Budapeszt - akt I
Sezon na długie trasy ma się już ku końcowi - powoli kończą się przyjazne temperatury, noc znacznie się wydłuża, więc październik to juŻ ostatni dzwonek na trasy spod znaków ultra ;)). Postanowiliśmy więc razem z Tomkiem wybrać się aż do Budapesztu, trasą z mocnymi górskimi akcentami.
Ruszamy z Warszawy o 8, początek to nieciekawy przejazd przez Piaseczno, dalej zaczyna się już normalna jazda. Pogoda dobra, słonecznie, po 2-3h godzinach robi się ciepło, koło 18-19 stopni. Jedynie z wiatrem nie trafiliśmy - przeszkadza przez całe 300km do Krakowa, nie jest jakiś bardzo silny, ale przeszkadza zauważalnie. Utrzymujemy średnią koło 27km/h, ale sporo czasu schodzi na rozmaite postoje, poprawiania roweru itd; czasu mieliśmy sporo, więc się z tym za bardzo nie pilnowaliśmy. Większe postoje robimy po 100km - w Drzewicy, a następnie w Seceminie. Ten wyjazd to także test nowego wariantu trasy do Krakowa, bo na szosie krakowskiej za Jędrzejowem trwa już budowa ekspresówki. Zamiast tamtędy jedziemy więc przez Włoszczową i Wolbórz - wariant całkiem fajny, trochę dziurawych dróg za Szczekocinami, ale w normie, 10km więcej, ale górek trochę mniej niż przez Jędrzejów. W Szczekocinach orientuję się, że coś słabo mi działa zmiana biegów, przypuszczałem, że linka zaczyna się przecierać - i miałem rację, pod gumą manetki było widać, że już niewiele jej życia zostało. Miałem zapasową linkę, ale jak się okazało wymiana linki w rowerze z wewnętrznymi prowadzeniem linek nie jest taka prosta. Trzeba było odpiąć przednią przerzutkę, żeby zdjąć ślizg i dopiero wtedy udało się przeprowadzić linkę; dobrze, że było nas dwóch, bo samemu ta naprawa byłaby bardziej upierdliwa. Po tym trzeba było wyregulować obie przerzutki; w sumie poleciało na to wszystko aż 40min.
Ze Szczekocin ruszamy już po zmroku, temperatura szybko zaczęła opadać do poziomu 7-8 stopni, pagórkowatą drogą docieramy do Krakowa, gdzie stajemy w Macu. Ruszając dalej przebieramy się już w długie spodnie, więcej warstw pod kurtkami, zimowe rękawiczki. Po wyjeździe z Krakowa bardzo szybko robi się zimno, na drodze do Kalwarii to poziom 6-7 stopni, a wkrótce robi się z tego 2-4 stopnie. Wyraźnie widać inwersję temperaturową, na szczytach jest nawet 3-4 stopnie cieplej niż w dolinach. Tak niskie temperatury odbijają się na wydajności, mięśnie nie pracują tak jak normalnie, a my mamy już ponad 300km w nogach - a najtrudniejsza część trasy właśnie się zaczęła. Zaliczamy Zachełmie z 16% ścianką, kolejny podjazd to rzeźnia na Makowskiej Górze, gdzie jest 19%, nachylenia powyżej 15% trzymają długo, a podjazd to aż 200m w pionie. To już wjeżdżam z wielkim trudem, Tomek musiał stawać, męczyła go też senność - postanawiamy wiec stanąć na krótko na Statoilu za Makowem; Tomek łapie krótką regenerującą drzemkę. Z Makowa jedziemy w zimnicy puściutką krajówką do Skomielnej, z Rabki zaliczamy kolejną ciężką ścianę na Obidową. Na zjeździe do Nowego Targu bardzo zimno, w mieście mróz -1'C, ubieramy na siebie wszystko co mamy, ja jadę w dwóch kurtkach, Tomek aż w trzech, w tym puchówce ;). Zmieniamy trochę planowaną trasę omijając Gliczarów i Głodówkę, a na granicę jadąc łatwą krajówką z Nowego Targu do Jurgowa - w takich warunkach nie ma się co pchać w tak trudne góry. Ale i odcinek do Jurgowa jedzie się beznadziejnie, mam problemy z odżywianiem, jedzenie jakoś nie wchodzi, męczy nas obu senność (w nocy przed trasą spałem tylko 3h), a koło świtu jest bardzo zimno, koło 0 stopni, do tego wieje przeciwny wiatr. Z utęsknieniem czekamy na stację za Białką, tu czekamy 10min na otwarcie o 6 i ładujemy się do ciepła. Stacja Orlenu beznadziejna - bez miejscówek do siedzenia, bez zapiekanek, nawet herbaty dziady nie mieli!
Cała ta nocna jazda przez góry mocno nas przeczesała, a czas na dojechanie do Budapesztu robił się bardzo napięty - jednym słowem straciliśmy motywację do dalszej jazdy. Postanawiamy więc wrócić z Zakopanego, ponad 400km w trudnych warunkach, z dużą ilością gór - to nie jest żaden wstyd, a na Budapeszt przyjdzie czas ;)). Trochę za dużo czasu straciliśmy na pierwszej części trasy, ale z perspektywy znajomości dalszej trasy oceniam, że była to dobra decyzja. Czasu było już za mało, bo dalsza część trasy do Budapesztu wcale nie była taka prosta. A i nowych doświadczeń ta trasa pozwoliła trochę zebrać.
Zdjęcia
Komentarze
Sezon na długie trasy ma się już ku końcowi - powoli kończą się przyjazne temperatury, noc znacznie się wydłuża, więc październik to juŻ ostatni dzwonek na trasy spod znaków ultra ;)). Postanowiliśmy więc razem z Tomkiem wybrać się aż do Budapesztu, trasą z mocnymi górskimi akcentami.
Ruszamy z Warszawy o 8, początek to nieciekawy przejazd przez Piaseczno, dalej zaczyna się już normalna jazda. Pogoda dobra, słonecznie, po 2-3h godzinach robi się ciepło, koło 18-19 stopni. Jedynie z wiatrem nie trafiliśmy - przeszkadza przez całe 300km do Krakowa, nie jest jakiś bardzo silny, ale przeszkadza zauważalnie. Utrzymujemy średnią koło 27km/h, ale sporo czasu schodzi na rozmaite postoje, poprawiania roweru itd; czasu mieliśmy sporo, więc się z tym za bardzo nie pilnowaliśmy. Większe postoje robimy po 100km - w Drzewicy, a następnie w Seceminie. Ten wyjazd to także test nowego wariantu trasy do Krakowa, bo na szosie krakowskiej za Jędrzejowem trwa już budowa ekspresówki. Zamiast tamtędy jedziemy więc przez Włoszczową i Wolbórz - wariant całkiem fajny, trochę dziurawych dróg za Szczekocinami, ale w normie, 10km więcej, ale górek trochę mniej niż przez Jędrzejów. W Szczekocinach orientuję się, że coś słabo mi działa zmiana biegów, przypuszczałem, że linka zaczyna się przecierać - i miałem rację, pod gumą manetki było widać, że już niewiele jej życia zostało. Miałem zapasową linkę, ale jak się okazało wymiana linki w rowerze z wewnętrznymi prowadzeniem linek nie jest taka prosta. Trzeba było odpiąć przednią przerzutkę, żeby zdjąć ślizg i dopiero wtedy udało się przeprowadzić linkę; dobrze, że było nas dwóch, bo samemu ta naprawa byłaby bardziej upierdliwa. Po tym trzeba było wyregulować obie przerzutki; w sumie poleciało na to wszystko aż 40min.
Ze Szczekocin ruszamy już po zmroku, temperatura szybko zaczęła opadać do poziomu 7-8 stopni, pagórkowatą drogą docieramy do Krakowa, gdzie stajemy w Macu. Ruszając dalej przebieramy się już w długie spodnie, więcej warstw pod kurtkami, zimowe rękawiczki. Po wyjeździe z Krakowa bardzo szybko robi się zimno, na drodze do Kalwarii to poziom 6-7 stopni, a wkrótce robi się z tego 2-4 stopnie. Wyraźnie widać inwersję temperaturową, na szczytach jest nawet 3-4 stopnie cieplej niż w dolinach. Tak niskie temperatury odbijają się na wydajności, mięśnie nie pracują tak jak normalnie, a my mamy już ponad 300km w nogach - a najtrudniejsza część trasy właśnie się zaczęła. Zaliczamy Zachełmie z 16% ścianką, kolejny podjazd to rzeźnia na Makowskiej Górze, gdzie jest 19%, nachylenia powyżej 15% trzymają długo, a podjazd to aż 200m w pionie. To już wjeżdżam z wielkim trudem, Tomek musiał stawać, męczyła go też senność - postanawiamy wiec stanąć na krótko na Statoilu za Makowem; Tomek łapie krótką regenerującą drzemkę. Z Makowa jedziemy w zimnicy puściutką krajówką do Skomielnej, z Rabki zaliczamy kolejną ciężką ścianę na Obidową. Na zjeździe do Nowego Targu bardzo zimno, w mieście mróz -1'C, ubieramy na siebie wszystko co mamy, ja jadę w dwóch kurtkach, Tomek aż w trzech, w tym puchówce ;). Zmieniamy trochę planowaną trasę omijając Gliczarów i Głodówkę, a na granicę jadąc łatwą krajówką z Nowego Targu do Jurgowa - w takich warunkach nie ma się co pchać w tak trudne góry. Ale i odcinek do Jurgowa jedzie się beznadziejnie, mam problemy z odżywianiem, jedzenie jakoś nie wchodzi, męczy nas obu senność (w nocy przed trasą spałem tylko 3h), a koło świtu jest bardzo zimno, koło 0 stopni, do tego wieje przeciwny wiatr. Z utęsknieniem czekamy na stację za Białką, tu czekamy 10min na otwarcie o 6 i ładujemy się do ciepła. Stacja Orlenu beznadziejna - bez miejscówek do siedzenia, bez zapiekanek, nawet herbaty dziady nie mieli!
Cała ta nocna jazda przez góry mocno nas przeczesała, a czas na dojechanie do Budapesztu robił się bardzo napięty - jednym słowem straciliśmy motywację do dalszej jazdy. Postanawiamy więc wrócić z Zakopanego, ponad 400km w trudnych warunkach, z dużą ilością gór - to nie jest żaden wstyd, a na Budapeszt przyjdzie czas ;)). Trochę za dużo czasu straciliśmy na pierwszej części trasy, ale z perspektywy znajomości dalszej trasy oceniam, że była to dobra decyzja. Czasu było już za mało, bo dalsza część trasy do Budapesztu wcale nie była taka prosta. A i nowych doświadczeń ta trasa pozwoliła trochę zebrać.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 431.50 km AVS: 24.29 km/h
ALT: 3758 m MAX: 62.20 km/h
Temp:10.0 'C
Komentarze
Zjazd z Izerów do Świeradowa w letniej wiatrówce przy +2 i nawet zapomniałem się dopiąć. ;D
mors - 14:59 niedziela, 11 października 2015 | linkuj
Dwie/trzy kufajki na -1*C?!? o_O To jak Wy jeździcie w dużych mrozach? :)
mors - 10:30 niedziela, 11 października 2015 | linkuj
Znowu super trudna i wymagająca trasa. Pojechać rowerem dla fanu do Zakopanego - stać na to naprawdę nielicznych.
PS. Popraw Wolbórz na Wolbrom. yurek55 - 20:37 piątek, 9 października 2015 | linkuj
PS. Popraw Wolbórz na Wolbrom. yurek55 - 20:37 piątek, 9 października 2015 | linkuj
Wy kończyliście a ja ruszałem do Szczecina. A miało już nie być w tym roku takich długich tras :D
Waskii - 19:51 piątek, 9 października 2015 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!