzeszyce, Bogdaniec, WITNICA, Słońsk, OŚNO LUBUSKIE)
Dane wycieczki:
DST: 274.40 km AVS: 25.68 km/h
ALT: 892 m MAX: 45.40 km/h
Temp:7.0 'C
Niedziela, 15 lutego 2015Kategoria >100km, Rower szosowy, Wypad
Góry Świętokrzyskie z Transatlantykiem - dzień 2
Drugiego dnia postanawiam dojechać na pociąg do Skarżyska, tak by przejechać przez najwyższe pasma Gór Świętokrzyskich. Od samego początku dnia mamy doskonałą pogodę, za dnia okolice Sandomierza bardzo ładnie się prezentują, w okocy królują sady, ale wyglądają o wiele lepiej niż sady na Mazowszu, bo położone są na stromych wzgórzach, na które co rusz wspinamy się ściankami po 9-10%. W Garbowie złożyliśmy wizytę słynnemu Zawiszy Czarnemu, który stąd wlaśnie pochodził; żegnamy się z Transatlantykiem na skrzyżowaniu z szosą z Warszawy do Sandomierza - dzięki za gościnę i wspólną trasę! Szybko wjeżdżam na krajówkę do Kielc, którą zaczęła się bardzo przyjemna jazda. Pogoda wybitna, do tego zaczęło solidniej wiać w plecy, a szosa świetnej jakości, z minimalnym ruchem. Tak więc prawie 45km do Lechowa przeleciało bardzo szybko, a trasa urozmaicona, sporo górek i zjazdów, a od poziomu 300m nie brakuje śniegu w okolicy. W Lechowie odbijam w bok, tu już czuć, że solidnie wieje z boku, w lesie też pojawia się trochę lodu.
Ale gwoździem dzisiejszego programu był oczywiście podjazd na Święty Krzyż, do poziomu ok. 500m jechało się bez problemów, ale wyżej droga wjeżdża w las - i od razu pojawia się śnieg i lód. Z początku wydawało mi się, że nie ma szans po tym jechać, ale okazało się, że rower całkiem sensownie się trzyma, lód był dość "tępy", dobrze ubity kołami samochodów i wozów konnych. Sama jazda była OK, natomiast słabo się ruszało po postojach na zdjęcia, bo niedociążone tylne koło od razu buzowało. Na szczyt wjechałem w całości bez pchania, pod klasztor już nie zajeżdżałem, bo sporo było samochodów (w niedzielę w klasztorze są msze, na które przyjeżdża wielu ludzi z okolicy). Za to fantastycznie prezentowała się okolica gołoborza na Łysej Górze, same kamienie były pod śniegiem, ale na drzewach były jeszcze duże czapy śniegu, niektóre wystawione na wiatr miały fantazyjne kształty.
Wjeżdżając na szczyt myślałem, że w dół po tym lodzie na bank trzeba będzie sprowadzać, ale wbrew pozorom dało się jechać, choć oczywiście cały czas na hamulcu, 10-15km/h uważając by się za bardzo nie rozpędzić; oczywiście tylko do końca lasu, bo niżej dało się już normalnie jechać. Po kilkunastu km staję na obiad w Górznie, obiad dobry, ale zdecydowanie za dużo zjadłem, a duży posiłek w środku dnia to nie jest dobry pomysł. Tak więc cały podjazd pod przełęcz Krajeńską męczyłem się z pełnym żołądkiem ;)). A do końca trasy jeszcze sporo górek miałem, płaskich odcinków właściwie nie było. Z podjazdu za Bodzentynem miałem piękne widoki na masyw Łysogór, zaraz po tym zepsuła się pogoda, temperatura szybko spadła z 5-6 stopni do 0 a silny wiatr zmienił się na północny i na końcówce do Skarżyska wyraźnie przeszkadzał. Ale na pociąg udało mi się wyrobić, choć z niewielkim zapasem. Dworzec w Skarżysku niby nowy, ale jakość i pomysłowość typowa dla PKP - wejście na perony po wysokich kładkach, a same perony oczywiście niskie, więc wsiadanie z rowerem do pociągu niewygodne, poślizgnąłem się na wąskim stopniu i boleśnie uderzyłem się w piszczel, rozcinając nogę na parę centymetrów.
Cały wyjazd bardzo udany - prawie 400km w dwa dni, dobre towarzystwo i przede wszystkim doskonała pogoda, bardzo rzadka u nas o tej porze roku.
Zdjęcia
Drugiego dnia postanawiam dojechać na pociąg do Skarżyska, tak by przejechać przez najwyższe pasma Gór Świętokrzyskich. Od samego początku dnia mamy doskonałą pogodę, za dnia okolice Sandomierza bardzo ładnie się prezentują, w okocy królują sady, ale wyglądają o wiele lepiej niż sady na Mazowszu, bo położone są na stromych wzgórzach, na które co rusz wspinamy się ściankami po 9-10%. W Garbowie złożyliśmy wizytę słynnemu Zawiszy Czarnemu, który stąd wlaśnie pochodził; żegnamy się z Transatlantykiem na skrzyżowaniu z szosą z Warszawy do Sandomierza - dzięki za gościnę i wspólną trasę! Szybko wjeżdżam na krajówkę do Kielc, którą zaczęła się bardzo przyjemna jazda. Pogoda wybitna, do tego zaczęło solidniej wiać w plecy, a szosa świetnej jakości, z minimalnym ruchem. Tak więc prawie 45km do Lechowa przeleciało bardzo szybko, a trasa urozmaicona, sporo górek i zjazdów, a od poziomu 300m nie brakuje śniegu w okolicy. W Lechowie odbijam w bok, tu już czuć, że solidnie wieje z boku, w lesie też pojawia się trochę lodu.
Ale gwoździem dzisiejszego programu był oczywiście podjazd na Święty Krzyż, do poziomu ok. 500m jechało się bez problemów, ale wyżej droga wjeżdża w las - i od razu pojawia się śnieg i lód. Z początku wydawało mi się, że nie ma szans po tym jechać, ale okazało się, że rower całkiem sensownie się trzyma, lód był dość "tępy", dobrze ubity kołami samochodów i wozów konnych. Sama jazda była OK, natomiast słabo się ruszało po postojach na zdjęcia, bo niedociążone tylne koło od razu buzowało. Na szczyt wjechałem w całości bez pchania, pod klasztor już nie zajeżdżałem, bo sporo było samochodów (w niedzielę w klasztorze są msze, na które przyjeżdża wielu ludzi z okolicy). Za to fantastycznie prezentowała się okolica gołoborza na Łysej Górze, same kamienie były pod śniegiem, ale na drzewach były jeszcze duże czapy śniegu, niektóre wystawione na wiatr miały fantazyjne kształty.
Wjeżdżając na szczyt myślałem, że w dół po tym lodzie na bank trzeba będzie sprowadzać, ale wbrew pozorom dało się jechać, choć oczywiście cały czas na hamulcu, 10-15km/h uważając by się za bardzo nie rozpędzić; oczywiście tylko do końca lasu, bo niżej dało się już normalnie jechać. Po kilkunastu km staję na obiad w Górznie, obiad dobry, ale zdecydowanie za dużo zjadłem, a duży posiłek w środku dnia to nie jest dobry pomysł. Tak więc cały podjazd pod przełęcz Krajeńską męczyłem się z pełnym żołądkiem ;)). A do końca trasy jeszcze sporo górek miałem, płaskich odcinków właściwie nie było. Z podjazdu za Bodzentynem miałem piękne widoki na masyw Łysogór, zaraz po tym zepsuła się pogoda, temperatura szybko spadła z 5-6 stopni do 0 a silny wiatr zmienił się na północny i na końcówce do Skarżyska wyraźnie przeszkadzał. Ale na pociąg udało mi się wyrobić, choć z niewielkim zapasem. Dworzec w Skarżysku niby nowy, ale jakość i pomysłowość typowa dla PKP - wejście na perony po wysokich kładkach, a same perony oczywiście niskie, więc wsiadanie z rowerem do pociągu niewygodne, poślizgnąłem się na wąskim stopniu i boleśnie uderzyłem się w piszczel, rozcinając nogę na parę centymetrów.
Cały wyjazd bardzo udany - prawie 400km w dwa dni, dobre towarzystwo i przede wszystkim doskonała pogoda, bardzo rzadka u nas o tej porze roku.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 145.50 km AVS: 23.85 km/h
ALT: 1435 m MAX: 65.20 km/h
Temp:4.0 'C