wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 295010.23 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.28%)
  • Czas na rowerze: 538d 00h 20m
  • Prędkość średnia: 22.73 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Sobota, 22 sierpnia 2015Kategoria >100km, >200km, >300km, Canyon, Wypad, >500km, Ultramaraton
Górami MRDP - część 1

Góry MRDP - to można powiedzieć taki "mini MRDP", czyli część trasy najcięższego polskiego ultramaratonu organizowanego raz na 4 lata. Ale to "mini" jest nieco mylące, bo parametry trasy budzą zrozumiały respekt - 1122km i ok. 13 500m przewyższeń, po samym MRDP zajmuje drugie miejsce na liście najtrudniejszych polskich tras ultra. Sama trasa jest bardzo wymagająca, natomiast tym co odróżnia ją od pełnego MRDP jest dużo przystępniejszy limit czasowy - czyli 5 dni. Dzięki temu w GMRDP mogło wystartować wiele osób jeżdżących trochę wolniej, dla wielu osób było to także doskonałe "rozpoznanie bojem" przed pełną trasą Maratonu Rowerowego Dookoła Polski.

Do Przemyśla wraz z Kotem docieramy porannym pociągiem z Warszawy, w którym zebrało się sporo jadących na maraton rowerzystów, a jako, że w pociągu żadnych przedziałów na rower nie było, więc było sporo zabawy z upychaniem rowerów. W Przemyślu jesteśmy przed 16, czasu na przygotowania i odpoczynek mamy więc wystarczająco dużo. Znając swoje problemy z zasypianiem przed maratonami - cały tydzień chodziłem wcześnie spać, koło 22. Przez pierwszą część tygodnia zdawało to egzamin, spałem po 6-8h, niestety im bliżej startu tym bardziej się to sypało. Ze środy na czwartek może ze 4h pospałem, z czwartku na piątek ze 3h. Liczyłem więc, że będąc trochę niedospany porządnie prześpię noc przed maratonem, niestety nic z tego. Pomimo dobrych warunków i czasu w sporym nadmiarze - udało mi się spać przez ledwie 3h, co miało kluczowy wpływ na przebieg tego maratonu dla mnie.

Rano w bazie czuć już dobrze atmosferę wyścigu - ostatnie przygotowania, montowanie bagażu na rowerze; kombinacje są najprzeróżniejsze - podsiodłówki, torby na ramę, bagażniki sztycowe, plecaki mniejsze i większe, wreszcie typowe bagażniki z sakwami. Krótko przed startem mocny zgrzyt - okazuje się, że GPS Marzeny (Etrex) nie chce się odpalić, w chwili najgorszej z możliwych. Marzena zaczęła już panikować, ja starałem się go resetować, wreszcie po wyjęciu karty pamięci odpalił, na szczęście ślad i mapy były w pamięci wewnętrznej.

Start

Start maratonu zorganizowany został bardzo profesjonalnie - w najbardziej reprezentacyjnym miejscu Przemyśla, czyli na rynku, skąd w eskorcie policji wyjeżdżamy z miasta na południa. Policjanci na motorach skutecznie eskortowali długą kolumnę ponad 60 rowerzystów, sprawnie blokując wjazd samochodów z boku. Już na odcinku startu honorowego grupki się lekko potasowały, po skręcie na Aksamanice gdy opuściła nas eskorta policji - zaczęła się normalna jazda i tempo od razu skoczyło. Aż do podjazdu na Arłamów jechaliśmy jeszcze w zamkniętym ruchu, skrzyżowania były obstawiane przez służby mundurowe; dzięki temu jechało się bardzo wygodnie. Zgodnie ze swoim planem ruszyłem umiarkowanym tempem, w miarę szybko, ale bez jazdy na maksa, to nie ten typ trasy, gdzie szarżowanie ma sens. Na pierwszym odcinku szybko dała mi się we znaki źle zamontowana torba podsiodłowa, która strasznie latała na boki, bardzo utrudniając szybszą jazdę. Musiałem więc stanąć i przemodelować bagaż, biorąc jego część na plecy, a torbę stabilniej mocując. Przy tym od razu mi sporo osób uciekło, więc ruszyłem za nimi. Dość długo goniłem Hipków, których widziałem z daleka, ale po kolejnym krótkim postoju na przestawienie siodła znowu mi uciekli, a pogoń zajęła ze 20km, tasowaliśmy się na tym kawałku m.in. z Dodoelkiem i Stasiejem. Dopiero po zjeździe z góry za Lutowiskami wszyscy zjechaliśmy się w większą grupkę, którą docieramy do Ustrzyk Górnych na PK1

PK1 Ustrzyki Górne 107km

W Ustrzykach większość grupki zjechała na zakupy, ale Hipki ruszyły dalej, ja po wysłaniu sms na punkt również. Pierwszą przełęcz wjechaliśmy wspólnie, na drugiej nieco odjechałem, ale wkrótce znowu się zjechaliśmy, bo nabierałem wodę w Cisnej, jak sobie zażartowałem dojeżdżając ponownie do Hipków "Was się wyprzedza - a i tak jesteście z przodu" ;). Minimalizm postojowy Hipków staje się już legendarny, w rowerze Agaty źle działała tylna przerzutka, dało się z tym jechać, ale biegi nierówno wchodziły, wymagało to małej korekty śrubą na przerzutce, która zajęłaby mniej niż minutę - ale Hipki twardo zostawiały to dopiero na planowany na później postój ;)). W międzyczasie zaczęło padać, razem jechaliśmy prawie do Komańczy, na zjazdach do miasteczka zdecydowałem się jednak przebrać w kurtkę od deszczu, wyprzedził mnie tu też Adam Wojciechowski. Nastawiałem się i tak na jazdę solo, a do kwestii postojów podchodziłem w miarę luźno. Z Komańczy jadę więc już sam, ładne puste fragmenty Beskidu Niskiego, bardzo lubię tędy jeździć, ruch właściwie zerowy. Zmierzch łapie mnie kawałek przed Tylawą, tutaj trasa ma zmieniony wariant i była to niewątpliwie zmiana na lepsze. Po zaliczeniu większej górki wpadam na drogę do Nowego Żmigrodu i pagórkowatą szosą docieram na PK2

PK2 Nowy Żmigród 235km

Tutaj właściwie bez przerw (później okazało się, że jednak jestem przed Hipkami, którzy stanęli w Komańczy), kolejny pagórkowaty odcinek do Gorlic i kawałek za miastem zjeżdżam z krajówki i zaczynają się poważne góry. Na pierwszy ogień idzie podjazd z Ropy, nachylenia już lekko ponad 10%, sprawnie docieram do Banicy.

PK3 Banica 293km

Banica to słynny 18% podjazd, tuż po skręcie przy kościele od razu zaczyna się ciężka ściana, na której już odrywa przednie koło. Ale wjeżdżam bez stawania, kawałek wyżej na wypłaszczeniu po pierwszej części podjazdu podłączam powerbanka do mojego GPS - i ku mojemu przerażeniu zero reakcji! Wkurzyłem się niewąsko, niestety wszystkie gps na wewnętrzne baterie mogą odstawić taki numer, jadąc z takim na poważną trasę zawsze trzeba mieć rezerwę. Bez GPS jeszcze bym jakoś pociągnął, bo już w większości jechałem tą trasą, aczkolwiek straciłbym sporo czasu na nawigację, natomiast najbardziej zirytowała mnie strata licznika - bez tego to już nie da się normalnie jechać. Miałem jeszcze jakieś 20min działania baterii, więc po zaliczeniu podjazdu do Mochnaczki, gdy wjechałem w jakieś oświetlone miejsce zająłem się powerbankiem. Tym razem zaskoczył (musiał być jakiś niekontakt) - więc z ogromną ulgą mogłem kontynuować maraton.

PK4 Muszyna 321km

Do Muszyny głównie zjazdy, tu nieoczekiwanie orientuję, że Hipki są za mną, nie przede mną jak myślałem, a grupa Tomka niecałe 10min przede mną. To dało mi wiatru w żagle, a droga doliną Popradu była generalnie płaska, więcej w dół niż w górę. Kawałek za Piwniczną doganiam Tomka jadącego z Przemielonym i Krzysztofem Kurdejem, z grubsza razem przejechaliśmy do Starego Sącza

PK5 Stary Sącz 366km

Za Sączem dalej kontynuujemy najbardziej płaski odcinek GMRDP, powoli robi się coraz chłodniej, stajemy tu na krótkie zakupy na stacji benzynowej. Na tym odcinku jedzie mi się świetnie, kawałek ciągnę naszą grupkę, a jako, że tempo miałem trochę większe przed Krościenkiem zdecydowałem się pociągnąć sam trochę szybciej, opłaciła się moja taktyka początku trasy bez szarpania się wielkim tempem. Za Krościenkiem zaczynają się już poważne góry, od poziomu 500m zaczyna się wymagający podjazd na Hałuszową, który sprawnie pokonuję, po zjeździe nad jezioro Sromowieckie chwilowo się ociepla, by na łąkach przed Łapszami osiągnąć najniższy poziom, zaledwie 4'C. Jazda szybkim tempem w takich temperaturach niestety zebrała swoje żniwo, pokasłuję, zaczynam odczuwać dyskomfort przy oddychaniu - i te problemy trwały już do końca maratonu. Za Krościenkiem zaczął się wymagający tatrzański odcinek GMRDP, po podjeździe w Pieninach czeka mnie Łapszanka, kończąca się ostrą ścianką na ponad 900m. W międzyczasie rozwidniło się, więc z Łapszanki mam ekstra widoki na Tatry przy wschodzie słońca. Z góry szybki zjazd, wąską drogą przez wioskę pruję niemal 70km/h. Z Jurgowa czeka kolejny ciężki podjazd, tu również są zmiany w porównaniu do MRDP, zamiast jechać główną drogą przez Bukowinę jedziemy ciężką ścianą z Jurgowa, gdzie na długich odcinkach jest 10-11%. Na Głodówce melduję się już solidnie zmęczony, czas na jakiś poważniejszy postój.

PK6 Zazadnia Polana 454km

Ale do Zakopanego jeszcze spory kawałek mocno pagórkowatej drogi, stanąć zdecydowałem się dopiero po przejechaniu samego Zakopanego (zaczynał się już poranny ruch), w końcówce podjazdu do Kir. Po półgodzinnym obiadowym postoju jadę dalej, w międzyczasie wyprzedził mnie Adam Wojciechowski, ale stanął na jedzenie kawałek dalej w Chochołowie. Dalej trochę łatwiejszy odcinek - zjazdy do Czarnego Dunajca, następnie przerzutowy odcinek pod Krowiarki. W międzyczasie zrobiła się piękna, słoneczna pogoda i znacznie się ociepliło. Podjazd na Krowiarki prosty, zjazd szybko poleciał, kawałek przed skrętem na Stryszawę podczas przebierania się wyprzedził mnie Adam. Próbowałem go kawałek pogonić, ale umęczyłem się pod górę i uznałem, że nie warto się niepotrzebnie męczyć jadąc nie swoim tempem. Na Stryszawę podjazd wymagający, zjazd również mocno nachylony, do tego sporo kiepskiej nawierzchni - co niestety było zwiastunem kolejnej części maratonu, ze znacznie gorszymi asfaltami niż na podkarpacko-małopolskim odcinku GMRDP.

PK7 Stryszawa 548km

Za Stryszawą kolejny zmieniony odcinek GMRDP, tym razem zmiana duża - zamiast jechać przez Żywiec, do Węgierskiej Górki jedziemy "po skosie" przez góry, też IMO zmiana na lepsze. Oba podjazdy ciekawe, z wymagającymi nachyleniami, szczególnie ściana w Sopotni Małej, kawałek za nią kolejny raz dogania mnie Adam, który stanął w Stryszawie. Drogi niestety dziurawe, sporo dostałem na tym odcinku w siedzenie, kończyła się powoli komfortowa jazda. Razem z Adamem przejechaliśmy odcinek do Milówki, gdzie zaczynał się najcięższy podjazd maratonu na masyw Ochodzitej. Stanąłem na chwilę by odzipnąć przed ciężką ścianą - i wjechałem w całości, bez zatrzymywania najtrudniejszą ścianę, daje popalić niewąsko, 20% na dziurawych płytach ażurowych. Ale jest poprawka w porównaniu do 2013, płyty zmieniono i wstawiono nowe, dzięki temu nie było ryzyka zakleszczenia się koła w szparze, jakie było wówczas. Satysfakcja z wjechania duża, ale zmordowałem się tak, że musiałem kilka minut odzipnąć.Po tym kontynuuję jazdę na Ochodzitą, kawałek dalej jest tu kolejny wredny odcinek nierównego bruku, mijałem tu wprowadzających rowery ludzi na trekingach, ja na szosówce twardo waliłem środkiem ;)).

PK8 Istebna 613km

W rejonie Istebnej sporo mocno dziurawych zjazdów, które dały popalić siedzeniu, następnie wjechałem na drogę na Kubalonkę - i tu skończyła się na wiele kilometrów przyjemna jazda. Było to niedzielne popołudnie, więc ruch na drodze bardzo znaczący, samochód za samochodem. Im bliżej Wisły - tym gorzej było, w samej Wiśle czekał mnie wielki korek i przedzieranie się bokami czy środkiem ulicy. Po skręcie na Cieszyn nie jest wiele lepiej. Do tego zaczynam coraz bardziej zamulać, senność daje się coraz bardziej we znaki, teraz zacząłem płacić rachunek za kiepsko przespane noce przed maratonem.

Zaczęły się głupie decyzje - cała seria niepotrzebnych postojów, a co najgorsze mocno zaczęła spadać motywacja do jazdy. Przed Jastrzębiem robię największą głupotę - zjeżdżam do lasu by się przespać. Był jeszcze dzień, las kawałek od drogi, trzeba było wprowadzać rower na górkę. A gdy próbowałem zasnąć - okazało się, że uniemożliwiają mi to głośno skrzeczące ptaki. Straciłem na to wszystko ponad godzinę i nic się nie przespałem. A co najgorsze w tym czasie minęła mnie grupa Tomka oraz Hipki, dużo lepszą metodą byłoby dołączenie się do nich, w grupie jest łatwiej zwalczyć senność, a przede wszystkim znacznie spada chęć do robienia głupot typu całkowicie nieefektywne postoje.

Po porażce z postojem w Jastrzębiu - kontynuuję jazdę przez Śląsk. jedzie się fatalnie - morzy mnie sen, mocno daje się we znaki tyłek, ciężko znaleźć pozycję na siodle przy której nie boli, a dziury są cały czas. Do tego dochodzi bardzo duży ruch przez okropną okolicę - jednym słowem Śląsk to całkowita porażka, bez wątpienia najsłabszy odcinek trasy, kontrast jest tym większy, że zdecydowana większość maratonu to piękne i puste drogi w górach. Przy okazji następnego MRDP z pewnością warto by śląską aglomerację minąć od południa, bocznymi drogami przy granicy. Kontynuuję więc powolną jazdę przez Śląsk, wiedząc, że dopiero za Raciborzem zaczynają się mniej zurbanizowane tereny, gdzie można próbować spokojnie przenocować.W Raciborzu łapie mnie zmierzch, za miastem kończy się aglomeracja, ale do Kietrzy ruch jeszcze spory, a przy drodze zero lasów i miejscówek nadających się na nocleg. Postanowiłem więc dotrzeć do Kietrzy i tam przenocować w hotelu, który znalazłem na GPS. Niestety na miejscu okazuje się, że hotel nie istnieje. Ale jako, że tuż obok była równa trawa i było zupełnie cicho - postanowiłem się tu przespać pod folią NRC


Dane wycieczki: DST: 724.30 km AVS: 24.76 km/h ALT: 8263 m MAX: 67.10 km/h Temp:17.0 'C

Komentarze
"wymagało to małej korekty śrubą na przerzutce, która zajęłaby mniej niż minutę - ale Hipki twardo zostawiały to dopiero na planowany na później postój ".

Najważniejsze, że dało się jechać. A na kolejnych postojach zapominaliśmy o tym i tak dojechała aż do mety...
Hipek
- 11:47 wtorek, 1 września 2015 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl