wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 307720.00 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.27%)
  • Czas na rowerze: 560d 11h 19m
  • Prędkość średnia: 22.76 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Sobota, 25 lipca 2020Kategoria >100km, >200km, >300km, >500km, Canyon 2020, Ultramaraton
Maraton Podróżnika 2020

W tym roku ze względu na problemy z epidemią Maraton Podróżnika tradycyjnie rozgrywany w pierwszy weekend czerwca został przeniesiony na termin pod koniec lipca. Do tego z powodu problemów organizacyjnych z załatwieniem bazy zmieniono też wybraną trasę w Bieszczady na mocno górską pętlę z Ujsół.

Wyspałem się sensownie, razem z Vukim wstajemy o 6.30, jemy śniadanie, ostatnie przygotowania i dojeżdżam 5km na start maratonu, po drodze mijają mnie już grupki z dystansu 300km, który startował przed nami. Startuję w ostatniej, bardzo mocnej grupce, razem z Hipkami, Wojtkiem Gubałą, Ryśkiem Hercem i Rafałem Jędrusikiem.


Początek to delikatny zjazd do Węgierskiej Górki, Wojtek tradycyjnie ostro ciśnie, na tych 18km średnia była 38km/h ;). Tutaj skręcamy w bok z głównej drogi co oczywiście oznacza bardzo solidny podjazd. Do tego są i płyty z dziurami, nawet zawróciłem kawałek bo mi się wydawało, że Garmin skrócił liczbę punktów. Ale to jednak tędy szła droga, zjazd też wredny, bo mocno nachylony i po bardzo wąskiej drodze z zakrętami prowadzącej przez niewielkie wioseczki, gdzie z za zakrętu zawsze może wyskoczyć samochód.

Tak jak zakładałem nasza grupka na podjeździe się porwała, mocni zawodnicy pojechali ostrzej, ja zgodnie z planem trzymałem swoje tempo, na tego typu trasie nastawiałem się przede wszystkim na jazdę solo, bo w górskim terenie jazda grupowa niewiele wnosi, a pokonywanie podjazdów nie swoim tempem ławo może doprowadzić do zajechania się, 2-3 górki się pociągnie świetnym tempem, ale dalej za takie rumakowanie czeka nas wysoka cena. Kolejne podjazdy pokazują, że była to sensowna strategia, jadę równo, zaczynam doganiać zawodników z wcześniejszych grupek. Po 60km zaczyna się ścianka na Przysłop, która trzyma 12-13% na sporym kawałku, co się już czuje w nogach. Jest ciepło, może nie upalnie, ale pod górę czuć tę temperaturę.

Za przełęczą Przysłop pojawiają się widoki na Babią Górę - znak, że trzeba będzie wjechać na Krowiarki. Podjazd długi, ale w miarę łatwy, tutaj spotykam Marka Dembowskiego jadącego dystans 300km, któremu jak zwykle humor dopisuje ;)). Z Krowiarek elegancki zjazd do Jabłonki, mijam tutaj między innymi dziewczynę jadącą w koszulce Pierścienia 1000 Jezior, która kawałek później miała bolesną wywrotkę na zjeździe z Makowskiej, złamała nogę i musiała się wycofać z maratonu. Odcinek z Krowiarek to taki odpoczynek przed kolejną serią długich i ciężkich podjazdów, dość płaski kawałek jak na realia tegorocznej trasy, niestety mocno ruchliwy. Przy typowym czerwcowym terminie Podróżnika ruch zawsze był umiarkowany, ale przełom lipca i sierpnia, tym bardziej w tym roku, gdy większość ludzi spędza urlopy w Polsce - to już inna rozmowa, szczególnie gdy chodzi o rejon Zakopanego, gdzie turystów są tysiące. Do tego od strony Tatr szybko nadciągają ciemne chmury i już w Czarnym Dunajcu zaczyna padać, a kawałek dalej już mocno lać - to był pierwszy deszcz w 6-letniej historii Podróżnika. Odcinek bardzo nieprzyjemny, w solidnym deszczu i z dużym ruchem, do tego koła karbonowe, które na tę imprezę założyłem słabiutko hamują na mokrym, więc zjazdy w górach trzeba jechać asekuracyjnie. Na Zębie, gdzie fotografowali nas organizatorzy już deszcz zaczął trochę odpuszczać, na zjeździe do Poronina przestaje padać zupełnie, dolna część zjazdu jest nawet z suchym asfaltem.

Z Poronina kawałek zakopianką i skręcamy na Gliczarów, ale nie ten kultowy 23%, a wersja przez Gliczarów Górny. Też ostra ściana, ale z maksami koło 15%. Na samym grzbiecie trwa remont nawierzchni (prawdopodobnie przed startującym za parę dni Tour de Pologne), są odcinki szutrowe. Z Bukowiny szybki zjazd szosą wojewódzką - i zbliża się najcięższa ściana maratonu, czyli Łapszanka wersją przez Potok Grocholów. Wiedząc co nas czeka rozebrałem się ze stroju przeciwdeszczowego, choć deszczowe chmury jeszcze straszyły. Ściana daje w kość niewąsko, 17-18%, ale trud podjazdu rekompensują szerokie widoki z grzbietu, szkoda, że Tatry w większości zakryte deszczowymi chmurami.


Z Łapszanki wreszcie dłuższy zjazd do Nidzicy, w rejonie tamy czorsztyńskiej i zamku w Nidzicy prawdziwe tłumy turystów. Stąd jedziemy bardzo widokową drogą przez Falsztyn, z której są ekstra widoki na jezioro Czorsztyńskie. Knurowska pokonana równym tempem, cały czas utrzymywałem w zasięgu wzroku zawodnika jadącego przede mną, na zjeździe nawet kawałek razem jechaliśmy, ale ja zjeżdżałem na Orlen w Zabrzeżu, parę minut po mnie dociera tu Vuki. Kawałek dalej w Łącku na trasie pojawił się organizator RTP i uczestnik wielu dużych ultramaratonów Paweł Puławski razem z rodziną dopingując zawodników, choć jedynie w przelocie - bardzo fajne spotkanie!

Największe góry maratonu się skończyły, ale to wcale nie znaczy, że się zrobiło płasko lub wiele łatwiej - teraz czekał nas długi odcinek pasmem pogórzy. W rejonie Limanowej na trasie obserwuję piękny zachód słońca i zaczyna się nocna jazda.


Zwykła nocna monotonia nie trzyma, bo cały czas są liczne podjazdy, też i ruch na drogach szybko spada do minimalnych poziomów. Nocka przetrwana bez większych kryzysów, aczkolwiek tempo już znacznie spadło, za Myślenicami spotkania m.in. z Hipkami i Przemkiem Liebnerem. W Kalwarii Zebrzydowskiej robię sobie postój na ławeczce pod pięknie położonym klasztorem, po zjeździe nad Wisłę najzimniejsza faza maratonu, na łąkach nad rzeką dużo mgieł, musiałem założyć jeszcze dodatkową warstwę i ciepłą czapkę bo w tym co miałem już mnie trząść zaczynało. Od przekroczenia Wisły łatwiejszy kawałek, ale nóżki już nie takie świeże, więc tempo marne; w rejonie Zatoru powoli zaczyna świtać.

Na deser czekał nas długi i wymagający podjazd na przełęcz Kocierską, jechaliśmy tu z Hipkami i Żubrem, który mnie mocno zaskoczył wielkim postępem rowerowym jaki zrobił w tym roku, a i na Kocierskiej mi kawałek odjechał ;)). Też widać tu było jaki poziom rowerowy ma Hipcia, która jak tylko mocniej nacisnęła to z łatwością odjeżdżała na podjeździe, ale na tym maratonie jechała razem z Witkiem, więc tak nie szarżowała. Na podjeździe grupka się rozpadła bo każdy kończył podjazd swoim tempem - i pozostał jedynie bardzo upierdliwy odcinek z Żywca na metę, łagodnie pod górę, cały czas po nieciekawych wioskach, do tego wiał przeciwny wiatr, więc "ciągło" się to i ciągło. W samej końcówce dochodzą mnie Hipki (na nic zdało się przejechanie przez zamknięty przejazd kolejowy ;)) - i razem wjeżdżamy na metę
.

Maraton dla mnie bardzo udany, moim założeniem przed startem było złamanie 24h, a ukończyłem z czasem 22h41min, co dało 19 miejsce ex aequo z Hipkami, na 61 osób, które stanęły na starcie . Zdecydowaną większość trasy przejechałem samotnie, na tak górskim maratonie to najsensowniejsza opcja, bo jadąc z grupą za wysokim tempem łatwo się zarżnąć. Obeszło się bez kryzysów i kontuzji, rower jedynie raz regulowałem, wygląda na to, że wreszcie udało się trafić w ustawienie, które się nieźle sprawdza, choć pod koniec 4 litery już były coraz mocniej odczuwalne (to też kwestia sztywnych kół karbonowych, które dużo gorzej amortyzują i mocniej odbijają nierówności), więc na BBT to może nie być tak wesoło ;). Dzięki temu też udało się mocno ograniczyć liczbę postojów. Jednym słowem - przed głównym startem sezonu, czyli BBT dało mi to sporo optymizmu, choć oczywiście maraton 1000km to zupełnie inna bajka i ciężko przekładać na niego wyniki z połowę krótszej imprezy.

Też taka obserwacja - tegoroczny Podróżnik doskonale pokazał jak to jeżdżenie ultra się sprofesjonalizowało, dla porównania w 2015 roku na trasie 534km i 6700m w pionie jedynie zwycięzca złamał granicę 24h, a teraz tę granicę złamało aż 26 osób, a zwycięzca na tak morderczej trasie osiągnął czas 17h42min! Z tą nazwą "Podróżnik" to ten maraton coraz mniej ma wspólnego, to jest już ostre ściganie, przynajmniej jeśli chodzi o dystans 500km, bo na 300km jedzie wiele osób z innym podejściem; jedynie niezniszczalny Wojtek Łuszcz na retro szosówce z kuferkiem i bez kasku ratuje prawdziwego ducha tej imprezy ;)). A analizując aspekty historyczne - po tegorocznej imprezie zostałem jedynym, który ukończył wszystkie Podróżniki w wersji 500km, bo Gavek który dotąd też miał 6 Podróżników na koncie tym razem nie startował. Trzeba będzie podtrzymać tę tradycję - bo ta impreza to prawdziwy kawał historii polskiego ultra!
Zdjęcia 

Dane wycieczki: DST: 497.80 km AVS: 23.44 km/h ALT: 6847 m MAX: 70.50 km/h Temp:18.0 'C

Komentarze
Masakra! :)
Gratulacje serdeczne, że nie dałeś się ograć Hipci ;)
aard
- 14:03 poniedziałek, 17 sierpnia 2020 | linkuj
Gratulacje!
yurek55
- 20:02 poniedziałek, 27 lipca 2020 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl