wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 307720.00 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.27%)
  • Czas na rowerze: 560d 11h 19m
  • Prędkość średnia: 22.76 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Piątek, 25 sierpnia 2017Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon 2017, MRDP 2017, Ultramaraton
MRDP - dzień 6

Startuję w nocy, pogoda przyjemna do jazdy, zimno, ale nie tak jak wczoraj, koło 7-8'C. Dojazd spod Międzylesia pod granicę czeską jest mocno dziurawy, no i niestety jedzie się beznadziejnie, bo kontuzja achillesa coraz mocniej daje się we znaki, bardzo wybija z rytmu. Na krótkim odcinku z 5-6 razy przynajmniej stawałem zmieniając pozycję by coś poprawić, niestety bez rezultatu, jazda z taką liczbą kilometrów dzień w dzień na pewno nie sprzyja wychodzeniu z kontuzji. Na domiar złego w Zieleńcu trafiłem na jakieś wielkie remonty drogi, na sporym odcinku jest sfrezowany asfalt, na części wręcz zdarty, podobnie jak i na sporej części zjazdu na Duszniki. Jedyny plus tego odcinka to fakt, że zjazd do Kudowy bardzo ruchliwą i niebezpieczną krajówką jechałem o optymalnej godzinie, gdy ruch był niewielki. W Kudowie już się kończy nieprzyjemny odcinek, zaczynam podjazd Drogą Stu Zakrętów, strata do Pawła Pieczki utrzymuje się na poziomie 2,5h. Powoli zaczyna świtać, na szczycie piękne widoki na Szczeliniec Wielki, łąki u stóp góry we mgle, z której wyłoniło się dużo stado sarenek - takie chwile tylko na ultramaratonach, gdy człowiek ma okazję jechać o wszelakich godzinach ;). Po przyjemnym zjeździe zaczyna się odcinek fatalnych dolnośląskich asfaltów, na szczęście poprawiono trochę drogę przez Tłumaczów i dziury są sporo mniejsze niż były tu 2 lata temu na GMRDP. Dalej prawdziwa perełka - czyli podjazd na Krajanów i Świerki, w skrócie same dziury. Ale tutaj łapię wielki zastrzyk motywacyjny, bo na podjeździe doganiam Pawła Pieczkę, o którym myślałem, że jest ponad 2h z przodu. Okazało się, że Pawła tak zamuliło za Kudową, że musiał się jeszcze trochę przespać i pomimo strat jakie poniosłem na regulacjach roweru udało mi się go dojść.

Ale jak się okazało - był to mój kulminacyjny moment na tym maratonie, później było już tylko zjazd w dół ;). Razem z Pawłem jedziemy w bliskiej odległości fatalnie dziurawy odcinek do Unisławia, stajemy na postój na Orlenie w Lubawce, zaczyna się już robić gorąco. Blisko siebie jechaliśmy mniej więcej do przełęczy Kowarskiej, dalej coraz mocniej zaczął mi się dawać we znaki achilles, dwa razy stawałem na dłuższe regulacje roweru. Niestety nic to nie dawało, ból był coraz większy i powoli stawało się coraz bardziej oczywiste, że nie ma szans bym był w stanie jechać na swoim normalnym poziomie. Do Świeradowa jeszcze w miarę sprawnie dojechałem, w mieście IMO niepotrzebna zmiana trasy, ciężki podjazd do Czerniawy, niestety brzydki, bo w całości w mieście, koło jakiś nowych, wielkich hoteli; taka górka na dobicie niewiele wnosząca do trasy, lepszym końcem gór był moim zdaniem Zakręt Śmierci z widowiskową panoramą Karkonoszy.

Za Świeradowem zaczynają się już duże problemy, najpierw na zjeździe kolejny raz mocno zawinęło mi łańcuch i wyhamowało mnie niemal do zera, kolejny raz blisko było do zmielenia przedniej przerzutki. Po tym zaczął się odcinek do Zgorzelca, z dużą ilością małych górek, a przede wszystkim fatalnie dziurawy. A ja w wyniku kontuzji achillesa nie mogłem w ogóle jechać na stojaka, więc siedzenie na tych dziurach dostawało strasznie. Do Zgorzelca dojeżdżam już mocno zniechęcony, w mieście omijam zatkane śródmieście i wyjeżdżam nad Nysę. Tutaj na dobre kończą się wreszcie górki, natomiast zaczyna się "odcinek specjalny" - czyli lubuskie bruki. W normalnych warunkach nie byłoby to aż takim problemem, ale teraz z kontuzją tyłek daje strasznie popalić na dziurach. Tempo na tym odcinku mocno już spada, znowu postoje na poprawki roweru, ale to już raczej próby oszukiwania samego siebie, bo o ile dotąd achilles kłuł, to teraz zaczyna już rwać bardzo mocno. Przejechałem pierwsze odcinki bruków, a gdy zrobiło się ciemno położyłem się spać w lesie w fatalnym humorze, bardzo frustrująca jest sytuacja, gdy się czuje, że są możliwości szybszej jazdy, ale kontuzja nie pozwala, a rywale zaczynają uciekać. Pomimo tych nasilających się problemów tego dnia udało się zrobić bardzo przyzwoity wynik, powyżej 300km na w sumie najcięższym górskim odcinku MRDP, ale niestety były to już ostatnie tak mocne podrygi, bo na dalszą tak intensywną jazdę już kontuzja nie pozwoliła...


Dane wycieczki: DST: 311.70 km AVS: 19.01 km/h ALT: 3898 m MAX: 64.60 km/h Temp:23.0 'C

Komentarze
A rzeczywiście, odruchowo błędnie wpisałem, bo spora część trasy na zachodzie wzdłuż Odry prowadziła
wilk
- 19:57 niedziela, 29 października 2017 | linkuj
W Zgorzelcu nie ma Odry. ;))
mors
- 19:49 niedziela, 29 października 2017 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl