Wpisy archiwalne w kategorii
Wyprawa
Dystans całkowity: | 26558.52 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 1295:02 |
Średnia prędkość: | 20.51 km/h |
Maksymalna prędkość: | 87.20 km/h |
Suma podjazdów: | 285927 m |
Suma kalorii: | 26183 kcal |
Liczba aktywności: | 176 |
Średnio na aktywność: | 150.90 km i 7h 21m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 12 kwietnia 2015Kategoria >100km, Rower szosowy, Wyprawa
Izrael - dzień 6
Dane wycieczki:
DST: 131.30 km AVS: 19.40 km/h
ALT: 1070 m MAX: 51.20 km/h
Temp:15.0 'C
Sobota, 11 kwietnia 2015Kategoria >100km, Rower szosowy, Wyprawa
Izrael - dzień 5
Dane wycieczki:
DST: 163.20 km AVS: 22.36 km/h
ALT: 1759 m MAX: 56.80 km/h
Temp:12.0 'C
Piątek, 10 kwietnia 2015Kategoria >100km, Rower szosowy, Wyprawa
Izrael - dzień 4
Dane wycieczki:
DST: 145.20 km AVS: 18.54 km/h
ALT: 2719 m MAX: 75.30 km/h
Temp:15.0 'C
Czwartek, 9 kwietnia 2015Kategoria >100km, Rower szosowy, Wyprawa
Izrael - dzień 3
Dane wycieczki:
DST: 135.50 km AVS: 19.04 km/h
ALT: 1527 m MAX: 62.60 km/h
Temp:23.0 'C
Środa, 8 kwietnia 2015Kategoria Rower szosowy, Wyprawa
Izrael - dzień 2
Dane wycieczki:
DST: 97.40 km AVS: 19.16 km/h
ALT: 1605 m MAX: 70.30 km/h
Temp:35.0 'C
Wtorek, 7 kwietnia 2015Kategoria Rower szosowy, Wyprawa
Izrael - dzień 1
Dane wycieczki:
DST: 24.70 km AVS: 20.87 km/h
ALT: 227 m MAX: 34.30 km/h
Temp:17.0 'C
Niedziela, 17 sierpnia 2014Kategoria Wyprawa, Rower szosowy
Na lotnisko w Ciampino, parę kilometrów pod Modlinem oraz powrót z dworca do domu
Dane wycieczki:
DST: 23.30 km AVS: 21.51 km/h
ALT: 70 m MAX: 39.30 km/h
Temp:21.0 'C
Sobota, 10 maja 2014Kategoria Wyprawa, Rower szosowy, >100km
Hochtor - dzień 6
Bockstein - Bruck - Fuscher Torl (2437m) - Zell am See
Rano pogoda marna, jeszcze nie pada, ale deszcz wisi w powietrzu. Na dzień dobry czeka mnie długi zjazd, więc ciepło się ubieram i ruszam na trasę, od początku dnia coraz regularniej trzaska z napędu. Po zjeździe na poziom 800m solidnie lunęło, z godzinę jechałem w deszczu, później pogoda zaczęła się klarować. Sprawnie docieram do Bruck, tutaj robię duże zakupy w markecie (dziś sobota) i ruszam na Hochtor, przed którym miałem bardzo duży respekt. To jeden z najcięższych europejskich podjazdów, zarówno bardzo długi jak i bardzo wymagający. Pierwszy odcinek do Fusch to łagodna jazda w górę doliny, zaczęło się solidnie przejaśniać, na horyzoncie pojawiają się liczne ośnieżone szczyty. Niestety nie jest tak różowo - zamiast jechać coraz częściej zaczynam się użerać z rowerem, napęd coraz bardziej szwankuje, trzaski z tylnego koła już nie są okazyjne, a bardzo regularne, chwilami wolnobieg w ogóle nie załapuje - jednym słowem marnie to wygląda. Hochtor szybko udowadnia, że jego renoma to nie tylko puste słowa, z tej strony jest cięższy niż wariant południowy (który na lekko podjeżdżałem 10 lat temu), 10-12% trzyma na długich odcinkach, więc kolejny raz trzeba jechać siłowo, co do reszty zarzyna mój napęd. Jako, że to sobota, a pogoda robiła się coraz lepsza - na trasie nie brakowało rowerzystów, co rusz się kogoś spotykało. Od poziomu ok. 1900m przy drodze pojawia się coraz więcej śniegu, jazda w Alpach w maju ma swój niekwestionowany urok. A droga to jedna z najpiękniejszych szos Europy, wspaniałe widoki na ośnieżone szczyty zapierają dech w piersiach, na jednym z licznych punktów widokowych przy drodze zrobiłem sobie dłuższy postój, po takie widoki, dla takich chwil - warto wylewać litry potu na ciężkich podjazdach!
Końcówka to już coraz więcej śniegu przy drodze, zaspy na kilka metrów, śniegowe tunele - to robi niesamowite wrażenie, widokowo o tej porze roku jest sporo atrakcyjniej niż latem, choć o dobrą pogodę znacznie trudniej. Udało mi się dotrzeć na Fuscher Torl (2437m) - stąd można odbić w bok na brukowaną drogę na Edelweiss Spitze lub pojechać w dół w stronę Hochtoru. Ale ja niestety nie jadę już nigdzie - napęd padł zupełnie, wolnobieg przestał zazębiać. Zabrałem się więc za naprawę, w restauracji pożyczyłem klucz 20 do klucza do kasety (ten miałem), od jednego z rowerzystów na którego czekał tu samochód - imbus 10 potrzebny do zdjęcia bębenka z piasty. Niestety nie było już co naprawiać - 2 z 3 piesków były zmielone, też ich osadzenie w bębenku, jedno łożysko w samym bębenku zarżnięte, koło miało ponad 1cm luzu na boki. Niestety piasta FFWD okazała się zupełnym szajsem, problemy z nią miałem odkąd zacząłem używać tych kół, to sprzęt może dobry na suche warunki i małe przebiegi, przy bardziej wymagającej eksploatacji szybko zawodzi. Wszystkie łożyska były wymienianie ok. 2 miesiące wcześniej, a po trasie do Berlina musiałem regulować wolnobieg, który regularnie trzeszczał. Na tej trasie wszystko było idealnie do wczorajszego dnia i bardzo ostrych podjazdów, które wymagały siłowej jazdy, pierwszy raz zaczęło lekko trzaskać pod koniec Katschbergu. Jednym słowem - siłowa jazda na podjazdach zarżnęła zarówno łożysko jak i gówniany system trzech zapadek, słabo umocowanych w bębenku. To rozwiązanie to jeden z licznych klonów systemu Novateca, który nie umywa się do systemów zapadkowych DT czy Chrisa Kinga, podobną zabawę miałem przed MRDP z piastą Novateca, wtedy ją na szczęście zmieniłem na DT, tu poskąpiłem funduszy, nie chciałem się bujać z problematycznym przeplotem karbonowych kół z wysokim profilem - i zapłaciłem za to przedwczesnym końcem wyprawy. Ten system Novateca działa jeszcze w miarę OK w produktach dość ciężkich, ale w piastach wyżyłowanych wagowo jak ta - to już spore ryzyko, boleśnie przekonałem się, że w lekkich kołach nie warto oszczędzać na tylnych piastach.
Jako, że była sobota, a mój plan na kolejne dni był bardzo wyżyłowany - uznałem, że dalsza jazda nie ma sensu, żeby jechać dalej musiałbym kupić nowe koło, wyrzucić stare z obręczą karbonową - a to było wykonalne pewnie dopiero w poniedziałek i też bardzo kosztowne. Udało mi się odpalić napęd na jednej z 3 zapadek, działało to słabiutko, ale jechać jako tako się dało, choć na zjeździe tak duży luz koła bardzo przeszkadzał, rowerem na wąskich oponach wyraźnie rzucało na boki. Ok. 14 ruszyłem z góry, koło 16 byłem już w Zell am See na dworcu, o 16.15 wsiadłem w pociąg do Wiednia, o 22 w autobus do Warszawy - tak więc przynajmniej zupełnie nie planowany powrót udał się idealnie.
Niedosyt po trasie został spory, bo jechało mi się świetnie, w ciężkich górach nie schodziłem poniżej 200km, nawet dzień z Hochtorem ze średnią powyżej 20km/h - ale czasem bywa i tak. Takim prezentem na otarcie łez była piękna pogoda podczas podjazdu na Hochtor, co w tym rejonie nie jest częstym zjawiskiem, 10 lat temu miałem u góry widoczność na 20-50m; tym razem było idealnie, widoki z tego podjazdu zostaną mi w pamięcia na długo!
Zdjęcia
Bockstein - Bruck - Fuscher Torl (2437m) - Zell am See
Rano pogoda marna, jeszcze nie pada, ale deszcz wisi w powietrzu. Na dzień dobry czeka mnie długi zjazd, więc ciepło się ubieram i ruszam na trasę, od początku dnia coraz regularniej trzaska z napędu. Po zjeździe na poziom 800m solidnie lunęło, z godzinę jechałem w deszczu, później pogoda zaczęła się klarować. Sprawnie docieram do Bruck, tutaj robię duże zakupy w markecie (dziś sobota) i ruszam na Hochtor, przed którym miałem bardzo duży respekt. To jeden z najcięższych europejskich podjazdów, zarówno bardzo długi jak i bardzo wymagający. Pierwszy odcinek do Fusch to łagodna jazda w górę doliny, zaczęło się solidnie przejaśniać, na horyzoncie pojawiają się liczne ośnieżone szczyty. Niestety nie jest tak różowo - zamiast jechać coraz częściej zaczynam się użerać z rowerem, napęd coraz bardziej szwankuje, trzaski z tylnego koła już nie są okazyjne, a bardzo regularne, chwilami wolnobieg w ogóle nie załapuje - jednym słowem marnie to wygląda. Hochtor szybko udowadnia, że jego renoma to nie tylko puste słowa, z tej strony jest cięższy niż wariant południowy (który na lekko podjeżdżałem 10 lat temu), 10-12% trzyma na długich odcinkach, więc kolejny raz trzeba jechać siłowo, co do reszty zarzyna mój napęd. Jako, że to sobota, a pogoda robiła się coraz lepsza - na trasie nie brakowało rowerzystów, co rusz się kogoś spotykało. Od poziomu ok. 1900m przy drodze pojawia się coraz więcej śniegu, jazda w Alpach w maju ma swój niekwestionowany urok. A droga to jedna z najpiękniejszych szos Europy, wspaniałe widoki na ośnieżone szczyty zapierają dech w piersiach, na jednym z licznych punktów widokowych przy drodze zrobiłem sobie dłuższy postój, po takie widoki, dla takich chwil - warto wylewać litry potu na ciężkich podjazdach!
Końcówka to już coraz więcej śniegu przy drodze, zaspy na kilka metrów, śniegowe tunele - to robi niesamowite wrażenie, widokowo o tej porze roku jest sporo atrakcyjniej niż latem, choć o dobrą pogodę znacznie trudniej. Udało mi się dotrzeć na Fuscher Torl (2437m) - stąd można odbić w bok na brukowaną drogę na Edelweiss Spitze lub pojechać w dół w stronę Hochtoru. Ale ja niestety nie jadę już nigdzie - napęd padł zupełnie, wolnobieg przestał zazębiać. Zabrałem się więc za naprawę, w restauracji pożyczyłem klucz 20 do klucza do kasety (ten miałem), od jednego z rowerzystów na którego czekał tu samochód - imbus 10 potrzebny do zdjęcia bębenka z piasty. Niestety nie było już co naprawiać - 2 z 3 piesków były zmielone, też ich osadzenie w bębenku, jedno łożysko w samym bębenku zarżnięte, koło miało ponad 1cm luzu na boki. Niestety piasta FFWD okazała się zupełnym szajsem, problemy z nią miałem odkąd zacząłem używać tych kół, to sprzęt może dobry na suche warunki i małe przebiegi, przy bardziej wymagającej eksploatacji szybko zawodzi. Wszystkie łożyska były wymienianie ok. 2 miesiące wcześniej, a po trasie do Berlina musiałem regulować wolnobieg, który regularnie trzeszczał. Na tej trasie wszystko było idealnie do wczorajszego dnia i bardzo ostrych podjazdów, które wymagały siłowej jazdy, pierwszy raz zaczęło lekko trzaskać pod koniec Katschbergu. Jednym słowem - siłowa jazda na podjazdach zarżnęła zarówno łożysko jak i gówniany system trzech zapadek, słabo umocowanych w bębenku. To rozwiązanie to jeden z licznych klonów systemu Novateca, który nie umywa się do systemów zapadkowych DT czy Chrisa Kinga, podobną zabawę miałem przed MRDP z piastą Novateca, wtedy ją na szczęście zmieniłem na DT, tu poskąpiłem funduszy, nie chciałem się bujać z problematycznym przeplotem karbonowych kół z wysokim profilem - i zapłaciłem za to przedwczesnym końcem wyprawy. Ten system Novateca działa jeszcze w miarę OK w produktach dość ciężkich, ale w piastach wyżyłowanych wagowo jak ta - to już spore ryzyko, boleśnie przekonałem się, że w lekkich kołach nie warto oszczędzać na tylnych piastach.
Jako, że była sobota, a mój plan na kolejne dni był bardzo wyżyłowany - uznałem, że dalsza jazda nie ma sensu, żeby jechać dalej musiałbym kupić nowe koło, wyrzucić stare z obręczą karbonową - a to było wykonalne pewnie dopiero w poniedziałek i też bardzo kosztowne. Udało mi się odpalić napęd na jednej z 3 zapadek, działało to słabiutko, ale jechać jako tako się dało, choć na zjeździe tak duży luz koła bardzo przeszkadzał, rowerem na wąskich oponach wyraźnie rzucało na boki. Ok. 14 ruszyłem z góry, koło 16 byłem już w Zell am See na dworcu, o 16.15 wsiadłem w pociąg do Wiednia, o 22 w autobus do Warszawy - tak więc przynajmniej zupełnie nie planowany powrót udał się idealnie.
Niedosyt po trasie został spory, bo jechało mi się świetnie, w ciężkich górach nie schodziłem poniżej 200km, nawet dzień z Hochtorem ze średnią powyżej 20km/h - ale czasem bywa i tak. Takim prezentem na otarcie łez była piękna pogoda podczas podjazdu na Hochtor, co w tym rejonie nie jest częstym zjawiskiem, 10 lat temu miałem u góry widoczność na 20-50m; tym razem było idealnie, widoki z tego podjazdu zostaną mi w pamięcia na długo!
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 111.30 km AVS: 20.93 km/h
ALT: 1906 m MAX: 74.50 km/h
Temp:16.0 'C
Piątek, 9 maja 2014Kategoria Wyprawa, Rower szosowy, >200km, >100km
Hochtor - dzień 5
Hieflau - Admont - Schladming - Obertauren Pass (1738m) - St. Michael - Katschberg Pass (1641m) - Lendorf - Mallnitz - [pociąg] - Bockstein
Dzisiaj zaczynają się bardzo solidne góry, więc już wcześnie rano jestem na trasie. Pogoda cienka, zanosi się na deszcz, pierwszy odcinekk do Admont bardzo fajny, jedzie się wąską doliną, którą otaczają wysokie dwutysięczne szczyty na których nie brakuje śniegu, jest kilka wodospadów, w okolicy wiele dróg wspinaczkowych, bardzo urokliwy kawałek. Niestety za Admont dolina się rozszerza, robi się bardzo ruchliwie, no i zaczyna też padać. Deszcz dość szybko przeszedł, natomiast ruch tylko się zwiększył, generalnie cały ten kawałek aż do Radstadt był bardzo ruchliwy, fragmentami były tu ekspresówki (tutaj znaki dróg tylko dla samochodów stawia się też na normalnych jednojezdniowych szosach), które raz dawało się omijać, raz nie. Okazało się przełęcz Solkpass jest o tej porze roku nieprzejezdna, co mnie specjalnie nie zdziwiło, więc przez Taury trzeba było jechać przełęczą Obertauren.
Nie wiem na jakiej podstawie, ale wydawało mi się, że to będzie dość łatwy podjazd, może dlatego, że na mapie podjazd był sporo dłuższy niż na Katschberg. A tymczasem była to wymagająca przełęcz, podjazd wyssał ze mnie sporo sił, nie brakowało kawałków koło 10-12%, wypłaszczeń nie za wiele, więc w kość dała solidnie, u góry już leżało trochę śniegu. Zjazd piękny, koło szczytu długa prosta na której wyciągnąłem aż 78km/h. Jazda w dół przeleciała bardzo szybko i już solidnie zmęczony staję w St. Michael zbierając siły przed Katschbergiem. Tutaj już nie miałem złudzeń, wiedziałem, że to będzie straszna rzeźnia - no i nie rozczarowałem się ;)). Podjazd jest piekielnie ostry, w sumie ponad 4km na których trzyma cały czas 13-15%, w środkowej części trochę lżej. Na rowerze szosowym z dwoma tarczami i trochę ponad 10kg bagażu - to już ekstremum, strasznie to siły wysysało, mięśnie obciążone bardzo siłową jazdą w końcówce już ledwo się czuło. Z drugiej strony równie ostro, choć odcinek piekielnego nachylenia nieco krótszy, znowu dało się pojechać pod 80km/h. Kilka razy zdarzało mi się podjeżdżać trochę cięższe góry w typie Zoncolanu czy Malga Palazzo, ale to były boczne drogi z lokalnym ruchem, natomiast Katschberg to najcięższa przełęcz drogowa dla normalnego ruchu jaką miałem okazję pokonywać w Alpach i to już po 150km w nogach.
Ale to nie był jeszcze koniec tego bardzo wymagającego dnia, po zjeździe w rejon jeziora Millstater czekał mnie jeszcze długi kawałek do Mallnitz zakończony 500m podjazdem, w sam raz żeby jeszcze zmaltretowanym mięśniom dołożyć ;). Ale ze względu na jutrzejszy, jeszcze cięższy dzień zależało mi, żeby się dziś wyrobić z przejazdem kolejowym - bowiem z Mallnitz nie ma dalszej drogi, natomiast wsiada się w pociąg przejeżdżający pod Taurami na drugą stronę. Udało mi się wyrobić, a że do odjazdu było już niewiele czasu nie bawiłem się w kupowanie biletu w automacie, myśląc, że mozna to zrobić u konduktora. Ten jednak biletów nie sprzedawał, na szczęście widząc obcokrajowca nie robił problemów. Po przejechaniu zaledwie kilkunastu km, po drugiej stronie masywu okazało się, że solidnie tam leje - więc szybko wyjechałem kawałek za Bockstein i już nocą rozbiłem obozowisko i szybko "odpłynąłem"
Zdjęcia
Hieflau - Admont - Schladming - Obertauren Pass (1738m) - St. Michael - Katschberg Pass (1641m) - Lendorf - Mallnitz - [pociąg] - Bockstein
Dzisiaj zaczynają się bardzo solidne góry, więc już wcześnie rano jestem na trasie. Pogoda cienka, zanosi się na deszcz, pierwszy odcinekk do Admont bardzo fajny, jedzie się wąską doliną, którą otaczają wysokie dwutysięczne szczyty na których nie brakuje śniegu, jest kilka wodospadów, w okolicy wiele dróg wspinaczkowych, bardzo urokliwy kawałek. Niestety za Admont dolina się rozszerza, robi się bardzo ruchliwie, no i zaczyna też padać. Deszcz dość szybko przeszedł, natomiast ruch tylko się zwiększył, generalnie cały ten kawałek aż do Radstadt był bardzo ruchliwy, fragmentami były tu ekspresówki (tutaj znaki dróg tylko dla samochodów stawia się też na normalnych jednojezdniowych szosach), które raz dawało się omijać, raz nie. Okazało się przełęcz Solkpass jest o tej porze roku nieprzejezdna, co mnie specjalnie nie zdziwiło, więc przez Taury trzeba było jechać przełęczą Obertauren.
Nie wiem na jakiej podstawie, ale wydawało mi się, że to będzie dość łatwy podjazd, może dlatego, że na mapie podjazd był sporo dłuższy niż na Katschberg. A tymczasem była to wymagająca przełęcz, podjazd wyssał ze mnie sporo sił, nie brakowało kawałków koło 10-12%, wypłaszczeń nie za wiele, więc w kość dała solidnie, u góry już leżało trochę śniegu. Zjazd piękny, koło szczytu długa prosta na której wyciągnąłem aż 78km/h. Jazda w dół przeleciała bardzo szybko i już solidnie zmęczony staję w St. Michael zbierając siły przed Katschbergiem. Tutaj już nie miałem złudzeń, wiedziałem, że to będzie straszna rzeźnia - no i nie rozczarowałem się ;)). Podjazd jest piekielnie ostry, w sumie ponad 4km na których trzyma cały czas 13-15%, w środkowej części trochę lżej. Na rowerze szosowym z dwoma tarczami i trochę ponad 10kg bagażu - to już ekstremum, strasznie to siły wysysało, mięśnie obciążone bardzo siłową jazdą w końcówce już ledwo się czuło. Z drugiej strony równie ostro, choć odcinek piekielnego nachylenia nieco krótszy, znowu dało się pojechać pod 80km/h. Kilka razy zdarzało mi się podjeżdżać trochę cięższe góry w typie Zoncolanu czy Malga Palazzo, ale to były boczne drogi z lokalnym ruchem, natomiast Katschberg to najcięższa przełęcz drogowa dla normalnego ruchu jaką miałem okazję pokonywać w Alpach i to już po 150km w nogach.
Ale to nie był jeszcze koniec tego bardzo wymagającego dnia, po zjeździe w rejon jeziora Millstater czekał mnie jeszcze długi kawałek do Mallnitz zakończony 500m podjazdem, w sam raz żeby jeszcze zmaltretowanym mięśniom dołożyć ;). Ale ze względu na jutrzejszy, jeszcze cięższy dzień zależało mi, żeby się dziś wyrobić z przejazdem kolejowym - bowiem z Mallnitz nie ma dalszej drogi, natomiast wsiada się w pociąg przejeżdżający pod Taurami na drugą stronę. Udało mi się wyrobić, a że do odjazdu było już niewiele czasu nie bawiłem się w kupowanie biletu w automacie, myśląc, że mozna to zrobić u konduktora. Ten jednak biletów nie sprzedawał, na szczęście widząc obcokrajowca nie robił problemów. Po przejechaniu zaledwie kilkunastu km, po drugiej stronie masywu okazało się, że solidnie tam leje - więc szybko wyjechałem kawałek za Bockstein i już nocą rozbiłem obozowisko i szybko "odpłynąłem"
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 235.50 km AVS: 22.50 km/h
ALT: 3372 m MAX: 79.20 km/h
Temp:17.0 'C
Czwartek, 8 maja 2014Kategoria Wyprawa, Rower szosowy, >200km, >100km
Hochtor - dzień 4
Dziś zaczynają się Alpy, jeszcze nie te wysokie, ale takie alpejskie przedmurze. Niestety znowu od rana mocno wieje, tym razem czołowo, więc pierwsze 50km do St. Polten to męczarnia, tyle dobrego, że po wczorajszych deszczach nie ma już śladu, ładna słoneczna pogoda. Spore wrażenie robi szeroki Dunaj przykryty szkwałami, a nad rzeką na wysokim wzgórzu króluje wielkie opactwo benedyktyńskie Gottweig. Za St. Polten wreszcie zaczynają się górki, a wraz z wjazdem w wąskie doliny wiatr powoli przestaje przeszkadzać i jazda robi się przyjemniejsza. Po pewnym czasie zaczyna się solidny podjazd na ponad tysięczną przełęcz Wast am Wald (1110m), dał mi w kość, bo był tu długi kawałek solidnego nachylenia. W trakcie podjazdu robię dłuższy postój, końcówka przed przełęczą już łatwiejsza, więc szybko melduję się w Mariazell oglądając słynną bazylikę, miejsce kultu maryjnego, taką austriacką Częstochowę.
Za miastem kolejna przełęcz, krótka, ale z ostrą końcówką. Z przełęczy bardzo szybki zjazd na którym udaje się przekroczyć 70km/h. Z Lunz do Hieflau lekko pagórkowata droga, coraz więcej wysokich szczytów widać w okolicy. W samej końcówce dnia, gdy już miałem ponad 200km trafiła się piekielnie ostra ściana, 15% ponad 100m do góry, na moich przełożeniach ledwo się to już wjeżdża, w sam raz żeby dobić zmęczonego rowerzystę ;). Nocuję w lesie kawałeczek za Hieflau.
Zdjęcia
Dziś zaczynają się Alpy, jeszcze nie te wysokie, ale takie alpejskie przedmurze. Niestety znowu od rana mocno wieje, tym razem czołowo, więc pierwsze 50km do St. Polten to męczarnia, tyle dobrego, że po wczorajszych deszczach nie ma już śladu, ładna słoneczna pogoda. Spore wrażenie robi szeroki Dunaj przykryty szkwałami, a nad rzeką na wysokim wzgórzu króluje wielkie opactwo benedyktyńskie Gottweig. Za St. Polten wreszcie zaczynają się górki, a wraz z wjazdem w wąskie doliny wiatr powoli przestaje przeszkadzać i jazda robi się przyjemniejsza. Po pewnym czasie zaczyna się solidny podjazd na ponad tysięczną przełęcz Wast am Wald (1110m), dał mi w kość, bo był tu długi kawałek solidnego nachylenia. W trakcie podjazdu robię dłuższy postój, końcówka przed przełęczą już łatwiejsza, więc szybko melduję się w Mariazell oglądając słynną bazylikę, miejsce kultu maryjnego, taką austriacką Częstochowę.
Za miastem kolejna przełęcz, krótka, ale z ostrą końcówką. Z przełęczy bardzo szybki zjazd na którym udaje się przekroczyć 70km/h. Z Lunz do Hieflau lekko pagórkowata droga, coraz więcej wysokich szczytów widać w okolicy. W samej końcówce dnia, gdy już miałem ponad 200km trafiła się piekielnie ostra ściana, 15% ponad 100m do góry, na moich przełożeniach ledwo się to już wjeżdża, w sam raz żeby dobić zmęczonego rowerzystę ;). Nocuję w lesie kawałeczek za Hieflau.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 212.00 km AVS: 23.17 km/h
ALT: 2516 m MAX: 75.30 km/h
Temp:18.0 'C