wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 295010.23 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.28%)
  • Czas na rowerze: 538d 00h 20m
  • Prędkość średnia: 22.73 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Niedziela, 27 sierpnia 2017Kategoria Ultramaraton, MRDP 2017, Canyon 2017, >300km, >200km, >100km
MRDP - dzień 8

Spałem jak na wczasach, nie na ultramaratonie - w sumie aż 9h ;). Nie ze względu, że aż tak byłem zmęczony, chodziło mi o to by dać ścięgnu więcej czasu na regenerację, bo właśnie odpoczynek od kręcenia najbardziej na achillesa pomagał. W sumie nieźle się to ułożyło, bo w nocy sporo padało, a gdy ruszam na trasę po godzinie 7 jest już dobra pogoda. Na początku jeszcze trochę górek przed Gryfinem, tutaj na trasie spotykam ekipę z Kórnika, która korzystając z niedzieli wyjechała na spotkanie jadącego za mną Rapsika, kawałek ze mną przejechał Elizjum informując mnie o sytuacji na trasie, ok pół godziny są przede mną Agata Wójcikiewicz i Arkadiusz Dąbek, poza tym nikt mnie w nocy nie wyprzedził mimo tak długiego snu, tak więc wiele nie straciłem, a porządnie odpocząłem. Dalej zaczyna się nieciekawy przejazd przez Szczecin, znowu jakieś remonty, do których na MRDP mieliśmy wyjątkowego pecha. Na wjeździe do miasta kolejne miłe spotkanie - na trasę wyjechali Jelona z Czerkawem oraz Memorek; zawsze bardzo miło chwilę pogadać odrywając się od monotonii wielogodzinnej jazdy.

Odcinek ze Szczecina do Międzyzdrojów jadę sprawnie, właściwie bez stawania, bo wiedziałem że Agata stawać na pewno nie będzie ;). Wiatr na tym odcinku zaczyna coraz mocniej przeszkadzać, szczególnie na odkrytych kawałkach - ale to mnie bardzo cieszy, bo wiem, że po zawrotce w Międzyzdrojach zacznie pomagać i to na długim odcinku. Gdy wjeżdżam na Wolin łapie mnie krótka, ale gwałtowna burza - sieknęło deszczem mocno, temperatura też spadła o 5-7'C, ale już w Międzyzdrojach wyszło słońce. Odcinek na Wolinie fajny, jest trochę górek, ale dalej zaczyna się beznadziejna jazda wzdłuż wybrzeża, niestety jest niedzielne popołudnie ostatniego weekendu w sezonie, więc drogi są pełne samochodów. Poza tym jakiś niesamowity mózg wpadł na pomysł, że okres wakacyjny jest idealnym momentem na remont DW 102, czyli jednej z głównych dróg nad morzem. Jedzie się fatalnie, ileś wahadeł, korki, kupa samochodów i obrzydliwe polskie kurorty pełne tandetnych bud z fastfoodami, dopiero za Rewalem się zaczyna uspokajać. Odtąd zaczyna się jechać w normie, kontuzja nie narasta, utrzymuje się na stałym poziomie, który pozwala na jazdę sensownym tempem po płaskim, wiatr wyraźnie pomaga, to wielka różnica w porównaniu z sytuacją sprzed 4 lat, gdy cały ten odcinek trzeba było jechać walcząc z silnym wiatrem. Do tego pod Rewalem udało mi się wreszcie dogonić Hipcię, do Kołobrzegu jechaliśmy z grubsza wspólnie (tam okazało się, że Dąbek też jest za nami), chwilami gadając, chwilami jadąc w odstępach po 500 - 1000m. Agata też miała na tym maratonie masę problemów, straciła kilka ładnych godzin na gumach złapanych na brukach, gdy okazało się, że ma wadliwą dętkę, która nie nadawała się do łatania i straciła kupę czasu na szukanie wulkanizatora.

Większy popas i zakupy na noc robimy w Kołobrzegu, Agata która niewiele spała ostatniej nocy kupiła chyba z 5 RedBulli ;)). Za Kołobrzegiem jeszcze ze 20km fatalnej DK11 bez pobocza, dopiero przed Mielnem zjeżdżamy na boczniejsze drogi, ja tu długo zmieniałem baterie w lampce i GPS (oczywiście okazało się, że są na samym dnie bagażu), Agata trochę za późno skręciła na Mielno i nadrobiła kawałek; tak więc sumarycznie wyszło na to samo ;). Przez miasto jedziemy kawałek wspólnie, okazało się że Hipci przestał się wpinać jeden blok w pedał, nowiutki blok przez okres maratonu starł się zupełnie, aż na metę Hipka musiała jechać z jedną wypiętą nogą. Nawet zastanawiałem się czy nie jechać wspólnie przez noc (w odstępach regulaminowych), bo oboje już jechaliśmy tylko na ukończenie, ja walczyłem tylko o to by zejść poniżej 9 dób, a miałem sensowny zapas czasowy. Ale Agata jednak spała ostatniej nocy dużo krócej ode mnie, tak więc przed Darłowem została już spory kawałek za mną i uznałem, że jednak pojadę swoim tempem. Nocka szła mi opornie, myślałem, że po dłuższym śnie przejadę ją bez problemów, ale jednak parę razy solidnie mnie muliło, szczególnie w okolicach świtu, tak więc zaliczyłem kilka ponadplanowych postojów, choć spać nie spałem, bo wiaty to nie dla mnie, tylko strata czasu.

Bałem się końcówki, bo sprzed 4 lat pamiętałem długi kawał fatalnych dziur w rejonie Wicka, a tyłek był już na granicy wytrzymałości, bo ciągle przez kontuzję achillesa nie mogłem stawać na pedałach. Solidne dziury rzeczywiście były, ale odcinek jednak sporo krótszy niż w 2013, na większej części położono nowy asfalt. Gdy słońce weszło trochę wyżej na widnokrąg nieco odżyłem, a meta była już w zasięgu ręki. Na ostatnim punkcie kontrolnym pod Gniewiniem nawet sobie posiedziałem trochę w słońcu, wiedziałem już że w 9 dobach spokojnie się zmieszczę, a jadący za mną są za daleko by mnie dogonić, więc chwila luksusu mi się należała ;). Końcówka spokojnym tempem, jeszcze podjazd w Jastrzębiej Górze po strasznie rozrytej nawierzchni, odcinek bruku - i docieram pod latarnię z czasem 8 dni 21h 47min zajmując czwarte miejsce w kategorii Total Extreme, a szóste licząc ogół zawodników Extreme (w sumie te kategorie były bardzo podobne, myślę, że ten rozdział był zupełnie niepotrzebny, lepiej było się zdecydować na jedną albo drugą, bo za duża liczba kategorii zaciemnia sytuację na wyścigu).

Podsumowanie

Swój start oceniam z bardzo mieszanymi uczuciami, bo też i cała moja jazda na MRDP była jak sinusoida - były wzloty, były i upadki. Pod względem kondycyjnym jechało mi się bardzo przyzwoicie, a pod względem przygotowania logistycznego i organizacji jazdy był to niewątpliwie najlepszy z 3 długich ultra jakie dotąd jechałem. Duże doświadczenie zebrane w poprzednich dwóch startach bardzo zaprocentowało i trasę logistycznie rozegrałem bardzo dobrze, z tego jestem bardzo zadowolony.

Natomiast poległem na kontuzji achillesa, ciężko ocenić czy dało się jej uniknąć, mam parę koncepcji co mogło kontuzję wywołać i jak można jej było uniknąć, ale w tych sprawach niestety nigdy nie ma żadnej pewności. Z achillesem jest inaczej niż z kolanem, kolano po ustawieniu pozycji która eliminuje ból szybko wraca do normalnego stanu, natomiast gdy achilles oberwie mocniej - to już żadna pozycja nie pomoże, dlatego na trasie szczególnie tak intensywnej jak ta można jedynie zminimalizować jej skutki, ale usunąć całkowicie można tylko po długim 1-2 tygodniowym odpoczynku, bo tyle mniej więcej trwa schodzenie opuchlizny ze ścięgna. Gdyby nie ta kontuzja myślę, że była szansa dotrzeć na metę w podobnym czasie co Paweł Pieczka i Ryszard Deneka, bo dopóki byłem zdrowy jechałem w zbliżonym tempie, w górach nawet nadrobiłem parę h. Ponadto niemal całą trasę męczyłem się z zawijającym łańcuch bębenkiem, nie sądziłem że Mavic mógł zrobić taką fuszerkę. Jakiś to był może mój błąd, bo na Podróżniku mi to koło nawaliło w podobny sposób, ale na gwarancji wymieniono na nowiutkie koło, na dwóch trasach pod Warszawą wszystko było OK, więc w sumie była to logiczna decyzja by na nich pojechać, nie myślałem że Mavic totalnie skopał koła z wyższej półki (Ksyrium Elite) w ten sposób, że padają już po 300-400km. Jechać się na tym dało, ale było to potwornie upierdliwe, zawijało na każdej nierówności, z parę godzin na bezskuteczne próby napraw na tym straciłem. Też zrozumiałem, że na tego typu imprezie sens jazdy na wypasionych kołach jest niewielki, szybkie i lekkie koła coś tam niewielkiego wnoszą, ale tylko przy dużych prędkościach, a tutaj poza pierwszym dniem powyżej 25km/h prawie się nie jedzie, więc cała różnica sprowadza się do wagi, a 300-400g uzyskane na kołach to się przełoży na ok. 20min zysku na mecie.

Uzyskany czas 8 dni 21h 47min jak na te kłopoty z którymi musiałem się zmagać oceniam bardzo przyzwoicie, zejście poniżej 9 dni na MRDP to już bardzo przyzwoite osiągnięcie i niewiele osób może się pochwalić takim wynikiem. Szkoda kontuzji bo była szansa na poprawienie wyniku sprzed 4 lat; do momentu, gdy kontuzja zaczęła mnie mocno spowalniać cały czas utrzymywałem się o parę h przed czasem sprzed 4 lat, gdy kontuzje i problemy ze sprzętem mnie omijały.

Moje uwagi co do trasy - generalnie z drogami było chyba jeszcze gorzej niż w 2013 roku, co prawda były odcinki na których stan nawierzchni się poprawił, ale tez trafiliśmy na wyjątkową liczbę remontów na trasie, co znacznie utrudniało jazdę. Startując w tej imprezie trzeba się z tym liczyć, że pod względem nawierzchni jest to bardzo wymagający maraton, o wiele trudniejszy niż wszystkie inne polskie ultra, wiele dróg bardziej się nadaje na rowery przełajowe niż szosowe. Odcinek po Trójmieście - zdecydowanie do wymiany, tak fatalnych 70-80km to już długie lata nie jechałem, przy mniejszej liczbie samochodów przed laty jeszcze było do przeżycia, obecnie jest już dramatycznie słabo. Ale poza tym trasę oceniam wysoko, jak na polskie warunki jest to świetny krajobrazowo maraton, pod tym względem zdecydowanie nr 1 w Polsce.

Frajda i satysfakcja z ukończenia takiej trasy ogromna - każdemu polecam! Ten maraton to z jednej strony taki MAX w dziedzinie ultra w Polsce, z drugiej - fantastyczna przygoda. Właśnie samowystarczalność wnosi tutaj do tej imprezy bardzo wiele, powoduje, że taki maraton oprócz mocnego sportowego akcentu ma w sobie wiele z wyprawy, zawodnik musi wszystko ogarniać samemu jak na wyprawie - zaopatrzenie, wodę, miejsca noclegowe, jak źle to rozegra to stracić można wiele, jak dobrze - równie wiele zyskać; rozmaite są strategie, czy wieźć więcej by być przygotowanym na każdą pogodę, czy też mniej ryzykując problemy w razie załamania pogodowego. Jako ciekawostka -  czytałem relacje z podobnych imprez kilku zawodników, którzy mają na koncie zarówno samowystarczalne ultra jak i jechany ze wsparciem wozów technicznych amerykański RAAM (najbardziej prestiżowy wyścig w tym systemie). I te osoby zdecydowanie przedkładały imprezy samowystarczalne, właśnie ze względu na ten aspekt wielkiej przygody przeciwstawiając to nudnemu systemowi sportowemu, gdzie zawodnik koncentruje się tylko na liczniku i liczbie osiąganych watów, a resztę spraw ogarniają za niego członkowie ekipy. Też takie osoby zwracały uwagę na kwestie towarzyskie, jadąc z wsparciem cały wyścig jechali sami, zamieniając ledwie parę słów z innymi trasie, tutaj wygląda to zupełnie inaczej. Nawet jadąc na wyścigu samowystarczalnym solo szanse na spotkanie z innymi zawodnikami są spore - czy to na posiłkach w restauracjach, czy na noclegach itd., a niektóre wyścigi samowystarczalne dopuszczają również wspólną jazdę.


Dane wycieczki: DST: 488.40 km AVS: 21.50 km/h ALT: 2063 m MAX: 61.10 km/h Temp:17.0 'C

Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl