Budapeszt - akt II, czyli zemsta jest słodka ;))
Ostatnia nieudana trasa do Budapesztu nie dawała mi spokoju, a jako że to ostatni dzwonek na tak długie trasy, a pogodę zapowiedziano korzystną - zaledwie po paru dniach postanawiam spróbować rewanżu ;). Ruszam podobnie jak ostatnio o 8 rano z domu, tym razem już samotnie (Tomek niestety pracował w tym terminie). Ale tym razem większość trasy do Krakowa mam korzystny wiatr, więc jadąc spokojnym tempem i tak utrzymuję większą prędkość niż ostatnio, gdy jechaliśmy mocniej. Dzięki temu nie trzeba się aż tak spieszyć, można się zatrzymywać na foto itd. Tym razem wziąłem więcej bagażu, również maszynkę benzynową, tak więc jedzenie mam prawie na całą trasę; za to zrezygnowałem z Camelbaka, bo ostatnio męczyły mnie bóle pleców, a plecak nawet niewielki na tak długiej trasie daje popalić.
Na postoje staję podobnie jak ostatnio, po 100km, noc łapie mnie 50km dalej niż ostatnio, w Wolborzu. Jedzie się bardzo przyzwoicie, do Krakowa mam średnią 27,5km/h, więc 1,5km/h więcej niż ostatnio, pomimo jazdy spokojnym tempem - wiatr swoje zrobił. Z Maca na Floriańskiej ruszam ponad godzinę wcześniej niż ostatnio, jest też wyraźnie cieplej. Wtedy mieliśmy zupełnie odkryte niebo, obecnie jest dużo chmur, dzięki czemu jest cieplej o parę stopni, a poziom 7-8 stopni jest sporo znośniejszy niż 2-4. Trasy po górach nie zmieniałem, choć dałoby się pojechać dużo łatwiejszym wariantem do Budapesztu - uznałem, że warto się spróbować na naprawdę trudniej trasie. Pierwsze podjazdy wchodzą sprawnie - Zachełmie, Makowska jak ostatnio bez stawania. Od Makowa robi się straszna mgła, chwilami widać na 50m, temperatura jest większa niż ostatnio, ale sporo większa wilgotność też zmniejsza komfort termiczny, cała odzież jest zawilgocona. Zgodnie z planem jadę bez postoju w Makowie, Obidową zaliczam również na raz, ruch na zakopiance symboliczny, o dziwo sporo mniejszy niż gdy jechaliśmy tu w sobotę. Postój robię na stacji przed Nowym Targiem, tutaj sobie dłużej posiedziałem, wypiłem herbatę i zjadłem dobrą zapiekankę.
Za Nowym Targiem jadę zakopianką do Białego Dunajca, tam odbijam na Gliczarów. Ściana krótka, ale straszna, przy ponad 400km w nogach wciągam już ledwo-ledwo. A cały podjazd na Głodówkę ciągnie się bardzo długo, z 700m aż na 1130m, powoli zaczyna się już rozjaśniać, temperatura spada chwilami do poziomu 2 stopni. Na zjazd ubieram się więc w kurtkę gore-texową, w niej zaliczam tez podjazd na przełęcz Zdziarską, z której jest długi zjazd z pięknymi widokami na chmury schodzące w doliny. Przed Popradem wreszcie się trochę ociepla, noc przetrwana - a motywacja nadal wysoka! Ale góry są cały czas, po Tatrach przecinam pasmo Niżnych Tatr, górek tu nie brakuje. Przed głównym podjazdem w tym masywie robię sobie porządny postój śniadaniowy gotuję zupki chińskie. Podjazd przed Telgatem to aż 400m w pionie, ciągnie się długo. Za Telgartem wreszcie się porządnie ociepla, po drugiej stronie Karpat temperatura jest wyższa o ładnych parę stopni, można znowu jechać w krótkich spodenkach. Na tym kawałku sporo czasu schodzi mi na rozmaite postoje, przebierania itd. A tymczasem trasa za Karpatami wcale nie jest tak łatwa jak mi się wydawało, niby wielkich gór nie ma - ale mikro-górki są cały czas. A ponad 500km w nogach swoje robi i nie jadę już tak szybko jak na początku - więc po pewnym czasie orientuję się, że czasu wcale nie mam tak dużo jak mi się wcześniej wydawało i by zdążyć przed północą do Budapesztu trzeba się solidnie sprężać.
Na Węgry wjeżdżam jeszcze za dnia, widać przeskok jakościowy w porównaniu ze Słowacją - na Węgrzech jest zamożniej, też sporo bardziej zielono. Pierwszy odcinek przez Węgry bardzo przyjemny, dopiero za Szecseny zaczęła się główniejsza, nieciekawa droga, ze sporym ruchem. Za Balassgyarmat (węgierski język nie ma sobie równych!) znowu wjeżdżam na boczne drogi, ale za to zaczynają się również i dziury. A jako, że zaczęła się też i noc - zaczęło to coraz bardziej spowalniać, a czasu było coraz mniej, po ostatnim postoju orientuję się, że trzeba już solidnie cisnąć. Ostatnie 75km jechałem więc bez stawania, utrzymując średnią koło 25km/h, na szczęście poprawiła się trochę jakość dróg, ale za to górek nie brakowało - sporo więcej niż na trasie do Krakowa. Na dworzec docieram koło 23, już mocno zmęczony sprinterską końcówką, z bezpiecznym zapasem, ale miasta już mi się nie chciało oglądać, zresztą trasy tej długości do zwiedzania średnio się nadają ;))
Tym razem Budapeszt udało się zaliczyć, trasa bardzo wymagająca, październik to już nie jest czerwiec czy lipiec - i to wyraźnie czuć. Ale i satysfakcja z przejechania bardzo duża - bo wariant trasy był z gatunku "nie ma przebacz", z trzema rzeźnickimi podjazdami, które na długo zostają w mięśniach, była wytyczona tak by było ciężko, a nie żeby tylko do Budapesztu dojechać. Zaskoczyła mnie też wymagająca końcówka, tak naprawdę za Karpatami naprawdę płaskie to było może ze 40km, poza tym była cała masa małych góreczek, a przed samym Budapesztem już całkiem spore podjazdy. Na taką trasę zabrałem jednak za dużo bagażu, w sumie z 10kg - i to w górach już się czuło. Część tego bagażu wymusiła pogoda, bo w dzień było nawet i 20 stopni, w nocy niewiele ponad 0, więc wymagało to zabrania wielu rzeczy; gdyby było też zimno, ale cały czas stabilnie to tych rzeczy trzeba by zabrać sporo mniej. Generalnie pojechałem w stylu turystycznym, a to lepiej sprawdza się na typowych trasach dobowych - koło 500km. Natomiast trasa ponad 700km to już co innego, ta końcówka już mocno nuży; tu jednak lepiej sprawdza się typowy styl maratoński; choć przy jeździe za granicę kosztowny i trochę ryzykowny - trzeba wymieniać waluty, stacje benzynowe są rzadko, nie wszędzie można tak łatwo kupić jedzenie jak w Polsce. Pod względem drogowym - Polska wypada tu zdecydowanie najlepiej, drogi mamy sporo lepsze niż Słowacy i Węgrzy, a ilość infrastruktury jak stacje (bardzo wygodne przy niskich temperaturach) nieporównanie większa. Odnoszę wrażenie że u nas przez ostatnie 10 lat bardzo się pod tym względem polepszyło, a u nich zatrzymało się na tym poziomie sprzed 10 lat.
Zdjęcia
Komentarze
Ostatnia nieudana trasa do Budapesztu nie dawała mi spokoju, a jako że to ostatni dzwonek na tak długie trasy, a pogodę zapowiedziano korzystną - zaledwie po paru dniach postanawiam spróbować rewanżu ;). Ruszam podobnie jak ostatnio o 8 rano z domu, tym razem już samotnie (Tomek niestety pracował w tym terminie). Ale tym razem większość trasy do Krakowa mam korzystny wiatr, więc jadąc spokojnym tempem i tak utrzymuję większą prędkość niż ostatnio, gdy jechaliśmy mocniej. Dzięki temu nie trzeba się aż tak spieszyć, można się zatrzymywać na foto itd. Tym razem wziąłem więcej bagażu, również maszynkę benzynową, tak więc jedzenie mam prawie na całą trasę; za to zrezygnowałem z Camelbaka, bo ostatnio męczyły mnie bóle pleców, a plecak nawet niewielki na tak długiej trasie daje popalić.
Na postoje staję podobnie jak ostatnio, po 100km, noc łapie mnie 50km dalej niż ostatnio, w Wolborzu. Jedzie się bardzo przyzwoicie, do Krakowa mam średnią 27,5km/h, więc 1,5km/h więcej niż ostatnio, pomimo jazdy spokojnym tempem - wiatr swoje zrobił. Z Maca na Floriańskiej ruszam ponad godzinę wcześniej niż ostatnio, jest też wyraźnie cieplej. Wtedy mieliśmy zupełnie odkryte niebo, obecnie jest dużo chmur, dzięki czemu jest cieplej o parę stopni, a poziom 7-8 stopni jest sporo znośniejszy niż 2-4. Trasy po górach nie zmieniałem, choć dałoby się pojechać dużo łatwiejszym wariantem do Budapesztu - uznałem, że warto się spróbować na naprawdę trudniej trasie. Pierwsze podjazdy wchodzą sprawnie - Zachełmie, Makowska jak ostatnio bez stawania. Od Makowa robi się straszna mgła, chwilami widać na 50m, temperatura jest większa niż ostatnio, ale sporo większa wilgotność też zmniejsza komfort termiczny, cała odzież jest zawilgocona. Zgodnie z planem jadę bez postoju w Makowie, Obidową zaliczam również na raz, ruch na zakopiance symboliczny, o dziwo sporo mniejszy niż gdy jechaliśmy tu w sobotę. Postój robię na stacji przed Nowym Targiem, tutaj sobie dłużej posiedziałem, wypiłem herbatę i zjadłem dobrą zapiekankę.
Za Nowym Targiem jadę zakopianką do Białego Dunajca, tam odbijam na Gliczarów. Ściana krótka, ale straszna, przy ponad 400km w nogach wciągam już ledwo-ledwo. A cały podjazd na Głodówkę ciągnie się bardzo długo, z 700m aż na 1130m, powoli zaczyna się już rozjaśniać, temperatura spada chwilami do poziomu 2 stopni. Na zjazd ubieram się więc w kurtkę gore-texową, w niej zaliczam tez podjazd na przełęcz Zdziarską, z której jest długi zjazd z pięknymi widokami na chmury schodzące w doliny. Przed Popradem wreszcie się trochę ociepla, noc przetrwana - a motywacja nadal wysoka! Ale góry są cały czas, po Tatrach przecinam pasmo Niżnych Tatr, górek tu nie brakuje. Przed głównym podjazdem w tym masywie robię sobie porządny postój śniadaniowy gotuję zupki chińskie. Podjazd przed Telgatem to aż 400m w pionie, ciągnie się długo. Za Telgartem wreszcie się porządnie ociepla, po drugiej stronie Karpat temperatura jest wyższa o ładnych parę stopni, można znowu jechać w krótkich spodenkach. Na tym kawałku sporo czasu schodzi mi na rozmaite postoje, przebierania itd. A tymczasem trasa za Karpatami wcale nie jest tak łatwa jak mi się wydawało, niby wielkich gór nie ma - ale mikro-górki są cały czas. A ponad 500km w nogach swoje robi i nie jadę już tak szybko jak na początku - więc po pewnym czasie orientuję się, że czasu wcale nie mam tak dużo jak mi się wcześniej wydawało i by zdążyć przed północą do Budapesztu trzeba się solidnie sprężać.
Na Węgry wjeżdżam jeszcze za dnia, widać przeskok jakościowy w porównaniu ze Słowacją - na Węgrzech jest zamożniej, też sporo bardziej zielono. Pierwszy odcinek przez Węgry bardzo przyjemny, dopiero za Szecseny zaczęła się główniejsza, nieciekawa droga, ze sporym ruchem. Za Balassgyarmat (węgierski język nie ma sobie równych!) znowu wjeżdżam na boczne drogi, ale za to zaczynają się również i dziury. A jako, że zaczęła się też i noc - zaczęło to coraz bardziej spowalniać, a czasu było coraz mniej, po ostatnim postoju orientuję się, że trzeba już solidnie cisnąć. Ostatnie 75km jechałem więc bez stawania, utrzymując średnią koło 25km/h, na szczęście poprawiła się trochę jakość dróg, ale za to górek nie brakowało - sporo więcej niż na trasie do Krakowa. Na dworzec docieram koło 23, już mocno zmęczony sprinterską końcówką, z bezpiecznym zapasem, ale miasta już mi się nie chciało oglądać, zresztą trasy tej długości do zwiedzania średnio się nadają ;))
Tym razem Budapeszt udało się zaliczyć, trasa bardzo wymagająca, październik to już nie jest czerwiec czy lipiec - i to wyraźnie czuć. Ale i satysfakcja z przejechania bardzo duża - bo wariant trasy był z gatunku "nie ma przebacz", z trzema rzeźnickimi podjazdami, które na długo zostają w mięśniach, była wytyczona tak by było ciężko, a nie żeby tylko do Budapesztu dojechać. Zaskoczyła mnie też wymagająca końcówka, tak naprawdę za Karpatami naprawdę płaskie to było może ze 40km, poza tym była cała masa małych góreczek, a przed samym Budapesztem już całkiem spore podjazdy. Na taką trasę zabrałem jednak za dużo bagażu, w sumie z 10kg - i to w górach już się czuło. Część tego bagażu wymusiła pogoda, bo w dzień było nawet i 20 stopni, w nocy niewiele ponad 0, więc wymagało to zabrania wielu rzeczy; gdyby było też zimno, ale cały czas stabilnie to tych rzeczy trzeba by zabrać sporo mniej. Generalnie pojechałem w stylu turystycznym, a to lepiej sprawdza się na typowych trasach dobowych - koło 500km. Natomiast trasa ponad 700km to już co innego, ta końcówka już mocno nuży; tu jednak lepiej sprawdza się typowy styl maratoński; choć przy jeździe za granicę kosztowny i trochę ryzykowny - trzeba wymieniać waluty, stacje benzynowe są rzadko, nie wszędzie można tak łatwo kupić jedzenie jak w Polsce. Pod względem drogowym - Polska wypada tu zdecydowanie najlepiej, drogi mamy sporo lepsze niż Słowacy i Węgrzy, a ilość infrastruktury jak stacje (bardzo wygodne przy niskich temperaturach) nieporównanie większa. Odnoszę wrażenie że u nas przez ostatnie 10 lat bardzo się pod tym względem polepszyło, a u nich zatrzymało się na tym poziomie sprzed 10 lat.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 733.40 km AVS: 24.07 km/h
ALT: 6499 m MAX: 65.40 km/h
Temp:14.0 'C
Komentarze
(btw, bo dopiero teraz spojrzałem na fotki - trafiłeś niesamowicie pechowo na przejazdy kolejowe na Słowacji - w mojej okolicy wszystkie mają gumowe,wygodne zrównania z szynami. To samo w północno-wschodniych Węgrzech ;) )
WuJekG - 22:53 niedziela, 18 października 2015 | linkuj
mimo wszystko bardzo powoli, ale jednak do przodu się to u nas rozwija;] super trip!
gustav - 08:59 środa, 14 października 2015 | linkuj
Nie mieści mi się to w głowie....Niesamowite !
starszapani - 16:50 poniedziałek, 12 października 2015 | linkuj
Wilk pozamiatał sportowo i relacja na poziomie. Gratuluje i czekam na foty. Podjazdy kosmos.
franz11 - 13:52 niedziela, 11 października 2015 | linkuj
Brawo:)
Jak jest to węgiersku "zuch chłopak"??? ;) giovanni - 07:37 niedziela, 11 października 2015 | linkuj
Jak jest to węgiersku "zuch chłopak"??? ;) giovanni - 07:37 niedziela, 11 października 2015 | linkuj
Szacun za trasę i jeszcze większy za termin wyprawy.
Fistaszek - 18:13 sobota, 10 października 2015 | linkuj
Dla mnie coś nie możliwego a jednak są silni cykliści. Moje gratulacje.
kjdomel52 - 16:12 sobota, 10 października 2015 | linkuj
Nie wiem co mam teraz napisać, po moim poprzednim komentarzu pod Zakopanem. Może jak pozbieram szczękę z podłogi i wyjdę ze stuporu coś mi przyjdzie do głowy?
yurek55 - 20:51 piątek, 9 października 2015 | linkuj
Gratuluję. Piękny przelot :) Jak zwykle pogodził wszystkich :D
Waskii - 19:43 piątek, 9 października 2015 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!