Sobota, 12 września 2020Kategoria >100km, >200km, >300km, >500km, Canyon 2020, Ultramaraton
Maraton Północ - Południe 2020
Maraton Północ-Południe to taki tradycyjny koniec zmagań w sezonie ultra, impreza odbywa się po raz piąty - i piąty raz z dużą chęcią staję na starcie. Trasa taka jakie najbardziej lubię, czyli typu przelotowego, z punktu A do B, działająca mocno na wyobraźnię - z Początku Polski na Helu aż na jedną z najwyżej położoną dróg w Polsce, czyli Głodówkę w Tatrach.
Dojeżdżam w piątek, już na dworcu w Gdyni zbiera się spora ekipa zawodników i w wagonie mocno obładowanym rowerami, wśród wesołych rozmów jedziemy na Hel. Wysiadam z pociągu i ruszam do hotelu na nocleg, ale coś tak lekko mi się jedzie i nagle chwila olśnienia - nie mam bagażu na rowerze! Serce podjechało mi do gardła i na pełnej prędkości zasuwam na dworzec, na szczęście pociąg jeszcze nie odjechał i mogę wziąć swój bagaż, mało brakowało a załatwiłbym się już na starcie ;). Na Helu idę pod latarnię, gdzie mieści się biuro maratonu i gdzie odbieramy pakiety startowe, następnie obowiązkowy spacer nad morzem w doborowym towarzystwie - pogoda doskonała, w ogóle nie wieje, co nad morzem należy do rzadkości.
Jako, że ledwie 3 tygodnie wcześniej jechałem BBT, więc porównania narzucają się siłą rzeczy, bo to podobnego typu wyścigi; Hel we wrześniu sporo przyjemniejszy niż Świnoujście w sierpniowym szczycie sezonu. O wiele kameralniej, a i miejsce jak dla mnie ładniejsze. Tankujemy do pełna w dobrej restauracji i szybko do hotelu, bo przed startem warto się dobrze wyspać.
Spałem jak na siebie całkiem przyzwoicie, rano pogoda słoneczna, ale wiatr zgodnie z prognozami solidnie wieje. W Żabce kupuję wodę, na starcie odbiór nadajników GPS oraz nadanie bagażu na metę. MPP to jedyne wielkie szosowe ultra ze wspólnym startem, nie inaczej jest i teraz - w eskorcie policji spod latarni rusza wielki ponad 100-osobowy peleton, to robi wrażenie.
Ten maraton, co bardzo sobie cenię, to także luźna atmosfera, brak spiny regulaminowej, nie ma akcji typu wnikliwego sprawdzania ulokowania numerów startowych, nie ma przymusu jazdy w kaskach, zgodnie z kodeksem drogowym każdy decyduje o tym sam, z czego skorzystałem bo kask na ostatnich maratonach mocno mnie irytował, jazda w czapce to dla mnie inny poziom wygody. Przejazd przez Mierzeję Helską tym razem zgodnie z założeniami spokojnym tempem koło 27km/h, zaczyna mnie tu męczyć sikanie, raz stawałem na samej mierzei, potem zaraz za Władysławowem, w czasie czego minęła mnie cała grupa. Od Władysławowa kończy się policyjna eskorta i zaczyna się właściwe ściganie, odtąd już każdy jedzie na swój rachunek.
Pierwsze kilometry to jeszcze bardzo gęsto zgrupowani rowerzyści, wyprzedzam wielu, którzy minęli mnie podczas siku-stopa. Jak to na Kaszubach - zaczynają się górki, które długo będą nam towarzyszyć. Pierwszy odcinek, tak do największego kaszubskiego podjazdu znad jeziora Żarnowieckiego do Kaszubskiego Oka - to okres formowania się grupek, te ścianki grupują ludzi na podobnym poziomie, jadę w bliskiej okolicy m.in. z Kubą Luwierskim, Hipkiem, Rafałem Koconiem. Kawałek za szczytem szybko przebieram się i przepakowuję, bo zrobiło się na tyle ciepło, że kurtka na wiatr nie jest już potrzebna. W Kębłowie przed skrzyżowaniem z DK6 jest remont, znaki kierują na objazd, z którego skorzystała część zawodników, ja wybrałem opcję jazdy rozrytą drogą i to był chyba szybszy wariant, a rozkopany odcinek nie tak długi.
Po ok. 100km zaczyna się nowy wariant przejazdu przez Kaszuby, wcześniejsze 4 edycje jechały wersją przez Kościerzynę, teraz trasa prowadzi bliżej rejonu Kartuz. I było to bardzo fajne rozwiązanie, trasa poprowadzona z dużym znawstwem lokalnych dróg, wiele bocznych i malowniczych wąziutkich szos, solidne podjazdy, trzeba było też przejechać ok. 1km po szutrze, bo trwała tu budowa drogi, za rok będzie tu już gładziutki asfalt ;). Stałym bywalcom tej imprezy nowy kaszubski wariant trasy przypadł bardzo do gustu. Trasa piękna, ale daje w kość mocno, bo hopki są cały czas, podobnie jak dość silny, wiejący głownie z kierunków południowo-zachodnich wiatr, a jako, że mam koła z dużym stożkiem to chwilami solidnie rzuca rowerem, trzeba uważać z jazdą na lemondce, trochę jadę solo, bo grupki się przetasowują w miarę jak ludzie zatrzymują się na nabieranie wody. Ja dociągnąłem do Egiertowa, gdzie na 160km mieścił się Orlen. Tutaj ku swojemu przerażeniu orientuję że zapomniałem pieniędzy i kart płatniczych! Kupując rano wodę w Żabce woreczek z pieniędzmi i kartami włożyłem do kieszonki bluzy, którą miałem na sobie ze względu na poranny chłód, a którą nadałem do bagażu na metę. Takiej akcji na maratonie to jeszcze nie przerabiałem, na szczęście udało mi się pożyczyć pieniądze od Grześka Mikołajewicza, z którym jechaliśmy Pierścień i mogłem normalnie kontynuować maraton, wielkie dzięki!
Ruszamy z Egiertowa większą grupką, m.in. z Grześkiem i Zdzisiem Piekarskim, któremu nie działa nawigacja, do tego w międzyczasie dojechali tankujący wcześniej Hipek z Rafałem, jest też Hipcia, która ma duże problemy ze stopą i przez to musiała odpuścić jazdę z szybszymi grupami. W rejonie Starogardu powoli kończą się górki, część osób zatrzymuje się tutaj na postój obiadowy, bo już pora popołudniowa. Ja z drugą częścią grupki na postój ciągnęliśmy do Kwidzyna, ten odcinek już łatwiejszy, górki się powoli kończą, do tego wiatr już sporo mniejszy, wieje głównie z zachodu, więc chwilami nawet sprzyja. Krajobrazy fajne, już z daleka widać z góry dolinę Wisły, a także Kwidzyn położony na wysokim wschodnim brzegu. W Kwidzynie dłuższy postój na Orlenie, czuć już dystans w nogach, tutaj też przebieram się na nocną jazdę, bo już zaczyna zmierzchać. Ruszamy ze stacji grupką, ale szybko odpuszczam, bo uznałem, że lepiej będzie pociągnąć własnym i równym tempem, do tego nocą wygodniej jeździ mi się samemu, gdy nie ma mocnych światełek tuż przed oczami.
Pierwszy odcinek nocnej jazdy idzie w miarę sensownie, choć tempo już spokojniejsze, natomiast tak od 300km łapie mnie coraz wyraźniejszy kryzys. Trasa w tym rejonie jest nadspodziewanie pagórkowata, do tego dłuższe odcinki słabych nawierzchni mocno odbijają się na stanie mojego siedzenia, niestety koła stożkowe swoją sztywnością potęgują ból siedzenia, ten wybór kół na tę trasę to nie był strzał w dziesiątkę. Jednym słowem cały długi odcinek do Sierpca idzie marniutko, a był tu długi przerzut bez żadnej nocnej infrastruktury typu stacje, dopiero wraz z wjazdem do województwa mazowieckiego poprawił się wyraźnie stan dróg. Natomiast w Sierpcu był zorganizowany przez tutejszy klub Dynamo Sierpc (grupujący wielu ultramaratończyków) bardzo fajny punkt żywnościowy uzgodniony z organizatorami. Docieram tutaj w okolicach 2 w nocy, punkt z wypasem, są ciepłe zupki, są ciasta, chętni mogą się przespać; takie spontaniczne inicjatywy sporo wnoszą do imprezy, duże podziękowania dla organizatorów punktu.
Z Sierpca do Płocka drogi już dobrej jakości, ale kryzys jeszcze trzyma, długa wrześniowa noc to jedno z wielkich wyzwań tego maratonu, ciągnie się to i ciągnie. Przez dobre 10km nocną jazdę urozmaica ogromna płocka rafineria, można powiedzieć, że samo serce Orlenu ;)
Klimaty wybitnie industrialne, ale akurat nocą całkiem fajnie to wygląda. W Płocku robię też długi postój na Orlenie by nieco odzipnąć, jem dobre kanapki, w międzyczasie dojeżdża Waldek Chodań z którym na tym maratonie dużo się mijaliśmy. Po odpoczynku zaczyna się jechać lepiej, po przejechaniu Wisły pojawiają się już na niebie pierwsze zorze. Wraz ze świtem odżywam, zaczyna się sensowniejsza jazda, na tym odcinku sporo jedziemy z Waldkiem i Kubą Luwierskim. W Łódzkim trochę dziurawych odcinków, także długa pustynia bez sklepów, dopiero w rejonie Skierniewic udało się znaleźć czynny wiejski sklepik (bo dziś mamy niehandlową niedzielę). Jest tu dłuższy odcinek krajówką, DK70, ale o tej godzinie puściuteńko, w rejonie skrzyżowania z szosą katowicką trochę hopek i wjazd na poziom ok. 200m.
Pogoda robi się elegancka, wkrótce można jechać zupełnie na krótko, temperatura zaczyna dochodzić nawet do ok. 25 stopni, woda w bidonach coraz szybciej schodzi, wiatr też sporo korzystniejszy niż wczoraj, głównie z zachodu, więc fragmentami nawet sprzyja. Jednym słowem całkiem dobrze się jedzie, na tym fragmencie nieco odżywam, choć wiadomo, że po prawie 600km w nogach o świeżości to ciężko mówić. Pod Odrzywołem spontaniczny punkt żywnościowy zorganizowany przez rodzinę Zdzisia Piekarskiego, z bólem się nie zatrzymałem, bo punkt nie był wcześniej uzgodniony i jednak był na bakier z regulaminem w kwestii samowystarczalności. Choć też nie ma co tu przesadzać, organizatorzy punktu to ludzie z wielką pozytywną energią i trudno krytykować taką inicjatywę, nawet jeśli lekko nagina regulamin.
W Przysusze tankuję, a kawałek dalej z naprzeciwka nadjeżdża mieszkający niedaleko Transatlantyk, razem z kolegą - bardzo miłe spotkanie.
Marek odprowadził mnie aż do drogi na Skarżysko (ten odcinek bardzo przyjemny, najeżony górkami i ze świetnym asfaltem) i zawrócił, by spotkać jadącego kawałek za mną Memorka. Przed Skarżyskiem doganiam Zdzisia Piekarskiego z kolegą, razem dojeżdżamy do stacji w Suchedniowie, gdzie jest już Waldek Chodań, robię tutaj zaplanowany postój na jedzenie i uzupełnienie zapasów. Za Suchedniowem zwykle ładny odcinek do Bodzentyna, niestety nie o tej godzinie, bo droga jest pełna samochodów, niemniej po zaliczeniu podjazdu widoczki na główne pasmo Łysogór eleganckie. Tutaj oceniając swój progres w wyścigu i narastający poziom zamulenia postanawiam przenocować w Solcu-Zdrój, do którego powinienem dotrzeć trochę po zmierzchu, nocleg udało się sprawnie i szybko ogarnąć. Kolejny odcinek to największy świętokrzyski podjazd na naszej trasie, czyli przełęcz Krajeńska (414m), drogi w tym rejonie mają specjalny wydzielony pas szosy dla rowerzystów, idealne rozwiązanie, dużo lepsze od badziewnych ścieżek rowerowych. Fajny odcinek też za Daleszycami, wygodna, asfaltowa ścieżka rowerowa wzdłuż ruchliwej szosy, sporo hopek, dopiero przed Rakowem większe zjazdy.
Do Szydłowa jeszcze troszkę górek, dalej się już mocniej wypłaszcza, sam Szydłów kapitalny, z charakterystycznymi średniowiecznymi murami widocznymi świetnie z drogi. Tutaj spotykam Pawła Sekulskiego i razem jedziemy do Stopnicy, gdzie łapie nas mrok. Tutaj robię zakupy na noc na stacji Lotosu, która bardzo mnie rozczarowała. Chciałem wreszcie zjeść jakieś normalne jedzenie, a nie ciągle słodycze, ale ofertę pod tym zakresem mieli zerową i zamiast obiadu musiały wystarczyć 4 seven-daysy ;). Jeszcze krótki nocny kawałek na którym znowu spotykam się z Waldkiem - i melduję się w hoteliku w Solcu, położonym tuż przy trasie maratonu. I tutaj mój plan na wyścig zawalił się zupełnie, w założeniach miałem szybki sen ze 2h i powrót na trasę, niestety nic z tego nie wyszło, bo pomimo mocnego zamulenia nie byłem w stanie oka zmrużyć. I w efekcie tylko coraz bardziej przesuwałem godzinę alarmu, a rosnąca irytacja z braku możliwości zaśnięcia tylko mocniej nakręcała sytuację... W efekcie na nocleg poleciało sumarycznie 5,5h, a nie spałem w ogóle (może coś tam chwilowo), pierwszy raz mi się zdarzyło, by na takim poziomie zmęczenia nie być w stanie się wyspać, pomimo komfortowych warunków.
Ale jak się nie ma co się lubi - to się lubi co się ma ;). Oczywiście odpoczynek nie był czasem całkowicie zmarnowanym, bo przez 5h leżenia mięśnie nóg odpoczęły, także i siedzenie nieco się zregenerowało, a i leżenie z zamkniętymi oczami też coś daje w zakresie walki z sennością. Do tego co najważniejsze - do końca nocy zostało już ledwie kilka godzin, a to oznaczało, że najciekawszy, górski odcinek maratonu będę pokonywać za dnia.
Początek nocnej jazdy idzie dość mizernie, sporo krótkich postojów na to i tamto, trochę minęło zanim wkręciłem się na właściwy rytm. Dużym motywatorem był tu rychły koniec nocy. Na nadwiślańskich łąkach wjeżdżam w duże mgły, trzeba jechać bez okularów, ale najniższe temperatury w okolicach 9-10'C, więc całkiem nieźle. Na stacji Huzar chwilę przed mostem na Wiśle robię krótki postój, a kawałek dalej po przekroczeniu DK94 zaczynają się już góry. Zaczyna się także dzień, co od razu znacząco zwiększa motywację do jazdy. Na pierwszym większym podjeździe do Poręby Spytkowskiej mnóstwo atakujących mnie psów, tak wkurzyły mnie te bardzo agresywne bydlaki, że aż zatęskniłem do czasów sprzed 100 lat, gdy takie problemy załatwiano bez zbytnich ceregieli ;))
Trasę w tym rejonie dało się nieco lepiej puścić, bo dziur trochę jest, także i przejazd przez Limanową nie był dobrym pomysłem, ja całe miasto jechałem w korku, natomiast do gustu przypadła mi ścianka na drodze wojewódzkiej przed Limanową, tego kawałka nie znałem, a przełęcz z obu stron solidna. Za Limanową już klasyka - czyli długi, ponad 400m podjazd pod Ostrą, a po równie długim zjeździe wisienka na torcie górskiego odcinka MPP, czyli rzeźnicka ściana pod Wierch Młynne. Wjechałem w całości, aczkolwiek dwa razy na względnych wypłaszczeniach (czyli tak koło 10% :) musiałem się zatrzymać, by puścić samochody z naprzeciwka na bardzo wąskiej drodze, ale ruszanie na takim nachyleniu tylko jeszcze dodatkowo wypruło. Zjazd słabiutki, z dziurami i kamyczkami, nawet fragmentem płyt, po czym rozpoczyna się łagodny i łatwy podjazd pod przełęcz Knurowską. Sam podjazd nudny jak flaki z olejem, głównie przez ciągnącą się tu najdłuższą w Polsce wieś, czyli Ochotnicę, natomiast zjazd kapitalny, bo otwiera się tu szeroki widok na zielone Podhale i Tatry, a także i jezioro Czorsztyńskie.
Na zjeździe widziałem zawodnika rozmawiającego z kierowcą, wtedy nie wiedziałem o co chodzi, natomiast na mecie okazało się, ze krótko przed moim przejazdem Krzysztof Ulbrich nie wyrobił się w zakręcie i wpadł na jadący z naprzeciwka samochód. Na całe szczęście nic poważnego mu się nie stało, bo całe uderzenie poszło w rower, ten niestety się połamał i nie nadawał już do dalszej jazdy; wielki pech tego zawodnika!
Ostatnie kilometry to długo ciągnący się podjazd do Bukowiny, raczej łagodny i z pięknymi widokami na Tatry, później krótki zjeździk z grzbietu Gliczarowa - i ostatnia ścianka na Głodówkę na której melduję się o 13.48.
Jak zwykle ukończenie tak trudnego maratonu daje wielką satysfakcję, udało się uzyskać czas 52h48min, co dało 38 pozycję na 103 zawodników, którzy stanęli na starcie. Sportowo nie był to wielki wynik, niestety niewypał z noclegiem miał w tym duży udział, gdyby nie to - myślę, że były szanse na zejście poniżej 50h, natomiast 48h to już było powyżej moich obecnych możliwości. Za to zebrałem wiele nowych doświadczeń, wiem jakie błędy popełniłem na trasie i nad czym warto popracować w przyszłości.
Ale część sportowa to tylko jeden z aspektów takiej imprezy, dużo istotniejsza jest tu wielka przygoda i zmagania z samym sobą. Pod tym względem maraton jak najbardziej wypalił, trasa sumarycznie była bardzo fajna, bez porównania lepsza i ciekawsza od pokonywanego 3 tygodnie wcześniej BBT, choć oczywiście sporo trudniejsza (co widać dobrze po wynikach czołówki). Zdecydowanie dopisała pogoda, noce były jak na tę porę roku cieplutkie, jedynie pierwszego dnia wymęczył wiatr, poza tym było niemal idealnie, a góry pokonywane przy pełnym słońcu były najlepszą nagrodą za trudy włożone w pokonanie tej trasy.
Podziękowania dla organizatorów, MPP cały czas trzyma wysoki standard, trasy są projektowane z dużym znawstwem i wpadki minimalne. Porównując z BBT (jako, że jechałem tę imprezę 3tyg wcześniej to takie porównania nasuwają się w sposób naturalny) to liczba dziurawych odcinków była bardzo zbliżona z lekkim wskazaniem na BBT - to najlepsza odpowiedź na to, ze da się zrobić trasę puszczoną bocznymi drogami, z sensownymi asfaltami. Oczywiście przy tej długości trasy nie sposób uniknąć pewnych odcinków z ruchem czy dziurami, ale takich odcinków nie było na tej trasie wiele. Także monitoring Trackcourse uważam za lepszy od systemu Roberta Janika, możliwość odtworzenia sobie przebiegu imprezy po jej zakończeniu - to wielka zaleta (tak jest na monitoringu z największych światowych imprez), podczas gdy monitoring na cyklu PP ogranicza się jedynie do pokazywania bieżącej sytuacji. No i meta z fantastycznymi widokami na Tatry - to jest wielki atut tego wyścigu, dzięki temu po wyścigu można sobie odpocząć w takich oto okolicznościach przyrody :P
Zdjęcia
Komentarze
Maraton Północ-Południe to taki tradycyjny koniec zmagań w sezonie ultra, impreza odbywa się po raz piąty - i piąty raz z dużą chęcią staję na starcie. Trasa taka jakie najbardziej lubię, czyli typu przelotowego, z punktu A do B, działająca mocno na wyobraźnię - z Początku Polski na Helu aż na jedną z najwyżej położoną dróg w Polsce, czyli Głodówkę w Tatrach.
Dojeżdżam w piątek, już na dworcu w Gdyni zbiera się spora ekipa zawodników i w wagonie mocno obładowanym rowerami, wśród wesołych rozmów jedziemy na Hel. Wysiadam z pociągu i ruszam do hotelu na nocleg, ale coś tak lekko mi się jedzie i nagle chwila olśnienia - nie mam bagażu na rowerze! Serce podjechało mi do gardła i na pełnej prędkości zasuwam na dworzec, na szczęście pociąg jeszcze nie odjechał i mogę wziąć swój bagaż, mało brakowało a załatwiłbym się już na starcie ;). Na Helu idę pod latarnię, gdzie mieści się biuro maratonu i gdzie odbieramy pakiety startowe, następnie obowiązkowy spacer nad morzem w doborowym towarzystwie - pogoda doskonała, w ogóle nie wieje, co nad morzem należy do rzadkości.
Jako, że ledwie 3 tygodnie wcześniej jechałem BBT, więc porównania narzucają się siłą rzeczy, bo to podobnego typu wyścigi; Hel we wrześniu sporo przyjemniejszy niż Świnoujście w sierpniowym szczycie sezonu. O wiele kameralniej, a i miejsce jak dla mnie ładniejsze. Tankujemy do pełna w dobrej restauracji i szybko do hotelu, bo przed startem warto się dobrze wyspać.
Spałem jak na siebie całkiem przyzwoicie, rano pogoda słoneczna, ale wiatr zgodnie z prognozami solidnie wieje. W Żabce kupuję wodę, na starcie odbiór nadajników GPS oraz nadanie bagażu na metę. MPP to jedyne wielkie szosowe ultra ze wspólnym startem, nie inaczej jest i teraz - w eskorcie policji spod latarni rusza wielki ponad 100-osobowy peleton, to robi wrażenie.
Ten maraton, co bardzo sobie cenię, to także luźna atmosfera, brak spiny regulaminowej, nie ma akcji typu wnikliwego sprawdzania ulokowania numerów startowych, nie ma przymusu jazdy w kaskach, zgodnie z kodeksem drogowym każdy decyduje o tym sam, z czego skorzystałem bo kask na ostatnich maratonach mocno mnie irytował, jazda w czapce to dla mnie inny poziom wygody. Przejazd przez Mierzeję Helską tym razem zgodnie z założeniami spokojnym tempem koło 27km/h, zaczyna mnie tu męczyć sikanie, raz stawałem na samej mierzei, potem zaraz za Władysławowem, w czasie czego minęła mnie cała grupa. Od Władysławowa kończy się policyjna eskorta i zaczyna się właściwe ściganie, odtąd już każdy jedzie na swój rachunek.
Pierwsze kilometry to jeszcze bardzo gęsto zgrupowani rowerzyści, wyprzedzam wielu, którzy minęli mnie podczas siku-stopa. Jak to na Kaszubach - zaczynają się górki, które długo będą nam towarzyszyć. Pierwszy odcinek, tak do największego kaszubskiego podjazdu znad jeziora Żarnowieckiego do Kaszubskiego Oka - to okres formowania się grupek, te ścianki grupują ludzi na podobnym poziomie, jadę w bliskiej okolicy m.in. z Kubą Luwierskim, Hipkiem, Rafałem Koconiem. Kawałek za szczytem szybko przebieram się i przepakowuję, bo zrobiło się na tyle ciepło, że kurtka na wiatr nie jest już potrzebna. W Kębłowie przed skrzyżowaniem z DK6 jest remont, znaki kierują na objazd, z którego skorzystała część zawodników, ja wybrałem opcję jazdy rozrytą drogą i to był chyba szybszy wariant, a rozkopany odcinek nie tak długi.
Po ok. 100km zaczyna się nowy wariant przejazdu przez Kaszuby, wcześniejsze 4 edycje jechały wersją przez Kościerzynę, teraz trasa prowadzi bliżej rejonu Kartuz. I było to bardzo fajne rozwiązanie, trasa poprowadzona z dużym znawstwem lokalnych dróg, wiele bocznych i malowniczych wąziutkich szos, solidne podjazdy, trzeba było też przejechać ok. 1km po szutrze, bo trwała tu budowa drogi, za rok będzie tu już gładziutki asfalt ;). Stałym bywalcom tej imprezy nowy kaszubski wariant trasy przypadł bardzo do gustu. Trasa piękna, ale daje w kość mocno, bo hopki są cały czas, podobnie jak dość silny, wiejący głownie z kierunków południowo-zachodnich wiatr, a jako, że mam koła z dużym stożkiem to chwilami solidnie rzuca rowerem, trzeba uważać z jazdą na lemondce, trochę jadę solo, bo grupki się przetasowują w miarę jak ludzie zatrzymują się na nabieranie wody. Ja dociągnąłem do Egiertowa, gdzie na 160km mieścił się Orlen. Tutaj ku swojemu przerażeniu orientuję że zapomniałem pieniędzy i kart płatniczych! Kupując rano wodę w Żabce woreczek z pieniędzmi i kartami włożyłem do kieszonki bluzy, którą miałem na sobie ze względu na poranny chłód, a którą nadałem do bagażu na metę. Takiej akcji na maratonie to jeszcze nie przerabiałem, na szczęście udało mi się pożyczyć pieniądze od Grześka Mikołajewicza, z którym jechaliśmy Pierścień i mogłem normalnie kontynuować maraton, wielkie dzięki!
Ruszamy z Egiertowa większą grupką, m.in. z Grześkiem i Zdzisiem Piekarskim, któremu nie działa nawigacja, do tego w międzyczasie dojechali tankujący wcześniej Hipek z Rafałem, jest też Hipcia, która ma duże problemy ze stopą i przez to musiała odpuścić jazdę z szybszymi grupami. W rejonie Starogardu powoli kończą się górki, część osób zatrzymuje się tutaj na postój obiadowy, bo już pora popołudniowa. Ja z drugą częścią grupki na postój ciągnęliśmy do Kwidzyna, ten odcinek już łatwiejszy, górki się powoli kończą, do tego wiatr już sporo mniejszy, wieje głównie z zachodu, więc chwilami nawet sprzyja. Krajobrazy fajne, już z daleka widać z góry dolinę Wisły, a także Kwidzyn położony na wysokim wschodnim brzegu. W Kwidzynie dłuższy postój na Orlenie, czuć już dystans w nogach, tutaj też przebieram się na nocną jazdę, bo już zaczyna zmierzchać. Ruszamy ze stacji grupką, ale szybko odpuszczam, bo uznałem, że lepiej będzie pociągnąć własnym i równym tempem, do tego nocą wygodniej jeździ mi się samemu, gdy nie ma mocnych światełek tuż przed oczami.
Pierwszy odcinek nocnej jazdy idzie w miarę sensownie, choć tempo już spokojniejsze, natomiast tak od 300km łapie mnie coraz wyraźniejszy kryzys. Trasa w tym rejonie jest nadspodziewanie pagórkowata, do tego dłuższe odcinki słabych nawierzchni mocno odbijają się na stanie mojego siedzenia, niestety koła stożkowe swoją sztywnością potęgują ból siedzenia, ten wybór kół na tę trasę to nie był strzał w dziesiątkę. Jednym słowem cały długi odcinek do Sierpca idzie marniutko, a był tu długi przerzut bez żadnej nocnej infrastruktury typu stacje, dopiero wraz z wjazdem do województwa mazowieckiego poprawił się wyraźnie stan dróg. Natomiast w Sierpcu był zorganizowany przez tutejszy klub Dynamo Sierpc (grupujący wielu ultramaratończyków) bardzo fajny punkt żywnościowy uzgodniony z organizatorami. Docieram tutaj w okolicach 2 w nocy, punkt z wypasem, są ciepłe zupki, są ciasta, chętni mogą się przespać; takie spontaniczne inicjatywy sporo wnoszą do imprezy, duże podziękowania dla organizatorów punktu.
Z Sierpca do Płocka drogi już dobrej jakości, ale kryzys jeszcze trzyma, długa wrześniowa noc to jedno z wielkich wyzwań tego maratonu, ciągnie się to i ciągnie. Przez dobre 10km nocną jazdę urozmaica ogromna płocka rafineria, można powiedzieć, że samo serce Orlenu ;)
Klimaty wybitnie industrialne, ale akurat nocą całkiem fajnie to wygląda. W Płocku robię też długi postój na Orlenie by nieco odzipnąć, jem dobre kanapki, w międzyczasie dojeżdża Waldek Chodań z którym na tym maratonie dużo się mijaliśmy. Po odpoczynku zaczyna się jechać lepiej, po przejechaniu Wisły pojawiają się już na niebie pierwsze zorze. Wraz ze świtem odżywam, zaczyna się sensowniejsza jazda, na tym odcinku sporo jedziemy z Waldkiem i Kubą Luwierskim. W Łódzkim trochę dziurawych odcinków, także długa pustynia bez sklepów, dopiero w rejonie Skierniewic udało się znaleźć czynny wiejski sklepik (bo dziś mamy niehandlową niedzielę). Jest tu dłuższy odcinek krajówką, DK70, ale o tej godzinie puściuteńko, w rejonie skrzyżowania z szosą katowicką trochę hopek i wjazd na poziom ok. 200m.
Pogoda robi się elegancka, wkrótce można jechać zupełnie na krótko, temperatura zaczyna dochodzić nawet do ok. 25 stopni, woda w bidonach coraz szybciej schodzi, wiatr też sporo korzystniejszy niż wczoraj, głównie z zachodu, więc fragmentami nawet sprzyja. Jednym słowem całkiem dobrze się jedzie, na tym fragmencie nieco odżywam, choć wiadomo, że po prawie 600km w nogach o świeżości to ciężko mówić. Pod Odrzywołem spontaniczny punkt żywnościowy zorganizowany przez rodzinę Zdzisia Piekarskiego, z bólem się nie zatrzymałem, bo punkt nie był wcześniej uzgodniony i jednak był na bakier z regulaminem w kwestii samowystarczalności. Choć też nie ma co tu przesadzać, organizatorzy punktu to ludzie z wielką pozytywną energią i trudno krytykować taką inicjatywę, nawet jeśli lekko nagina regulamin.
W Przysusze tankuję, a kawałek dalej z naprzeciwka nadjeżdża mieszkający niedaleko Transatlantyk, razem z kolegą - bardzo miłe spotkanie.
Marek odprowadził mnie aż do drogi na Skarżysko (ten odcinek bardzo przyjemny, najeżony górkami i ze świetnym asfaltem) i zawrócił, by spotkać jadącego kawałek za mną Memorka. Przed Skarżyskiem doganiam Zdzisia Piekarskiego z kolegą, razem dojeżdżamy do stacji w Suchedniowie, gdzie jest już Waldek Chodań, robię tutaj zaplanowany postój na jedzenie i uzupełnienie zapasów. Za Suchedniowem zwykle ładny odcinek do Bodzentyna, niestety nie o tej godzinie, bo droga jest pełna samochodów, niemniej po zaliczeniu podjazdu widoczki na główne pasmo Łysogór eleganckie. Tutaj oceniając swój progres w wyścigu i narastający poziom zamulenia postanawiam przenocować w Solcu-Zdrój, do którego powinienem dotrzeć trochę po zmierzchu, nocleg udało się sprawnie i szybko ogarnąć. Kolejny odcinek to największy świętokrzyski podjazd na naszej trasie, czyli przełęcz Krajeńska (414m), drogi w tym rejonie mają specjalny wydzielony pas szosy dla rowerzystów, idealne rozwiązanie, dużo lepsze od badziewnych ścieżek rowerowych. Fajny odcinek też za Daleszycami, wygodna, asfaltowa ścieżka rowerowa wzdłuż ruchliwej szosy, sporo hopek, dopiero przed Rakowem większe zjazdy.
Do Szydłowa jeszcze troszkę górek, dalej się już mocniej wypłaszcza, sam Szydłów kapitalny, z charakterystycznymi średniowiecznymi murami widocznymi świetnie z drogi. Tutaj spotykam Pawła Sekulskiego i razem jedziemy do Stopnicy, gdzie łapie nas mrok. Tutaj robię zakupy na noc na stacji Lotosu, która bardzo mnie rozczarowała. Chciałem wreszcie zjeść jakieś normalne jedzenie, a nie ciągle słodycze, ale ofertę pod tym zakresem mieli zerową i zamiast obiadu musiały wystarczyć 4 seven-daysy ;). Jeszcze krótki nocny kawałek na którym znowu spotykam się z Waldkiem - i melduję się w hoteliku w Solcu, położonym tuż przy trasie maratonu. I tutaj mój plan na wyścig zawalił się zupełnie, w założeniach miałem szybki sen ze 2h i powrót na trasę, niestety nic z tego nie wyszło, bo pomimo mocnego zamulenia nie byłem w stanie oka zmrużyć. I w efekcie tylko coraz bardziej przesuwałem godzinę alarmu, a rosnąca irytacja z braku możliwości zaśnięcia tylko mocniej nakręcała sytuację... W efekcie na nocleg poleciało sumarycznie 5,5h, a nie spałem w ogóle (może coś tam chwilowo), pierwszy raz mi się zdarzyło, by na takim poziomie zmęczenia nie być w stanie się wyspać, pomimo komfortowych warunków.
Ale jak się nie ma co się lubi - to się lubi co się ma ;). Oczywiście odpoczynek nie był czasem całkowicie zmarnowanym, bo przez 5h leżenia mięśnie nóg odpoczęły, także i siedzenie nieco się zregenerowało, a i leżenie z zamkniętymi oczami też coś daje w zakresie walki z sennością. Do tego co najważniejsze - do końca nocy zostało już ledwie kilka godzin, a to oznaczało, że najciekawszy, górski odcinek maratonu będę pokonywać za dnia.
Początek nocnej jazdy idzie dość mizernie, sporo krótkich postojów na to i tamto, trochę minęło zanim wkręciłem się na właściwy rytm. Dużym motywatorem był tu rychły koniec nocy. Na nadwiślańskich łąkach wjeżdżam w duże mgły, trzeba jechać bez okularów, ale najniższe temperatury w okolicach 9-10'C, więc całkiem nieźle. Na stacji Huzar chwilę przed mostem na Wiśle robię krótki postój, a kawałek dalej po przekroczeniu DK94 zaczynają się już góry. Zaczyna się także dzień, co od razu znacząco zwiększa motywację do jazdy. Na pierwszym większym podjeździe do Poręby Spytkowskiej mnóstwo atakujących mnie psów, tak wkurzyły mnie te bardzo agresywne bydlaki, że aż zatęskniłem do czasów sprzed 100 lat, gdy takie problemy załatwiano bez zbytnich ceregieli ;))
Trasę w tym rejonie dało się nieco lepiej puścić, bo dziur trochę jest, także i przejazd przez Limanową nie był dobrym pomysłem, ja całe miasto jechałem w korku, natomiast do gustu przypadła mi ścianka na drodze wojewódzkiej przed Limanową, tego kawałka nie znałem, a przełęcz z obu stron solidna. Za Limanową już klasyka - czyli długi, ponad 400m podjazd pod Ostrą, a po równie długim zjeździe wisienka na torcie górskiego odcinka MPP, czyli rzeźnicka ściana pod Wierch Młynne. Wjechałem w całości, aczkolwiek dwa razy na względnych wypłaszczeniach (czyli tak koło 10% :) musiałem się zatrzymać, by puścić samochody z naprzeciwka na bardzo wąskiej drodze, ale ruszanie na takim nachyleniu tylko jeszcze dodatkowo wypruło. Zjazd słabiutki, z dziurami i kamyczkami, nawet fragmentem płyt, po czym rozpoczyna się łagodny i łatwy podjazd pod przełęcz Knurowską. Sam podjazd nudny jak flaki z olejem, głównie przez ciągnącą się tu najdłuższą w Polsce wieś, czyli Ochotnicę, natomiast zjazd kapitalny, bo otwiera się tu szeroki widok na zielone Podhale i Tatry, a także i jezioro Czorsztyńskie.
Na zjeździe widziałem zawodnika rozmawiającego z kierowcą, wtedy nie wiedziałem o co chodzi, natomiast na mecie okazało się, ze krótko przed moim przejazdem Krzysztof Ulbrich nie wyrobił się w zakręcie i wpadł na jadący z naprzeciwka samochód. Na całe szczęście nic poważnego mu się nie stało, bo całe uderzenie poszło w rower, ten niestety się połamał i nie nadawał już do dalszej jazdy; wielki pech tego zawodnika!
Ostatnie kilometry to długo ciągnący się podjazd do Bukowiny, raczej łagodny i z pięknymi widokami na Tatry, później krótki zjeździk z grzbietu Gliczarowa - i ostatnia ścianka na Głodówkę na której melduję się o 13.48.
