wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 307720.00 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.27%)
  • Czas na rowerze: 560d 11h 19m
  • Prędkość średnia: 22.76 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Sobota, 12 września 2020Kategoria >100km, >200km, >300km, >500km, Canyon 2020, Ultramaraton
Maraton Północ - Południe 2020

Maraton Północ-Południe to taki tradycyjny koniec zmagań w sezonie ultra, impreza odbywa się po raz piąty - i piąty raz z dużą chęcią staję na starcie. Trasa taka jakie najbardziej lubię, czyli typu przelotowego, z punktu A do B, działająca mocno na wyobraźnię - z Początku Polski na Helu aż na jedną z najwyżej położoną dróg w Polsce, czyli Głodówkę w Tatrach.

Dojeżdżam w piątek, już na dworcu w Gdyni zbiera się spora ekipa zawodników i w wagonie mocno obładowanym rowerami, wśród wesołych rozmów jedziemy na Hel. Wysiadam z pociągu i ruszam do hotelu na nocleg, ale coś tak lekko mi się jedzie i nagle chwila olśnienia - nie mam bagażu na rowerze! Serce podjechało mi do gardła i na pełnej prędkości zasuwam na dworzec, na szczęście pociąg jeszcze nie odjechał i mogę wziąć swój bagaż, mało brakowało a załatwiłbym się już na starcie ;). Na Helu idę pod latarnię, gdzie mieści się biuro maratonu i gdzie odbieramy pakiety startowe, następnie obowiązkowy spacer nad morzem w doborowym towarzystwie - pogoda doskonała, w ogóle nie wieje, co nad morzem należy do rzadkości.


Jako, że ledwie 3 tygodnie wcześniej jechałem BBT, więc porównania narzucają się siłą rzeczy, bo to podobnego typu wyścigi; Hel we wrześniu sporo przyjemniejszy niż Świnoujście w sierpniowym szczycie sezonu. O wiele kameralniej, a i miejsce jak dla mnie ładniejsze. Tankujemy do pełna w dobrej restauracji i szybko do hotelu, bo przed startem warto się dobrze wyspać.


Spałem jak na siebie całkiem przyzwoicie, rano pogoda słoneczna, ale wiatr zgodnie z prognozami solidnie wieje. W Żabce kupuję wodę, na starcie odbiór nadajników GPS oraz nadanie bagażu na metę. MPP to jedyne wielkie szosowe ultra ze wspólnym startem, nie inaczej jest i teraz - w eskorcie policji spod latarni rusza wielki ponad 100-osobowy peleton, to robi wrażenie.


Ten maraton, co bardzo sobie cenię, to także luźna atmosfera, brak spiny regulaminowej, nie ma akcji typu wnikliwego sprawdzania ulokowania numerów startowych, nie ma przymusu jazdy w kaskach, zgodnie z kodeksem drogowym każdy decyduje o tym sam, z czego skorzystałem bo kask na ostatnich maratonach mocno mnie irytował, jazda w czapce to dla mnie inny poziom wygody. Przejazd przez Mierzeję Helską tym razem zgodnie z założeniami spokojnym tempem koło 27km/h, zaczyna mnie tu męczyć sikanie, raz stawałem na samej mierzei, potem zaraz za Władysławowem, w czasie czego minęła mnie cała grupa. Od Władysławowa kończy się policyjna eskorta i zaczyna się właściwe ściganie, odtąd już każdy jedzie na swój rachunek.

Pierwsze kilometry to jeszcze bardzo gęsto zgrupowani rowerzyści, wyprzedzam wielu, którzy minęli mnie podczas siku-stopa. Jak to na Kaszubach - zaczynają się górki, które długo będą nam towarzyszyć. Pierwszy odcinek, tak do największego kaszubskiego podjazdu znad jeziora Żarnowieckiego do Kaszubskiego Oka - to okres formowania się grupek, te ścianki grupują ludzi na podobnym poziomie, jadę w bliskiej okolicy m.in. z Kubą Luwierskim, Hipkiem, Rafałem Koconiem. Kawałek za szczytem szybko przebieram się i przepakowuję, bo zrobiło się na tyle ciepło, że kurtka na wiatr nie jest już potrzebna. W Kębłowie przed skrzyżowaniem z DK6 jest remont, znaki kierują na objazd, z którego skorzystała część zawodników, ja wybrałem opcję jazdy rozrytą drogą i to był chyba szybszy wariant, a rozkopany odcinek nie tak długi.

Po ok. 100km zaczyna się nowy wariant przejazdu przez Kaszuby, wcześniejsze 4 edycje jechały wersją przez Kościerzynę, teraz trasa prowadzi bliżej rejonu Kartuz. I było to bardzo fajne rozwiązanie, trasa poprowadzona z dużym znawstwem lokalnych dróg, wiele bocznych i malowniczych wąziutkich szos, solidne podjazdy, trzeba było też przejechać ok. 1km po szutrze, bo trwała tu budowa drogi, za rok będzie tu już gładziutki asfalt ;). Stałym bywalcom tej imprezy nowy kaszubski wariant trasy przypadł bardzo do gustu. Trasa piękna, ale daje w kość mocno, bo hopki są cały czas, podobnie jak dość silny, wiejący głownie z kierunków południowo-zachodnich wiatr, a jako, że mam koła z dużym stożkiem to chwilami solidnie rzuca rowerem, trzeba uważać z jazdą na lemondce, trochę jadę solo, bo grupki się przetasowują w miarę jak ludzie zatrzymują się na nabieranie wody. Ja dociągnąłem do Egiertowa, gdzie na 160km mieścił się Orlen. Tutaj ku swojemu przerażeniu orientuję że zapomniałem pieniędzy i kart płatniczych! Kupując rano wodę w Żabce woreczek z pieniędzmi i kartami włożyłem do kieszonki bluzy, którą miałem na sobie ze względu na poranny chłód, a którą nadałem do bagażu na metę. Takiej akcji na maratonie to jeszcze nie przerabiałem, na szczęście udało mi się pożyczyć pieniądze od Grześka Mikołajewicza, z którym jechaliśmy Pierścień i mogłem normalnie kontynuować maraton, wielkie dzięki!

Ruszamy z Egiertowa większą grupką, m.in. z Grześkiem i Zdzisiem Piekarskim, któremu nie działa nawigacja, do tego w międzyczasie dojechali tankujący wcześniej Hipek z Rafałem, jest też Hipcia, która ma duże problemy ze stopą i przez to musiała odpuścić jazdę z szybszymi grupami. W rejonie Starogardu powoli kończą się górki, część osób zatrzymuje się tutaj na postój obiadowy, bo już pora popołudniowa. Ja z drugą częścią grupki na postój ciągnęliśmy do Kwidzyna, ten odcinek już łatwiejszy, górki się powoli kończą, do tego wiatr już sporo mniejszy, wieje głównie z zachodu, więc chwilami nawet sprzyja. Krajobrazy fajne, już z daleka widać z góry dolinę Wisły, a także Kwidzyn położony na wysokim wschodnim brzegu. W Kwidzynie dłuższy postój na Orlenie, czuć już dystans w nogach, tutaj też przebieram się na nocną jazdę, bo już zaczyna zmierzchać. Ruszamy ze stacji grupką, ale szybko odpuszczam, bo uznałem, że lepiej będzie pociągnąć własnym i równym tempem, do tego nocą wygodniej jeździ mi się samemu, gdy nie ma mocnych światełek tuż przed oczami.

Pierwszy odcinek nocnej jazdy idzie w miarę sensownie, choć tempo już spokojniejsze, natomiast tak od 300km łapie mnie coraz wyraźniejszy kryzys. Trasa w tym rejonie jest nadspodziewanie pagórkowata, do tego dłuższe odcinki słabych nawierzchni mocno odbijają się na stanie mojego siedzenia, niestety koła stożkowe swoją sztywnością potęgują ból siedzenia, ten wybór kół na tę trasę to nie był strzał w dziesiątkę. Jednym słowem cały długi odcinek do Sierpca idzie marniutko, a był tu długi przerzut bez żadnej nocnej infrastruktury typu stacje, dopiero wraz z wjazdem do województwa mazowieckiego poprawił się wyraźnie stan dróg. Natomiast w Sierpcu był zorganizowany przez tutejszy klub Dynamo Sierpc (grupujący wielu ultramaratończyków) bardzo fajny punkt żywnościowy uzgodniony z organizatorami. Docieram tutaj w okolicach 2 w nocy, punkt z wypasem, są ciepłe zupki, są ciasta, chętni mogą się przespać; takie spontaniczne inicjatywy sporo wnoszą do imprezy, duże podziękowania dla organizatorów punktu.

Z Sierpca do Płocka drogi już dobrej jakości, ale kryzys jeszcze trzyma, długa wrześniowa noc to jedno z wielkich wyzwań tego maratonu, ciągnie się to i ciągnie. Przez dobre 10km nocną jazdę urozmaica ogromna płocka rafineria, można powiedzieć, że samo serce Orlenu ;)


Klimaty wybitnie industrialne, ale akurat nocą całkiem fajnie to wygląda. W Płocku robię też długi postój na Orlenie by nieco odzipnąć, jem dobre kanapki, w międzyczasie dojeżdża Waldek Chodań z którym na tym maratonie dużo się mijaliśmy. Po odpoczynku zaczyna się jechać lepiej, po przejechaniu Wisły pojawiają się już na niebie pierwsze zorze. Wraz ze świtem odżywam, zaczyna się sensowniejsza jazda, na tym odcinku sporo jedziemy z Waldkiem i Kubą Luwierskim. W Łódzkim trochę dziurawych odcinków, także długa pustynia bez sklepów, dopiero w rejonie Skierniewic udało się znaleźć czynny wiejski sklepik (bo dziś mamy niehandlową niedzielę). Jest tu dłuższy odcinek krajówką, DK70, ale o tej godzinie puściuteńko, w rejonie skrzyżowania z szosą katowicką trochę hopek i wjazd na poziom ok. 200m.

Pogoda robi się elegancka, wkrótce można jechać zupełnie na krótko, temperatura zaczyna dochodzić nawet do ok. 25 stopni, woda w bidonach coraz szybciej schodzi, wiatr też sporo korzystniejszy niż wczoraj, głównie z zachodu, więc fragmentami nawet sprzyja. Jednym słowem całkiem dobrze się jedzie, na tym fragmencie nieco odżywam, choć wiadomo, że po prawie 600km w nogach o świeżości to ciężko mówić. Pod Odrzywołem spontaniczny punkt żywnościowy zorganizowany przez rodzinę Zdzisia Piekarskiego, z bólem się nie zatrzymałem, bo punkt nie był wcześniej uzgodniony i jednak był na bakier z regulaminem w kwestii samowystarczalności. Choć też nie ma co tu przesadzać, organizatorzy punktu to ludzie z wielką pozytywną energią i trudno krytykować taką inicjatywę, nawet jeśli lekko nagina regulamin.

W Przysusze tankuję, a kawałek dalej z naprzeciwka nadjeżdża mieszkający niedaleko Transatlantyk, razem z kolegą - bardzo miłe spotkanie.


Marek odprowadził mnie aż do drogi na Skarżysko (ten odcinek bardzo przyjemny, najeżony górkami i ze świetnym asfaltem) i zawrócił, by spotkać jadącego kawałek za mną Memorka. Przed Skarżyskiem doganiam Zdzisia Piekarskiego z kolegą, razem dojeżdżamy do stacji w Suchedniowie, gdzie jest już Waldek Chodań, robię tutaj zaplanowany postój na jedzenie i uzupełnienie zapasów. Za Suchedniowem zwykle ładny odcinek do Bodzentyna, niestety nie o tej godzinie, bo droga jest pełna samochodów, niemniej po zaliczeniu podjazdu widoczki na główne pasmo Łysogór eleganckie. Tutaj oceniając swój progres w wyścigu i narastający poziom zamulenia postanawiam przenocować w Solcu-Zdrój, do którego powinienem dotrzeć trochę po zmierzchu, nocleg udało się sprawnie i szybko ogarnąć. Kolejny odcinek to największy świętokrzyski podjazd na naszej trasie, czyli przełęcz Krajeńska (414m), drogi w tym rejonie mają specjalny wydzielony pas szosy dla rowerzystów, idealne rozwiązanie, dużo lepsze od badziewnych ścieżek rowerowych. Fajny odcinek też za Daleszycami, wygodna, asfaltowa ścieżka rowerowa wzdłuż ruchliwej szosy, sporo hopek, dopiero przed Rakowem większe zjazdy.

Do Szydłowa jeszcze troszkę górek, dalej się już mocniej wypłaszcza, sam Szydłów kapitalny, z charakterystycznymi średniowiecznymi murami widocznymi świetnie z drogi. Tutaj spotykam Pawła Sekulskiego i razem jedziemy do Stopnicy, gdzie łapie nas mrok. Tutaj robię zakupy na noc na stacji Lotosu, która bardzo mnie rozczarowała. Chciałem wreszcie zjeść jakieś normalne jedzenie, a nie ciągle słodycze, ale ofertę pod tym zakresem mieli zerową i zamiast obiadu musiały wystarczyć 4 seven-daysy ;). Jeszcze krótki nocny kawałek na którym znowu spotykam się z Waldkiem - i melduję się w hoteliku w Solcu, położonym tuż przy trasie maratonu. I tutaj mój plan na wyścig zawalił się zupełnie, w założeniach miałem szybki sen ze 2h i powrót na trasę, niestety nic z tego nie wyszło, bo pomimo mocnego zamulenia nie byłem w stanie oka zmrużyć. I w efekcie tylko coraz bardziej przesuwałem godzinę alarmu, a rosnąca irytacja z braku możliwości zaśnięcia tylko mocniej nakręcała sytuację... W efekcie na nocleg poleciało sumarycznie 5,5h, a nie spałem w ogóle (może coś tam chwilowo), pierwszy raz mi się zdarzyło, by na takim poziomie zmęczenia nie być w stanie się wyspać, pomimo komfortowych warunków.
Ale jak się nie ma co się lubi - to się lubi co się ma ;). Oczywiście odpoczynek nie był czasem całkowicie zmarnowanym, bo przez 5h leżenia mięśnie nóg odpoczęły, także i siedzenie nieco się zregenerowało, a i leżenie z zamkniętymi oczami też coś daje w zakresie walki z sennością. Do tego co najważniejsze - do końca nocy zostało już ledwie kilka godzin, a to oznaczało, że najciekawszy, górski odcinek maratonu będę pokonywać za dnia.

Początek nocnej jazdy idzie dość mizernie, sporo krótkich postojów na to i tamto, trochę minęło zanim wkręciłem się na właściwy rytm. Dużym motywatorem był tu rychły koniec nocy. Na nadwiślańskich łąkach wjeżdżam w duże mgły, trzeba jechać bez okularów, ale najniższe temperatury w okolicach 9-10'C, więc całkiem nieźle. Na stacji Huzar chwilę przed mostem na Wiśle robię krótki postój, a kawałek dalej po przekroczeniu DK94 zaczynają się już góry. Zaczyna się także dzień, co od razu znacząco zwiększa motywację do jazdy. Na pierwszym większym podjeździe do Poręby Spytkowskiej mnóstwo atakujących mnie psów, tak wkurzyły mnie te bardzo agresywne bydlaki, że aż zatęskniłem do czasów sprzed 100 lat, gdy takie problemy załatwiano bez zbytnich ceregieli ;))


Trasę w tym rejonie dało się nieco lepiej puścić, bo dziur trochę jest, także i przejazd przez Limanową nie był dobrym pomysłem, ja całe miasto jechałem w korku, natomiast do gustu przypadła mi ścianka na drodze wojewódzkiej przed Limanową, tego kawałka nie znałem, a przełęcz z obu stron solidna. Za Limanową już klasyka - czyli długi, ponad 400m podjazd pod Ostrą, a po równie długim zjeździe wisienka na torcie górskiego odcinka MPP, czyli rzeźnicka ściana pod Wierch Młynne. Wjechałem w całości, aczkolwiek dwa razy na względnych wypłaszczeniach (czyli tak koło 10% :) musiałem się zatrzymać, by puścić samochody z naprzeciwka na bardzo wąskiej drodze, ale ruszanie na takim nachyleniu tylko jeszcze dodatkowo wypruło. Zjazd słabiutki, z dziurami i kamyczkami, nawet fragmentem płyt, po czym rozpoczyna się łagodny i łatwy podjazd pod przełęcz Knurowską. Sam podjazd nudny jak flaki z olejem, głównie przez ciągnącą się tu najdłuższą w Polsce wieś, czyli Ochotnicę, natomiast zjazd kapitalny, bo otwiera się tu szeroki widok na zielone Podhale i Tatry, a także i jezioro Czorsztyńskie.


Na zjeździe widziałem zawodnika rozmawiającego z kierowcą, wtedy nie wiedziałem o co chodzi, natomiast na mecie okazało się, ze krótko przed moim przejazdem Krzysztof Ulbrich nie wyrobił się w zakręcie i wpadł na jadący z naprzeciwka samochód. Na całe szczęście nic poważnego mu się nie stało, bo całe uderzenie poszło w rower, ten niestety się połamał i nie nadawał już do dalszej jazdy; wielki pech tego zawodnika!

Ostatnie kilometry to długo ciągnący się podjazd do Bukowiny, raczej łagodny i z pięknymi widokami na Tatry, później krótki zjeździk z grzbietu Gliczarowa - i ostatnia ścianka na Głodówkę na której melduję się o 13.48.


Jak zwykle ukończenie tak trudnego maratonu daje wielką satysfakcję, udało się uzyskać czas 52h48min, co dało 38 pozycję na 103 zawodników, którzy stanęli na starcie. Sportowo nie był to wielki wynik, niestety niewypał z noclegiem miał w tym duży udział, gdyby nie to - myślę, że były szanse na zejście poniżej 50h, natomiast 48h to już było powyżej moich obecnych możliwości. Za to zebrałem wiele nowych doświadczeń, wiem jakie błędy popełniłem na trasie i nad czym warto popracować w przyszłości.

Ale część sportowa to tylko jeden z aspektów takiej imprezy, dużo istotniejsza jest tu wielka przygoda i zmagania z samym sobą. Pod tym względem maraton jak najbardziej wypalił, trasa sumarycznie była bardzo fajna, bez porównania lepsza i ciekawsza od pokonywanego 3 tygodnie wcześniej BBT, choć oczywiście sporo trudniejsza (co widać dobrze po wynikach czołówki). Zdecydowanie dopisała pogoda, noce były jak na tę porę roku cieplutkie, jedynie pierwszego dnia wymęczył wiatr, poza tym było niemal idealnie, a góry pokonywane przy pełnym słońcu były najlepszą nagrodą za trudy włożone w pokonanie tej trasy.

Podziękowania dla organizatorów, MPP cały czas trzyma wysoki standard, trasy są projektowane z dużym znawstwem i wpadki minimalne. Porównując z BBT (jako, że jechałem tę imprezę 3tyg wcześniej to takie porównania nasuwają się w sposób naturalny) to liczba dziurawych odcinków była bardzo zbliżona z lekkim wskazaniem na BBT - to najlepsza odpowiedź na to, ze da się zrobić trasę puszczoną bocznymi drogami, z sensownymi asfaltami. Oczywiście przy tej długości trasy nie sposób uniknąć pewnych odcinków z ruchem czy dziurami, ale takich odcinków nie było na tej trasie wiele. Także monitoring Trackcourse uważam za lepszy od systemu Roberta Janika, możliwość odtworzenia sobie przebiegu imprezy po jej zakończeniu - to wielka zaleta (tak jest na monitoringu z największych światowych imprez), podczas gdy monitoring na cyklu PP ogranicza się jedynie do pokazywania bieżącej sytuacji. No i meta z fantastycznymi widokami na Tatry - to jest wielki atut tego wyścigu, dzięki temu po wyścigu można sobie odpocząć w takich oto okolicznościach przyrody :P


Zdjęcia
Dane wycieczki: DST: 1000.50 km AVS: 23.44 km/h ALT: 7969 m MAX: 62.20 km/h Temp:17.0 'C

Komentarze
To jest jedna strona medalu, a druga to pytanie o to - czym chcemy żeby były takie amatorskie maratony. Ty byś chciał zawodów stricte sportowych z reżimem ściśle egzekwowanych reguł, ale gros zawodników ma do tego inne podejście. Dla nich to jest świetna zabawa, a wyścig dopiero potem. Jesteś zawodnikiem z samej czołówki - to może nie do końca rozumiesz co kieruje wieloma ludźmi jeżdżącymi takie imprezy.

I zdaj sobie sprawę, że to ich zdanie organizatorzy bardziej biorą pod uwagę, bo to oni ilościowo dominują. I ja nie widzę nic strasznego w drobnych ustępstwach, drobnych wyłomach z samowystarczalności, jeśli są jasno ustalone granice. A w przypadku Sierpca były jasno ustalone granice i nie uważam, by maratonowi cokolwiek ubyło z tego powodu.
wilk
- 11:06 środa, 30 września 2020 | linkuj
Decyzja o rezygnacji z bufetu na MP nie zapadła w lipcu, tylko bodajże na początku czerwca czy pod koniec maja, gdy dopiero co zluzowano największe obostrzenia i zaczęło się coś ruszać w temacie maratonów. A w czerwcu zupełnie inaczej te sprawy wyglądały niż pod koniec lipca, czy tym bardziej we wrześniu. Wtedy to rzeczywiście była sensowna decyzja, podczas gdy we wrześniu to już mało kogo te reżimy sanitarne ruszają.

A co do kwestii maratonów samowystarczalnych - zrozum, że owa samowystarczalność jest kwestią UMOWNĄ. Nie ma mowy o pełnej samowystarczalności, taki maraton to widziałem tylko jeden, rozegrany w tym roku w Wielkiej Brytanii, właśnie z powodów covidowych. Zawodnicy na całą trasę (ponad 1000km i to chyba sporo terenem) musieli mieć jedzenie, zabronione były wszelkie zakupy, także wody, którą trzeba było nabierać z rzek. To jest dopiero prawdziwa samowystarczalność, a to co my mamy na wielu takich maratonach - to tylko tak to nazywamy, by odróżnić od innego typu maratonów. Piszesz o równości rywalizacji? To dlaczego nie ma reżimu wydatków na rower, czy wydatków na trasie? Co do za równość rywalizacji jak porównamy Twój wypasiony rower z antyczną szosówką Wojtka Łuszcza? Co to za równość rywalizacji na TCR jak jednego stać na wypasione hotele każdej nocy, a drugi śpi na dziko? Przy tych dysproporcjach to nierówności jakie wprowadza punkt wsparcia jak w Sierpcu są niewielkie.

To dlaczego czepiasz się tylko do części nierówności, a nie podnosisz tych, które są naprawdę istotne? Zrozum, ze żyjemy w świecie, gdzie nigdy nie będzie pełnej równości, widać to najlepiej w sporcie profesjonalnym, gdzie kasa decyduje o mnóstwie spraw. Cholernie ciężko jest wygrać wybitnemu zawodnikowi wielki tour, jak nie ma drużyny do wsparcia, a o jakości drużyny, całej odnowy, wszystkich dodatków decyduje kasa, dlatego większość ostatnich Tourów wygrał Ineos.
wilk
- 11:01 środa, 30 września 2020 | linkuj
Może jeszcze raz (i pewnie ostatni, bo rozmowa dryfuje od tematu, przeoczając argumenty i próbując je zagadać): MP odbywał się w LIPCU (od lipca do września nic w regułach sanitarnych organizacji imprez się nie zmieniło). Org zrezygnował z punktu żywieniowego na trasie ze względu na wymogi reżimów epidemicznych (Komunikat startowy), wypełnienie warunków reżimu było konieczne do uzyskania zezwolenia na organizację, bo TO zezwolenie odróżnia maraton/zawody od radosnej wspólnej wycieczki. To pewna niefrasobliwa sprzeczność, bo nagle na MPP punkt mógł się pojawić (bo nie był wpisany w ramy maratonu i org mógł umyć proceduralnie ręce (czego nie robili organizatorzy punktu)).
Tak. Game Over. Bo właśnie ta możliwość nieukończenia, w warunkach równego współuczestnictwa, a także reguły i uzasadniające je regulaminy ODRÓŻNIAJĄ organizowane maratony od wycieczek rowerowych, które też można relacjonować i śledzić online i chwalić się czasami w necie. TYLKO TE WARUNKI uczestnictwa odróżniają je (dla wielu) od wycieczek. I nawet do tego nie potrafi się tych wielu dostosować.
A niezrozumienie i olewanie reguł będzie powodowało głębsze frustracje, szczególnie tych, co zasad lubią przestrzegać. I olewanie i zezwalanie orgów na sytuacje wykraczające poza ramy regulaminu i ich niekaranie czy piętnowanie (vide radosny punkt na MPP - btw, gdyby ktoś rzeczywiście przeczytał od początku moje posty, nie miałem nic przeciwko pż w Sierpcu per se, zaproponowałem tylko, aby osoby korzystające nie nazywały tego ''maratonem samowystarczalnym''; i ta groźba adnotacji czegoś przy nazwisk w "tabeli wyników" obruszyła najbardziej...) będzie skutkowało dalszym pogłębianiem tych patologii. I znajdziesz się w końcu w czubie kolejnego lub jeszcze kolejniejszego ultramaratonu - czego Ci szczerze życzę - i będziesz się wkurwiać, że przymyka się oko na większe i mniejsze naginania. Ale wtedy już będzie to normą. Maratony staną się wycieczkami, na których reguły (narzucone lub fair play, żeby być w porządku względem innych i dyscypliny) nie istnieją.
WuJekG
- 20:20 wtorek, 29 września 2020 | linkuj
Warto sobie zadać pytanie, czy my jesteśmy dla regulaminów, czy regulaminy dla nas. Ta inicjatywa Sierpca została w miażdżący sposób poparta przez jadących zawodników, poza Tobą nie spotkałem nikogo kto nie byłby zadowolony z tego. Na punkcie była ekstra atmosfera, bo robili go ludzie co doskonale wiedzą o co w tym biega. I czy naprawdę w imię trzymania się na siłę regulaminu warto startujących ludzi pozbawiać takich inicjatyw? To samo jest na wielu imprezach tego typu, na TCR też się trafiają liczni kibice, co dadzą a to batonik, a to owoc, a to puszkę Coli. I jak mi dają - to biorę, choć to złamanie regulaminu. Ale biorę nie dlatego by coś zyskać, ale dlatego, że wiem, ze to sprawi radość takiemu kibicowi, że mógł coś pomóc, a tłumaczenie mu zawiłości regulaminu sensu nie ma.

Taki przykład kolegi podróżnika, ideowy wege od wielu lat. I gdzieś w kurdyjskiej wiosce zaprosili go na uroczyste ognisko, a tam oczywiście jak w tej kulturze - mięso. No i mimo swoich przekonań - zjadł to mięso, bo wiedział, że ci bardzo gościnni ludzie nie zrozumieją dlaczego odmawia, że poczują się dotknięci.
wilk
- 19:31 sobota, 26 września 2020 | linkuj
Korzystanie z oficjalnie ustalonych punktów - nie widzę w tym problemu. Samowystarczalność nie jest dla mnie bożkiem dla którego warto poświęcać inicjatywy dodające imprezie masę smaku. Tylko musi to być oficjalnie zatwierdzone i dostępne dla wszystkich. Dlatego jak napisałem w relacji nie skorzystałem z punktu pod Odrzywołem, bo ten nie był ani zatwierdzony, ani dostępny dla wszystkich. Na każdej imprezie samowystarczalnej na której jechałem - widziałem przekręty, lub o nich słyszałem i żaden regulamin ich nie wykorzeni, nawet te najbardziej rygorystyczne.

Bo uczciwość każdy z zawodników ma w sobie, lub mu jej brak; każdy ma swój wewnętrzny kodeks w tej mierze. Ja jadę dla siebie i dlatego siebie oszukiwać nie zamierzam, ale np. jazdy na czerwonych światłach na wahadłach, czy przejście pod szlabanem kolejowym czy ignorowania ścieżek nie uważam za przekręt. Tak robię w codziennej jeździe, taka jest ogólnie przyjęta praktyka jazdy w środowisku ultra. Mistrzem Świata i tak nie będę, więc zupełnie nie mam potrzeby oszukiwania w tym zakresie. Natomiast cenię sobie aspekt towarzyski takich maratonów - i dlatego nie widzę nic złego w ustalonych odgórnie punktach zaakceptowanych przez orga jak ten w Sierpcu, czy podobny na MRDP. Bo aspekt towarzyski jaki wnosi taki punkt jest dla mnie ważniejszy niż trzymanie się regulaminu jak niepodległości. To było dla mnie kluczowe, że punkt miał być dostępny dla wszystkich, więc w żaden sposób nie wypaczał rywalizacji. Jednemu z zawodników w nocy wyskoczył borsuk pod koła, gleba i poważnie uszkodzone przednie koło. Jakoś się doturlał do Sierpca, tam mu Jarek Krydziński dał swoje koło i mógł jechać dalej. A gdyby nie to - to przez czysto losowy przypadek musiałby się wycofać. Dla mnie fajny przykład takiej solidarności ultramaratończyków, a gdyby się trzymać reguł samowystarczalności - to game over.
wilk
- 19:31 sobota, 26 września 2020 | linkuj
Co do kwestii epidemiologicznych - nie formalne obostrzenia mają tu znaczenie, a klimat społeczno-rządowy w tej mierze. Prawda, ze teraz mamy dużo więcej zakażeń, ale też prawdą jest, ze mało kogo to już rusza. A na wiosnę klimat był absolutnie inny, przepisy były egzekwowane z całą surowością. Trudno, żeby ktoś się miał czepiać do punktu żywnościowego, gdzie maksymalnie może ze 20 osób na raz było - jak na starcie jechał 100-osobowy zwarty peleton, a na stadiony piłkarskie mogą wchodzić tysiące ludzi. To byłby absurd. A na wiosnę te sprawy całkowicie odmiennie wyglądały, wtedy pół świata się zatrzymało i obostrzenia były ogromne. A teraz to już i społeczeństwo i nawet rząd na to gwiżdżą, żeby nie media ciągle wałkujące ten temat - to już byśmy byli po "epidemii".

I też nie oczekuj, że Org Ci powie, że ma na to wywalone - bo oficjalnie żaden organizator tego przyznać nie może, musi udawać. Bo cała walka poczynając od stopnia rządowego z tą pseudo-epidemią jest oparta na udawaniu, na pozorach jak te maseczki, które 3/4 osób nosi mając odkryty nos ;). Bo prawdziwe skuteczny w powstrzymywaniu rozprzestrzeniania tej choroby jest tylko ostry lockdown, ale na kolejne straty gospodarcze żadnego kraju na świecie już nie stać, tym bardziej gdy widać jak niewielkie żniwo zbiera to w Polsce. Więc się tylko maskuje walkę.

Dlatego faktycznie każdy organizator ma wywalone, tak było na wszystkich imprezach, które w tym roku jechałem i o których czytałem. Bo gdyby poważnie to traktować - to trzeba by zamknąć ten kramik, zero integracji itd.
wilk
- 19:04 sobota, 26 września 2020 | linkuj
PS. od lipca do września, w sprawach związanych z organizacją punktów żywieniowych na trasach zawodów, z przepisowego punktu widzenia nie zmieniło się nic. Co więcej - sytuacja epidemiologiczna we wrześniu była/jest gorsza niż w lipcu. Zatem tłumaczenie tym nieobecności na jednych i radosnego zezwolenia na bufet na drugich "zawodach", jest przestrzelone. Bo nawet jeżeli nie bierze się pod uwagę zarażenia i jego konsekwencji (bo się w takie rzeczy nie wierzy), to trzeba by wziąć pod uwagę kary administracyjne związane z tą sytuacją. A tej refleksji zabrakło. (I to dalej przytyk w stronę orga, wyjaśniam tylko swoje wcześniejsze rozpisywanie)
WuJekG
- 10:30 sobota, 26 września 2020 | linkuj
Ależ - to (uwagi do trasy) to nie przytyk do Ciebie, tylko luźny argument w dyskusji. I tak, analogia do TdS byłaby kiepska, gdyby analogią była. To przykład, jak można nie olewać zobowiązań wobec zawodników. Bo gdyby porównywać np z trasą MP, które też leciało pod domem orga, to KU, z prowadzeniem trasy przez strumyk i po posesji, wyszłoby z tego porównania jeszcze gorzej... Trzeba pamiętać, że płaci się nie tylko za atmosferę, monitoring, numerek i transport przepaku, ale i za ślad trasy, który ma być dopieszczony. A gdy nawet RWGPS nie chce rysować trasy po szutrze koło Hopów (Hop?), bo jest zakaz(!!!), to znaczy, że coś jest nie halo. Część karpacka, jak sam zauważyłeś kilka miesięcy temu, była zrobiona na siłę, żeby dociągnąć do tysiąca. I można było (jak pisałem od początku) odpuścić dziury koło Wiśnicza i objechać Limanową, nie poświęcając Przeł. Widomej. I, historycznie patrząc (żeby dokończyć tłumaczenie się;)), moje pierwsze zgłoszenia, i publiczne i niepubliczne, były dość wyważone. Dopiero gdy jeden z orgów (zresztą odpowiedzialny za takie czy inne prowadzenie śladu...) postanowił arbitralnie uciąć dyskusję, bo ''org ma zawsze rację'', zmieniłem styl.
I to niby czepianie się szczegółów, ale szczegółów mogących (gdyby np. ktoś złapał mandaty za jechanie na zakazie) lub wnoszący trochę do całości. I, co więcej, pokazujące podejście Orgów do wielu, wielu spraw (a, powtórzę raz jeszcze, za zrobienie tego porządnie, się płaci się).
WuJekG
- 10:30 sobota, 26 września 2020 | linkuj
Co do szczegółowych uwag - nie ja jestem ich adresatem, w ogóle nie byłem zaangażowany w planowanie trasy, nie wiem dlaczego org nie naniósł pewnych poprawek, które mogły ją poprawić. Możliwe, że org miał swoją koncepcję i Limanową oraz dojazd do niej puścił tak nie inaczej nie chcąc dokładać więcej podjazdów. Bo odcinek kaszubski był zauważalnie cięższy niż we wcześniejszych latach i w tym roku odcinek górski org chciał zrobić sporo łatwiejszy - więc puścił trasą relatywnie łatwą, godząc się z tym, że jest słabsza jakościowo, ale to małe przewyższenia na tym kawałku mogły być priorytetem; to by trzeba pytać organizatora. Wypowiadam się ogólnie - i w ocenie ogólnej tę trasę uznaję za zdecydowanie dobrą. W porównaniu z bardzo podobnym wyścigiem, czyli BBT - to zupełnie inna liga planowania, trasa dużo ciekawsza i niebo bezpieczniejsza oraz przyjemniejsza do jazdy.

Porównanie z Silesią - nie do końca adekwatne. Silesia to maraton innego typu, prowadzi przez tereny będące matecznikiem organizatora, jako trasa typu pętla dalej niż 200-250km od bazy się nie oddala, więc o wiele łatwiej sprawdzić wszystko dokładnie. Podczas gdy trasa MPP jest trasą przelotową i dwa razy dłuższą, więc dokładne jej sprawdzanie jest upierdliwe oraz kosztowne.

Możliwe, że zabrakło trochę otwarcia na głosy rowerzystów, warto np. dać znak o tym na forum, bo publiczną uwagę org zawsze inaczej traktuje. Ale też trzeba to zrobić w odpowiedniej formie, bo jak zaczniemy ostro krytykować czy wyśmiewać plany orga - to po drugiej stronie będzie ściana, tak jak to było z Twoją krytyką punktu w Sierpcu.


Ale w ocenach warto trzymać pewną miarę, sumarycznie to naprawdę była fajna i dobrze zaplanowana trasa. Jakieś wpadki były, ale nie było ich wiele i w mojej opinii nie rzutują mocno na całość oceny, sumarycznie ten maraton ma jedną z lepszych tras w Polsce, może nie jest aż tak dopieszczona jak trasa np. PGR, ale dalej jest to trasa dobrze zrobiona i dlatego z roku na rok z dużą chęcią na Helu się pojawiam.
wilk
- 10:07 czwartek, 24 września 2020 | linkuj
Ale ja też nie piszę i nie mówię, że trasa była w całości zła. Gdyby była ''zła'' to tak jak piszesz - nie zdecydowałbym się na jazdę, bo jak się nie podoba, to nie trzeba jechać. Tylko te drobnostki pokazywały podejście orga do projektowania - na które miał masę czasu. Dobrze, że wspominasz o Carpatii, bo przy Hopach mógłby być przez tę niefrasobliwość orga casus Pachulski właśnie: a gdyby przy tylko znaku B-22 stała policja i wlepiała mandaty? Kto byłby odpowiedzialny (przypomnę wykluczające się zapisy regulaminu w tej kwestii, chociaż...mało kogo już regulaminy obchodzą, najwyraźniej....)? Remont nie pojawił się 2-3 tygodnie temu (sprawdziłem).
O takie podejście mi ciągle chodzi. I musimy rozróżnić poprowadzenie przy ddr-ce, a poprowadzenie przez ewidentnie zamkniętą dla ruchu drogę, którą niby można ale nie można. (btw - staram się jak mogę także na maratonach, jeżeli nawierzchnia pozwala, jechać po ścieżkach, to samo tyczy się np czerwonych świateł). To jest znacząca różnica, która, jak wspomniałem, przełożyła się dla niektórych (tych co im najbardziej zależało) na wynik.
Jako przykład dobrego planowania i dopieszczania trasy trzeba podać TdSilesię. Pomimo, że trasa została zmieniona dość na ostatnią chwilę, orgowie do ostatniego dnia sprawdzali, czy są gdzieś remonty i objazdy. I jasne, zdarzyły się wahadła czy złe nawierzchnie, ale org nad tym panował. Zupełnie niezrozumiałe jest, gdy org MPP miał znacznie więcej czasu, pozostawienie takich baboli i to w pierwszej 1/10 maratonu.
Tym bardziej, że inne odcinki potrafił konsultować z lokalsami (G.Świętokrzyskie).
I na koniec o tym - przejechałem południowy odcinek przed MPP z jednym z orgów, wyrażając zdanie o kręceniu po dziurach i wjeździe w Limanową. Układający ten odcinek (zgadnij kto;)) nie pokusił się jednak o jakiekolwiek zmiany wynikające z na spokojnie (wtedy ;)) przekazanych uwag. Pomimo polepszenia nawierzchni i odciągnięcia trasy od ruchu.
WuJekG
- 22:38 środa, 23 września 2020 | linkuj
To samo kwestia zakazów - po prostu nie sposób w Polsce tak długiej trasy zrobić by nie było kilkunastu km zakazów rowerowych, to jest na dokładnie każdej imprezie. I niestety pewien poziom olewania tego przepisu trzeba zaakceptować bo inaczej się nie da, trudno robić jakieś objazdy dla każdego zakazu. Mam uwierzyć, ze sam jadąc na wynik w samym czubie stawki np. na BBT jechałeś wszystkimi ścieżkami jakie były na trasie, także tymi maksymalnie badziewnymi jak nap. w Wałczu? Niestety szczególnie w mniejszych miejscowościach są takie absurdy zakazowo-ścieżkowe, że nawet największego legalistę prędzej czy później to do szału doprowadzi ;)

