Tatry - dzień 3
Rano zastanawiamy się jak dziś jechać - czy pod Tatrami, czy też zaryzykować sporo bardziej męczącą trasę przez Kralovą Holę. Decydujemy się na Kralovą, co niestety było sporym błędem, czasem warto trochę odpuścić. Szybo przejeżdżamy przełęcz i zjeżdżamy do Spiskiej Beli, pojawiają się pierwsze widoki na masyw Tatr, od słowackiej strony prezentujący się kapitalnie - wysokie góry niejako wyrastają z równiny położonej 1500-2000m niżej. Najlepiej je widać z drogi Spiska Bela - Poprad, którą właśnie jedziemy. Za Popradem zaczynają się solidniejsze podjazdy, wjeżdża się tu na ok. 1050m. Krzysiek sporo zostaje tu z tyłu, mocno we znaki daje mu się siedzenie. Z przełeczy do Telgartu mamy już głównie w dół, z drogi widać Kralovą, pogoda niespecjalna, sporo chłodniej niż wczoraj, koło 12'C.; zaliczamy krótką ściankę do Sumiaca i tam robimy dłuższy postój. Krzysiek rusza na podjazd pierwszy, ja jeszcze robię zakupy w sklepie. Doganiam Krzyśka już na szutrowym odcinku, niestety musi prowadzić rower, bo nie jest już w stanie usiedzieć na siodełku (nota bene Brooksie), na szutrze rower sporo bardziej wibruje niż na szosie. W tej sytuacji dalsza jazda nie miała sensu, bo z Kralovej mieliśmy zjeżdżać również terenem w drugim kierunku.
Kontuzja trafiła się w najgorszym miejscu, bo bardzo daleko od Tatr pod które mieliśmy dotrzeć, rezygnując z terenu musielibyśmy ominąć szosami cały masyw Niżnych Tatr. Zjeżdżamy więc do linii kolejowej przejeżdżającej przez dolinę pod Sumiacem i stamtąd postanawiamy przejechać pociągiem do Brezna. Po ponad godzinie w pociagu ruszamy rowerami na najwyższą słowacką przełęcz Certovicę (1238m). Podjazd dość łagodny, nachylenie nie przekracza 7-8%, większą część pokonywaliśmy już nocą. Ale dla Krzyśka była to wielka męka, bo kontuzja strasznie dawała mu popalić, musiał cały czas jechać na stojąco, a to oczywiście bardzo męczyło i działało na psychikę, tak więc w końcówce musiał już rower prowadzić. Zjazd z przełęczy solidny, aż na 600m, więc kilometry szybko przelecialy, a z mocną lampką na trybie 450 lumenów nocą zjeżdżało się doskonale. Już bardzo zmęczeni docieramy do Liptovskiego Hradoku, kawałek za miastem w pierwszych kroplach deszczu rozkładamy się na noc.
Zdjęcia z wyjazdu
Komentarze
Rano zastanawiamy się jak dziś jechać - czy pod Tatrami, czy też zaryzykować sporo bardziej męczącą trasę przez Kralovą Holę. Decydujemy się na Kralovą, co niestety było sporym błędem, czasem warto trochę odpuścić. Szybo przejeżdżamy przełęcz i zjeżdżamy do Spiskiej Beli, pojawiają się pierwsze widoki na masyw Tatr, od słowackiej strony prezentujący się kapitalnie - wysokie góry niejako wyrastają z równiny położonej 1500-2000m niżej. Najlepiej je widać z drogi Spiska Bela - Poprad, którą właśnie jedziemy. Za Popradem zaczynają się solidniejsze podjazdy, wjeżdża się tu na ok. 1050m. Krzysiek sporo zostaje tu z tyłu, mocno we znaki daje mu się siedzenie. Z przełeczy do Telgartu mamy już głównie w dół, z drogi widać Kralovą, pogoda niespecjalna, sporo chłodniej niż wczoraj, koło 12'C.; zaliczamy krótką ściankę do Sumiaca i tam robimy dłuższy postój. Krzysiek rusza na podjazd pierwszy, ja jeszcze robię zakupy w sklepie. Doganiam Krzyśka już na szutrowym odcinku, niestety musi prowadzić rower, bo nie jest już w stanie usiedzieć na siodełku (nota bene Brooksie), na szutrze rower sporo bardziej wibruje niż na szosie. W tej sytuacji dalsza jazda nie miała sensu, bo z Kralovej mieliśmy zjeżdżać również terenem w drugim kierunku.
Kontuzja trafiła się w najgorszym miejscu, bo bardzo daleko od Tatr pod które mieliśmy dotrzeć, rezygnując z terenu musielibyśmy ominąć szosami cały masyw Niżnych Tatr. Zjeżdżamy więc do linii kolejowej przejeżdżającej przez dolinę pod Sumiacem i stamtąd postanawiamy przejechać pociągiem do Brezna. Po ponad godzinie w pociagu ruszamy rowerami na najwyższą słowacką przełęcz Certovicę (1238m). Podjazd dość łagodny, nachylenie nie przekracza 7-8%, większą część pokonywaliśmy już nocą. Ale dla Krzyśka była to wielka męka, bo kontuzja strasznie dawała mu popalić, musiał cały czas jechać na stojąco, a to oczywiście bardzo męczyło i działało na psychikę, tak więc w końcówce musiał już rower prowadzić. Zjazd z przełęczy solidny, aż na 600m, więc kilometry szybko przelecialy, a z mocną lampką na trybie 450 lumenów nocą zjeżdżało się doskonale. Już bardzo zmęczeni docieramy do Liptovskiego Hradoku, kawałek za miastem w pierwszych kroplach deszczu rozkładamy się na noc.
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 135.30 km AVS: 17.61 km/h
ALT: 2205 m MAX: 56.70 km/h
Temp:10.0 'C
Komentarze
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!