Sobota, 7 sierpnia 2021Kategoria >100km, >200km, >300km, >500km, Canyon 2021, Ultramaraton
Kórnicki Maraton Turystyczny
Maraton w Kórniku niezmiennie cieszy się dobrą opinią, więc w tym roku postanowiłem się wybrać; termin nieźle pasował jako ostatni, poważny test przed docelowym startem w tym sezonie, czyli MRDP. Dojeżdżam w piątek, razem z kolegą z Puław jedziemy ze Swarzędza do Kórnika, tam spotykamy sporo zawodników i jemy obiad. Później rundka po ładnej promenadzie nad jeziorem Kórnickim i ostatnie parę km do bazy maratonu w Prusinowie.
Podobnie jak na Pyrze - baza zorganizowana elegancko, duży zielony teren pod namioty, są kiełbaski z grilla, można pogadać z wieloma znajomymi szykującymi się do startu. Nocka niestety do niczego, bardzo niewiele spałem, ale w przypadku maratonu na 500km to jeszcze nie tragedia. Start dość wcześnie rano, pierwsze grupy ruszają jeszcze przed siódmą, ja startuję o 7.25. Start jest rozłożony na raty, z bazy jedziemy spokojnym tempem do Kórnika i tam na rynku jest właściwy start ostry. Tempo na starcie koło 30km/h, jadę tu spory kawałek z Michałem Szelągiem, ale szybko dochodzi nas ekipa z dystansu 300km (pierwsze ok. 60km mieliśmy wspólne), startująca zaraz po nas (przy starcie z rynku nie było już godzin startu, więc grupki ruszały zaraz po dojechaniu), którzy już cisnęli bardzo solidnie, często powyżej 35km/h. Fajnie się jechało, bo trasa prowadziła pod wiatr, więc grupowa jazda wiele wnosiła. Niestety długo nie pojechałem, bo wkrótce musiałem się zatrzymać na sikanie i tyle było z grupowej jazdy ;). Sikanie męczyło mnie na tym pierwszym odcinku mocno, co najmniej ze 4 razy musiałem stawać na pierwszej setce, też i drobne poprawki w rowerze robiłem.
Tak więc jechałem ten kawałek głównie solo, krótkimi kawałkami jedynie jadąc z innymi ludźmi. Jedzie się nieźle, trzymam tempo pod 30km/h, niestety wiatr zdecydowanie przeszkadza, a jest tu dużo odkrytych, rolniczych terenów. Przy przejeździe kolejowym w Kąkolewie łapie mnie opuszczony szlaban, szybko docierają też inni. Od tego kawałka odcinek grupowej jazdy, jechaliśmy tak w 4-5 osób w sumie do mostu na Odrze, tam dwie osoby zjechały na tankowanie, ja poprawiałem rower, a jeden chłopak pojechał do przodu. Wkrótce zaczynają się pierwsze pagóreczki w rejonie zagłębia miedziowego i kompleksu górniczego w Rudnej, między innymi jedzie się tu spory kawałek wzdłuż gigantycznych hałd górniczych. Wjazd do Polkowic męczący, sporo dziur, ruch dość spory. W Polkowicach był pierwszy punkt żywnościowy, na którym był normalny obiad, ale na tak duże jedzenie było dla mnie za wcześnie, więc planowałem tylko zatankować i jechać dalej. Niestety na punkcie nie było wody, jedynie izotoniki, których nie lubię i nie używam, więc musiałem po wodę zjechać do pobliskiego sklepu.
Za Polkowicami jazda zaczyna się robić przyjemniejsza, coraz mniej zurbanizowane tereny, są też dłuższe odcinki lepszego asfaltu, bo na razie sporo było dziurawych odcinków, niestety dolnośląskie z tego słynie. Tempo powoli spada, wiatr cały czas w twarz, któraś godzina takiej jazdy już wchodzi w nogi. Za Chojnowem wreszcie pojawiają się górki na horyzoncie i wkrótce zaczyna się najciekawszy odcinek KMT. Góry na trasie wielkie nie są, ale to zawsze ekstra urozmaicenie bo długich odcinkach równin, też i wiatr w tym terenie znacznie mniej przeszkadza. Na jednym z podjazdów spotykam prowadzącego rower Jarosława Piekarza, niestety padł mu bębenek w tylnym kole i musiał się wycofać - awaria typowa dla kół Mavica, z tego powodu przestałem ich używać. Kawałek dalej wjeżdżam w tereny dobrze znane z tegorocznego zlotu forum pod Wleniem, pokonuję kawałek wzdłuż Bobru i podjeżdżam na zaporę Pilchowicką, gdzie mieści się drugi punkt żywnościowy, w karczmie jest paru kolarzy, min. Paweł Kosiorek i Marcin Podrażka. Do jedzenia jest tłusta gulaszowa, próbowałem to jeść, ale mi nie podeszło zupełnie, więc ruszyłem dalej; teraz przydałoby się menu z Polkowic, taki schaboszczak wszedłby aż miło ;))
Za Pilchowicami najciekawsze górki, trzy solidne podjazdy po ok. 150m w pionie. Przed Świeżawą tankuję na stacji, a gdy ruszam to akurat jadą Paweł i Marcin do których się podłączam. Marcin trochę wolniej jechał pod górę, a z Pawłem jechaliśmy razem aż do Jawora, gdzie zjechał na stację. Ja pojechałem dalej, zaczęła się już noc, kręciło się całkiem sensownie, choć oczywiście zmęczenie było już odczuwalne, tez na tym odcinku trafiło się sporo brukowanych odcinków w małych miasteczkach. Kawałek za Prochowicami dochodzi mnie większa ekipa, między innymi z Pawłem Kosiorkiem w składzie, solidnie cisnęli, więc się podłączyłem. Ale dużo wspólnej jazdy nie było bo przed Ścinawą, gdy wjeżdżamy w światła orientuję się, ze nie mam telefonu na kierownicy, musiał wypiąć się z mocowania na którymś z bruków. Zawracam więc by spróbować znaleźć telefon, kawałek dalej spotykam Marcina Podrażkę, któremu mówię o zgubionym telefonie. Ujechałem pod prąd z 10km (nadrabiając w sumie ok.20km i tracąc na to ponad godzinę), ale telefonu nie znalazłem, co mnie nieźle zdołowało. Gdy nadjechali Adam Czekaj i Piotr Sternal wpadłem na pomysł by z ich telefonu zadzwonić na swój numer, może ktoś telefon znalazł? I okazało się, że znalazł go Marcin Podrażka, chwilę po naszym rozłączeniu się, leżał w jakiejś dziurze na środku ulicy, do tego nie uszkodzony. Fart ogromny, bo już byłem pewien że będę mocno w plecy, do tego utrata telefonu to masa kłopotów; wielkie podziękowania dla Marcina!
Jedziemy dalej w trójkę, powoli zaczyna błyskać na niebie, wjeżdżamy też w mokrą nawierzchnię, nas samych deszcz jeszcze oszczędza. Przebieramy się w Wińsku, a postój robimy na małej stacji w Wąsoszu. Sen mnie jeszcze nie mulił, więc ruszam przed chłopakami, tuż po tym jak ruszyłem to zaczęła się solidna burza, mocno lało, a przede wszystkim mocno wiało, bardzo wredny, silny boczny wiatr, rower na stożkach skakał po jezdni jak Żyd po pustym sklepie ;)). Ze dwa razy jeszcze krótkie postoje na przebieranie się robiłem, ale generalnie jechałem już longiem na metę. Padało mocniej ze 2h, później już się stopniowo uspokoiło, też i wiatr odpuścił. Na trasie jeszcze trochę górek w rejonie Gostynia (fajna ścianka do Bazyliki Świętogórskiej) oraz w rejonie Dolska (już za dnia). Na metę docieram ok. 6.20, łącznie zajęło mi to 22h36min, z czego ponad godzina poleciała na ten telefon.
Kórnicki Maraton Turystyczny ma opinię najłatwiejszego w Polsce, ale tym razem wyszło to ciężkie ultra 24h. Pierwsze 250km pod solidny wiatr, później odcinek górek, a na koniec w nocy załamanie pogody i burze - to wszystko spowodowało, że było najwięcej wycofów w historii KMT. Duże podziękowania dla organizatorów, którzy robią świetną robotę, dzięki czemu KMT to naprawdę fajna impreza!
Test przed MRDP wyszedł całkiem nieźle, z formą nie jest źle, choć miałem na trasie sporo problemów z pozycją i trzeba było poprawiać to i owo. Ale MRDP to zupełnie inna impreza, tam mocna noga nie wystarczy do ukończenia, musi zagrać też kilka innych elementów, a kluczowy jest brak kontuzji o co na tak trudnej trasie bardzo trudno.
Kilka fotek
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Maraton w Kórniku niezmiennie cieszy się dobrą opinią, więc w tym roku postanowiłem się wybrać; termin nieźle pasował jako ostatni, poważny test przed docelowym startem w tym sezonie, czyli MRDP. Dojeżdżam w piątek, razem z kolegą z Puław jedziemy ze Swarzędza do Kórnika, tam spotykamy sporo zawodników i jemy obiad. Później rundka po ładnej promenadzie nad jeziorem Kórnickim i ostatnie parę km do bazy maratonu w Prusinowie.
Podobnie jak na Pyrze - baza zorganizowana elegancko, duży zielony teren pod namioty, są kiełbaski z grilla, można pogadać z wieloma znajomymi szykującymi się do startu. Nocka niestety do niczego, bardzo niewiele spałem, ale w przypadku maratonu na 500km to jeszcze nie tragedia. Start dość wcześnie rano, pierwsze grupy ruszają jeszcze przed siódmą, ja startuję o 7.25. Start jest rozłożony na raty, z bazy jedziemy spokojnym tempem do Kórnika i tam na rynku jest właściwy start ostry. Tempo na starcie koło 30km/h, jadę tu spory kawałek z Michałem Szelągiem, ale szybko dochodzi nas ekipa z dystansu 300km (pierwsze ok. 60km mieliśmy wspólne), startująca zaraz po nas (przy starcie z rynku nie było już godzin startu, więc grupki ruszały zaraz po dojechaniu), którzy już cisnęli bardzo solidnie, często powyżej 35km/h. Fajnie się jechało, bo trasa prowadziła pod wiatr, więc grupowa jazda wiele wnosiła. Niestety długo nie pojechałem, bo wkrótce musiałem się zatrzymać na sikanie i tyle było z grupowej jazdy ;). Sikanie męczyło mnie na tym pierwszym odcinku mocno, co najmniej ze 4 razy musiałem stawać na pierwszej setce, też i drobne poprawki w rowerze robiłem.
Tak więc jechałem ten kawałek głównie solo, krótkimi kawałkami jedynie jadąc z innymi ludźmi. Jedzie się nieźle, trzymam tempo pod 30km/h, niestety wiatr zdecydowanie przeszkadza, a jest tu dużo odkrytych, rolniczych terenów. Przy przejeździe kolejowym w Kąkolewie łapie mnie opuszczony szlaban, szybko docierają też inni. Od tego kawałka odcinek grupowej jazdy, jechaliśmy tak w 4-5 osób w sumie do mostu na Odrze, tam dwie osoby zjechały na tankowanie, ja poprawiałem rower, a jeden chłopak pojechał do przodu. Wkrótce zaczynają się pierwsze pagóreczki w rejonie zagłębia miedziowego i kompleksu górniczego w Rudnej, między innymi jedzie się tu spory kawałek wzdłuż gigantycznych hałd górniczych. Wjazd do Polkowic męczący, sporo dziur, ruch dość spory. W Polkowicach był pierwszy punkt żywnościowy, na którym był normalny obiad, ale na tak duże jedzenie było dla mnie za wcześnie, więc planowałem tylko zatankować i jechać dalej. Niestety na punkcie nie było wody, jedynie izotoniki, których nie lubię i nie używam, więc musiałem po wodę zjechać do pobliskiego sklepu.
Za Polkowicami jazda zaczyna się robić przyjemniejsza, coraz mniej zurbanizowane tereny, są też dłuższe odcinki lepszego asfaltu, bo na razie sporo było dziurawych odcinków, niestety dolnośląskie z tego słynie. Tempo powoli spada, wiatr cały czas w twarz, któraś godzina takiej jazdy już wchodzi w nogi. Za Chojnowem wreszcie pojawiają się górki na horyzoncie i wkrótce zaczyna się najciekawszy odcinek KMT. Góry na trasie wielkie nie są, ale to zawsze ekstra urozmaicenie bo długich odcinkach równin, też i wiatr w tym terenie znacznie mniej przeszkadza. Na jednym z podjazdów spotykam prowadzącego rower Jarosława Piekarza, niestety padł mu bębenek w tylnym kole i musiał się wycofać - awaria typowa dla kół Mavica, z tego powodu przestałem ich używać. Kawałek dalej wjeżdżam w tereny dobrze znane z tegorocznego zlotu forum pod Wleniem, pokonuję kawałek wzdłuż Bobru i podjeżdżam na zaporę Pilchowicką, gdzie mieści się drugi punkt żywnościowy, w karczmie jest paru kolarzy, min. Paweł Kosiorek i Marcin Podrażka. Do jedzenia jest tłusta gulaszowa, próbowałem to jeść, ale mi nie podeszło zupełnie, więc ruszyłem dalej; teraz przydałoby się menu z Polkowic, taki schaboszczak wszedłby aż miło ;))
Za Pilchowicami najciekawsze górki, trzy solidne podjazdy po ok. 150m w pionie. Przed Świeżawą tankuję na stacji, a gdy ruszam to akurat jadą Paweł i Marcin do których się podłączam. Marcin trochę wolniej jechał pod górę, a z Pawłem jechaliśmy razem aż do Jawora, gdzie zjechał na stację. Ja pojechałem dalej, zaczęła się już noc, kręciło się całkiem sensownie, choć oczywiście zmęczenie było już odczuwalne, tez na tym odcinku trafiło się sporo brukowanych odcinków w małych miasteczkach. Kawałek za Prochowicami dochodzi mnie większa ekipa, między innymi z Pawłem Kosiorkiem w składzie, solidnie cisnęli, więc się podłączyłem. Ale dużo wspólnej jazdy nie było bo przed Ścinawą, gdy wjeżdżamy w światła orientuję się, ze nie mam telefonu na kierownicy, musiał wypiąć się z mocowania na którymś z bruków. Zawracam więc by spróbować znaleźć telefon, kawałek dalej spotykam Marcina Podrażkę, któremu mówię o zgubionym telefonie. Ujechałem pod prąd z 10km (nadrabiając w sumie ok.20km i tracąc na to ponad godzinę), ale telefonu nie znalazłem, co mnie nieźle zdołowało. Gdy nadjechali Adam Czekaj i Piotr Sternal wpadłem na pomysł by z ich telefonu zadzwonić na swój numer, może ktoś telefon znalazł? I okazało się, że znalazł go Marcin Podrażka, chwilę po naszym rozłączeniu się, leżał w jakiejś dziurze na środku ulicy, do tego nie uszkodzony. Fart ogromny, bo już byłem pewien że będę mocno w plecy, do tego utrata telefonu to masa kłopotów; wielkie podziękowania dla Marcina!
Jedziemy dalej w trójkę, powoli zaczyna błyskać na niebie, wjeżdżamy też w mokrą nawierzchnię, nas samych deszcz jeszcze oszczędza. Przebieramy się w Wińsku, a postój robimy na małej stacji w Wąsoszu. Sen mnie jeszcze nie mulił, więc ruszam przed chłopakami, tuż po tym jak ruszyłem to zaczęła się solidna burza, mocno lało, a przede wszystkim mocno wiało, bardzo wredny, silny boczny wiatr, rower na stożkach skakał po jezdni jak Żyd po pustym sklepie ;)). Ze dwa razy jeszcze krótkie postoje na przebieranie się robiłem, ale generalnie jechałem już longiem na metę. Padało mocniej ze 2h, później już się stopniowo uspokoiło, też i wiatr odpuścił. Na trasie jeszcze trochę górek w rejonie Gostynia (fajna ścianka do Bazyliki Świętogórskiej) oraz w rejonie Dolska (już za dnia). Na metę docieram ok. 6.20, łącznie zajęło mi to 22h36min, z czego ponad godzina poleciała na ten telefon.
Kórnicki Maraton Turystyczny ma opinię najłatwiejszego w Polsce, ale tym razem wyszło to ciężkie ultra 24h. Pierwsze 250km pod solidny wiatr, później odcinek górek, a na koniec w nocy załamanie pogody i burze - to wszystko spowodowało, że było najwięcej wycofów w historii KMT. Duże podziękowania dla organizatorów, którzy robią świetną robotę, dzięki czemu KMT to naprawdę fajna impreza!
Test przed MRDP wyszedł całkiem nieźle, z formą nie jest źle, choć miałem na trasie sporo problemów z pozycją i trzeba było poprawiać to i owo. Ale MRDP to zupełnie inna impreza, tam mocna noga nie wystarczy do ukończenia, musi zagrać też kilka innych elementów, a kluczowy jest brak kontuzji o co na tak trudnej trasie bardzo trudno.
Kilka fotek
Dane wycieczki:
DST: 542.40 km AVS: 26.22 km/h
ALT: 2925 m MAX: 58.70 km/h
Temp:20.0 'C
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!