Kwestia bufetu - to myślę, ze wynikało z czegoś zupełnie innego. Gdy podejmowano decyzję o zmianie trasy i rezygnacji z bufetu - to był okres największej sraczki covidowej, okres pełnego lockdownu, okres gdy policja mandaty wlepiała za rekreacyjną jazdę na rowerze, gdy się wydawało, że żadna impreza w tym roku nie wypali. Więc bufet był w tych okolicznościach zupełnie nieistotną sprawą. A teraz we wrześniu podejście do epidemii jest zupełnie inne, ani rząd, ani zwykli ludzie się tym specjalnie nie przejmują. Są tylko pozorne działania (typu maseczki), ale pomimo 3 razy większej liczby chorych niż w marcu czy kwietniu - ograniczenia o wiele mniejsze. Więc i kwestia bufetu w zupełnie innym świetle funkcjonuje.
wilk
- 18:10 środa, 23 września 2020 | linkuj
Nie twierdzę, ze trasa była idealna, bo jak napisałem - ideałów nie ma, na pewno ten odcinek przed Limanową nie najlepiej wypadł, chyba zabrakło Krzyśka Sobieckiego przy planowaniu, bo on jest z Krakowa i ma wszystkie drogi w okolicy objeżdżone. Ale w całym przekroju, jako trasę na tak dużym dystansie oceniam ją wysoko. Możliwe, że tu i ówdzie dali organizatorzy ciała, pewnych spraw nie sprawdzili, część była zaprojektowana z mapy, a nie przejechana. To wynika z rodzaju wyścigu oraz długości trasy, przy samowystarczalnych imprezach to jest norma.

Ale porównując tę trasę z innymi polskimi ultra - daję tu mocne 4 z plusem. Mniej więcej zbliżony poziom jakości do tego, który mam, gdy trasę projektuję samotnie. A wpadki typu drobne niedoskonałości śladu - są na niemal każdej imprezie i trudno pisać o fatalnie zaprojektowanej trasie, jak gdzieś minimalnie nie tak pójdzie. Bo samemu projektując różne trasy też takie wpadki notuję i wiem, że często wynikają z błędów na mapach (jak ta drobna wpadka na Podróżniku), które nie zawsze odzwierciedlają stan faktyczny. Na tym skróciku na Podróżniku w ogóle się nie wahałem, od razu się zorientowałem, że to bug na śladzie wynikający z mapy i okrążyłem kawałek dalej. Na BBT był wiele większy bug, z wyjazdem z Wyrzyska, ślad kierował na wiadukt, zamiast na wjazd na DK10, mnóstwo osób tam z pół km nadrobiło. Nie wspominając już o Wiśle czy Carpatii, gdzie kilka godzin straciłem przez potężną wpadkę z trasą organizatora. A w tym roku na Carpatii kilkanaście osób buliło mandaty 10-20 euro na Słowacji za jazdę nocą po słowackim parku narodowym, bo tak ich organizator wkopał, do tego chyba w 3 miejscach były bardzo poważne zmiany śladu (kilkanaście km różnicy) już w trakcie trwania wyścigu. Przy tym wpadki jakie są na MPP to zwykła drobnica.
wilk
- 18:09 środa, 23 września 2020 | linkuj
I nie, wbrew obiegowej opinii nie jestem odstrzelony od realiów i wiem jak procent chce się ścigać, a jaki procent tylko przejechać. Tak jest na wszystkich wyścigach, nie tylko rowerowych, a biorę w różny sposób w takich udział rok w rok (co pozwala pewne rzeczy zaobserwować). Ale egzekwowanie przejrzystości reguł ma sens, zawsze. Niezależnie od poziomu PROsowstwa.

Nie pisałem o reżimach chcąc kogoś nawracać. To było zaznaczenie problemu. Nie zastanowiło Cię to? Że na MP, gdzie klasycznie był PŻ, wymigano się z niego podając za powód wyśrubowane zakazy i reżimy, a na MPP, gdzie bufetu być de facto nie powinno, zgodzono się na niego ot tak? To pokazuje pewne z jednej strony beztroskie podejście do odpowiedzialności ''jakby co'' (vide co napisałem wyżej/niżej) Orgów, z drugiej strony rodzi pytanie - czy w takim razie na MP też nie dało się zrobić, czy było to podyktowane lenistwem Orga?
WuJekG
- 14:20 środa, 23 września 2020 | linkuj
Słodkie bronienie orgów, ale oparte na kłamliwych/błędnych informacjach: odcinek do Hopów zaczęto remontować prawie rok temu (dofinansowanie w drugiej połowie 2019r). To, że puszczono tam trasę, jest dowodem na to, że org ne potrafił nawet pierwszych 100km dobrze opracować. Ale okej, to się może zdarzyć. Natomiast uwiesiłem się na czym innym - na tym, że większość pojechała za trasą na zakazie, a część nie. I org, przez to, że nie miał pojęcia o trasie, nie potrafił określić co w takim wypadku robić - ryzykować mandat, jadąc po śladzie, czy jechać objazdem. Kudos dla grupki prowadzącej za jazdę zgodną z przepisami.
Oczywiście nie możesz tego wiedzieć, ale część uwag co do trasy, co do rzeczy, które wyłapałem, przekazałem orgowi niepublicznie. Część baboli na śladzie poprawił, dużą część nie, ale i tak dalej takie niedopatrzenia jak to z remontami (i jeszcze raz dodam- zakazami) pozostały. To samo było zresztą na/przed MP - o czym też nie możesz wiedzieć - konstruktor radośnie narysował część trasy po lesie, a część przez strumyk i posesję - było to na pierwszych 20km i zostało poprawione na śladzie po moich uwagach po objechaniu tego kawałka. Ale i tak część zawodników miała stary ślad, który kazał im zawrócić i widziałem jak błądzili w Bystrej podczas MP, z szaleństwem w oczach ;). To jest niechlujstwo. To jest olewanie zawodników.
WuJekG
- 14:20 środa, 23 września 2020 | linkuj
A teksty o reżimie sanitarnym na punkcie w Sierpcu - nie ten adres. Ja walkę z epidemią autorstwa naszego Sanepidu, czy ogólnie rządu uważam za potężną ściemę i typowe granie pod publiczkę, maseczki i dezynfekowanie dłoni to dają tyle co umarłemu kadzidło. Im więcej obywatele wykazują zdrowego podejścia do sprawy - tym IMO lepiej, wystarczająco wiele nam wody z mózgu zrobiono przy okazji COVID-a, pora najwyższa, żeby obywatele przestali te kity łykać.

Wiele w tej sprawie mówiły słynne przeprosiny norweskiej pani premier, która przeprosiła obywateli za lockdown, uznając to za wielki błąd, a podejście szwedzkie (z minimalnymi ograniczeniami) stawiając za wzór.
wilk
- 12:48 środa, 23 września 2020 | linkuj
Widzisz Wojtek, takim językiem jak piszesz tutaj, czy tym bardziej jak pisałeś na forum - do mało kogo dotrzesz i mało kogo przekonasz, natomiast z pewnością niejednego wkurzysz; jak chcemy kogoś przekonać to trzeba emocje zostawić z boku. Robienie afery tuż przed startem wyścigu, psucie mocno atmosfery - to jest kiepski pomysł. Ty podchodzisz do tego wyścigu jak do ścigania na najwyższym poziomie i nie rozumiesz, że większość startujących ma podejście mocno inne, rywalizacja - tak, ale bez zelotyzmu.

A pełne reguły samowystarczalności mocno wypaczają towarzyski aspekt maratonu i poza RTP nie ma ich na żadnym wyścigu w Polsce, mamy jedynie samowystarczalność ograniczoną. I tak raczej będzie i w przyszłości - bo na to jest zapotrzebowanie, a nie na rywalizację z super-przejrzystymi regułami dla wąskiej grupki prosów. Nie pasuje nam takie podejście - przymusu startu nie ma.

Podobnie te narzekania na trasę - warto się starać zrozumieć organizatorów. Przy tym poziomie wpisowego, przy tej długości trasy - nie ma co liczyć na trasę przygotowaną 100% perfekcyjnie i trzeba sobie zdawać z tego sprawę. Drobne wpadki na trasie tej długości zawsze były i będą. Jechałem wiele maratonów i zawsze w trasie było coś o co się można przyczepić. I oceniając to trzeba sobie z tego zdawać sprawę, liczenie, że może być perfekcyjnie - to wiara w zielone ludziki. I dlatego oceniając trasę - oceniam na podstawie REALIÓW polskich maratonów, na podstawie realiów polskich dróg i pod tym kątem trasę MPP oceniam wysoko. Na przelotowej trasie 1000km nie sposób by było wszystko idealnie, czasem lepiej wrzucić kawałek na zakazie bo np. dalej jest piekna droga, niż jakieś rzeźby straszne robić. A dwa kawałki z zerwaną nawierzchnią to były remonty krótko przed maratonem rozpoczęte, takie wpadki zawsze się moga trafić. Natomiast kawałek do Limanowej rzeczywiście słabo wypadł, tu można było lepiej puścić trasę, ale to było 50km, nie zawsze da sie wszystko zrobić perfekcyjnie.
wilk
- 12:38 środa, 23 września 2020 | linkuj
Chyba żartujesz sobie z tym znawstwem. Już pomijając to, że można było pominąć kręcenie po dziurach na P.Wielickim i ominąć sprytnie Limanową, do której wjazd od tej strony jest mocno niebezpieczny (dobrze, że już nie ma tam remontu), to gdy na pierwszych 100km wpuszcza się zawodników w dwa objazdy z zakazami (a przynajmniej jeden remont trwa tam od prawie roku) i gdy jedni jadą objazdem a inni jadą na wprost i Org nie potrafi się ustosunkować do tego czy jechać po śladzie (Regulamin) czy przestrzegać zasad PRD (Regulamin) - to coś jest nie halo. To objaw nie tylko niechlujnego podejścia konstruktora trasy, to też miało wpływ na rywalizację z przodu, bo czołowa czwórka pojechała objazdami, a koleś z drugiej grupy dogonił ich skrótami po zakazach. Ale Org ma na to wywalone.

Bufet sierpcowy to (oprócz, nie tylko mojej, obiekcji co do srania na formułę maratonu) też głębszy problem. Pamiętasz czemu na MP nie było zwyczajowego punktu żywieniowego? Przez obecny nam stan epidemii i niemożliwość zapewnienia rygorów sanitarnych na nim. Tutaj Org znów ma wywalone, lakonicznie i radośnie zapewnił, że reżim sanitarny przecież będzie i już. A nie było (maseczek, rękawiczek, dezynfekcji, dystansu). Wystarczy jedna zarażona osoba lub jedno zgłoszenie do PSSE i być może lecą nie tylko kwarantanny, ale i kary administracyjne. I gdy do tego dojdzie, zacznie się dochodzenie, kto rzeczywiście jest organizatorem i odpowiedzialnym za punkt na imprezie (bo jakby się nie skręcać, punkt nie był częścią ogólnodostępnej infrastruktury...). Uprzedzałem o tym Orgów, mieli wy****ne. A kolejne podobne twory żywieniowe pokazują, że da się palec to będą brali rękę. A osoby najwyraźniej nie widzące problemu w tym, żeby na imprezie zakazującej korzystania z utworzonych punktów, korzystać z utworzonych punktów będą. I tak dalej, i tak dalej, lawinowo, w kolejne ''przekręty'', aż się zupełnie odechce jeździć tych imprez..........
WuJekG
- 07:20 środa, 23 września 2020 | linkuj
Wilku, wielkie gratulacje za kolejny raz przejechany bbtour!. Przekaz prosze Kot-u, ze na takich trasach najwazniejsze jest wysoko energetyczne jedzenie, ròwniez miedzy punktami, bo,to co ona jadla, przeraza mnie. Kibicuje Wam obojgu, zawsze!
Ignacio
- 22:08 niedziela, 20 września 2020 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl