Tatry - dzień 2
Pospaliśmy wystarczająco, bo jako, że sklep otwierali o 9, nie było sensu się spieszyć. W sklepie mechanika nie było, odesłali nas do kolejnego w Mszanie, a tam z kolei do większego sklepu w Rabce, która była na naszej trasie. Tam wreszcie udało się naprawić hamulec, choć mechanik z początku wątpił w naszą diagnozę, że hamulec jest zapowietrzony, ale po dokładniejszej inspekcji poznał, że w tym leży problem. Koniec końców - udało się go doprowadzić do normalnego stanu i mogliśmy wreszcie wjechać w góry. Jako, że straciliśmy sporo czasu na te naprawy - postanowiliśmy jak największą część podjazdu na Turbacz zaliczyć asfaltem, na mapie mieliśmy taką drogę, która dochodziła aż na 900m. Szybko jednak się okazuje, że nieźle się nabraliśmy, droga już na jakiś 600m przechodzi w teren, do tego jest mocno błotnista. Pierwszą część przejechaliśmy, niestety drugą trzeba było już wpychac, bo nachylenie było za duże na jazdę, ponad 20%. W ten sposób wpychamy na grzbiet przez który przechodzi szlak rowerowy (jednocześnie to fragment czerwonego Głównego Szlaku Beskidzkiego).
Tam już w większości daje się jechać, szlak urozmaicony, są też zjazdy, choć generalnie jedziemy w górę. Przeszkadza natomiast duża ilość błota, co rusz trzeba omijać wielkie kałuże, które "obrasta" solidna dawka błota. Przy mijaniu jednej z nich dość niewinnie wyglądającej zaryło mi się przednie koło i poleciałem na bok, na szczęśćie zdążyłem jeszcze podeprzeć się nogą i ręką, więc przynajmniej kurtki nie usyfiłem. Ale buty miałem całe w błocie, zassało mnie tak, że trudno było nogę z tego bagienka wyciągnąć ;)). W końcówce podjazdu pojawiają się coraz ciekawsze widoki, a jako, że od rana jest piękna pogoda - z grzbietu widać elegancko Tatry. Szczyt Turbacza obecnie jest w większości bez lasu, więc widoki cały czas nam towarzyszą. Ze szczytu krótki zjazd do schroniska, tam fundujemy sobie po żurku, który zjadamy na tarasie racząc się pięknym widokiem na Tatry. Pod schroniskiem był też wąż z wodą przeznaczony do mycia obuwia, więc udało mi się doprowadzić się do jako-takiego stanu po wywrotce.
Spod schroniska piękny przejazd dużą bezleśną hala w stronę Kiczory, stąd Turbacz prezentuje się o wiele okazalej niż z drugiej strony, to najładniejszy kawałek dzisiejszego dnia. Z Kiczory zaczyna się długi zjazd, na fragmencie musieliśmy sprowadzać, bo było za duże nachylenie na jazdę, ale w większej części dało się jechać. Na przełęczy Knurowskiej wjeżdżamy na asfalt i stąd szosami kontynuujemy jazdę nad jezioro Czorsztyńskie, zaliczając solidny podjazd pod Falsztyn, widoki robią wrażenie, z trasy ładnie prezentują się ruiny zamku w Czorsztynie. Jako, że czasu do zmroku nie zostało już wiele postanowiliśmy jechać na szlak nad Dunajcem by jeszcze część zobaczyć przy świetle dziennym, tam łapie nas zmrok. Już nocą dojeżdżamy do Szczawnicy, robimy zakupy - i wracamy w stronę Sromowiec tym samym szlakiem. Jazda ciemną nocą po szlaku miała swój urok, trochę trzeba uważać, bo szlak często prowadzi nad samą rzeką, więc można się skąpać ;) Na szlaku nabieramy też wodę, podczas tej czynności podjechał jakiś zabawny Słowak, który twierdził, ze nocą nie wolno tu jeździć i że zapłacimy karę, oczywiście go olaliśmy ;) Ze szlaku wyjeżdżamy na Toporec, zaliczamy większą część podjazdu i kawałek przed przełęczą nocujemy na skraju lasu.
Zdjęcia z wyjazdu
Komentarze
Pospaliśmy wystarczająco, bo jako, że sklep otwierali o 9, nie było sensu się spieszyć. W sklepie mechanika nie było, odesłali nas do kolejnego w Mszanie, a tam z kolei do większego sklepu w Rabce, która była na naszej trasie. Tam wreszcie udało się naprawić hamulec, choć mechanik z początku wątpił w naszą diagnozę, że hamulec jest zapowietrzony, ale po dokładniejszej inspekcji poznał, że w tym leży problem. Koniec końców - udało się go doprowadzić do normalnego stanu i mogliśmy wreszcie wjechać w góry. Jako, że straciliśmy sporo czasu na te naprawy - postanowiliśmy jak największą część podjazdu na Turbacz zaliczyć asfaltem, na mapie mieliśmy taką drogę, która dochodziła aż na 900m. Szybko jednak się okazuje, że nieźle się nabraliśmy, droga już na jakiś 600m przechodzi w teren, do tego jest mocno błotnista. Pierwszą część przejechaliśmy, niestety drugą trzeba było już wpychac, bo nachylenie było za duże na jazdę, ponad 20%. W ten sposób wpychamy na grzbiet przez który przechodzi szlak rowerowy (jednocześnie to fragment czerwonego Głównego Szlaku Beskidzkiego).
Tam już w większości daje się jechać, szlak urozmaicony, są też zjazdy, choć generalnie jedziemy w górę. Przeszkadza natomiast duża ilość błota, co rusz trzeba omijać wielkie kałuże, które "obrasta" solidna dawka błota. Przy mijaniu jednej z nich dość niewinnie wyglądającej zaryło mi się przednie koło i poleciałem na bok, na szczęśćie zdążyłem jeszcze podeprzeć się nogą i ręką, więc przynajmniej kurtki nie usyfiłem. Ale buty miałem całe w błocie, zassało mnie tak, że trudno było nogę z tego bagienka wyciągnąć ;)). W końcówce podjazdu pojawiają się coraz ciekawsze widoki, a jako, że od rana jest piękna pogoda - z grzbietu widać elegancko Tatry. Szczyt Turbacza obecnie jest w większości bez lasu, więc widoki cały czas nam towarzyszą. Ze szczytu krótki zjazd do schroniska, tam fundujemy sobie po żurku, który zjadamy na tarasie racząc się pięknym widokiem na Tatry. Pod schroniskiem był też wąż z wodą przeznaczony do mycia obuwia, więc udało mi się doprowadzić się do jako-takiego stanu po wywrotce.
Spod schroniska piękny przejazd dużą bezleśną hala w stronę Kiczory, stąd Turbacz prezentuje się o wiele okazalej niż z drugiej strony, to najładniejszy kawałek dzisiejszego dnia. Z Kiczory zaczyna się długi zjazd, na fragmencie musieliśmy sprowadzać, bo było za duże nachylenie na jazdę, ale w większej części dało się jechać. Na przełęczy Knurowskiej wjeżdżamy na asfalt i stąd szosami kontynuujemy jazdę nad jezioro Czorsztyńskie, zaliczając solidny podjazd pod Falsztyn, widoki robią wrażenie, z trasy ładnie prezentują się ruiny zamku w Czorsztynie. Jako, że czasu do zmroku nie zostało już wiele postanowiliśmy jechać na szlak nad Dunajcem by jeszcze część zobaczyć przy świetle dziennym, tam łapie nas zmrok. Już nocą dojeżdżamy do Szczawnicy, robimy zakupy - i wracamy w stronę Sromowiec tym samym szlakiem. Jazda ciemną nocą po szlaku miała swój urok, trochę trzeba uważać, bo szlak często prowadzi nad samą rzeką, więc można się skąpać ;) Na szlaku nabieramy też wodę, podczas tej czynności podjechał jakiś zabawny Słowak, który twierdził, ze nocą nie wolno tu jeździć i że zapłacimy karę, oczywiście go olaliśmy ;) Ze szlaku wyjeżdżamy na Toporec, zaliczamy większą część podjazdu i kawałek przed przełęczą nocujemy na skraju lasu.
Zdjęcia z wyjazdu
Dane wycieczki:
DST: 112.70 km AVS: 13.89 km/h
ALT: 1849 m MAX: 56.50 km/h
Temp:12.0 'C
Komentarze
na Turbacz łatwiejszy wjazd mielibyście chyba od Klikuszowej. Asfaltu nie ma, ale z tego co pamiętam jak tam szedłem, to i rowerem powinno się przejechać w miarę całość.
waxmund - 07:04 niedziela, 28 września 2014 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!