Czwartek, 24 sierpnia 2017Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon 2017, MRDP 2017, Ultramaraton
MRDP - dzień 5
Wczoraj, gdy się kładłem spać już było dość chłodno, gdy ruszam na trasę jest ledwo 4'C, no i zjazdy na dzień dobry ;). Ale byłem dobrze przygotowany na jazdę na zimnie, wiedziałem też, że w takich warunkach osoby nadmiernie wylajtowane zaczną więcej tracić. Za Huciskami jeszcze jeden większy podjazd, z ostrą ścianką w Sopotniej i klucząc po bocznych uliczkach wjeżdżam do Węgierskiej Górki na krajówkę, o tej godzinie zupełnie pustą. Za Milówką czeka najbardziej wymagająca ściana MRDP, czyli zbocza Koniakowa i Ochodzitej, tym razem jadę wariantem przez Kamesznicę, bo zgodnie z otrzymaną w Głodówce informacją droga przez Szare była kompletnie zablokowana przez tira który się tam przewrócił i mieliśmy jechać objazdem. Wariant przez Kamesznicę jedynie minimalnie ustępuje trudnością wariantowi przez Szare, nachylenia też grubo przekraczają 15%, ile dokładnie nie widziałem bo jechałem po ciemku i nie widziałem licznika, ale z wysiłku wyglądało na okolice 20%. Nachylenie potężne, nie widząc końca drogi na jakieś 15 sekund przystanąłem by złapać oddech, ale ściana kończyła się tylko kawałeczek dalej, później też bardzo nachylona dokrętka przed samym grzbietem Ochodzitej; w tym wariancie omija się fragment bruku na szosie wojewódzkiej. Ale dużym plusem było, że przestał boleć achilles, jakoś ustawiłem pozycję w której było OK. Na drodze do Istebnej spotykam Paula Albaeka, na PK chwilę pogadaliśmy, narzekał na zimno, bo cały czas trzymało koło 4'C. Zjazd z Istebnej więc orzeźwiający, za to później można się rozgrzać na Kubalonce.
Kubalonka to ostatnia znaczna góra na najbliższe 200km, dalej długi zjazd w stronę Wisły i Ustronia. Bardzo zadowolony jestem, że jadę tu przed świtem, bo na drodze jest pusto, w środku dnia ruch jest tu ogromny. A tak aż do Cieszyna jadę w miarę komfortowo, podczas gdy normalnie są to niebezpieczne i nieprzyjemne drogi na rower. Za Ustroniem powoli zaczyna świtać, za Cieszynem jeszcze fajne podjazdy. Od Zebrzydowic trasa MRDP w tym roku jest zmieniona, zamiast fatalnego przejazdu przez Jastrzębie, Wodzisław i Racibórz my jedziemy fragmencik przez Czechy i wylatujemy w Gołkowicach. Zmiana na wielki plus - zamiast bardzo brzydkiego oblicza Śląska widzimy jego znacznie ładniejszą wersję, kapitalnie prezentowały się szerokie równiny w rejonie Odry, z widocznością na wiele km. Bo trzeba dodać, że pogoda była doskonała, temperatura z porannej zimnicy szybko rosła, zapowiadał się gorący dzień. Jechało mi się świetnie, lekki wiaterek w plecy, a do tego wysokie morale, bo Ryszard Deneka którego goniłem od 3 dni został ze 2h w tyle, zgodnie z moimi przewidywaniami płacąc cenę za nadmierne wylajtowanie bagażu; bo temperatura spadła za nisko na wygodny nocleg na powietrzu bez sprzętu noclegowego, nawet dla tak wytrzymałych osób jak Rysiek. Obecnie byłem więc na 3 miejscu, ok. 2h za świetnie przygotowanym Pawłem Pieczką, który błędów Ryśka nie popełnił i wiedział co może być w sierpniu w górach.
Najbliższy odcinek stosunkowo ulgowy, ale zupełnie płasko jest jedynie do kawałka za Odrą, później zaczynają się małe pagóreczki, pod Głubczycami nawet trochę większe. W międzyczasie zaczyna się robić wręcz upalnie, temperatura dochodzi do poziomu 30 stopni. Zaczyna się więc jechać coraz trudniej, bo i wiatr zmienił kierunek i pod Głuchołazami wieje już w twarz. Za Otmuchowem okropnie ruchliwy i niebezpieczny kawałek krajówki, dopiero za Paczkowem pojawia się szerokie pobocze. Upał, zmęczenie i niedospanie zbiera żniwo, jedzie mi się ten odcinek słabo, wewnątrz nosa mam dużo skrzepniętej krwi; widoczny znak, że organizm zbliża się do swoich limitów. Do Złotego Stoku mocne zamulanie, droga się tu delikatnie wznosi na długim odcinku, a czołowy wiatr na zupełnie odkrytym terenie męczy w dwujnasób. Dopiero w Złotym Stoku odzipnąłem, temperatura wreszcie zaczęła nieco spadać, a podjazd na przełęcz Jaworową jest niemal w całości w lesie. Coraz większa część tej drogi ma dobry asfalt, niemniej ze 2-3km na zjeździe sa bardzo dziurawe, tam znowu męczę się z kołem, które na dziurach przeszkadza najbardziej; na podjeździe odezwał się też achilles. Przed Lądkiem na spotkanie wyjechało mi dwóch lokalnych rowerzystów, którzy kawałek mnie odrowadzili (wrzucam krótki filmik z komórki otrzymany od Bogdano ). Drugi z rowerzystów towarzyszył mi aż do końca podjazdu na Puchaczówkę, ale już za bardzo zmęczony i niedospany byłem na jakieś sensowne rozmowy, a z kolei zagadywany straciłem czujność i nie zareagowałem w porę na nasilające się ponownie problemy z achillem. Zjazd z Puchaczówki w remoncie, ale rowerem da się przebić bez większego problemu, a dzięki temu na zamkniętej drodze prawie nie ma ruchu. Nocuję na pierwszej górce za Międzylesiem, dzień bardzo udany - aż 340km, udało się wyjść na 3 miejsce, a nawet Michał Więcki i Paweł Ilba dziś mnie już nie wyprzedzili ;)
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Wczoraj, gdy się kładłem spać już było dość chłodno, gdy ruszam na trasę jest ledwo 4'C, no i zjazdy na dzień dobry ;). Ale byłem dobrze przygotowany na jazdę na zimnie, wiedziałem też, że w takich warunkach osoby nadmiernie wylajtowane zaczną więcej tracić. Za Huciskami jeszcze jeden większy podjazd, z ostrą ścianką w Sopotniej i klucząc po bocznych uliczkach wjeżdżam do Węgierskiej Górki na krajówkę, o tej godzinie zupełnie pustą. Za Milówką czeka najbardziej wymagająca ściana MRDP, czyli zbocza Koniakowa i Ochodzitej, tym razem jadę wariantem przez Kamesznicę, bo zgodnie z otrzymaną w Głodówce informacją droga przez Szare była kompletnie zablokowana przez tira który się tam przewrócił i mieliśmy jechać objazdem. Wariant przez Kamesznicę jedynie minimalnie ustępuje trudnością wariantowi przez Szare, nachylenia też grubo przekraczają 15%, ile dokładnie nie widziałem bo jechałem po ciemku i nie widziałem licznika, ale z wysiłku wyglądało na okolice 20%. Nachylenie potężne, nie widząc końca drogi na jakieś 15 sekund przystanąłem by złapać oddech, ale ściana kończyła się tylko kawałeczek dalej, później też bardzo nachylona dokrętka przed samym grzbietem Ochodzitej; w tym wariancie omija się fragment bruku na szosie wojewódzkiej. Ale dużym plusem było, że przestał boleć achilles, jakoś ustawiłem pozycję w której było OK. Na drodze do Istebnej spotykam Paula Albaeka, na PK chwilę pogadaliśmy, narzekał na zimno, bo cały czas trzymało koło 4'C. Zjazd z Istebnej więc orzeźwiający, za to później można się rozgrzać na Kubalonce.
Kubalonka to ostatnia znaczna góra na najbliższe 200km, dalej długi zjazd w stronę Wisły i Ustronia. Bardzo zadowolony jestem, że jadę tu przed świtem, bo na drodze jest pusto, w środku dnia ruch jest tu ogromny. A tak aż do Cieszyna jadę w miarę komfortowo, podczas gdy normalnie są to niebezpieczne i nieprzyjemne drogi na rower. Za Ustroniem powoli zaczyna świtać, za Cieszynem jeszcze fajne podjazdy. Od Zebrzydowic trasa MRDP w tym roku jest zmieniona, zamiast fatalnego przejazdu przez Jastrzębie, Wodzisław i Racibórz my jedziemy fragmencik przez Czechy i wylatujemy w Gołkowicach. Zmiana na wielki plus - zamiast bardzo brzydkiego oblicza Śląska widzimy jego znacznie ładniejszą wersję, kapitalnie prezentowały się szerokie równiny w rejonie Odry, z widocznością na wiele km. Bo trzeba dodać, że pogoda była doskonała, temperatura z porannej zimnicy szybko rosła, zapowiadał się gorący dzień. Jechało mi się świetnie, lekki wiaterek w plecy, a do tego wysokie morale, bo Ryszard Deneka którego goniłem od 3 dni został ze 2h w tyle, zgodnie z moimi przewidywaniami płacąc cenę za nadmierne wylajtowanie bagażu; bo temperatura spadła za nisko na wygodny nocleg na powietrzu bez sprzętu noclegowego, nawet dla tak wytrzymałych osób jak Rysiek. Obecnie byłem więc na 3 miejscu, ok. 2h za świetnie przygotowanym Pawłem Pieczką, który błędów Ryśka nie popełnił i wiedział co może być w sierpniu w górach.
Najbliższy odcinek stosunkowo ulgowy, ale zupełnie płasko jest jedynie do kawałka za Odrą, później zaczynają się małe pagóreczki, pod Głubczycami nawet trochę większe. W międzyczasie zaczyna się robić wręcz upalnie, temperatura dochodzi do poziomu 30 stopni. Zaczyna się więc jechać coraz trudniej, bo i wiatr zmienił kierunek i pod Głuchołazami wieje już w twarz. Za Otmuchowem okropnie ruchliwy i niebezpieczny kawałek krajówki, dopiero za Paczkowem pojawia się szerokie pobocze. Upał, zmęczenie i niedospanie zbiera żniwo, jedzie mi się ten odcinek słabo, wewnątrz nosa mam dużo skrzepniętej krwi; widoczny znak, że organizm zbliża się do swoich limitów. Do Złotego Stoku mocne zamulanie, droga się tu delikatnie wznosi na długim odcinku, a czołowy wiatr na zupełnie odkrytym terenie męczy w dwujnasób. Dopiero w Złotym Stoku odzipnąłem, temperatura wreszcie zaczęła nieco spadać, a podjazd na przełęcz Jaworową jest niemal w całości w lesie. Coraz większa część tej drogi ma dobry asfalt, niemniej ze 2-3km na zjeździe sa bardzo dziurawe, tam znowu męczę się z kołem, które na dziurach przeszkadza najbardziej; na podjeździe odezwał się też achilles. Przed Lądkiem na spotkanie wyjechało mi dwóch lokalnych rowerzystów, którzy kawałek mnie odrowadzili (wrzucam krótki filmik z komórki otrzymany od Bogdano ). Drugi z rowerzystów towarzyszył mi aż do końca podjazdu na Puchaczówkę, ale już za bardzo zmęczony i niedospany byłem na jakieś sensowne rozmowy, a z kolei zagadywany straciłem czujność i nie zareagowałem w porę na nasilające się ponownie problemy z achillem. Zjazd z Puchaczówki w remoncie, ale rowerem da się przebić bez większego problemu, a dzięki temu na zamkniętej drodze prawie nie ma ruchu. Nocuję na pierwszej górce za Międzylesiem, dzień bardzo udany - aż 340km, udało się wyjść na 3 miejsce, a nawet Michał Więcki i Paweł Ilba dziś mnie już nie wyprzedzili ;)
Dane wycieczki:
DST: 340.70 km AVS: 20.40 km/h
ALT: 2964 m MAX: 57.10 km/h
Temp:25.0 'C
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!