Jak zwykle ukończenie tak trudnego maratonu daje wielką satysfakcję, udało się uzyskać czas 52h48min, co dało 38 pozycję na 103 zawodników, którzy stanęli na starcie. Sportowo nie był to wielki wynik, niestety niewypał z noclegiem miał w tym duży udział, gdyby nie to - myślę, że były szanse na zejście poniżej 50h, natomiast 48h to już było powyżej moich obecnych możliwości. Za to zebrałem wiele nowych doświadczeń, wiem jakie błędy popełniłem na trasie i nad czym warto popracować w przyszłości.
Ale część sportowa to tylko jeden z aspektów takiej imprezy, dużo istotniejsza jest tu wielka przygoda i zmagania z samym sobą. Pod tym względem maraton jak najbardziej wypalił, trasa sumarycznie była bardzo fajna, bez porównania lepsza i ciekawsza od pokonywanego 3 tygodnie wcześniej BBT, choć oczywiście sporo trudniejsza (co widać dobrze po wynikach czołówki). Zdecydowanie dopisała pogoda, noce były jak na tę porę roku cieplutkie, jedynie pierwszego dnia wymęczył wiatr, poza tym było niemal idealnie, a góry pokonywane przy pełnym słońcu były najlepszą nagrodą za trudy włożone w pokonanie tej trasy.
Podziękowania dla organizatorów, MPP cały czas trzyma wysoki standard, trasy są projektowane z dużym znawstwem i wpadki minimalne. Porównując z BBT (jako, że jechałem tę imprezę 3tyg wcześniej to takie porównania nasuwają się w sposób naturalny) to liczba dziurawych odcinków była bardzo zbliżona z lekkim wskazaniem na BBT - to najlepsza odpowiedź na to, ze da się zrobić trasę puszczoną bocznymi drogami, z sensownymi asfaltami. Oczywiście przy tej długości trasy nie sposób uniknąć pewnych odcinków z ruchem czy dziurami, ale takich odcinków nie było na tej trasie wiele. Także monitoring Trackcourse uważam za lepszy od systemu Roberta Janika, możliwość odtworzenia sobie przebiegu imprezy po jej zakończeniu - to wielka zaleta (tak jest na monitoringu z największych światowych imprez), podczas gdy monitoring na cyklu PP ogranicza się jedynie do pokazywania bieżącej sytuacji. No i meta z fantastycznymi widokami na Tatry - to jest wielki atut tego wyścigu, dzięki temu po wyścigu można sobie odpocząć w takich oto okolicznościach przyrody :P
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 1000.50 km AVS: 23.44 km/h
ALT: 7969 m MAX: 62.20 km/h
Temp:17.0 'C
Komentarze
Może jeszcze raz (i pewnie ostatni, bo rozmowa dryfuje od tematu, przeoczając argumenty i próbując je zagadać): MP odbywał się w LIPCU (od lipca do września nic w regułach sanitarnych organizacji imprez się nie zmieniło). Org zrezygnował z punktu żywieniowego na trasie ze względu na wymogi reżimów epidemicznych (Komunikat startowy), wypełnienie warunków reżimu było konieczne do uzyskania zezwolenia na organizację, bo TO zezwolenie odróżnia maraton/zawody od radosnej wspólnej wycieczki. To pewna niefrasobliwa sprzeczność, bo nagle na MPP punkt mógł się pojawić (bo nie był wpisany w ramy maratonu i org mógł umyć proceduralnie ręce (czego nie robili organizatorzy punktu)).
Tak. Game Over. Bo właśnie ta możliwość nieukończenia, w warunkach równego współuczestnictwa, a także reguły i uzasadniające je regulaminy ODRÓŻNIAJĄ organizowane maratony od wycieczek rowerowych, które też można relacjonować i śledzić online i chwalić się czasami w necie. TYLKO TE WARUNKI uczestnictwa odróżniają je (dla wielu) od wycieczek. I nawet do tego nie potrafi się tych wielu dostosować.
A niezrozumienie i olewanie reguł będzie powodowało głębsze frustracje, szczególnie tych, co zasad lubią przestrzegać. I olewanie i zezwalanie orgów na sytuacje wykraczające poza ramy regulaminu i ich niekaranie czy piętnowanie (vide radosny punkt na MPP - btw, gdyby ktoś rzeczywiście przeczytał od początku moje posty, nie miałem nic przeciwko pż w Sierpcu per se, zaproponowałem tylko, aby osoby korzystające nie nazywały tego ''maratonem samowystarczalnym''; i ta groźba adnotacji czegoś przy nazwisk w "tabeli wyników" obruszyła najbardziej...) będzie skutkowało dalszym pogłębianiem tych patologii. I znajdziesz się w końcu w czubie kolejnego lub jeszcze kolejniejszego ultramaratonu - czego Ci szczerze życzę - i będziesz się wkurwiać, że przymyka się oko na większe i mniejsze naginania. Ale wtedy już będzie to normą. Maratony staną się wycieczkami, na których reguły (narzucone lub fair play, żeby być w porządku względem innych i dyscypliny) nie istnieją. WuJekG - 20:20 wtorek, 29 września 2020 | linkuj
Tak. Game Over. Bo właśnie ta możliwość nieukończenia, w warunkach równego współuczestnictwa, a także reguły i uzasadniające je regulaminy ODRÓŻNIAJĄ organizowane maratony od wycieczek rowerowych, które też można relacjonować i śledzić online i chwalić się czasami w necie. TYLKO TE WARUNKI uczestnictwa odróżniają je (dla wielu) od wycieczek. I nawet do tego nie potrafi się tych wielu dostosować.
A niezrozumienie i olewanie reguł będzie powodowało głębsze frustracje, szczególnie tych, co zasad lubią przestrzegać. I olewanie i zezwalanie orgów na sytuacje wykraczające poza ramy regulaminu i ich niekaranie czy piętnowanie (vide radosny punkt na MPP - btw, gdyby ktoś rzeczywiście przeczytał od początku moje posty, nie miałem nic przeciwko pż w Sierpcu per se, zaproponowałem tylko, aby osoby korzystające nie nazywały tego ''maratonem samowystarczalnym''; i ta groźba adnotacji czegoś przy nazwisk w "tabeli wyników" obruszyła najbardziej...) będzie skutkowało dalszym pogłębianiem tych patologii. I znajdziesz się w końcu w czubie kolejnego lub jeszcze kolejniejszego ultramaratonu - czego Ci szczerze życzę - i będziesz się wkurwiać, że przymyka się oko na większe i mniejsze naginania. Ale wtedy już będzie to normą. Maratony staną się wycieczkami, na których reguły (narzucone lub fair play, żeby być w porządku względem innych i dyscypliny) nie istnieją. WuJekG - 20:20 wtorek, 29 września 2020 | linkuj
PS. od lipca do września, w sprawach związanych z organizacją punktów żywieniowych na trasach zawodów, z przepisowego punktu widzenia nie zmieniło się nic. Co więcej - sytuacja epidemiologiczna we wrześniu była/jest gorsza niż w lipcu. Zatem tłumaczenie tym nieobecności na jednych i radosnego zezwolenia na bufet na drugich "zawodach", jest przestrzelone. Bo nawet jeżeli nie bierze się pod uwagę zarażenia i jego konsekwencji (bo się w takie rzeczy nie wierzy), to trzeba by wziąć pod uwagę kary administracyjne związane z tą sytuacją. A tej refleksji zabrakło. (I to dalej przytyk w stronę orga, wyjaśniam tylko swoje wcześniejsze rozpisywanie)
WuJekG - 10:30 sobota, 26 września 2020 | linkuj
Ależ - to (uwagi do trasy) to nie przytyk do Ciebie, tylko luźny argument w dyskusji. I tak, analogia do TdS byłaby kiepska, gdyby analogią była. To przykład, jak można nie olewać zobowiązań wobec zawodników. Bo gdyby porównywać np z trasą MP, które też leciało pod domem orga, to KU, z prowadzeniem trasy przez strumyk i po posesji, wyszłoby z tego porównania jeszcze gorzej... Trzeba pamiętać, że płaci się nie tylko za atmosferę, monitoring, numerek i transport przepaku, ale i za ślad trasy, który ma być dopieszczony. A gdy nawet RWGPS nie chce rysować trasy po szutrze koło Hopów (Hop?), bo jest zakaz(!!!), to znaczy, że coś jest nie halo. Część karpacka, jak sam zauważyłeś kilka miesięcy temu, była zrobiona na siłę, żeby dociągnąć do tysiąca. I można było (jak pisałem od początku) odpuścić dziury koło Wiśnicza i objechać Limanową, nie poświęcając Przeł. Widomej. I, historycznie patrząc (żeby dokończyć tłumaczenie się;)), moje pierwsze zgłoszenia, i publiczne i niepubliczne, były dość wyważone. Dopiero gdy jeden z orgów (zresztą odpowiedzialny za takie czy inne prowadzenie śladu...) postanowił arbitralnie uciąć dyskusję, bo ''org ma zawsze rację'', zmieniłem styl.
I to niby czepianie się szczegółów, ale szczegółów mogących (gdyby np. ktoś złapał mandaty za jechanie na zakazie) lub wnoszący trochę do całości. I, co więcej, pokazujące podejście Orgów do wielu, wielu spraw (a, powtórzę raz jeszcze, za zrobienie tego porządnie, się płaci się). WuJekG - 10:30 sobota, 26 września 2020 | linkuj
I to niby czepianie się szczegółów, ale szczegółów mogących (gdyby np. ktoś złapał mandaty za jechanie na zakazie) lub wnoszący trochę do całości. I, co więcej, pokazujące podejście Orgów do wielu, wielu spraw (a, powtórzę raz jeszcze, za zrobienie tego porządnie, się płaci się). WuJekG - 10:30 sobota, 26 września 2020 | linkuj
Ale ja też nie piszę i nie mówię, że trasa była w całości zła. Gdyby była ''zła'' to tak jak piszesz - nie zdecydowałbym się na jazdę, bo jak się nie podoba, to nie trzeba jechać. Tylko te drobnostki pokazywały podejście orga do projektowania - na które miał masę czasu. Dobrze, że wspominasz o Carpatii, bo przy Hopach mógłby być przez tę niefrasobliwość orga casus Pachulski właśnie: a gdyby przy tylko znaku B-22 stała policja i wlepiała mandaty? Kto byłby odpowiedzialny (przypomnę wykluczające się zapisy regulaminu w tej kwestii, chociaż...mało kogo już regulaminy obchodzą, najwyraźniej....)? Remont nie pojawił się 2-3 tygodnie temu (sprawdziłem).
O takie podejście mi ciągle chodzi. I musimy rozróżnić poprowadzenie przy ddr-ce, a poprowadzenie przez ewidentnie zamkniętą dla ruchu drogę, którą niby można ale nie można. (btw - staram się jak mogę także na maratonach, jeżeli nawierzchnia pozwala, jechać po ścieżkach, to samo tyczy się np czerwonych świateł). To jest znacząca różnica, która, jak wspomniałem, przełożyła się dla niektórych (tych co im najbardziej zależało) na wynik.
Jako przykład dobrego planowania i dopieszczania trasy trzeba podać TdSilesię. Pomimo, że trasa została zmieniona dość na ostatnią chwilę, orgowie do ostatniego dnia sprawdzali, czy są gdzieś remonty i objazdy. I jasne, zdarzyły się wahadła czy złe nawierzchnie, ale org nad tym panował. Zupełnie niezrozumiałe jest, gdy org MPP miał znacznie więcej czasu, pozostawienie takich baboli i to w pierwszej 1/10 maratonu.
Tym bardziej, że inne odcinki potrafił konsultować z lokalsami (G.Świętokrzyskie).
I na koniec o tym - przejechałem południowy odcinek przed MPP z jednym z orgów, wyrażając zdanie o kręceniu po dziurach i wjeździe w Limanową. Układający ten odcinek (zgadnij kto;)) nie pokusił się jednak o jakiekolwiek zmiany wynikające z na spokojnie (wtedy ;)) przekazanych uwag. Pomimo polepszenia nawierzchni i odciągnięcia trasy od ruchu. WuJekG - 22:38 środa, 23 września 2020 | linkuj
O takie podejście mi ciągle chodzi. I musimy rozróżnić poprowadzenie przy ddr-ce, a poprowadzenie przez ewidentnie zamkniętą dla ruchu drogę, którą niby można ale nie można. (btw - staram się jak mogę także na maratonach, jeżeli nawierzchnia pozwala, jechać po ścieżkach, to samo tyczy się np czerwonych świateł). To jest znacząca różnica, która, jak wspomniałem, przełożyła się dla niektórych (tych co im najbardziej zależało) na wynik.
Jako przykład dobrego planowania i dopieszczania trasy trzeba podać TdSilesię. Pomimo, że trasa została zmieniona dość na ostatnią chwilę, orgowie do ostatniego dnia sprawdzali, czy są gdzieś remonty i objazdy. I jasne, zdarzyły się wahadła czy złe nawierzchnie, ale org nad tym panował. Zupełnie niezrozumiałe jest, gdy org MPP miał znacznie więcej czasu, pozostawienie takich baboli i to w pierwszej 1/10 maratonu.
Tym bardziej, że inne odcinki potrafił konsultować z lokalsami (G.Świętokrzyskie).
I na koniec o tym - przejechałem południowy odcinek przed MPP z jednym z orgów, wyrażając zdanie o kręceniu po dziurach i wjeździe w Limanową. Układający ten odcinek (zgadnij kto;)) nie pokusił się jednak o jakiekolwiek zmiany wynikające z na spokojnie (wtedy ;)) przekazanych uwag. Pomimo polepszenia nawierzchni i odciągnięcia trasy od ruchu. WuJekG - 22:38 środa, 23 września 2020 | linkuj
I nie, wbrew obiegowej opinii nie jestem odstrzelony od realiów i wiem jak procent chce się ścigać, a jaki procent tylko przejechać. Tak jest na wszystkich wyścigach, nie tylko rowerowych, a biorę w różny sposób w takich udział rok w rok (co pozwala pewne rzeczy zaobserwować). Ale egzekwowanie przejrzystości reguł ma sens, zawsze. Niezależnie od poziomu PROsowstwa.
