wilk
Warszawa
avatar

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 295010.23 km
  • Km w terenie: 837.00 km (0.28%)
  • Czas na rowerze: 538d 00h 20m
  • Prędkość średnia: 22.73 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Zaprzyjaźnione strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wilk.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Niedziela, 8 września 2013Kategoria Wycieczka, Góral, >300km, >200km, >100km
W tym roku ze względu na MRDP jeździłem właściwie tylko po szosie, ale że MRDP już za mną - czas był najwyższy na jakąś ambitniejszą trasę w terenie. A na Mazowszu tak naprawdę jest tylko jedna bardzo ambitna trasa - czyli Krwawa Pętla ;)) Trasa naprawdę rzeźnicka, sama pętla liczy trochę ponad 250km, z czego zdecydowana większość w terenie.

Przejeżdżałem już pętlę dwukrotnie, wtedy jechałem sam, w tym roku wybraliśmy się na tę trasę wspólnie z Krzyśkiem. Startujemy o 3 w nocy z Ursynowa, asfaltem docieramy do Góry Kalwarii, tutaj wjeżdżamy na trasę Krwawej Pętli. Dotąd startowałem kilkanaście km dalej, pod Piasecznem, dokąd mam nieco krótszy dojazd, ale tym razem uznałem, że dużo lepiej będzie kończyć trasę pięknym, ostrym 13% podjazdem po kostce, niż obskurnymi Lasami Chojnowskimi. Na trasę wjeżdżamy parę minut po 4, nie ma tak dobrze jak w czerwcu - wrześniowa jazda oznacza, że trzeba będzie sporo jechać nocą. Początek w miarę łatwy, jest trochę piachu, ale bez tragedii, bardziej daje się we znaki temperatura, bardzo zimno, trzyma zaledwie 1-2'C, a my jedziemy w krótkich rękawiczkach ;). Pierwsza przeszkoda trafia się pod Zalesiem - jak przed 2 laty nie ma kładki na małej rzece (rok temu z kolei była). Rzeka jest płyciutka, ale ma z 5m szerokości, zjazdu rowerem dobrego nie ma, nie ryzykujemy więc zarycia się rowerami na środku. Moczenie butów czy przechodzenie na bosaka też się nam nie uśmiechało ze względu na bardzo niską temperaturę. Na szczęście Krzysiek miał ze sobą torebki foliowe i taśmę izolacyjną, po założeniu tego dało się przejść rzekę na sucho, bo była na tyle płytka że się od góry nie wlewało. Za Zalesiem powoli zaczyna świtać, cieplej robi się dopiero gdy słońce wschodzi wyżej na widnokrąg. Drugą niespodziankę mamy kawałek dalej, tu z kolei trzeba forsować głęboki na 2m rów, wykopany prawdopodobnie na potrzeby przyszłej kanalizacji. Szosę krakowską tym razem przekraczamy nowym, prawidłowym wariantem, z przejazdem szosy na skrzyżowaniu, bez konieczności przenoszenia roweru przez barierki.

Kawałek za szosą krakowską dość łatwy, sporo czasu schodzi na rozmaite ustawienia mojego roweru, boli kostka, dotkliwe są problemy z drętwieniem dłoni, nieprzyjemny spadek po MRDP. W rejonie Podkowy Leśnej powoli kończy się ciekawszy teren, odcinek do Kampinosu to troszkę asfaltów, przemieszanych z szutrówkami, dużo odkrytego terenu, oczywiście trafiło się pod wiatr ;). W Kampinosie od razu roi się ciekawiej - niebieski szlak do Leszna ma kilka fajnych singielków po ładnym lesie. W Lesznie robimy długi postój, miasteczko po ostatnich remontach wyraźnie wyładniało, wybudowano też nowy, duży market w północnej części. Z Leszna wjeżdżamy do lasu żółtym szlakiem, chwilę się tu zagadaliśmy - i w efekcie musieliśmy się kawałeczek przebijać na azymut przez gęsty las i krzaczory w drodze do właściwego szlaku. Teren jak to w Kampinosie urozmaicony - trochę piachu, bagienko za Babską Górką, piękny rejon Kanału Łasica. Puszczę opuszczamy zielonym szlakiem, którym kierujemy się nad Wisłę, zjeżdżamy też nad samą rzekę, w tym rejonie bardzo urokliwą i szeroką (już po złączeniu się z Narwią). W Modlinie oczywiście nie odpuszczamy - i obowiązkowo jedziemy na sam początek szlaku pod stację PKP, trochę się też naszukaliśmy otwartego w niedzielę sklepu, bo kończyła nam się już woda.

Z Modlina jedziemy wałem nad Wisłą, z którego odbijamy na Lasy Chotomowskie. Tutaj teren już wyraźnie ambitniejszy, więcej wzniesień, singielków, jest trochę piachów. Z bagnami na szczęście nie ma problemów, jest na tyle sucho, że bez problemu przechodzimy je po położnych patykach suchą nogą, natomiast nowa atrakcja trafiła się w Legionowie na przejściu przez tory. Stary wariant jest zamknięty, nie ma już tu przejścia przez tory, trzeba jechać kawałek dalej na wschód, gdzie jest duży wiadukt nad linią dla samochodów. Nie chciało nam się tu wnosić rowerów po wysokich schodach, więc postanowiliśmy skorzystać z windy, olewając informację żeby rowerów nią nie przewozić. Ale jak się szybko okazało - informacja wisiała nie od kozery, bo winda ujechała z pół metra do góry i stanęła, przez parę minut nie mogliśmy ruszyć ani w jedną, ani w drugą; wreszcie jakimś cudem zjechaliśmy z powrotem te pół metra i z ulgą wysiedliśmy z tego szajsu. A winda była cudaczna, pierwszy raz spotkałem się z taką, gdzie aby jechać trzeba było cały czas trzymać wciśnięty przycisk, nie wiem kto to wymyślił - ale jak widać działa jak w blokach w latach 80-tych, gdy nie było miesiąca, żeby winda nie stanęła, pamiętam jak tata mojego kolegi wysiadał kiedyś przez szparę między piętrami ;)

Kawałek przed Nieporętem, gdzie dotąd było dużo piachu, tym razem jest lepiej, końcówkę drogi utwardzono, teraz mamy tam wygodną żwirówkę. W Nieporęcie też lepiej, bo wreszcie jest sklep w samym centrum, nie trzeba jechać prawie kilometr dalej; robimy tu większe zakupy i stajemy na dłuższy odpoczynek. Ruszamy dalej szybszym tempem i dość sprawnie zaliczamy odcinek do Marek, tutaj zaczyna się najbardziej bagienny odcinek Krwawej Pętli - czyli rejon Horowego Błota. Ale w tym roku nie było problemów z wodą, dało się przejść całość suchą nogą, a prowadzić trzeba było tylko króciutki kawałeczek. To był ostatni kawałek który zaliczyliśmy przy resztce światła dziennego, pozostałe aż 65km do Góry Kalwarii musieliśmy jechać ciemną nocą - a jest to zdecydowanie najtrudniejszy odcinek Pętli. Ale nie było wyjścia, byliśmy dobrze przygotowani na dłuższą nocną jazdę, po problemach z oświetleniem na MRDP wreszcie kupiłem naprawdę mocną lampkę, która pozwala na sprawną jazdę nocą nawet w terenie, obaj oprócz lampek mieliśmy też czołówki. Powoli przebijamy się więc przez piaszczyste tereny MPK, nie brakuje małych, wysysających siły góreczek, odcinek do Wiązowny ciągnął się nieskończoność; tam stajemy na ostatni dziś postój. Za Wiązowną wjeżdżamy na szlak wzdłuż Mieni, jazdą nocą po tym bardzo krętym kawałku to niezłe przeżycie, szlak zmienia się z roku na rok, bo rzeka podmywa ląd i spore fragmenty "klifów" i rosnących na nim drzew wpadają do rzeki; nieraz trzeba było jechać ścieżką o szerokości pół metra samym skrajem wąwozu, 4-5m nad rzeką.

Za dolinką Mieni, w rejonie Otwocka bardzo wredny odcinek z wielką górą, trudny nawigacyjnie, szlak tu co chwilę skręcał; trzeba było bardzo uważać, jazda bez GPS na tym odcinku byłaby masakrą. Za Otwockiem jeszcze jeden wymagający, bardzo piaszczysty odcinek z bunkrem za Pogorzelą; kawałek dalej w środku lasu (było już po północy) spotkaliśmy baraszkującą w samochodzie parkę, nie wiem kto z nas był bardziej zaskoczony ;)). W Otwocku Małym pomimo nocy udało się znaleźć prawidłową drogę Krwawej Pętli (ostatnie dwa razy jechałem tu nieco dookoła); na tym kawałku zaskoczyła nas też nowa rezydencja wybudowana na szlaku, teraz jeszcze udało nam się przejść bokiem, przy niedokończonym płocie, ale prawdopodobnie za rok już się tędy przejechać nie da - i trzeba będzie cały odcinek przez Otwock Mały pojechać szosą. Za Otwockiem Małym - już sporo łatwiej, parę km asfaltem, następnie wałem do mostu na Wiśle, ruchliwa krajówka przed 1 w nocy pusta jak nigdy; zaliczamy jeszcze ostatnią, ostrą ścianę do Góry Kalwarii - i już bardzo zmordowani koło 1 w nocy kończymy Krwawą Pętlę.

Sama pętla zajęła nam 21h (prędkość średnia z GPS, więc na pewno zaniżona), ale nie patrzyliśmy na czas, postoje robiliśmy porządne, trochę czasu się zeszło na sklepy, no i przede wszystkim na bardzo długi odcinek nocą, a to w terenie drastycznie zmniejsza prędkość. Ale taka nocna jazda ma też swoisty urok, nie jest łatwo, ale nocna jazda dolinką Mieni, czy ostre zjazdy ze ścianek pod Otwockiem zostaną w pamięci na dłużej; bardzo tu pomaga dobre oświetlenie, lampki dysponujące siłą 300 lumenów i więcej to zupełnie inny komfort jazdy niż te na baterie AA i ok. 100lumenów. Trasa - tradycyjnie rzeźnicka, pod koniec nogi już mocno dawały się we znaki, podobnie jak i siedzenie; przejechanie "na raz" Krwawej Pętli to już porządny wyczyn, porównywalny z 500km albo nawet i więcej na szosie; trasa naprawdę ciekawa, spokojnie mogę ją polecić każdemu bardziej zaawansowanemu rowerzyście.

Zdjęcia z trasy
Dane wycieczki: DST: 301.00 km AVS: 15.72 km/h ALT: 702 m MAX: 37.10 km/h Temp:18.0 'C

Komentarze
Jeszcze za mało było jazdy w tym roku, za mało? :P :P
WuJekG
- 19:43 wtorek, 10 września 2013 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl