Piątek, 27 sierpnia 2021Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon 2021, MRDP 2021, Ultramaraton
MRDP
VI dzień - Międzylesie - Głuszyca - Świeradów-Zdrój - Zgorzelec - Gubin
Spałem dobrze, startuję koło 5 rano, przed wyjazdem sprawdzając sytuację w wyścigu. Prowadzący Paweł Pieczka już skończył Kotlinę Kłodzką, więc jest 8-10h z przodu, z niewielką stratą Paweł Sojecki, ale z dnia na dzień zaczynający tracić swoją przewagę z pierwszej fazy wyścigu, a w nocy na trzecie miejsce przesunął się jadący bardzo równo Adam Kałużny, ze mną w tym samym hotelu w Międzylesiu spał Paweł Chwała (ale on jedzie w kategorii Open), a ok. godzinę za mną jadą Jakub Szumański i Adam Szczygieł, a za nimi jakieś 1-2h Jacek Kozioł, Przemek Kijak i Śruba. Jednym słowem w czołówce bardzo ciasno i w dwie-trzy godziny to się może wszystko zmienić.
Na pierwszym podjeździe za Międzylesiem zaczyna już dnieć, tutaj również niewielka zmiana trasy, dzięki której fatalne dziury przez Gniewoszów zostały zastąpione równiutkim asfaltem przez Niemojów. Już na pięknej drodze granicznej prowadzącej puściutką Doliną Orlicy wyprzedza mnie Paweł Chwała, który ruszył z Międzylesia tuż po mnie. Ale wyprzedza to mało powiedziane, łyknął mnie jak Ferrari wyprzedzające Poloneza, jadąc dobre 5km/h szybciej i szybko znikając na horyzoncie. Nie podjąłem rękawicy, w ogóle mnie to nie zdeprymowało, bo wiedziałem, że Paweł w ten sposób cisnąc musi jechać na duży kredyt, bo gdyby to było jego normalne tempo to byłby co najmniej dobę z przodu. Na takim wyścigu trzeba jechać swoje, mocne podpalanie się i jazda "ponad stan" łatwo może wyeksploatować organizm, a na metę zostało jeszcze ponad 1000km.
Cały odcinek wzdłuż granicy w zimnie, 5-7 stopni ledwie, ale miało to mnóstwo klimatu - puściutka droga wzdłuż Orlicy, nawet Zieleniec jak wymarły, parujące jeziorka, mgła na łąkach. Bałem się, że mocno mnie wytelepie na zjeździe do Kudowy - bo to najdłuższy zjazd całego MRDP (500m różnicy poziomów na raz), do tego i bardzo szybki, udało mi się w końcu przekroczyć 70km/h. Ale w sumie źle nie było, wiele nie zmarzłem, a na dole w Kudowie było już parę stopni cieplej i nawet wyszło słońce. Robię tu popas śniadaniowy pod Żabką, niestety to były miłe złego początki bo na podjeździe pod Karłów Drogą Stu Zakrętów już zaczęło padać, powróciła dobrze już poznana na MRDP klasyka, czyli opady konwekcyjne, co chwile opad, przerwa, opad i tak bez końca.
Przez mokrą drogę zjazd spod Szczelińca słabiutki, trzeba było jechać dość asekuracyjnie. Sprawnie przejeżdżam ostrą ściankę przed Tłumaczowem i jedną wielką dziurę, czyli Krajanów (na szczęście większość dziur jest na podjeździe, zjazdu tylko krótkie fragmenty). Po wjeździe na szosę wojewódzką do Głuszycy podjechała z przodu zupełnie sina chmura, niesamowicie było to z góry obserwować jak schodziła w dół do Głuszycy. Byłem już psychicznie przygotowany, że walnie na maksa, ale tym razem się ufarciło - gdy zjechałem na dół to co prawda cała Głuszyca była zalana, a drogą płynęła mała rzeka, ale na mnie nic nie spadło ;)
W Głuszycy krótkie spotkanie ze poznanym na Pierścieniu Jankiem Wosiem, który wyjechał na trasę pokibicować zawodnikom, szkoda, że nie było czasu dłużej pogadać. Na podjeździe za Głuszycą kolejne zaskoczenie - dramatyczne dziury na odcinku paru kilometrów zastąpił nowiutki asfalt, a jeszcze w maju, gdy jechałem tędy na Zlot na tym odcinku straszyły wielkie kratery. Kawałek bardzo fajny, lubię tędy jeździć, ale pogoda nie odpuszcza, co chwilę wali deszcz, do tego cały czas utrzymuje się dość niska temperatura, w okolicach 10 stopni; piękny mamy sierpień w tym roku... Ulewa złapała mnie między innymi na przełęczy za Mieroszowem i do Chełmska już zjeżdżałem na mokro, też i na Kowarskiej padało, choć już nie tak intensywnie. Ale pomimo tego dzisiaj jedzie mi się sprawnie, sporo lepiej niż wczorajszego dnia, gdy było dużo mniej gór. Od Kowar mocno ruchliwy odcinek, za Podgórzynem staję na hot-dogi w Żabce, sprawdzam też monitoring - i okazuje się, że jestem drugi, Paweł Sojecki nieoczekiwanie spał w dzień, a gdzieś na trasie minąłem Adama Kałużnego i Pawła Chwałę, który rano z takim animuszem cisnął; ale nie było to za rozsądne, bo doprowadziło do poważnej kontuzji uda, w efekcie musiał znacznie zwolnić i poświęcić więcej czasu na regenerację. Gdy kończyłem postój właśnie nadjechał Adam Kałużny (którego ostatnio widziałem gdzieś pod Bartoszycami), szybko wskoczyłem na rower i dogoniłem Adama na światłach przed krajówką. Fajnie było z kimś chwilkę pogadać, na ostrym podjeździe na Zakręt Śmierci Adam pojechał trochę szybciej, ale spotykamy się na górze (gdzie znowu zaczęło padać) - był tam lotny punkt Tomasza Karbowniczaka (dozwolony przez dyrektora wyścigu), kolejna fajna inicjatywa! Ale stałem tylko chwilkę, żeby nie zmarznąć, bo dobra termika na długim zjeździe do Świeradowa to podstawa ;))
W Świeradowie krótka wizyta na Orlenie - i wjeżdżam na ostatnią solidniejszą górę MRDP, czyli ściankę do Czerniawy. U góry łapię duży zastrzyk motywacyjny, całe góry przejechane, a i załamania pogodowe na płaskim nie będą tak dotkliwe jak w górach, nawet chwilowo znowu zaczęło słońce przebłyskiwać. Taki SMS wysłałem na wyścigową relację:
"Koniec z górami – ruszam do tych magicznych krain, gdzie bywa 25 stopni, gdzie jest bezchmurne niebo i gdzie dziewczyny chodzą w bikini! Takie krainy musza gdzieś istnieć, choć łatwo o tym zapomnieć, gdy człowieka zlewa z 7 razy na dzień w 8-10 stopniach".
Na odcinku do Zgorzelca kolejne duże zaskoczenie in plus - zamiast kilkunastokilometrowego odcinka bardzo chamskiego asfaltu znanego z poprzednich edycji teraz jest kolejna idealna droga, trzeba przyznać, że pod względem asfaltów w tym roku jest prawdziwy wypas, naprawdę dużo dziurawych dróg naprawiono, co znacznie zwiększa płynność i wygodę jazdy MRDP. W Zgorzelcu mocno główkuję co tu robić, czy iść od razu spać, czy też jechać dalej. Jest dopiero 20, więc trochę wcześnie na spanie, ale z kolei za Zgorzelcem jest zupełna pustynia z miejscami noclegowymi. Jako, że czułem się w miarę OK - postanawiam zaryzykować i rezerwuję nocleg aż w Gubinie, co będzie wymagało prawie całej nocy na siodle, najbardziej obawiałem się nocnej jazdy po słynnych lubuskich brukach. Za Zgorzelcem łapie noc, na leśnym odcinku do Ruszowa też sporo nowych asfaltów, natomiast wyzwaniem robi się coraz gęstsza mgła, co wjedzie się na odcinek przez łąki to widoczność spada drastycznie, a temperatura bardzo szybko leci w dół.
W Ruszowie zaczynają się pierwsze bruki, jeszcze dość równe, w Gozdnicy na stacji kolejna zmiana mostka na krótszy, kiepski to był koncept ta jazda na dwa mostki. Ale prawdziwa zabawa to się zaczyna za Gozdnicą, tu już nie ma przeproś, zaczynają się autentyczne hitlerowskie bruki.
Widać, że za Fuhrera to budowali solidnie, nie taka chała jak obecnie, gdzie po 5 latach droga się do remontu nadaje; te bruki to 80 lat bez remontu wytrzymały ;). Od Gozdnicy zamiast nocnego zamulania nieoczekiwanie złapałem fenomenalny szwung, bruki których się tak obawiałem nawet mi sporo przyjemności sprawiły, miała niesamowity nastrój ta nocna jazda. Odludzie totalne, jeden samochód na godzinę się spotyka i mokre, mocno wyślizgane, błyszczące w świetle lampki bruki. Trochę te opady utrudniły jazdę, bo na sucho niektóre fragmenty bruków daje się objechać po poboczu, które teraz było solidnie rozmięknięte i z kałużami, dzięki czemu dobrze było widać wąski ślad opony Pawła Pieczki, który tu jechał parę godzin wcześniej ;). Ale tam gdzie się dało to zabawiłem się w przełajowca, nawet kilka większych kałuż szosówką sforsowałem. Tak więc główny odcinek bruków do PK w Nowych Czaplach przejechałem nadspodziewanie sprawnie. Ale do Gubina był jeszcze spory kawał, także w rejonie Brodów były niezłe zabawy z nawierzchniami, do bruków i dziur doszedł kawałek błotnistego szutru zakończonego kapitalnym widokiem podświetlonej wielkiej bramy miejskiej w Brodach.
Końcówka już na siłę, na równinach przed Gubinem zaczął wiatr wywiewać, a w samym Gubinie jeszcze trochę zakołowałem szukając hotelu. Po drodze przez puściutkie miasto przejeżdżałem obok Orlenu, nie planowałem tam stawać - a tu słyszę, że ktoś mnie woła! Okazało się, że to niezawodny Tomek Ignasiak (organizator punktu przed promem Połęcko) czeka tu na zawodników, myślał że będę jechać objazdem przez Krosno Odrzańskie, ale gdy dowiedział się, że planuję spać w Gubinie to umawiamy się na poranne spotkanie przed promem. Mój hotel był jakieś 2km poza śladem, ale nie to było problemem. Gdy już mocno wypruty i niedospany dojeżdżam tam po 3 w nocy okazuje się, że są kłopoty z moją rezerwacją, której nie ma w systemie, a miałem ten nocleg już nawet z góry opłacony podczas rezerwowania. Wkurzające to było niesamowicie, najpierw gościu chodził to sprawdzać do innego komputera, później rower do jakiegoś garażu wstawiałem, później jeszcze zapomniałem z roweru zabrać powerbanka, którego musiałem naładować i gdy po niego zszedłem to nie umiałem tego garażu otworzyć i musiałem iść po recepcjonistę, jednym słowem prawdziwy koncert życzeń ;). Sumarycznie była to wtopa z noclegiem na całego, w łóżku się znalazłem dopiero ponad godzinę od przyjazdu.
Ale cały dzień zdecydowanie na duży plus, dziś w porównaniu do wczorajszego dnia jechało mi się dużo lepiej, góry pomimo beznadziejnej pogody przejechałem sprawnie, a nocną jazdę od Zgorzelca wytrzymałem nadspodziewanie dobrze, bez poważniejszego kryzysu sennego. Dzięki temu w rywalizacji w wyścigu byłem już na drugim miejscu, mając ze 2h przewagi nad kolejnym Pawłem Sojeckim. Ale wiadomo było, że tu decydująca będzie końcówka, a te 660km pozostałe na metę będzie niesłychanie trudno zrobić bez spania.
Zdjęcia z wyścigu
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
VI dzień - Międzylesie - Głuszyca - Świeradów-Zdrój - Zgorzelec - Gubin
Spałem dobrze, startuję koło 5 rano, przed wyjazdem sprawdzając sytuację w wyścigu. Prowadzący Paweł Pieczka już skończył Kotlinę Kłodzką, więc jest 8-10h z przodu, z niewielką stratą Paweł Sojecki, ale z dnia na dzień zaczynający tracić swoją przewagę z pierwszej fazy wyścigu, a w nocy na trzecie miejsce przesunął się jadący bardzo równo Adam Kałużny, ze mną w tym samym hotelu w Międzylesiu spał Paweł Chwała (ale on jedzie w kategorii Open), a ok. godzinę za mną jadą Jakub Szumański i Adam Szczygieł, a za nimi jakieś 1-2h Jacek Kozioł, Przemek Kijak i Śruba. Jednym słowem w czołówce bardzo ciasno i w dwie-trzy godziny to się może wszystko zmienić.
Na pierwszym podjeździe za Międzylesiem zaczyna już dnieć, tutaj również niewielka zmiana trasy, dzięki której fatalne dziury przez Gniewoszów zostały zastąpione równiutkim asfaltem przez Niemojów. Już na pięknej drodze granicznej prowadzącej puściutką Doliną Orlicy wyprzedza mnie Paweł Chwała, który ruszył z Międzylesia tuż po mnie. Ale wyprzedza to mało powiedziane, łyknął mnie jak Ferrari wyprzedzające Poloneza, jadąc dobre 5km/h szybciej i szybko znikając na horyzoncie. Nie podjąłem rękawicy, w ogóle mnie to nie zdeprymowało, bo wiedziałem, że Paweł w ten sposób cisnąc musi jechać na duży kredyt, bo gdyby to było jego normalne tempo to byłby co najmniej dobę z przodu. Na takim wyścigu trzeba jechać swoje, mocne podpalanie się i jazda "ponad stan" łatwo może wyeksploatować organizm, a na metę zostało jeszcze ponad 1000km.
Cały odcinek wzdłuż granicy w zimnie, 5-7 stopni ledwie, ale miało to mnóstwo klimatu - puściutka droga wzdłuż Orlicy, nawet Zieleniec jak wymarły, parujące jeziorka, mgła na łąkach. Bałem się, że mocno mnie wytelepie na zjeździe do Kudowy - bo to najdłuższy zjazd całego MRDP (500m różnicy poziomów na raz), do tego i bardzo szybki, udało mi się w końcu przekroczyć 70km/h. Ale w sumie źle nie było, wiele nie zmarzłem, a na dole w Kudowie było już parę stopni cieplej i nawet wyszło słońce. Robię tu popas śniadaniowy pod Żabką, niestety to były miłe złego początki bo na podjeździe pod Karłów Drogą Stu Zakrętów już zaczęło padać, powróciła dobrze już poznana na MRDP klasyka, czyli opady konwekcyjne, co chwile opad, przerwa, opad i tak bez końca.
Przez mokrą drogę zjazd spod Szczelińca słabiutki, trzeba było jechać dość asekuracyjnie. Sprawnie przejeżdżam ostrą ściankę przed Tłumaczowem i jedną wielką dziurę, czyli Krajanów (na szczęście większość dziur jest na podjeździe, zjazdu tylko krótkie fragmenty). Po wjeździe na szosę wojewódzką do Głuszycy podjechała z przodu zupełnie sina chmura, niesamowicie było to z góry obserwować jak schodziła w dół do Głuszycy. Byłem już psychicznie przygotowany, że walnie na maksa, ale tym razem się ufarciło - gdy zjechałem na dół to co prawda cała Głuszyca była zalana, a drogą płynęła mała rzeka, ale na mnie nic nie spadło ;)
W Głuszycy krótkie spotkanie ze poznanym na Pierścieniu Jankiem Wosiem, który wyjechał na trasę pokibicować zawodnikom, szkoda, że nie było czasu dłużej pogadać. Na podjeździe za Głuszycą kolejne zaskoczenie - dramatyczne dziury na odcinku paru kilometrów zastąpił nowiutki asfalt, a jeszcze w maju, gdy jechałem tędy na Zlot na tym odcinku straszyły wielkie kratery. Kawałek bardzo fajny, lubię tędy jeździć, ale pogoda nie odpuszcza, co chwilę wali deszcz, do tego cały czas utrzymuje się dość niska temperatura, w okolicach 10 stopni; piękny mamy sierpień w tym roku... Ulewa złapała mnie między innymi na przełęczy za Mieroszowem i do Chełmska już zjeżdżałem na mokro, też i na Kowarskiej padało, choć już nie tak intensywnie. Ale pomimo tego dzisiaj jedzie mi się sprawnie, sporo lepiej niż wczorajszego dnia, gdy było dużo mniej gór. Od Kowar mocno ruchliwy odcinek, za Podgórzynem staję na hot-dogi w Żabce, sprawdzam też monitoring - i okazuje się, że jestem drugi, Paweł Sojecki nieoczekiwanie spał w dzień, a gdzieś na trasie minąłem Adama Kałużnego i Pawła Chwałę, który rano z takim animuszem cisnął; ale nie było to za rozsądne, bo doprowadziło do poważnej kontuzji uda, w efekcie musiał znacznie zwolnić i poświęcić więcej czasu na regenerację. Gdy kończyłem postój właśnie nadjechał Adam Kałużny (którego ostatnio widziałem gdzieś pod Bartoszycami), szybko wskoczyłem na rower i dogoniłem Adama na światłach przed krajówką. Fajnie było z kimś chwilkę pogadać, na ostrym podjeździe na Zakręt Śmierci Adam pojechał trochę szybciej, ale spotykamy się na górze (gdzie znowu zaczęło padać) - był tam lotny punkt Tomasza Karbowniczaka (dozwolony przez dyrektora wyścigu), kolejna fajna inicjatywa! Ale stałem tylko chwilkę, żeby nie zmarznąć, bo dobra termika na długim zjeździe do Świeradowa to podstawa ;))
W Świeradowie krótka wizyta na Orlenie - i wjeżdżam na ostatnią solidniejszą górę MRDP, czyli ściankę do Czerniawy. U góry łapię duży zastrzyk motywacyjny, całe góry przejechane, a i załamania pogodowe na płaskim nie będą tak dotkliwe jak w górach, nawet chwilowo znowu zaczęło słońce przebłyskiwać. Taki SMS wysłałem na wyścigową relację:
"Koniec z górami – ruszam do tych magicznych krain, gdzie bywa 25 stopni, gdzie jest bezchmurne niebo i gdzie dziewczyny chodzą w bikini! Takie krainy musza gdzieś istnieć, choć łatwo o tym zapomnieć, gdy człowieka zlewa z 7 razy na dzień w 8-10 stopniach".
Na odcinku do Zgorzelca kolejne duże zaskoczenie in plus - zamiast kilkunastokilometrowego odcinka bardzo chamskiego asfaltu znanego z poprzednich edycji teraz jest kolejna idealna droga, trzeba przyznać, że pod względem asfaltów w tym roku jest prawdziwy wypas, naprawdę dużo dziurawych dróg naprawiono, co znacznie zwiększa płynność i wygodę jazdy MRDP. W Zgorzelcu mocno główkuję co tu robić, czy iść od razu spać, czy też jechać dalej. Jest dopiero 20, więc trochę wcześnie na spanie, ale z kolei za Zgorzelcem jest zupełna pustynia z miejscami noclegowymi. Jako, że czułem się w miarę OK - postanawiam zaryzykować i rezerwuję nocleg aż w Gubinie, co będzie wymagało prawie całej nocy na siodle, najbardziej obawiałem się nocnej jazdy po słynnych lubuskich brukach. Za Zgorzelcem łapie noc, na leśnym odcinku do Ruszowa też sporo nowych asfaltów, natomiast wyzwaniem robi się coraz gęstsza mgła, co wjedzie się na odcinek przez łąki to widoczność spada drastycznie, a temperatura bardzo szybko leci w dół.
W Ruszowie zaczynają się pierwsze bruki, jeszcze dość równe, w Gozdnicy na stacji kolejna zmiana mostka na krótszy, kiepski to był koncept ta jazda na dwa mostki. Ale prawdziwa zabawa to się zaczyna za Gozdnicą, tu już nie ma przeproś, zaczynają się autentyczne hitlerowskie bruki.
Widać, że za Fuhrera to budowali solidnie, nie taka chała jak obecnie, gdzie po 5 latach droga się do remontu nadaje; te bruki to 80 lat bez remontu wytrzymały ;). Od Gozdnicy zamiast nocnego zamulania nieoczekiwanie złapałem fenomenalny szwung, bruki których się tak obawiałem nawet mi sporo przyjemności sprawiły, miała niesamowity nastrój ta nocna jazda. Odludzie totalne, jeden samochód na godzinę się spotyka i mokre, mocno wyślizgane, błyszczące w świetle lampki bruki. Trochę te opady utrudniły jazdę, bo na sucho niektóre fragmenty bruków daje się objechać po poboczu, które teraz było solidnie rozmięknięte i z kałużami, dzięki czemu dobrze było widać wąski ślad opony Pawła Pieczki, który tu jechał parę godzin wcześniej ;). Ale tam gdzie się dało to zabawiłem się w przełajowca, nawet kilka większych kałuż szosówką sforsowałem. Tak więc główny odcinek bruków do PK w Nowych Czaplach przejechałem nadspodziewanie sprawnie. Ale do Gubina był jeszcze spory kawał, także w rejonie Brodów były niezłe zabawy z nawierzchniami, do bruków i dziur doszedł kawałek błotnistego szutru zakończonego kapitalnym widokiem podświetlonej wielkiej bramy miejskiej w Brodach.
Końcówka już na siłę, na równinach przed Gubinem zaczął wiatr wywiewać, a w samym Gubinie jeszcze trochę zakołowałem szukając hotelu. Po drodze przez puściutkie miasto przejeżdżałem obok Orlenu, nie planowałem tam stawać - a tu słyszę, że ktoś mnie woła! Okazało się, że to niezawodny Tomek Ignasiak (organizator punktu przed promem Połęcko) czeka tu na zawodników, myślał że będę jechać objazdem przez Krosno Odrzańskie, ale gdy dowiedział się, że planuję spać w Gubinie to umawiamy się na poranne spotkanie przed promem. Mój hotel był jakieś 2km poza śladem, ale nie to było problemem. Gdy już mocno wypruty i niedospany dojeżdżam tam po 3 w nocy okazuje się, że są kłopoty z moją rezerwacją, której nie ma w systemie, a miałem ten nocleg już nawet z góry opłacony podczas rezerwowania. Wkurzające to było niesamowicie, najpierw gościu chodził to sprawdzać do innego komputera, później rower do jakiegoś garażu wstawiałem, później jeszcze zapomniałem z roweru zabrać powerbanka, którego musiałem naładować i gdy po niego zszedłem to nie umiałem tego garażu otworzyć i musiałem iść po recepcjonistę, jednym słowem prawdziwy koncert życzeń ;). Sumarycznie była to wtopa z noclegiem na całego, w łóżku się znalazłem dopiero ponad godzinę od przyjazdu.
Ale cały dzień zdecydowanie na duży plus, dziś w porównaniu do wczorajszego dnia jechało mi się dużo lepiej, góry pomimo beznadziejnej pogody przejechałem sprawnie, a nocną jazdę od Zgorzelca wytrzymałem nadspodziewanie dobrze, bez poważniejszego kryzysu sennego. Dzięki temu w rywalizacji w wyścigu byłem już na drugim miejscu, mając ze 2h przewagi nad kolejnym Pawłem Sojeckim. Ale wiadomo było, że tu decydująca będzie końcówka, a te 660km pozostałe na metę będzie niesłychanie trudno zrobić bez spania.
Zdjęcia z wyścigu
Dane wycieczki:
DST: 402.50 km AVS: 21.20 km/h
ALT: 4343 m MAX: 70.80 km/h
Temp:10.0 'C
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!