Nie pisałem o reżimach chcąc kogoś nawracać. To było zaznaczenie problemu. Nie zastanowiło Cię to? Że na MP, gdzie klasycznie był PŻ, wymigano się z niego podając za powód wyśrubowane zakazy i reżimy, a na MPP, gdzie bufetu być de facto nie powinno, zgodzono się na niego ot tak? To pokazuje pewne z jednej strony beztroskie podejście do odpowiedzialności ''jakby co'' (vide co napisałem wyżej/niżej) Orgów, z drugiej strony rodzi pytanie - czy w takim razie na MP też nie dało się zrobić, czy było to podyktowane lenistwem Orga? WuJekG - 14:20 środa, 23 września 2020 | linkuj
Nie pisałem o reżimach chcąc kogoś nawracać. To było zaznaczenie problemu. Nie zastanowiło Cię to? Że na MP, gdzie klasycznie był PŻ, wymigano się z niego podając za powód wyśrubowane zakazy i reżimy, a na MPP, gdzie bufetu być de facto nie powinno, zgodzono się na niego ot tak? To pokazuje pewne z jednej strony beztroskie podejście do odpowiedzialności ''jakby co'' (vide co napisałem wyżej/niżej) Orgów, z drugiej strony rodzi pytanie - czy w takim razie na MP też nie dało się zrobić, czy było to podyktowane lenistwem Orga? WuJekG - 14:20 środa, 23 września 2020 | linkuj
Słodkie bronienie orgów, ale oparte na kłamliwych/błędnych informacjach: odcinek do Hopów zaczęto remontować prawie rok temu (dofinansowanie w drugiej połowie 2019r). To, że puszczono tam trasę, jest dowodem na to, że org ne potrafił nawet pierwszych 100km dobrze opracować. Ale okej, to się może zdarzyć. Natomiast uwiesiłem się na czym innym - na tym, że większość pojechała za trasą na zakazie, a część nie. I org, przez to, że nie miał pojęcia o trasie, nie potrafił określić co w takim wypadku robić - ryzykować mandat, jadąc po śladzie, czy jechać objazdem. Kudos dla grupki prowadzącej za jazdę zgodną z przepisami.
Oczywiście nie możesz tego wiedzieć, ale część uwag co do trasy, co do rzeczy, które wyłapałem, przekazałem orgowi niepublicznie. Część baboli na śladzie poprawił, dużą część nie, ale i tak dalej takie niedopatrzenia jak to z remontami (i jeszcze raz dodam- zakazami) pozostały. To samo było zresztą na/przed MP - o czym też nie możesz wiedzieć - konstruktor radośnie narysował część trasy po lesie, a część przez strumyk i posesję - było to na pierwszych 20km i zostało poprawione na śladzie po moich uwagach po objechaniu tego kawałka. Ale i tak część zawodników miała stary ślad, który kazał im zawrócić i widziałem jak błądzili w Bystrej podczas MP, z szaleństwem w oczach ;). To jest niechlujstwo. To jest olewanie zawodników. WuJekG - 14:20 środa, 23 września 2020 | linkuj
Oczywiście nie możesz tego wiedzieć, ale część uwag co do trasy, co do rzeczy, które wyłapałem, przekazałem orgowi niepublicznie. Część baboli na śladzie poprawił, dużą część nie, ale i tak dalej takie niedopatrzenia jak to z remontami (i jeszcze raz dodam- zakazami) pozostały. To samo było zresztą na/przed MP - o czym też nie możesz wiedzieć - konstruktor radośnie narysował część trasy po lesie, a część przez strumyk i posesję - było to na pierwszych 20km i zostało poprawione na śladzie po moich uwagach po objechaniu tego kawałka. Ale i tak część zawodników miała stary ślad, który kazał im zawrócić i widziałem jak błądzili w Bystrej podczas MP, z szaleństwem w oczach ;). To jest niechlujstwo. To jest olewanie zawodników. WuJekG - 14:20 środa, 23 września 2020 | linkuj
Chyba żartujesz sobie z tym znawstwem. Już pomijając to, że można było pominąć kręcenie po dziurach na P.Wielickim i ominąć sprytnie Limanową, do której wjazd od tej strony jest mocno niebezpieczny (dobrze, że już nie ma tam remontu), to gdy na pierwszych 100km wpuszcza się zawodników w dwa objazdy z zakazami (a przynajmniej jeden remont trwa tam od prawie roku) i gdy jedni jadą objazdem a inni jadą na wprost i Org nie potrafi się ustosunkować do tego czy jechać po śladzie (Regulamin) czy przestrzegać zasad PRD (Regulamin) - to coś jest nie halo. To objaw nie tylko niechlujnego podejścia konstruktora trasy, to też miało wpływ na rywalizację z przodu, bo czołowa czwórka pojechała objazdami, a koleś z drugiej grupy dogonił ich skrótami po zakazach. Ale Org ma na to wywalone.
Bufet sierpcowy to (oprócz, nie tylko mojej, obiekcji co do srania na formułę maratonu) też głębszy problem. Pamiętasz czemu na MP nie było zwyczajowego punktu żywieniowego? Przez obecny nam stan epidemii i niemożliwość zapewnienia rygorów sanitarnych na nim. Tutaj Org znów ma wywalone, lakonicznie i radośnie zapewnił, że reżim sanitarny przecież będzie i już. A nie było (maseczek, rękawiczek, dezynfekcji, dystansu). Wystarczy jedna zarażona osoba lub jedno zgłoszenie do PSSE i być może lecą nie tylko kwarantanny, ale i kary administracyjne. I gdy do tego dojdzie, zacznie się dochodzenie, kto rzeczywiście jest organizatorem i odpowiedzialnym za punkt na imprezie (bo jakby się nie skręcać, punkt nie był częścią ogólnodostępnej infrastruktury...). Uprzedzałem o tym Orgów, mieli wy****ne. A kolejne podobne twory żywieniowe pokazują, że da się palec to będą brali rękę. A osoby najwyraźniej nie widzące problemu w tym, żeby na imprezie zakazującej korzystania z utworzonych punktów, korzystać z utworzonych punktów będą. I tak dalej, i tak dalej, lawinowo, w kolejne ''przekręty'', aż się zupełnie odechce jeździć tych imprez.......... WuJekG - 07:20 środa, 23 września 2020 | linkuj
Bufet sierpcowy to (oprócz, nie tylko mojej, obiekcji co do srania na formułę maratonu) też głębszy problem. Pamiętasz czemu na MP nie było zwyczajowego punktu żywieniowego? Przez obecny nam stan epidemii i niemożliwość zapewnienia rygorów sanitarnych na nim. Tutaj Org znów ma wywalone, lakonicznie i radośnie zapewnił, że reżim sanitarny przecież będzie i już. A nie było (maseczek, rękawiczek, dezynfekcji, dystansu). Wystarczy jedna zarażona osoba lub jedno zgłoszenie do PSSE i być może lecą nie tylko kwarantanny, ale i kary administracyjne. I gdy do tego dojdzie, zacznie się dochodzenie, kto rzeczywiście jest organizatorem i odpowiedzialnym za punkt na imprezie (bo jakby się nie skręcać, punkt nie był częścią ogólnodostępnej infrastruktury...). Uprzedzałem o tym Orgów, mieli wy****ne. A kolejne podobne twory żywieniowe pokazują, że da się palec to będą brali rękę. A osoby najwyraźniej nie widzące problemu w tym, żeby na imprezie zakazującej korzystania z utworzonych punktów, korzystać z utworzonych punktów będą. I tak dalej, i tak dalej, lawinowo, w kolejne ''przekręty'', aż się zupełnie odechce jeździć tych imprez.......... WuJekG - 07:20 środa, 23 września 2020 | linkuj
Wilku, wielkie gratulacje za kolejny raz przejechany bbtour!. Przekaz prosze Kot-u, ze na takich trasach najwazniejsze jest wysoko energetyczne jedzenie, ròwniez miedzy punktami, bo,to co ona jadla, przeraza mnie. Kibicuje Wam obojgu, zawsze!
Ignacio - 22:08 niedziela, 20 września 2020 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!