Deszczowe Sudety - dzień 4
Prognozy na dziś były beznadziejne, ale razem z Krzyśkiem uznaliśmy, że dziś nie ma przeproś, nie udało się zaliczyć Śnieżki, nie udało się zaliczyć Śnieżnika - więc do trzech razy sztuka, na Pradziada wjedziemy nawet jak będzie waliło śniegiem, gradem i piorunami ;)). Na zlotową wycieczkę na Pradziada wybrało się kilkanaście osób, całkiem sporo zważywszy na panujące warunki. Na początku trochę padało, później nieoczekiwanie pogoda się poprawiła i do Karlovej Studanki dojechaliśmy na sucho. Niestety na samym podjeździe szybko się pokiełbasiło i od 1200m zaczęło już solidnie padać, zrobiłem błąd nie zakładając kurtki przeciwdeszczowej, nie chcąc się za bardzo zagrzać na ciężkim podjeździe, więc trochę za bardzo zmokłem. Na szczycie widoki były na 20m, ledwo było widać zarysy ogromnej wieży telewizyjnej ;)) Na szczęście na górze była otwarta restauracja, w której można było odpocząć w cieple. Powoli na szczyt docierali kolejni rowerzyści, bo podjazd rozbił naszą grupkę, ale po ok. godzinie wszyscy się zebrali na górze, z dużym smakiem wciąłem bardzo smaczną zupę czosnkową z serem i grzankami (nie tylko ja, cieszyła się sporym powodzeniem wśród zmarzniętych rowerzystów)
W parę osób na góralach nastawialiśmy się też na trasę terenową z Pradziada, ale w tych warunkach nie było już na to chętnych, więc jako, że dziś rano sporo nadłubałem się robiąc ślady GPS tego terenowego kawałka postanowiłem jednak spróbować, żeby nie robić obciachu i nie jechać całej trasy fullem po asfalcie ;)). Pierwszy odcinek do Cervenohorskiego Sedla bardzo fajny, mocno nachylone kamieniste zjazdy, drogą waliły strumienie wody, nawet był śnieg na krótkim kawałku. Ale fullem jechało się elegancko, "na przestrzał", teraz mogłem poczuć o ile wygodniej jedzie się zupełnie na lekko, bo nawet lekki bagaż w stylu UL w terenie znacznie ogranicza. Dalsza część trasy już tak atrakcyjna nie była, ale taka walka z warunkami atmosferycznymi ma sporo uroku, a łatwo nie było, bo w sumie odwaliłem bocznymi szlakami ponad 40km (w tym ponad 30km terenem i z 500m pod górę), a lało cały czas równo w temperaturze 4-5'C; ale trzeba się hartować, po pewnym czasie liczne kałuże na szlaku nie robiły już na mnie żadnego wrażenie, nie bawiłem się w ich omijanie ;)
Grupa z Pradziada też łatwo nie miała, na szybszym niż w w terenie zjeździe asfaltowym wiele osób bardzo zmarzło, część musiała wrócić busikiem, Galicjaninowi tak zmarzły dłonie, że z obciętych rękawów swojej koszulki zrobił sobie dodatkowe rękawice ;). Po powrocie do późna w nocy jeszcze gadaliśmy ze znajomymi, umówiliśmy się także z Kotem na jutrzejszą trasę do Wrocławia.
Trochę refleksji na temat jazdy w deszczu.
Po dwóch bardzo deszczowych dniach, w których wiele godzin musiałem jechać w zimnie i rzęsistym deszczu - do reszty prysły moje ostatnimi laty coraz słabsze złudzenia co do skuteczności gore-texu. O ile kurtki sprawdzają się w miarę przyzwoicie, puszczają deszcz, ale w normie, to ochraniacze na buty i rękawice to już dramat. Miałem zarówno markowe gore texowe ochraniacze na buty jak i łapawice na dłonie, też kaptur gore - puszczało to wodę równo i to szybko, szkoda wydawać na ten szajs grube pieniądze, nowe jeszcze trochę dłużej zabezpieczają (ale nie ma mowy by wytrzymało dłuższy deszcz), sporo używane to puszczają już po 15min deszczu, zresztą nowiutki kaptur firmy Gore-Bike też więcej jak 15min nie wytrzymywał. Tak więc dobra rada praktyka - szkoda pieniędzy na to gore-texowe gówno, na takie warunki sprawdzają się tylko 100% wodoodporne materiały, czyli zwykła folia i guma, dużo lepiej jechać w rękawicach kuchennych za 10zł niż rękawicach gore za 250zł, co z tego, że nie oddycha, przynajmniej będzie cieplej, a i wilgoci w środku mniej. I nawet nie ma się co łudzić, że w silnym deszczu dojedziemy na sucho, zawsze będziemy mokrzy, ważne, żeby zabezpieczyć się też przed zimnem, my z Krzyśkiem byliśmy na tyle skutecznie ubrani, że mimo iż zmoczeni to mogliśmy wiele godzin jechać w deszczu. Oczywiście najważniejszym parametrem, żeby sobie w takich warunkach dawać radę jest osobista wytrzymałość, dobre ciuchy moga to jedynie trochę usprawnić.
Zdjęcia
Komentarze
Prognozy na dziś były beznadziejne, ale razem z Krzyśkiem uznaliśmy, że dziś nie ma przeproś, nie udało się zaliczyć Śnieżki, nie udało się zaliczyć Śnieżnika - więc do trzech razy sztuka, na Pradziada wjedziemy nawet jak będzie waliło śniegiem, gradem i piorunami ;)). Na zlotową wycieczkę na Pradziada wybrało się kilkanaście osób, całkiem sporo zważywszy na panujące warunki. Na początku trochę padało, później nieoczekiwanie pogoda się poprawiła i do Karlovej Studanki dojechaliśmy na sucho. Niestety na samym podjeździe szybko się pokiełbasiło i od 1200m zaczęło już solidnie padać, zrobiłem błąd nie zakładając kurtki przeciwdeszczowej, nie chcąc się za bardzo zagrzać na ciężkim podjeździe, więc trochę za bardzo zmokłem. Na szczycie widoki były na 20m, ledwo było widać zarysy ogromnej wieży telewizyjnej ;)) Na szczęście na górze była otwarta restauracja, w której można było odpocząć w cieple. Powoli na szczyt docierali kolejni rowerzyści, bo podjazd rozbił naszą grupkę, ale po ok. godzinie wszyscy się zebrali na górze, z dużym smakiem wciąłem bardzo smaczną zupę czosnkową z serem i grzankami (nie tylko ja, cieszyła się sporym powodzeniem wśród zmarzniętych rowerzystów)
W parę osób na góralach nastawialiśmy się też na trasę terenową z Pradziada, ale w tych warunkach nie było już na to chętnych, więc jako, że dziś rano sporo nadłubałem się robiąc ślady GPS tego terenowego kawałka postanowiłem jednak spróbować, żeby nie robić obciachu i nie jechać całej trasy fullem po asfalcie ;)). Pierwszy odcinek do Cervenohorskiego Sedla bardzo fajny, mocno nachylone kamieniste zjazdy, drogą waliły strumienie wody, nawet był śnieg na krótkim kawałku. Ale fullem jechało się elegancko, "na przestrzał", teraz mogłem poczuć o ile wygodniej jedzie się zupełnie na lekko, bo nawet lekki bagaż w stylu UL w terenie znacznie ogranicza. Dalsza część trasy już tak atrakcyjna nie była, ale taka walka z warunkami atmosferycznymi ma sporo uroku, a łatwo nie było, bo w sumie odwaliłem bocznymi szlakami ponad 40km (w tym ponad 30km terenem i z 500m pod górę), a lało cały czas równo w temperaturze 4-5'C; ale trzeba się hartować, po pewnym czasie liczne kałuże na szlaku nie robiły już na mnie żadnego wrażenie, nie bawiłem się w ich omijanie ;)
Grupa z Pradziada też łatwo nie miała, na szybszym niż w w terenie zjeździe asfaltowym wiele osób bardzo zmarzło, część musiała wrócić busikiem, Galicjaninowi tak zmarzły dłonie, że z obciętych rękawów swojej koszulki zrobił sobie dodatkowe rękawice ;). Po powrocie do późna w nocy jeszcze gadaliśmy ze znajomymi, umówiliśmy się także z Kotem na jutrzejszą trasę do Wrocławia.
Trochę refleksji na temat jazdy w deszczu.
Po dwóch bardzo deszczowych dniach, w których wiele godzin musiałem jechać w zimnie i rzęsistym deszczu - do reszty prysły moje ostatnimi laty coraz słabsze złudzenia co do skuteczności gore-texu. O ile kurtki sprawdzają się w miarę przyzwoicie, puszczają deszcz, ale w normie, to ochraniacze na buty i rękawice to już dramat. Miałem zarówno markowe gore texowe ochraniacze na buty jak i łapawice na dłonie, też kaptur gore - puszczało to wodę równo i to szybko, szkoda wydawać na ten szajs grube pieniądze, nowe jeszcze trochę dłużej zabezpieczają (ale nie ma mowy by wytrzymało dłuższy deszcz), sporo używane to puszczają już po 15min deszczu, zresztą nowiutki kaptur firmy Gore-Bike też więcej jak 15min nie wytrzymywał. Tak więc dobra rada praktyka - szkoda pieniędzy na to gore-texowe gówno, na takie warunki sprawdzają się tylko 100% wodoodporne materiały, czyli zwykła folia i guma, dużo lepiej jechać w rękawicach kuchennych za 10zł niż rękawicach gore za 250zł, co z tego, że nie oddycha, przynajmniej będzie cieplej, a i wilgoci w środku mniej. I nawet nie ma się co łudzić, że w silnym deszczu dojedziemy na sucho, zawsze będziemy mokrzy, ważne, żeby zabezpieczyć się też przed zimnem, my z Krzyśkiem byliśmy na tyle skutecznie ubrani, że mimo iż zmoczeni to mogliśmy wiele godzin jechać w deszczu. Oczywiście najważniejszym parametrem, żeby sobie w takich warunkach dawać radę jest osobista wytrzymałość, dobre ciuchy moga to jedynie trochę usprawnić.
Zdjęcia
Dane wycieczki:
DST: 114.00 km AVS: 18.39 km/h
ALT: 2244 m MAX: 53.80 km/h
Temp:5.0 'C
Komentarze
Ja na trasie Kraków-Pokrzywna miałem ubraną kurtkę Endura i nawet zadziałała. Kilkanaście godzin w deszczu przejechałem całkiem komfortowo, pod spodem ubranie miałem mokre od potu ale na tyle mało tej wilgoci było, że nie wychładzała mnie za bardzo. Na głowie miałem kask i kaptur od kurtki i włosy miałem suche jak zajechałem na miejsce. Spodnie kupowałem na wariata dzień przed wyjazdem i chociaż mierzyłem różne modele renomowanych firm to w końcu kupiłem jakieś w Decathlonie za 199 zł. Podobnie jak z kurtką, wody nie puściły ale potu trochę zebrałem na getrach.
Ochraniacze- jakiś tani model Rogelli, niby jakoś podgumowane ale mokre były już po kilkunastu minutach. Rękawiczek nie używałem bo wyszedłem z założenia, że nie jest tak zimno, a jak ubiorę to zaraz pewnie by zamokły i zamiast grzać to by chłodziły. Tyle, że ja nie byłem wysoko w górach, na Pradziadzie było dużo zimniej. Furman - 17:13 wtorek, 20 maja 2014 | linkuj
Ochraniacze- jakiś tani model Rogelli, niby jakoś podgumowane ale mokre były już po kilkunastu minutach. Rękawiczek nie używałem bo wyszedłem z założenia, że nie jest tak zimno, a jak ubiorę to zaraz pewnie by zamokły i zamiast grzać to by chłodziły. Tyle, że ja nie byłem wysoko w górach, na Pradziadzie było dużo zimniej. Furman - 17:13 wtorek, 20 maja 2014 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!